Kolejny tydzień treningów pod Poznań stał pod znakiem Biegu Powstania Warszawskiego. Po rekordowym greckim tygodniu (105km) miało być zluzowanie i pobiegnięcie coś koło życiówki - czyli może wreszcie pobicie tych zaczarowanych czterdziestu minut.
W czwartek wróciliśmy z Grecji (wstawanie po czwartej nad ranem było straszne), w piątek udało się bez problemów odebrać pakiet startowy i sprawdzić czy działa czip:
Wszystko niby OK, ale miałem cały czas wrażenie że czuję dziwne ogólne zmęczenie. Wtorek i środa to były jeszcze biegi w Grecji. Trochę mnie to dziwiło że biegam tam tempem 6min/km, a zwykle biegi spokojne w Polsce wychodziły bliżej 5min/km. Zrzuciłem to na karb temperatury i profilu trasy (tam wszędzie podbiegi i zbiegi) i wmawiałem sobie że muszę odpoczywać i do soboty wieczór zdążę wypocząć.
W dzień biegu był znowu upał - termometry nawet 5-6 godzin przed biegiem pokazywały nawet 36 stopni. Wtedy jednak przyszła burza z piorunami i ochłodziło się kilkanaście stopni. Wyglądało więc dobrze - po deszczu biega się super, jest rześko - no warunki super pomyślałem sobie! Jednak deszcze nie przestał padać aż do wieczora, na szczęście nie był mocny.
Podjechałem na start, rozgrzałem się (pozdrowienia dla czytelników którzy mnie poznali :) ) - wszystko dobrze, tylko nie wiem czemu w pierwszej strefie startowej widzę człowieka z buldogiem który chce z nim biec. Naprawdę niektórzy ostro przesadzają, przecież te harpagany co biegają po trzydzieści kilka minut na dychę rozdepczą to biedactwo... Hymn odśpiewany, można startować. Ociągam się ze startem, stoję na szarym końcu pierwszej strefy, oprócz mnie jeszcze jeden biegacz wpadł na ten pomysł. W sumie mądre podejście - niech się tłoczą na początku trasy, my ruszyliśmy po chwilce (druga strefa z zającem na 40 minut wciąż czekała) - dzięki temu mieliśmy mniejszy tłok zaraz za startem, zanim trasa nie zrobiła się szersza.
Wystartowałem ostrożnie, pamiętając żeby nie za szybko. Ustawiłem wirtualnego partnera w garminie na 3:59/km i pilnowałem tego mniej więcej mimo dopingu kibiców. Pogoda nie rozpieszczała ich - padało cały czas. My natomiast biegliśmy po mokrej kostce brukowej. Gdy zobaczyłem oznaczenie pierwszego kilometra sprawdziłem tempo - ech, jest za wolno i to sporo: 4:06/km! No trudno, podobno lepiej wolniej zacząć. Przy znaczniku kilometra wciskam na zegarku okrążenie i co widzę? Czas okrążenia 3:48! W tym momencie zwariowałem - komu tu wierzyć? Tak duży bieg z dobrą reputacją, to pewnie nie mogli się o 18 sekund na kilometrze pomylić - przy tym tempie to wychodziło 75 metrów! W sumie dopiero co była burza, gęste chmury są nisko i nadal pada - wtedy odbiorniki GPS wariują. Tak sobie pomyślałem, założyłem że mam nadróbkę (przecież ja zawsze za szybko startuję, nie?) i biegłem dalej. Jak się potem okazało - jednak to organizator dał ciała i źle ustawił znacznik kilometra. Moje tempo z garmina było prawidłowe... Drugi kilometr biegłem jak po sznurku: 4:00/km (było płasko). Na trzecim jest zbieg - miałem nie wariować i znowu się udało. Właściwie to nie wiem czemu ale tempo wyszło 4:08/km. Niestety nie wiedziałem już komu wierzyć przez ten początek, wydawało się że na zbiegu będę miał mimowolnie poniżej 4min/km. Czwarty kilometr to Wisłostrada - tutaj znowu za wolno: 4:06/km. Sęk w tym że ja te tempa podaję teraz z endomondo. Wtedy biegnąc nie miałem zielonego pojęcia jakie jest. Znacznikom kilometra przestałem wierzyć bo były tragicznie rozstawione, z garmina złapałem: 0,93km, 1,00km, 1,14km, 1,12km, 0,77km. Dlatego po trzecim ka-emie byłem już kompletnie zagubiony. Podbieg pod Sanguszki postarałem się nie za mocno (zgodnie z zaleceniem trenera) i wyszło dobrze (4:22/km a plan był 4:15-4:30). Wreszcie na górze miałem jakś punkt odniesienia: tu byłem pewny że powinno być około 5 kilometrów. Tylko w którym miejscu dokładnie? Start był przesunięty więc dowiedziałem się tylko że miałem wtedy czas mniej więcej 20:26. To było w sumie nie tak źle. Plan był aby na prostych teraz utrzymać 4:00/km, na drugim zbiegu Karową puścić nogi a na ostatnim podbiegu dać z siebie wszystko. To miało ręce i nogi.
