sobota, 13 listopada 2021

Lament Świętokrzyski

 
Siedzę sobie spokojnie w czwartek wieczorem w domu i pomyślałem sobie że posprzątam na blogu.  Od jakiegoś czasu coś tam zmienili i nie mogłem edytować widgetów typu typu cel, najbliższe starty, zdjęcie z biegu itd. W końcu udało mi się znaleźć gdzie tą funkcjonalność przenieśli i wziąłem się za sprzątanie. Sprzątam element "najbliższe starty" - wywaliłem półmaraton w Rostocku, Ultra Mazury, Maraton w Monachium i... następny element jaki widzę to Lament Świętokrzyski który ma wpisaną datę 13-go listopada. Hmmm przecież dzisiaj jest 11-ty listopada! Przez tą pandemię przenieśli ten bieg z chyba marca na listopad no i zapomniałem!
Ja tu jestem w sytuacji że miesiąc nie biagałem, mam dopiero dwa biegi za sobą: jedne spokojne kilka kilometrów plus zdalnie Bieg Niepodległości który nawet nie znalazł się jeszcze na blogu. W sumie to zapisany byłem w Poznaniu, ale nie mogłem pojechać z powodu kwarantanny w szkole córek starszych. Pobiegłem więc tutaj te 10km i wyszło mi niecałe 44 minuty co pokazuje o ile teraz wolniej biegam.
Udało się jednak szybko zorganizować rodzinnie i załatwić logistycznie żebym pojechał na ten Lament. W dodatku okazało się że sąsiad z osiedla Kazik (pozdrawiam!) też jest zapisany! No to umówiliśmy się na 7 rano na wyjazd, spakowałem długą listę wyposażenia obowiązkowego i poszedłem spać. Rano cichutko żeby żadnej z czterej dziewczyn nie obudzić ewakuowałem się z domu i we dwóch przejechaliśmy samochodem do miejscowości "Sabat Krajno" jakkolwiek to śmiesznie by nie brzmiało.
Na miejscu odebraliśmy pakiety, trochę ponarzekam że na cały tłum w hali gdzie były odbiory pakietów byłem jedną z dwóch osób w maseczce (nie licząc obsługi), no ciekawe gdzie będziemy za tydzień skoro teraz mamy około 20tys. zakażeń dziennie. Ale wracając do tematu - przepak, życzenia przed startem i ruszyliśmy. Ja sobie jakoś wyliczyłem że po 5min/km bdę biegł (nie wiem skąd taka pomroczność mi się zrobiła) i chciałem 3 godziny łamać. Teraz to brzmi jak super żart, ale nie uprzedzajmy faktów. W sumie pierwsza połowa biegu by to umożliwiła (gdyby nie roztrenowanie) bo było prawie płasko i technicznie łatwo - po prostu bieg przez jesienny las. Przyjemnie, pogoda fajna bo mgła raczej opadła, chłodno było ale ubiór był odpowiedni więc biegło się fajnie. Całą tą prawie połowę zrobiłem w okolicach 5min/km i przyszedł podbieg. Właściwie to złe słowo - bo to było podejście: kamienie, potem schody i było tak stromo że nie sądzę żeby tam nawet czołówka nie przeszła do marszu. 
Na szczycie pierwszej tej górki stał klasztow z jedynym punktem odżywczym - wypiłem trochę wody i poleciałem dalej. Zbieg był po asfalcie więc dość komfortowy, ale już pierwsze podejście mnie zmasakrowało. Mimo to na zbiegu nawet jeden z kilometrów wyszedł w 4:21, ale reszta powiedzmy w granicach około 6min/km. Na 30km minął mnie Kazik - to było zdziwienie bo obiecywał że mam na niego czekać na mecie :) Ale ja już wtedy odpadłem z powodu braków kondycyjnych: taki miesiąc roztrenowania to jednak ma duży wpływ na kondycję.
I wtedy nadszedł drugi podbieg, to znaczy przepraszam: podejście. To było MA-SA-KRY-CZNE. Kamienie wielkości średniego psa oraz te mniejsze, za to z ostrymi krawędziami - nie dało się biec pod górę z racji nachylenia, ale też jeden niepoprawny krok i można było sobie coś poważnie uszkodzić. Właściwie wszyscy chyba tam szli, ja podbiegałem tylko na jakichś króciutkich odcinkach. Po wielu męczarniach dotarłem na drugi szczyt a jakimś chyba czarownicowym obeliskiem (w końcu Sabat ;) ) i wtedy mogłem sobie "odrobić na zbiegu". To oczywiście ionicznie było: zbieg ozanczał ostrożne schodzenie bo droga w dół miała te same rodzaje kamieni, a właściwie małych głazów, w dodatku było bardzo stromo, dużo bardziej niż na podejściu. Nie dałem rady tam biec, całą drogę szedłem bo miałem już takie kurcze, takie zmęczenie mięśni że nie byłem pewny własnych nóg. Widziałem jak biegacz przede mną się wywrócił i byłem przekonany że po takim czymś żebra nie mogą być całe. Poza tym to musiało nieźle boleć i bałem się że połamię (dosłownie) nogi.
Dopiero ostatnie niecałe 2km przed metą było płasko i mogłem biec - trudno było, ale udało się dobiec. Pozdrawiam przy okazji biegacz z dystansu 82km z którym końcowe 1,5km przegadaliśmy biegnąc do mety :)
A na mecie czekał Kazik, posiłek regeneracyjny, picie no i po ogarnięciu się wróciliśmy do naszych pełnych domów. W sumie więc nie było nas niecałe 10 godzin z czego 4 godziny było w biegu :)
Dzięki dla sąsiada - fajnie było razem pobiec (no i gratulacje za tak dobry wynik!). 
Acha no i nie napiszę że "odkuję się za rok" - ta trasa tak mnie zmasakrowała, końcówka była tak nie do biegania że mimo że bardzo lubię bieganie w terenie to jednak na Lament Świętokrzyski to się już nie zapiszę. Bałbym się o moje nogi na tym zbiegu - to nie jest przyjemne, no i dwa duże paznokcie niestety stracę przez te zbiegi, co pewnie dodatkowo mnie przekonuje że to była jednorazowa przygoda :)



