wtorek, 17 czerwca 2025

Bieg Konstanciński 2025

Wróciłem po dwóch latach do Konstancina i trzeba przyznać - było deja vu. Znowu fajna impreza (chociaż chyba znowu troszkę mniejsza frekwencja), znowu fajna trasa i znowu straszny upał! Nauczony poprzednim występem (który opisałem tutaj) chciałem pobiec równo ten bieg. Poprzednim razem zacząłem po 4:00/km tylko po to, żeby dojść do 4:30/km w najgorszym, dziewiątym kilometrze i skończyć bieg w 41:54 i niezbyt miłym poczuciem że w drugiej połowie trochę osób mnie wyprzedziło. Chociaż pamiętam że siekło innych też i też bardzo zwolnili przez ten upał :)

Dobra, ale najpierw przygotowania - w sobotę po południu wybraliśmy się tam z rodzinką, odebraliśmy pakiety, zrobiliśmy krótki spacer po parku (były lody i wizyta na placu zabaw), a w niedzielę rano już sam się wybrałem na start. Dojechałem nawet bez spóźnienia (dziwne) i zdążyłem się dobrze rozgrzać - 3km. Temperatura jednak była wysoka już przed startem. Pan robiący za konferansjera sobie zażartował żeby biec szybciej to się dobiegnie do mety zanim się zrobi bardzo gorąco. No świetny żart, nie ma co. Na starcie chwilę pogadałem z innym biegaczem Bartkiem, próbował łamać 40 minut (złamał nawet 39 - co to znaczy młodość :-D ). No i zaraz był start. 

Ruszyliśmy z kopyta, ale ja poszedłem po rozum do głowy i pilnowałem tempa. Planowałem łamać 41 minut, bo na tyle myślę jestem teraz wytrenowany, miałem wrażenie że jeszcze po maratonie nie doszedłem całkowicie do siebie. No i szło dobrze - ograniczałem się z tempem i udało się przez pierwsze trzy kilometry poskromić chęć ścigania się z tym co wyrwali do przodu. Profil biegu nie był płaski, chociaż podbiegi nie były jakieś strome, za to nie były krótkie i dawały się we znaki. Szczególnie że biegłem jak na mnie szybko. Czwarty kilometr wyszedł dość słabo, bo 4:10, ale najgorszy był piąty - bo aż 4:20! Na półmetku byłem więc w czasie 20:39 wg zegarka, a wg organizatorów 20:51 (ale nie ma pewności czy dokładnie na półmetku były te maty sczytujące czujniki.

No i teraz zaczyna się najlepsza część - inni opadali z sił, a ja... ogarnąłem się i utrzymałem tempo! Widziałem to po innych - tylko jeden biegacz mnie wyprzedził, za to ja zacząłem wyprzedzać. To pomaga - od szóstego kilometra przyspieszyłem i tylko ósmy (zawsze u mnie najtrudniejszy) kilometr wyszedł w 4:20, ale reszta nawet po 4:06. W efekcie wyprzedziłem 5 biegaczy i drugą połowę przebiegłem prawie w tym samy czasie, wbiegając na metę z czasem:

41:45

Byłem 34 na 255 startujących. Nie jest to wynik planowany - aż 45 sekund wolniej, ale było gorąco i myślę że jeszcze maraton trochę się dał we znaki. Mimo to impreza super i mam nadzieję że kolejne medale z kolejnych lat też dołączą do mojej kolekcji!

 







piątek, 13 czerwca 2025

Warsaw Night Run

 

Z okazji zawodów triathlonowych w Warszawie organizowany był nocny bieg na piątkę. To już ostatni bieg, który sponsorowała moja firma (niestety zamyka swój polski oddział) - zapisałem się żeby jeszcze raz skorzystać z naszego klubu biegowego. A poza tym - moja średnia córka też pobiegła! Pierwszy raz w tak długim biegu masowym :) 

