czwartek, 28 maja 2015

Bieg Piotrkowską


Jak się ma biegającą żonę to czasami się jest namówionym na bieg mimo że się go nie planowało. Tak właśnie było w ostatnią sobotę - zgodziłem się chętnie na wycieczkę do Łodzi żeby pobiec tam dychę i spróbować wreszcie rozprawić się z tą ostatnią życiówką która tej wiosny nie padła. Troszkę jednak zawaliłem przygotowanie do biegu - nie wiem czemu wpadłem na pomysł że przed dychą to nie ma co się strasznie przygotowywać bo to nie maraton. Poszliśmy więc na obiad do włoskiej restauracji (potem żałowaliśmy że nie poszukaliśmy lepiej - dosłownie następna była polska restauracja Makłowicza i tam mogliśmy pójść). Zamówiłem z racji bycia głodnym dużą pizzę, rodzina swoje dania i wyszło na to że niecałe trzy godziny przed biegiem objadłem się "pod korek". 
Pogoda jak widać na zdjęciach nie rozpieszczała - popadało mocno przed biegiem i było przez to ślisko. W trakcie samego biegu to było fajne że było zimno, ale mokra nawierzchnia była problemem. Właśnie - nawierzchnia. Łódź to może nie jest bardzo stare miasto, jednak centrum ma wybrukowane kostką. W dodatku miałem wrażenie że ulica bez szyn tramwajowych to jakiś wyjątek w tym mieści. Mokra kostka brukowa, mokre szyny i kilka agrafek z nawrotami - super kombinacja dla szybkiego biegania. Jeśli dorzucić pełny brzuch to wyjdzie to co musiało wyjść - 40:29 zamiast 39:59 albo lepiej.
Na mecie po raz chyba pierwszy po biegu byłem pewny że zwymiotuję, udało się jakoś zatrzymać w sobie całkiem dobrą pizzę. Kolega wynalazł moje zdjęcie zaraz za metą - kolor mojej cery pokazuje jak się czułem - byłem blady jak ściana...


W ramach odreagowania mojego biegania moje trzy dziewczyny poszły prosto z placu zabaw w Manufakturze gdzie na mnie czekały do restauracji Makłowicza, tam do nich dołączyłem i chociaż nic nie zjadłem to poczułem się znacznie lepiej :)

Podsumowując bieg po Łodzi dla innych chętnych: organizacja była fajna, trasa jest ciekawa bo przez centrum, kibiców tak nie za wiele za to. Gdyby ktoś chciał tam bić rekordy - myślę że da się, szczególnie jak nie spadnie deszcz, chociaż ta kostka brukowa daje się we znaki (dużo osób biegło chodnikiem żeby oszczędzać stopy). Sama Łódź nie wywarła na mnie dobrego wrażenia - trochę jeszcze trzeba zadbać o to miasto. Zresztą miasto które ma potencjał - te monumentalne budynki z XIX wieku z bogatymi zdobieniami na frontach bardzo mi się podobają. Gdyby jeszcze oprócz tych budynków reszta miasta była zadbana... oby niedługo! :)


piątek, 22 maja 2015

Biegacze dzieciom czyli #wolneręce


Wczoraj zareklamowałem na stronie mordoksięgi mojego bloga akcję #wolneręce. Przyszedł czas żeby wyjaśnić o co dokładnie w tym wszystkim chodzi. A chodzi po prostu o... pomaganie! Pomysł naszej grupy Blogaczy zainicjowany przez Krasusa a potem twórczo przez wszystkich rozwinięty i skonkretyzowany (wielkie podziękowania dla Emilii i Hani) przeistoczył się w wydarzenie na twarzaku i składkę na SięPomaga.pl
Zachęcam więc gorąco do dołączenia się - wpłacamy choć małe kwoty dla dzieciaków z ośrodka preadopcyjnego w Otwocku, robimy zdjęcia z wolnymi rękami, udostępniamy aby to rozreklamować a potem: cieszymy się z polepszenia trochę naszego świata i wygrywamy nagrody (pakiety startowe, książki). Nasza głowa w tym aby te pieniądze zostały wydane jak najlepiej - kontakt bezpośredni z tym akurat ośrodkiem mamy więc gwarantujemy że tak będzie. Zresztą na pewno poinformujemy o wynikach. No to ja lecę wpłacić coś od siebie :)

https://www.facebook.com/events/1595288777386673/?ref=1



środa, 20 maja 2015

Maraton Gdańsk


Maraton w Gdańsku był dla mnie wyjątkowy. Zwykle łączę bieganie maratonów ze zwiedzaniem a tym razem wybrałem się prawie w domowe pielesze, w końcu to tylko 80 kilometrów od moich rodzinnych stron. Czy to wyszło mi na zdrowie - poczytajcie :) Podzieliłem relacje na kilka części.