 
 


czwartek, 11 listopada 2021

Roztrenowanie 2021

 Uważni czytelnicy pewnie kojarzą że słowo "roztrenowanie" nie występuje na tym blogu za często. Właściwie to prawie w ogóle nie występuje :) Sprawdziłem w historii bloga - tylko raz w 2013 roku zrobiłem coś takiego: http://www.leszekbiega.pl/search/label/roztrenowanie

Wtedy były to całe cztery tygodnie po których wnioski miałem takie że to bez sensu. Chodziło mi wtedy o to że bardzo siadła mi forma, a nie miałem takich obciążeń żeby to roztrenowanie było wymagane. Teraz jednak myślę już inaczej: trenuję regularnie już dokładnie 10 lat. Na wiosnę pobiegnę maraton w dziesiątą rocznicę mojego debiutu (napiszę o tym następnym razem gdzie i kiedy - bo jestem już zapisany!).
No i widzę po sobie że lata lecą i takie ciągłe trenowanie ma też negatywne skutki: zaczęło mnie coś pobolewać w okolicach pachwiny i biodra prawego. Po wizytach u lekarzy (rentgen, USG) wyszło że są to zmiany zmęczeniowe. Nic na razie poważnego, zwykłe dla mojego wieku zużycie materiału (podobno nie widać zmian które by wskazywały na to że to z powodu biegania) ale mimo to dostałem zalecenie żeby raz na jakiś czas zmienić sport żeby nie obciążać zawsze i cały czas czas tych samych elementów (przyczepy mięśniowe itd). 

Z tego powodu zaplanowałem to roztrenowanie po maratonie w Monachium:



Jak widać po maratonie minęło ponad 4 tygodnie w który pobiegłem tylko dwa razy: raz spokojnie a raz 5km w Lesznowoli. Poza tym kompletna laba od biegania. 

A jak skutki oceniam?
+ moje pobolewania zmalały bardzo mocno
+ nie przytyłem prawie :) no może 1,5kg ale to przy wadze 79kg przed roztrenowaniem nie jest zauważalne
- zacząłem się przyzwyczajać do lenistwa

Znowu muszę się zmobilizować żebby znaleźć czas na bieganie w ciągu dnia. To ciekawe jak człowiek się do wygody przyzwyczaja. Kiedyś spędzałem przecież 1,5 godziny dziennie w samochodzie dojeżdżając do pracy - teraz mam tyle czasu więcej. W poniedziałek mam zamiar pierwszy raz od ponad 1,5 roku pojechać do pracy! No ale i tak będziemy pracować zdalnie pewnie tak co do zasady.

No to teraz nowy okres się zaczyna: dzisiaj biegnę Bieg Niepodłegłości (ten poznański, ale niestety zdalnie muszę mimo że miało być normalnie, ale z powodu pandemii nie mogłem tam pojechać) i zaczynam nowy cykl treningowy, ale o tym następnym razem!

ADs