Impreza była w Parku Fontann przy Wisłostradzie. Dojechaliśmy samochodem, oczywiście problem był wielki z parkowaniem, udało się za namową kolegi z pracy znaleźć miejsce na Mariensztacie i trzeba było tylko kilometr podejść na start. A na starcie odebrać pakiety - kolejka była spora, już zaczynało być gorąco, ale sprawnie poszło. Córka z koleżanką i moim kolegą z pracy poszli już na start powoli, a ja musiałem szybko dobiec ten ponad kilometr do samochodu - żeby zostawić to co odebraliśmy w pakietach, a był tam worek na depozyt, lampka-czołówka i jakaś drobnica. Trochę było problematycznie z czasem, ale dobiegłem w ramach rozgrzewki, zostawiłem szybko rzeczy i pobiegłem na start. Po drodze jeszcze zdążyłem zaliczyć toaletę (płatną :) dobrze że garmin ma wbudowaną opcję płacenia zbliżeniowo) i na start dotarłem dosłownie minutę może przed biegiem. Wcisnąłem się tak na oko w miejsce odpowiednie dla planowanego wyniku około 20 minut - czyli prawie na sam start. I co ciekawe - w strefie startowej rozpoznał mnie kolega z liceum z klasy równoległej. Niezła niespodzianka - bo liceum skończyłem dokładnie 30 lat temu :-O (pozdrawiam Rafała!). Ale nie było czasu na wspominki bo dosłownie zaraz ruszyliśmy.

Początek w Parku Fontann jest po płaskiem, ale to tak tylko dla zmyłki. Nie byłem na samym początku, więc trochę było tłoczno - zanim nie wbiegliśmy w ulicę Sanguszki. Tam było szeroko, to prawda. No tylko że było ponad 30 metrów w pionie w górę :) trzeba było jakąś na tą skarpę wiślaną wbiec. Na początku biegu ma się dużo siły - więc wbiegłem i nawet utrzymałem tempo 4 min/km, które zakładałem na ten bieg. Na górze było fajnie - kibiców trochę, ładna bo turystyczna część miasta, biegło się w porządku i tempo było nadal takie jak planowałem. W końcu dobiegliśmy do nawrotki wokół Skweru Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu i... wiadomo - tempo siadło. Zaraz za nawrotką udało się pozdrowić kolegę, ale tempa utrzymać to już nie. W sumie nie było to dziwne - przy takim profilu trasy zmęczyłem się na tym podbiegu, a tylko 6 dni po maratonie nie zdążyłem jeszcze odpocząć. No i niestety druga połowa mimo starań nie wyszła po 4 min/km tylko wolniej. Wg garmina połowka była w 10:04, druga w 10:18, razem 20:22, ale zawsze jest trochę więcej dystansu na zegarku bo nie biegnie się idealnie po trasie atestacji (i generalnie zegarki troszeczkę zawyżają - tak są ustawione) więc jest doszło kilkanaście sekund i czas całkowity to 

 20:37

Na mecie czekałem na kolegę z pracy - udało się go wypatrzeć, poszło mu bardzo dobrze. A potem razem czekaliśmy na moją Agatkę z jej koleżanką i nie udało nam się ich znaleźć. Stanęły bardziej z przodu niż myślałem, a przede wszystkim pobiegły znacznie szybciej (tak ze 3 minuty niż myślałem!) i były na mecie dużo szybciej. Ale jakoś dzięki telefonom się odnaleźliśmy i szczęśliwie wróciliśmy do domu.

Impreza naprawdę fajna, szkoda że tak szybko po maratonie i nie dałem rady pobiec lepiej. Ale bardzo fajnie wyszło mojej córce i ogólnie fajne przeżycie pobiec tak późno w miejscu gdzie światła  robiły atmosferę (fajne były te czołówki w zestawie startowym - większość osób z nimi na głowach biegła)

Może za rok znowu się zapiszę, ale tym razem już sam, nie z firmy (no chyba że znajdę pracę w równie biegowej firmie :) na co liczę!). 

Na koniec garść statystyk "dla potomności" i zapowiedź co teraz: a teraz będzie w najbliższy weekend pierwszy w tym roku start na dychę! W Konstancinie, gdzie już raz biegłem i jest też bardzo fajna impreza. Raczej 40 minut nie ma sensu łamać - ale 41 to już na pewno muszę spróbować złamać!






środa, 4 czerwca 2025

Maraton Sztokholm

Maraton w Sztokholmie był w sobotę, to rzadko się zdarza - zwykle maratony są w niedzielę, ale mi akurat to bardzo pasowało. Zwykle przy takich maratońsko-turystycznych wyjazdach jest dylemat: zwiedzać w sobotę czy oszczędzać nogi na maraton. A tutaj było na odwrót, więc plan był jasny: w piątek przelot z Warszawy do Sztokholmu (lecieliśmy z Modlina, trochę zajmuje czasu żeby się tam dostać z Warszawy), odbiór pakietów, zameldowanie w hotelu i spać. W sobotę maraton i potem już wolne - można zwiedzać przez resztę wypadu.

