środa, 24 czerwca 2020
Warsaw Track Cup 2020/1
W sobotę było już prawie jak przedd epidemią - pojechaliśmy całą rodziną na zawody! Na Warsaw Track Cup bywałem już nie raz, zacząłem w 2013 roku gdy jeszcze biegaliśmy na Agrykoli i nadal strasznie lubię tą imprezę. Tym razem moja Żonka wynalazła że WTC się odbywa (jakoś ja bym przegapił) i na szczęście udało mi się jeszcze zapisać. Z córek tylko średnia pobiegła ze mną, najstarsza jakoś nie miała ochoty a najmłodszej nie spytaliśmy. A szkoda bo były biegi nawet dla młodszych od niej czyli pociech poniżej 3 roku życia - na 20 metrów :)
Pogoda była jak to teraz zwykle bywa - burzowa. Przed imprezą lało tak mocno że po dojechaniu na miejsce przez chwilę nie wychodziliśmy z samochodu. Ale na szczęście jak to przy burzy - szybko też się poprawiło. Padało trochę czasami przelotnie, ale dało się przeżyć. Tym bardziej że na stadionie Orła gdzie odbywały się te zawody jest zadaszona trybuna.
Zapisałem się na 1000m więc startowałem dość wcześnie. Byłem w czwartej z pięciu serii, więc była to dość szybka seria. Najpierw pobiegła nasza Agatka na 200m i fajnie jej poszło (chociaż narzekała że to był za krótki bieg, z drugiej strony przed biegiem mówiła że to za długi dystans :) ). A potem ja. Rozgrzany byłem aż za nadto - 7km w sumie zrobiłem. Startowaliśmy po przeciwnej stronie bieżni bo dystans to oczywiście 2,5 okrążenia. W mojej serii było trochę harpaganów co było widać na pierwszy rzut oka. Wystartowałem szybko i nawet trzymałem się dość w przedzie. Chciałem pobiec na maksa po prostu i nie patrzyłem prawie na zegarek, chociaż jakieś tam plany oczywiście miałem. Takim planem minimum było poniżej 3:20 a planem maksimum było 3:00. Życiówkę miałem 3:13 z Warsaw Track Cup, ale to było 7 lat temu. Powinno być trochę lepiej teraz (no jednak z wiekiem nie zawsze się już pewnie będzie udawać żeby się poprawiać...).
Początek był więc dobry, ale w środkowej części dystansu nie dałem rady utrzymać tego tempa i bardzo spadłem w stawce zawodników. Na ostatnich 100m chciał mnie jeszcze jeden zawodnik wyprzedzić i tego było już za wiele ;) na wirażu odparłem atak i mimo że zwykle po takim przyspieszeniu nie wytrzymywałem tempa i odpadałem to tutaj dałem radę i nie dałem się wyprzedzić. Myślę że ten sprint na ostatnich 100m dał mi też nową życiówkę: 3:11.
Pełni szczęścia nie ma, fajnie by było pobiec szybciej - trochę czuję że jeszcze mogłem w środkowej części pobiec szybciej. Ale nie ma co narzekać za bardzo - jednak udało się zrobić tą życiówkę i jakiś malutki sukces w tym sezonie już jest :) Poza tym była to naprawdę fajnie spędzona sobota, my zostaliśmy tylko na piątą serię jeszcze, ale zawody trwały jeszcze jak zwykle do późnego wieczora.
Fajnie że można wreszcie już tak sobie pobiegać na zawodach, obyśmy już na stałe i jak najszybciej wrócili w pełni do normalności po tym wirusie!
poniedziałek, 15 czerwca 2020
Rzeźniczek 2020
Daleko te Bieszczady niestety od Warszawy, chociaż może nawet nie tak daleko dystansem tylko czasowo. Drogi nadal jeszcze w budowie i 6 godzin się tam jedzie. Ale i tak powiem Wam: warto się tam wybrać na festiwal Rzeźnika. W środę korzystając z tego że mamy "mały piątek" (bo następnego dnia Boże Ciało - więc wolne od pracy) wybrałem się po pracy w nasze Bieszczady. Nocleg mi zorganizował kolega-sąsiad z naszej grupy biegowej MILA (dzięki Tomek!) więc rano już tylko 30km dojechałem do Cisnej. Zaparkowałem pod szkołą, odebrałem pakiet i... w góry!