Dojazd
Wyjechaliśmy całą rodziną do teściów więc z Borów Tucholskich musiałem te około 100km dojechać. Warto przestudiować mapkę trasy biegu i tak ustawić samochód żeby po biegu nie czekać aż całą trasa zostanie odblokowana - tak zrobiłem w niedzielę. Ale dojechałem na miejsce w sobotę bo najpierw był:

Nocleg
Pierwszy raz spałem na sali gimnastycznej - zwykle maratony organizują takie darmowe noclegi dla biegaczy i tym razem z tego skorzystałem. Ciekawe przeżycie i w sumie na zdrowie wychodzi bo o 22:00 gaszą światło i jest cisza nocna - można wyspać się przed biegiem.

Przed biegiem
Musiałem jeszcze odebrać pakiet - w Gdańsku można było rano przed biegiem (rzadko tak jest) no i musiałem... kupić skarpetki! Zapomniałem wziąć ich z domu i znowu na zdrowie mi wyszło bo kupiłem skarpetki kompresyjne Royal Bay które świetnie zdały egzamin.

Organizacja
Muszę napisać parę słów o organizacji. To był pierwszy maraton w Gdańsku, ale widać było że sponsor ma już duże doświadczenie w organizacji biegów masowych. Nie miałem żadnych problemów - strona z informacjami miał co potrzeba, wolontariuszy było dużo i wszystko było przygotowane: stanowiska na expo, samo expo, oprawa biegu, zabezpieczenie trasy, napoje i jedzenie na trasie, ilość i jakość toalet - nie mam żadnych uwag po prostu. No chyba że system do śledzenia zawodników który według kolegów padł i nie mogli zobaczyć mojego wyniku.

Bieg
Ilość zawodników nie była ogromna - ok. 1.850. Nie było tłoczno, ustawiłem się w mojej strefie na 3:10 i pobiegłem (info dla Bartka - Bosy Biegacz startował z flagą z pierwszej linii :) ). Prawie cały bieg zresztą razem z kolegą Andrzejem którego widać na zdjęciach (pozdrawiam!). Trasa była fajna, chociaż nie jestem przekonany do przebiegania przez budynek Europejskiego Centrum Solidarności, no ale rozumiem że chciano pokazać wszystko co jest fajnego w Gdańsku. Najpierw był ten ECS, potem Starówka, potem dłuuuga prosta, Ergo Arena, duża agrafka po mieście i zbiegliśmy do morza - to było fajne. Tam biegliśmy parkiem - znowu bardzo miłe i wracamy do PGE Arena i niestety jeszcze mała agrafka żeby nabić 42km, przebiegnięcie przez stadion i wbiegamy na metę na terennie hal targowych gdzie było też expo. Po drodze były podobno tereny stoczni (tego nie bardzo pamiętam ale na zdjęciach jest :) ). No i dochodzimy do najważniejszego - jak to nad morzem: wiało jak w kieleckiem. Gdy biegło się z wiatrem albo w miejscu osłoniętym to biegło mi się super (w tym parku było najlepiej) ale niestety większość czasu - tak przynajmniej zapamiętałem - biegliśmy pod wiatr albo przy bocznym wietrze co też dawało w kość. W kilku momentach miałem wrażenie że mnie prawie zatrzymuje - szczególnie na długich otwartych prostych pod wiatr i z podbiegiem. 
Biegłem na 3:10 czyli tempem 4:30/km i było to trudne przy tym wietrze. Tętno powinno być niższe, było 168 potem zgodnie z dryfem tętna poszło do 172 - widać było że bieg kosztuje mnie więcej energii niż powinien. Ja oczywiście jak zwykle brnąłem w tą ślepą uliczkę, ale gubiłem kolejne sekundy aż uzbierało się ich razem w sumie 20, ale nie miałem możliwości przyspieszyć. Czekałem na nieuchronne odpadnięcie które zawsze mnie dopadało - czasami już na 28km a czasami później, ale zwykle sporo przed 35km i kończyłem z 10 minut wolniej niż plan. Tym razem jednak (tak mi się wydaje) plan maratoński Hansonów zrobił swoje. Biegłem równo i to odpadanie było znikome do 34km a potem troszkę większe, jednak mimo wszystko małe - widać na endo poniżej. 35km to musiał być podbieg bo kolejne 4km były szybsze i w sumie tylko 4km był powyżej 5min/km i to nieznacznie. Liczyłem to kolejne stracone sekundy i walczyłem żeby wyrwać 3:15. Jeszcze stadion, wybiegnięcie z niego, ciężko już było cokolwiek przeliczać w myślach a tu zaraz po wybiegnięciu ze stadionu taki wiatr w twarz że aż sobie coś nieparlamentarnego powiedziałem. Spiąłem się i wtedy zaatakowały mnie kurcze - dopiero do mnie dotarło że cały bieg było OK i ich nie było - to też nowość, na tych ostatnich 200 metrach nie mogło mi to już przeszkodzić, dobiegłem sprintem do mety i dopiero zamieniłem się w Pinokia.