Przejazd na lotnisko odbyliśmy pociągiem - lot powrotny mieliśmy na Okęcie, więc nie mogliśmy własnym samochodem pojechać do Modlina. Lecieliśmy we trójkę (tylko z najmłodszą pociechą). Poszło dość sprawnie, chociaż połączenie od nas było takie, że dwa pociągi i potem kilka minut autobusem z Modlina na lotnisko. Poszło sprawnie i dolecieliśmy do Sztokholmu.  A dokładniej to do miejscowości pod Sztokholmem - tam kupiłem w telefonie bilet na autobus Flixbus i po godzince byliśmy w stolicy Szwecji. Na miejscu potrzebowaliśmy biletów na komunikację miejską. Właściwie to można też płacić telefonem (w Szwecji wsiada się zawsze z przodu i przy kierowcy kasuje bilet), ale wychodzi troszkę drogo - bilet jednorazowy (przesiadkowy co prawd i na 75 minut jest) ale kosztuje 16 złotych :) więc kupiliśmy takie na 72 godziny - starczyły na cały wyjazd. Chociaż za naszą trójkę wyszły te bilety 430zł. Ale było super wygodnie - wszystkie rodzaje komunikacji mieliśmy w tej cenie i korzystaliśmy z tego cały czas. 

Najpierw więc na EXPO - oj były straszne kolejki żeby wejść. Żonka z córką poszły zobaczyć pasta party, ale zdecydowały się na pizzę w restauracji jednak. A ja stałem w ogromnej kolejce. W końcu udało się wejść, odebrać pakiet (raczej skromny), przejść przez halę z wystawcami (raczej skromne), zjeść makaron na pasta party (raczej skromny) i dołączyć szybko do rodzinki i zjeść pizzę (tutaj było sporo, a nie skromnie :) ).

Potem do hotelu - był daleko, ale pociąg podmiejski zabrał nam tam bardzo szybko - 3 stacje, niewiele ponad 10 minut sam przejazd. Tam się rozlokowaliśmy i już było dość późno, więc już oszczędzałem nogi i nie wychodziliśmy. 

Następnego dnia maraton startował dopiero o 12:00. Trochę nie wiem jak jeść w dniu startu gdy start jest tak późno. Ale miałem kupione jedzenie - same proste węglowodany, baton energetyczny, a przed startem pierwszy żel. Oprócz tego miałem jeszcze 5 żeli na sam bieg, do brania co 7km.



 

Dojechaliśmy na start z wyprzedzeniem, moi kibice na 30 minut przed biegiem poszli zająć miejsca obok startu, a ja najpierw toaletę jeszcze raz zaliczyłem i poszedłem do mojej strefy startowej czyli strefy C. Impreza jest duża, pobiegło prawie 20 tysięcy maratończyków. Start jak mówiłem o 12:00 a pogoda była bardzo słoneczna i ciepła - temperatura w momencie startu 15-16 stopni w pełnym słońcu, pod koniec biegu już 19 stopni.

 Atmosfera była bardzo fajna, oprawa biegu też - po hymnie Szwecji (bardzo niekonwencjonalne wykonanie) ruszyliśmy! Zaraz za startem zobaczyłem się z moją rodzinką i wybiegłem na trasę, która miała strasznie kluczyć po mieście. To kluczenie myślę było wymuszone tym, że Sztokholm jest na wyspach i gdyby trasa przechodziła przez środek którejś wyspy to musiałyby być strasznie podbiegi. Więc zwykle biegaliśmy wokół wybrzeża tych wysp, ale i tak podbiegów było sporo. 

Ja zacząłem zgodnie z planem - starałem się biec tempem 4:40/km i tak wychodziło. Jednak zegarek pokazywał i sporo więcej dystansu, więc były rozbieżności kilku sekund na kilometr patrząc na oznaczenia kilometrowe i porównując z zegarkiem. Ale biegłem zgodnie z planem - stanąłem między zającami na 3:15 a 3:30 i tak jak powinno być - te na 3:15 powoli mi uciekały. Ja ich nie goniłem, biegłem swoje 4:40/km i pilnowałem czasu, oznaczeń kilometrowych, picia i brania żeli na 7km.