Plan miałem żeby pobiec jak najszybciej - mimo że w tym roku z racji koronawirusa nie było oficjalnie rywalizacji. Chociaż pomiar czasu był, jednak mieliśmy aż około tygodnia na przebiegnięcie tego dystansu. Trasa było oznakowana, nie było punktów odżywczych. Była też zupełnie inna trasa. Start i meta w Cisnej (zamiast tylko meta a start po wywiezieniu kolejką wąskotorową). Wziąłem ze sobą bukłak izotoniku, dwa żele (na 26km powinno starczyć) i po wizycie w krzakach (no bo z racji koronawirusa nie było toalet) wybiegłem na trasę!
Trasa zaczynała się strasznym błotem na podejściu do czerwonego szlaku, ale potem przez ponad 10km było co prawda pod górę, ale tak wygodną drogą że kilometry od 2-go do 12-go włącznie wchodziły średnio po 5 minut. Było nawet 4:26 i 4:34... w górach z plecaczkiem :)
A potem od 13-go kilometra zaczął się Rzeźniczek. Podejście jak na profilu powyżej, w dodatki było gorąco, duszno bo miała być burza po południu, wcześniej padało i błoto się zrobiło na podejściu. Kilometry weszły w 11 minut i 12,5 minuty (nawet tego nie kontrolowałem na trasie, teraz spisuję z endomondo). No i główna część zabawy - bieg granią a potem czerwonym szlakiem w dół. Zbieg dość trudny jak dla mnie (nie jestem doświadczony w biegach góskich). Wydaje mi się że trudniejszy niż rok wcześniej, ale dużo krótszu odcinek był taki trudny (bo 11km było po łatwym bardzo terenie) więc trudno mi jednoznacznie przyznać: czy było ogólnie łątwiej czy trudniej?
Zmęczyłem się okrutnie, nie oszczędzałem się (chociaż na początku nie cisnąłem na maksa bo chciałem mieć siły do końca biegu). Rok wcześniej miałęm 3:07, ale dystans był o kilometr dłuższy. Z drugiej strony rok wcześniej był prawdziwy wyścig - to dopinguje do większego wysiłku. W tym roku startowaliśmy w dużym rozproszeniu, chociaż mój termin - czwartkowy ranek (8:40) był całkiem obsadzony. Na trasie spotkałem co najmniej kilkudziesięciu biegaczy i biegaczek Rzeźniczka (i wielu turystów) i ponieważ nie oszczędzałem się to muszę się pochwalić że nikt mnie nie wyprzedził :)
Po tym strasznym podejściu (bo podbiegiem nie można nazwać tych dwóch kilometrów w tempie niecałych 3km/h) nie było wcale łatwo. Mimo że już przewyższenia nieporównywalnie małe (patrząc na to strome podejście) a końcówka przecież identyczna jak rok temu trasy, to tempo widzę teraz wolniejsze o 30 sekund chyba. Chociaż znowu - to zależy bardzo od podłoża a było błotko co nieco. Trudno porównywać. W dodatku łapały mnie chwilowo kurcze, na szczęście nic poważnego żebym się musiał zatrzymywać. Pod koniec prawie zgubiłem trasę, zatrzymałem się na chwilę, ale trafiłem na błotnistą ścieżkę powrotną i wbiegłem z czasem.... 3:00:09 :)
Chciałem co prawda złamać te 3 godziny, ale ja jestem ekspertem w nie-łamaniu trzech godzin przecież!
A to zdjęcie dobrze oddaje samopoczucie na mecie :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)
ADs
wczytywanie..