Niestety słabe były te plany - na prostych tempo wyszło 4:18/km i było mi ciężko biec. Na zbiegu ledwie 4:02/km, na Wisłostradzie tylko 4:22/km! a na podbiegu mimo że powinno być gorzej to było lepiej bo 4:16/km.
Co się stało? W sumie to bardzo ważne pytanie bo z każdej porażki trzeba wysnuć wnioski. No więc zaczynamy analizę:
1. bardzo ciężki poprzedni tydzień: 105km to był rekord kilometrażu a w dodatku w ciężkich warunkach: temperatura plus profil tras po których biegałem. W jednym tylko niedzielnym wybieganiu miałem 1400m przewyższeń (700m w górę i 700m w dół). To myślę był najważniejszy powód, mimo zluzowania i to znacznego nie zregenerowałem się i czułem mocne zmęczenie aż do dnia zawodów włącznie.
Reszta powodów jest już drugoplanowa, ale dla porządku je wymienię:
2. odwodnienie - chyba zmiana odżywiania (wróciłem w czwartek z Grecji a w sobotę był BPW) spowodowała że miałem w dniu biegu trochę częstsze wizyty w ubikacji. Tuż przed biegiem się udało, ale już na 9-tym kilometrze było mi bardzo niekomfortowo biec. Zaraz po biegu znowu wizyta za większą potrzebą.
3. trochę pogoda - było mi zimno, szczególnie po biegu miałem duże obawy czy się nie rozchoruję jak ten ponad kilometr truchtałem do samochodu.
Ogólnie więc porażka, zmęczenie i zimno - źle się czułem po tym biegu. Poważnie rozważałem czy nie wpadłem w przetrenowanie. Moje tempa biegów spokojnych w zeszłym tygodniu, już po powrocie z Grecji były podejrzanie wolne. Na szczęście wczoraj i dzisiaj już treningi wyszły dobrze: tempa i samopoczucie wróciły do polskich standardów i bardzo mnie to cieszy.
