Nogi jeszcze bolą, ale mam akurat chwilę to zabieram się szybko do opisania jak poszło w tym Hamburgu. Jeszcze wczoraj wrzucałem swoje plany, a już dzisiaj piszę relację. Może to i dobrze że na gorąco bo nie zapomnę pewnie o niczym. Ale postaram się nie zanudzić, opiszę jednak to co najważniejsze bo robię to też sam dla siebie - jest kilka ważnych rad o których chciałbym pamiętać w przyszłości. Co zresztą jest trochę śmieszne - bo to był mój 28-my maraton, a ja nadal mam coś czego się nauczyłem :)
Dobra to do rzeczy: wczoraj przygotowałem się do startu: ubranie, buty, żele, plan na bieg. Nie wiem jak to możliwe że myślałem że start jest o 10:00 i dopiero wczoraj czytając informator (bardzo fajny, drukowany w formie książeczki dawali każdemu biegaczowi w pakiecie startowym - wspominałem już że organizacja stała na bardzo wysokim poziomie?) zorientowałem się że start jest o 9:30. To akurat super bo prognoza była niezbyt przyjazna dla biegaczy - miało być za ciepło. Start szybciej powodował że w troszkę niższej temperaturze się biegło. Ustawiłem więc sobie budzik na 7:00. Spałem dość dobrze, chociaż dwa razy w nocy do kibelka chodziłem (to dziwne - później o tym napiszę czemu). Po wstaniu szybko najpierw rozruszać żołądek - czyli bułka z dżemem i popijałem izotonikiem. Toaleta, ubranie, w międzyczasie część rodziny wstała, w końcu poszliśmy na start z zapasem - śpimy tutaj na tyle blisko że na pieszo było jakieś 1,5km to nie miało sensu szukać autobusów nawet. Biegaczy sporo, impreza biegowa naprawdę ma super oprawę - kibiców było bardzo dużo. Umówiliśmy się z żoną jak się potem zobaczymy, skorzystałem z toalety i poszedłem na start.
Tylko że w strefie startowej dalej mi się chciało do toalety.. dziwne - dopiero co byłem. Nie było już czasu, przekonałem sam siebie że to już tylko mi się zdaje i czekałem na start który miał być tuż-tuż. Moja strefa miała oznaczenie D - była na czasy od 3:15 wzwyż (stref było dużo - aż do litery N) stanąłem na samym przedzie tej strefy, szukałem kolegi z Polski Jakuba który miał biec (i pobiegł) ale nie udało mi się go zobaczyć. Po chwili głośna muzyka, odliczanie i.. ruszyliśmy! Atmosfera była super, klaskanie przed startem, energetyczna muzyka, biegacze nakręceni (ja też) no i duużo kibiców. Zaraz po starcie zobaczyłem żonkę z najmłodszą córką prze barierce, ale potem - przede mną całe 42 kilometry.A tu widać jak jestem spocony - mimo że to dosłownie sam początek, no ale ciepło było:Najpierw pobiegliśmy na zachód. Hamburg jest bardzo zielony - dużo drzew i to nas ratowało przed słońcem (było też troszkę chmur), ale pogoda nie rozpieszczała - było za gorąco! Na początku czułem się świetnie - tętno niskie bo 160 utrzymywało się cały czas. To był świetny prognostyk na bieg. Z problemów jednak: cały czas czułem ciśnienie na pęcherz i nie dawało mi to zupełnie spokoju. W informatorze ostrzegali o sikaniu gdzie popadnie, a toalety przenośne były pozajmowane, zresztą ja nigdy na biegu nie musiałem sikać i nie chciałem tego zmieniać. Trzymałem więc się dzielnie i biegłem dalej :) Z trzymaniem tempa miałem problem - najpierw było OK - pierwszy km 4:38 (cel był 4:37), ale potem już 4:33. No i nie wiem czy to prawdziwe tempo bo mi nagle doliczył dystans zegarek (czasami tak w mieście się zrobi - jak sygnał z satelit nie ma dobrej jakości przez wysokie budynki wokoło). Tempo z zegarka więc zaczęło być za szybkie. No to zdecydowałem że będę patrzył na zająców na 3:15 którzy na starcie byli blisko za mną. Dogonili mnie (to już dziwne było - ja biegłem troszkę szybciej niż na 3:15 i byłem przed nimi przecież), ale stwierdziłem że z braku lepszego punktu odniesienia będę się ich trzymał. I tak biegłem od tej pory. Widzę po wynikach że to spowodowało że biegłem za szybko. Planowałem robić każdą piątkę w 23:05 czyli po 4:37 co daje na mecie czas dokładnie 3:15. Tutaj pierwsza piątka wyszła w 22:56 - w sumie nie tak źle, tylko 9 sekund nadróbki na 5km. Czułem się świetnie, kibiców było sporo i byli żywiołowi (jak na Niemców ;) ) nie było praktycznie miejsc bez nich, a miejscami były takie tłumy że robili szpalery z obu stron! Biegaczy było też naprawdę dużo, bo razem z nami biegły sztafety. Półmaraton startował godzinę przed nami więc ludzie na moim poziomie ich już nie dogonili (za to ci najszybsi to jak najbardziej!). Na trasie jest niebieska linia która pokazuje z której strony trasy się trzymać żeby nie nadrabiać dystansu, a sama trasa jest fajna - dużo zieleni, dwie pętle po różnych stronach miasta i bez jakichś pustkowi - cały czas w mieście z kibicami - naprawdę super.