Z przejęcia nie wyłączyłem zegarka tylko nacisnąłem okrążenie. Dopiero sms dużo później dał mi dokładną informację:


a endo pokazuje że czasy na kilometrach były jak na mnie bardzo dobre - cieszy mnie ta końcówka bo zaczynam wierzyć że na jesieni wreszcie przebiegnę całość równo albo z narastającym tempem - to moje marzenie.



Co do tych kurczy (właściwie to ich braku) to myślę że to dzięki mojej żonie która kupiła mi taką fiolkę z magnezem w płynie firmy ALE. Wypiłem to wieczorem przed maratonem, poza tym przez poprzednie dwa dni piłem izotonik (izostar). Na trasie miałem żele też ALE - jakoś bardzo mi się spodobały podczas próby na długim wybieganiu - konsystencja i smal dla mnie świetne (kiedyś przy pierwszej próbie mi nie podpasowały ale teraz uważam że są świetne no i o ile wiem to polskie). Te skarpetki Royal Bay też chyba świetnie zdały egzamin bo nie miałem za bardzo dolegliwości mięśniowych po biegu a w trakcie biegu też nic nie odcisnęło ani nie obtarło.
Słowem - wygląda to na jeden wielki sukces, może nie plan maksimum ale jestem bardzo zadowolony z tego biegu!

Zdjęcia poniżej są moje, kolegi,o darmowe z fotomaraton i zrzut tych co będą dostępne na fotomaraton jak je przerobią (nie wiem czemu jeszcze teraz w środę nie można ich kupić..).

To teraz w sobotę jeszcze jeden ostatni bieg a potem podsumowanie całe wiosny i niespodzianka która będzie na jesieni, ale o tym za kilka dni :)








wtorek, 12 maja 2015

Do ładowania węgli przystąp



Tytuł w formie rozkazującej bo nie jest za łatwo wytrwać ten ostatni tydzień przed maratonem gdy się chce zastosować procedurę "węglową". Nazywam tak procedurę w której przez trzy dni dni (zwykle poniedziałek-środa) nie je się wcale węglowodanów, za to robi się spokojne biegi a w środę kończy interwałami. Potem natomiast (już od środy wieczorem, po treningu) zaczyna się trzy dni węglowodanowej obżerki (z dużą ilością płynów, najlepiej izotoników).
Jestem dzisiaj w drugim dniu i na razie jakoś wytrzymuję. Wczoraj nie zjadłem chyba wcale węgli - może jakieś śladowe ilości, był też krótki bieg (5km). Dzisiaj na razie idzie dobrze a wieczorem też jakieś spokojne kilka kilometrów. Jutro najważniejsze - wytrzymać ostatni dzień a wieczorem interwały na stadioniku i wreszcie: WYŻERKA :)

Dla chętnych na koniec zadanie - powyżej zrzut ekranu z moich międzyczasów z trzech ostatnich maratonów. Pytanie - w którym ten jeden raz zastosowałem procedurę ładowania węgli a w którym nie?