Co zrobić żeby zmyć te podmywające pewność siebie wspomnienia? Miałem możliwość spotkania się z trenerem i omówienia planów. Ustaliliśmy więc że trzeba jeszcze jeden taki test zrobić. Nie mam za bardzo kiedy pobiec całych 10km bo w każdy chyba weekend będę teraz zajęty rozwożeniem córek po babciach i ciociach żeby się w wakacje nie nudziły gdy my pracujemy. Więc padł pomysł testu na Agrykoli, takiego jak kiedyś już sobie zrobiłem. Wtedy wyszło to całkiem sensownie - byłem w stanie pobiec szybko mimo braku rywali, spróbuję tego ponownie. Poza tym jeszcze jeden ważny start kontrolny, wtedy już musi być pełen sukces, bo trzeba przecież w końcu coś pobiec na serio żeby oszacować na ile mnie stać w Poznaniu. No więc padło po długich wyborach na:
Prawie idealnie, mogłoby być tydzień później, ale jechać aż do Piły nie miałbym siły. Plany są, perspektywy też, no to trzeba jeszcze tylko zatentego, to znaczy biegać szybko :)Wystartowałem ostrożnie, pamiętając żeby nie za szybko. Ustawiłem wirtualnego partnera w garminie na 3:59/km i pilnowałem tego mniej więcej mimo dopingu kibiców. Pogoda nie rozpieszczała ich - padało cały czas. My natomiast biegliśmy po mokrej kostce brukowej. Gdy zobaczyłem oznaczenie pierwszego kilometra sprawdziłem tempo - ech, jest za wolno i to sporo: 4:06/km! No trudno, podobno lepiej wolniej zacząć. Przy znaczniku kilometra wciskam na zegarku okrążenie i co widzę? Czas okrążenia 3:48! W tym momencie zwariowałem - komu tu wierzyć? Tak duży bieg z dobrą reputacją, to pewnie nie mogli się o 18 sekund na kilometrze pomylić - przy tym tempie to wychodziło 75 metrów! W sumie dopiero co była burza, gęste chmury są nisko i nadal pada - wtedy odbiorniki GPS wariują. Tak sobie pomyślałem, założyłem że mam nadróbkę (przecież ja zawsze za szybko startuję, nie?) i biegłem dalej. Jak się potem okazało - jednak to organizator dał ciała i źle ustawił znacznik kilometra. Moje tempo z garmina było prawidłowe... Drugi kilometr biegłem jak po sznurku: 4:00/km (było płasko). Na trzecim jest zbieg - miałem nie wariować i znowu się udało. Właściwie to nie wiem czemu ale tempo wyszło 4:08/km. Niestety nie wiedziałem już komu wierzyć przez ten początek, wydawało się że na zbiegu będę miał mimowolnie poniżej 4min/km. Czwarty kilometr to Wisłostrada - tutaj znowu za wolno: 4:06/km. Sęk w tym że ja te tempa podaję teraz z endomondo. Wtedy biegnąc nie miałem zielonego pojęcia jakie jest. Znacznikom kilometra przestałem wierzyć bo były tragicznie rozstawione, z garmina złapałem: 0,93km, 1,00km, 1,14km, 1,12km, 0,77km. Dlatego po trzecim ka-emie byłem już kompletnie zagubiony. Podbieg pod Sanguszki postarałem się nie za mocno (zgodnie z zaleceniem trenera) i wyszło dobrze (4:22/km a plan był 4:15-4:30). Wreszcie na górze miałem jakś punkt odniesienia: tu byłem pewny że powinno być około 5 kilometrów. Tylko w którym miejscu dokładnie? Start był przesunięty więc dowiedziałem się tylko że miałem wtedy czas mniej więcej 20:26. To było w sumie nie tak źle. Plan był aby na prostych teraz utrzymać 4:00/km, na drugim zbiegu Karową puścić nogi a na ostatnim podbiegu dać z siebie wszystko. To miało ręce i nogi.
Niestety słabe były te plany - na prostych tempo wyszło 4:18/km i było mi ciężko biec. Na zbiegu ledwie 4:02/km, na Wisłostradzie tylko 4:22/km! a na podbiegu mimo że powinno być gorzej to było lepiej bo 4:16/km.
Co się stało? W sumie to bardzo ważne pytanie bo z każdej porażki trzeba wysnuć wnioski. No więc zaczynamy analizę:
1. bardzo ciężki poprzedni tydzień: 105km to był rekord kilometrażu a w dodatku w ciężkich warunkach: temperatura plus profil tras po których biegałem. W jednym tylko niedzielnym wybieganiu miałem 1400m przewyższeń (700m w górę i 700m w dół). To myślę był najważniejszy powód, mimo zluzowania i to znacznego nie zregenerowałem się i czułem mocne zmęczenie aż do dnia zawodów włącznie.