Tymczasem druga piątka minęła - dalej biłem się z myślami co z tym wypadem do toalety i nadal uparcie tego nie robiłem :) czas drugiej piątki 22:42 - to już 23 dodatkowe sekundy nadróbki! Ale tętno niskie, więc brnąłem w to i dalej trzymałem się zająców na 3:15.
Trzecia piątka - 22:57 czyli dodajemy 8 sekund zapasu i właściwie wciąż to samo - tętno super bo 161, tempo za szybkie ale biegnę z zającami na 3:15 i nie szaleję. Pęcherz ciśnie. Na końcu udało się spotkać drugi raz z rodzinką, ale nie ma zdjęcia - tak szybko przebiegłem! ;)
Na czwartek piątce nie mam nic do dodania - słońce przygrzewa, ale jest sporo cienia, chyba że szerokie na kilka pasów aleje są, wtedy jest gorzej. Na szczęście jest sporo stacji odżywczych - co 2,5km! To jest super bo jest woda, izo, banany, żele High5 nawet, różne rzeczy - tylko że ja korzystam tylko z: wody do oblewania się (są wanny z wodą na samym początku punktów), oprócz tego z wody picia w kubkach - piję trochę a cała reszta na łeb i to mnie ratuje bo grzeję się strasznie. Poza tym jeszcze wpadłem na dobry pomysł - podwinąłem koszulkę żeby biec z gołym brzuchem i przytrzymałem paskiem na żele żeby mi się nie zsunęła na dół koszulka - pewnie komicznie wyglądało, ale działało - trochę lepsze chłodzenie było! A co do żeli to wziąłem ich z sobą cztery i brałem na: 12km, 20km, 28km, 36km.
Piąta piątka ma w sobie półmaraton, ale zanim do tego miejsca dobiegłem to już nie wytrzymałem z tym pęcherzem. Zobaczyłem toi-toi-a, podbiegłem i okazało się że nie potrafię znaleźć drzwi :) obiegłem z wszystkich stron, na czwartej ze ścian okazało się że są drzwi, ale zamknięte bo było zajęte! To pobiegłem dalej, zły na stratę czasu. Wypatrywałem kolejnych i znalazłem - tym razem wolny. Złapałem międzyczas i wpadłem do środka, a zające na 3:15 pobiegły dalej... W trakcie załatwiania się doszedłem do wniosku że na "numerze 1" się nie skończy i przysiadłem na "numer 2". Mimo że starałem się streszczać to trochę zeszło - przy wybiegnięciu złapałem międzyczas okrążenia i okazało się że straciłem 38 sekund. Doliczając tą pierwszą nieudaną próbę skorzystania z toalety to wychodzi około 43 sekundy w plecy.
Okazało się że zające nie poczekali na mnie! Obie chorągiewki majaczyły gdzieś daleko z przodu - przy tej prędkości uciekli mi około 150 metrów. No i teraz na logikę powinienem biec nadal tym samym tempem, ale oczywiście nic takiego nie zrobiłem. Zacząłem ich gonić. Widzę w międzyczasach że kolejne kilometry były nawet po 4:20/km i tętno skoczyło pod 170 i tak już zostało do mety. Na półmaraton, już po tych przygodach wpadłem z czasem 1:36:57 czyli mimo straty tych 43 sekund biegłem na 3:14 na mecie. Całą tą piątą piątkę zrobiłem w 23:04 czyli niby idealnie, ale przecież 43 sekundy trzeba odjąć na toaletę to samego biegu tu było 22:21 czyli tempo 4:28/km.