niedziela, 3 maja 2015

Bieg Konstytucji


Piszę na gorąco bo jakoś po udanych biegach łatwiej zasiąść do spisywania relacji. Miałem biec sam, ale dzięki instytucji dziadków mogliśmy zmienić plany i razem z Żoną zapisaliśmy się na bieg. Rok temu go ominęliśmy - biegałem wtedy taki trochę terenowy półmaraton w Grudziądzu, dwa lata temu też - było też terenowo, w Koszalinie, a jeszcze wcześniej zdarzyło mi się pobiec razem ze starszą córą :) to był fajny bieg. Pięcioletnia wtedy Małgosia przebiegła aż 700 metrów z maskotką (Butek)! W tym roku bieg był po trochę innej trasie, ale też był bieg z maskotką dla dzieci i też 700m. Start w Łazienkach a meta  trochę na północ.
Podjechaliśmy samochodem i po trochę problematycznym szukaniu miejsca parkingowego ruszyliśmy na start. Najpierw jednak rozgrzewka na Agrykoli (stadionie oczywiście a nie tej masakrycznej prostej z podbiegiem), wizyta w kibelku, całus na szczęście i jeszcze na właściwą rozgrzewkę, już każde osobno.
Ja pobiegłem do Łazienek - Pałac Na Wodzie, turyści zwiedzają a tu paru gości z numerami startowymi na piersiach rozgrzewa się. Pogoda w sumie super bo niby w słońcu gorąco, ale przy tak krótkim dystansie nie jest to jeszcze problemem. Zrobiłem jakieś trzy kilometry, cieżko stwierdzić ile dokładnie no bo przecież zegarka nie miałem :) w tym 3-4 odcinki po jakieś 200m mniej więcej w tempie startowym. Na końcu jeszcze kilka kółek po stadionie z przebieżkami i na start. 
Na starcie po raz pierwszy stałem w pierwszej strefie :) co prawda i tak były tam osoby z trzeciej strefy, ale nie było tragicznie z tłokiem czy wyprzedzaniem osób zaraz po starcie. Hymn - nawet czapki widziałem biegacze pozdejmowali co cieszy i ruszyliśmy. 
Pierwszy kilometr był jak zwykle najpierw tłoczny,  potem kontynuowałem wyprzedzanie, ale już bez przeciskania się. Gdy garminy współbiegaczy zaczęły odpikywać pierwszy ka-em zapytałem o czas - 3:50 odkrzyknął biegacz. "Dobrze jest" odkrzyknąłem bo czułem się dobrze. Skupiłem się na tempie biegu i kontemplacji nadchodzącej Agrykoli. Przy znaczniku drugiego kilometra korciło mnie żeby znowu podpytać o czas, ale przemogłem się - bez zegarka to bez zegarka! No i wtedy się zaczęło: podbieg pod Agrykolę na trzecim kilometrze. Najsłynniejszy w Warszawie, długi i stromy jak kolejka górska w wesołym miasteczku a ja wypluwam tam płuca. Zwolniłem tam chociaż poziom wysiłku wzrósł i to bardzo, ale dałem radę - ważne aby nie skulić się tylko przeć przed siebie. Na górze odetchnąłem i zastosowałem się do mojej rady którą dałem swojej Żonce przed biegiem: nie odrabiać strat z podbiegu od razu tam na górze. Uspokoić oddech, trzymać tempo takie jak ma być średnie (u mnie poziom wysiłku bo bez zegarka..) a potem na zbiegu odrobić. Tak zdobiłem na tym czwartym kilometrze, nawet znalazłem dość sił żeby kilka piątek dzieciakom poprzybijać i gdy zaczął się piąty kilometr to wiedziałem już że będzie dobrze. W sensie że wytrzymam to tempo chociaż jest ciężko, ale ten piąty km to zbieg! Wyciągnąłem wnioski z orlenowskiej dychy gdzie źle rozegrałem zbieg - zabrakło mi na niego sił i nie odrobiłem tam strat z podbiegu bo zabiegałem zbyt odchylony do tyłu przez co wyhamowywałem zamiast biec szybko. Teraz pochyliłem się do przodu i machałem nogami jak Fred Flinston w samochodzie żeby się nie przewrócić. Mijałem się wtedy z jakąś dziewczyną której ktoś krzyknął "jesteś druga!" (czemu chłopaków się tak dyskryminuje, nikt mi nie krzyknął "jesteś fefdziesiąty któryś!" ;) ). Po ostrym zbiegu był ostry zakręt w lewo i tuż-tuż brama - końcówka to już sprint dzięki czemu wyprzedziłem i tą dziewczynę i trzech chłopaków przed nią, kończąc bieg na 86 miejscu w generalce z czasem 19:19!!
O tym dowiedziałem się z smsa po tym jak zjadłem łupy - banan, wafelek, izotonik które dali na mecie, poczekałem na Żonkę i doszliśmy do samochodu. 
Podsumowując - oboje strasznie jesteśmy zadowoleni z tego biegu bo oboje znacznie się poprawiliśmy. Impreza bardzo fajna, polecam na przyszły rok wszystkim! 


ADs