Reszta powodów jest już drugoplanowa, ale dla porządku je wymienię:
2. odwodnienie - chyba zmiana odżywiania (wróciłem w czwartek z Grecji a w sobotę był BPW) spowodowała że miałem w dniu biegu trochę częstsze wizyty w ubikacji. Tuż przed biegiem się udało, ale już na 9-tym kilometrze było mi bardzo niekomfortowo biec. Zaraz po biegu znowu wizyta za większą potrzebą.
3. trochę pogoda - było mi zimno, szczególnie po biegu miałem duże obawy czy się nie rozchoruję jak ten ponad kilometr truchtałem do samochodu.
Ogólnie więc porażka, zmęczenie i zimno - źle się czułem po tym biegu. Poważnie rozważałem czy nie wpadłem w przetrenowanie. Moje tempa biegów spokojnych w zeszłym tygodniu, już po powrocie z Grecji były podejrzanie wolne. Na szczęście wczoraj i dzisiaj już treningi wyszły dobrze: tempa i samopoczucie wróciły do polskich standardów i bardzo mnie to cieszy.
Co zrobić żeby zmyć te podmywające pewność siebie wspomnienia? Miałem możliwość spotkania się z trenerem i omówienia planów. Ustaliliśmy więc że trzeba jeszcze jeden taki test zrobić. Nie mam za bardzo kiedy pobiec całych 10km bo w każdy chyba weekend będę teraz zajęty rozwożeniem córek po babciach i ciociach żeby się w wakacje nie nudziły gdy my pracujemy. Więc padł pomysł testu na Agrykoli, takiego jak kiedyś już sobie zrobiłem. Wtedy wyszło to całkiem sensownie - byłem w stanie pobiec szybko mimo braku rywali, spróbuję tego ponownie. Poza tym jeszcze jeden ważny start kontrolny, wtedy już musi być pełen sukces, bo trzeba przecież w końcu coś pobiec na serio żeby oszacować na ile mnie stać w Poznaniu. No więc padło po długich wyborach na:
Podsumowanie jeszcze tabelkowe na koniec:
Trening | Plan | Realizacja |
---|---|---|
Poniedziałek | wolne | wolne |
Wtorek | WB1-2km + WB3-10x500m @3:40/km p. 2:30-3' + 1-2km | garmin zastrajkował - bieg z telefonem - zasługuje na opis (poniżej) |
Środa | WB1-8km + R5x200m/200m + trucht 1km | Zwiedzanie okolicznych plaż - spokojnie |
Czwartek | WB1-8km spokojnie + spr 10' | Już w Polsce, tempo raczej wolne 5:32/km |
Piątek | WB1-3km + spr 5' + R5x100m/100m | Rozruch przed startem |
Sobota | BPW | Rozgrzewka, bieg i schłodzenie razem 15km |
Niedziela | WB1-8-10km + R5x100m/100m | W ramach odpoczynku minimum czyli razem 9km |
Dyscyplina | Dystans | Czas |
---|---|---|
Bieganie | 62km | 5:29:00 |
Rower | 0km | - |
We wtorek garmin zastrajkował (rozładował się kompletnie), więc było trudno - z endomondo w telefonie biegałem po mojej pofałdowanej pętli wokół hotelu. Rozgrzewka 4km, potem 10 interwałów po 500m z tempem trzymanym na oko na telefon, w dodatku raz zbieg raz podbieg więc bardzo to na oko wyszło. Wyliczyłem potem na spokojnie że tempo średnie wyszło 3:42/km, rozrzut był od 3:24/km do 3:55/km: 3:45, 3:40, 3:33, 3:50, 3:33, 3:24, 3:50, 3:57, 3:30, 3:55. Rozrzut wynika z tego, że starałem się utrzymywać ten sam wysiłek, a nie tempo i te szybkie interwały były na zbiegach. Odpoczynki były też po 500m - wyszły średnio po niecałe 3 minuty.
W sumie to był bardzo odpoczynkowy tydzień, patrząc na statystyki, ale bardzo burzliwy i mam nadzieję że szybko przekonam sam siebie że czas 41:54 na dychę to był jakiś wyjątek potwierdzający regułę :)