Szósta piątka to już moje szarżowanie - poczułem że mogę powoli odbiegać od zająców bo przecież ich dogoniłem i jestem silny! No i zacząłem troszeczkę im uciekać, zrobiłem ją w 22:30 (!). Tętno jednak już było około 170 i nie spadało. Było też na pewno coraz cieplej, więc to nie był tylko wynik mojego szarżowania i gonienia strat "toaletowych".
Dobra to zaczynamy najtrudniejszą część maratonu - widziałem niedawno śmieszny filmik z bieganie.pl jak Henio Szost tłumaczy dziewczynom co mialy biec maraton w Londynie jak biega się maraton. Mówił że do 30km biegniemy spokojnie, a od 30km wmawiamy sobie że już tylko dycha. No dychy nie przebiegniesz? I myślimy tylko o tej dysze, a potem to już siłą woli robimy te ostatnie 2km i ostatnie 195 metrów. I powiem tak - to działa! Było mi ciężko, ale odliczałem sobie od 30km już tylko tą ostatnią dychę i jakoś szło. Patrzę teraz w wyniki i siódma piątka była w 23:13 czyli tylko 7 sekund straty.W tym momencie - na 35km miałem czas 2:40:15 czyli tempo na 3:13:12 na mecie.
Ostatnia pełna czyli ósma piątka to było niestety już odpadnięcie - tempo spadło, ale z dobrych wieści: to nie było zupełne odpadnięcie. Zwolniłem trochę, ale najwolniejszy km był w 5:23, a średnio cała piątka po 5:10/km wyszła. Ostatnie 2,195km było na podbiegu! To było straszne, człowiek ledwo żyje a tu podbieg - próbowałem przyspieszyć ale nie mogłem, nigdy podbiegi mi dobrze nie wychodziły. Przed metą jeszcze udało się zobaczyć po raz trzeci z rodzinką i stąd mam to zdjęcie (widać mój trik z odsłonięciem brzucha :) ):
Trochę jednak dałem radę przyspieszyć bo widzę tempo średnie wzrosło do 5:06/km i na metę wbiegłem z czasem:
3:17:16
No i muszę przyznać że jestem bardzo zadowolony. Jeszcze tydzień temu chciałem biec na 3:20, dobrze że zaryzykowałem i pobiegłem na 3:15, parę rzeczy mogę poprawić i chcę je tu wypisać żeby w następnym biegu (Walencja!) pobiec jeszcze lepiej:
1. w dniu biegu trzeba wstać 3 godziny przed startem, zacząć od posiłku z gorącą herbatą żeby uruchomić żołądek i nie korzystać z toi-toi'a na biegu!
2. przed biegiem zrezygnuję z pełnego cyklu ładowania węgli, to trochę rozwala dietę, wystarczy ostatnie 2-3 dni zwiększyć węgle
3. nie pić tak dużo jak szalony w ostatnich 3 dniach, no wiadomo że potrzeba więcej płynów żeby glikogen mógł się z węgli zrobić, ale ja przesadziłem z ilością i stąd nocne wstawanie do kibelka i potem problem na trasie
4. tak jak zawsze do tej pory robiłem - nie patrzeć na zająców, strasznie rwą tempo, lepiej już na tempo okrążenia patrzeć na zegarek i łapać czasy z oznaczeń kilometrowych
A propos zająców - tu było ich dwóch na czas 3:15, obaj biegli sporo za szybko a w dodatku jeden nagle zniknął z trasy około 24km i potem wyłonił się jak z niebytu tuż przed metą - wyprzedził mnie biegnąc sam, mimo że ja na 3:17 biegłem :)
Dobra to po starcie odnaleźliśmy się z rodziną, sesja zdjęciowa i wróciliśmy do mieszkania. Potem rodzinny obiad w restauracji, wieczorem jeszcze daliśmy radę do kościoła (jest polska misja i akurat blisko byliśmy) i w sumie tego dnia ponad 47 tysięcy udało mi się skompletować :)
To by było na tyle - naprawdę ładny był ten bieg, polecam jeszcze raz ten maraton bo nie jest tak bardzo w Polsce popularny, sam zrobiłem już Berlin, Frankfurt, Lipsk, Hannover i Monachium najpierw. A zasługuje na najwyższe noty jeśli chodzi o organizację. Tylko ten podbieg na końcówce to by mogli wyprostować ;)
Jeszcze na koniec zdjęcie z kamerki na mecie i zdjęcie z mety z moją najmłodszą pociechą - biedna też się nachodziła żeby kibicować, mimo że maratonu nie biegła :)