Gorąco było niestety, więc piłem na każdym wodopoju. Było ich sporo, chyba w sumie 17 stacji (!). Czułem się dobrze, choć było mi gorąco. Było trochę tych podbiegów niestety. Samopoczucie miałem dobre, tempo pilnowałem dość dobrze i żeli też - co 7km. Gorąco mi było - podwinąłem koszulkę i przypiąłem agrafką żeby trochę zwiększyć chłodzenie, starałem się zawsze biec w cieniu od budynków. Trochę czasami wiało i to na podbiegach szczególnie spowalniało mnie trochę. Ale ogólnie szło dobrze - na półmetek wbiegłem w 1:38:06, planowałem 1:38:30 - czyli 1 sek/km wyszło za szybko. No ale było ciężko tak idealnie to dopasować bo zegarek pokazywał więcej dystansu, a oznaczenia kilometrowe nie były idealnie rozstawione (chyba). 

Po minięciu połówki przeszedłem do realizacji drugiej części planu - czyli żeby pobiec drugą połowę szybciej niż pierwszą. Troszkę widzę po wynikach że biegłem szybciej. Średnia z 7km była 4:38. Tutaj wypatrywałem moich kibiców i udało się ich spotkać po raz drugi! 

Czułem się dobrze, chociaż wiadomo - było coraz ciężej. Jednak szło dobrze, za poradą Henia Szosta (obejrzaną na youtube) podzieliłem sobie maraton na 30km, potem dyszka (dyszki nie przebiegniesz?) i ostatnie 2km to już siła rozpędu. Nie do końca mi to wyszło - bo widzę że do 35km włącznie biegłem dobrym tempem. Międzyczas z 35km był 2:43:40 czyli czas na mecie przy tym samym średnim tempie byłby 3:17:18. Jednak tak nie było - końcówka biegu miała najwięcej podbiegów, ja też byłem już najbardziej zmęczony. I mimo że nie odpadłem tak sromotnie, to jednak odpadłem. Cztery kilometry były po około 5min/km ale ostatnie prawie 3 (bo dystans mi zmierzył zegarek 42,78km) po około 5:40/km... 

Na samej końcówce udało się spotkać po raz trzeci moich kibiców (pomogło na chwilę), wbiegnięcie na stadion było super, próba finiszu i wreszcie upragniona meta!

3:22:15

No nie jest to wynik marzeń, plany były żeby przebiec pierwszą połowę tempem 4:40/km - było 1:38:06 czyli 4:39/km. No nie bądźmy aptekarzami - to się udało. Drugi punkt planu był żeby przebiec drugą połowę szybciej - oczywiście tutaj kompletnie nie wyszło, bo druga połowa zajęła mi 1:44:09 (!) czyli aż 6 minut wolniej. 


Co do planów czasu na mecie - plan A nie był w zasięgu w żadnym momencie biegu (ale to była tylko opcja na dzień konia, musiałbym drugą połowę przebiec znacznie szybciej). Plan B był aż do 35km włącznie możliwy. Plan C natomiast - no naciągając maksymalnie to można by powiedzieć że się udał, bo patrząc na tempo z zegarka minąłem 42,2km w czasie około 3:19:45 :) ale tak na serio to też się nie udał.

Jak by to podsumować? Ważne jest dla mnie zawsze co było dobre, a co można by poprawić. Moje wnioski są takie:
1. maraton pobiegłem dobrze pod względem planu na bieg i jego (próby) realizacji. 
2. plan treningowy był dobry i byłem dobrze przygotowany
3. odpadnięcie było spowodowane dwoma czynnikami: wysoką temperaturą i profilem trasy. Podbiegi na ostatnich 7km to jest straszna rzecz na maratonie. Suma podbiegów wg zegarka była ponad 250m w pionie. Dla porównania w Kownie w połówce było około 50m. Więc tu powinno być 100m dla podobnego profilu, a było 2,5 razy więcej. W końcówce chciałem przyspieszyć i obronić to 3:20, ale po prostu na podbiegu tempo było powyżej 5min/km - nie dawałem rady tego zwalczyć przy takim zmęczeniu mięśni. Temperatura była dużo za wysoka - gdy tylko mogłem chowałem się w cieniu, polewałem się wodą, wbiegałem w kurtyny wodne (było ich sporo), dużo piłem: wodę, izo, colę a raz nawet przez pomyłkę rosół (fuj!). 





No i na koniec - czy jestem zadowolony z tego wyniku? Nie jestem raczej, ale pocieszam się że było dobrze. W podobnych warunkach pod względem temperatury odpadałem sporo więcej, nawet 18 minut (!). Tutaj ruszyłem z głową, mogłem troszkę wolniej jeszcze, ale wyszło naprawdę nie tak źle. A biorąc pod uwagę wypad turystyczny to było super. Miasto fajne do odwiedzenia, no mogłoby być sporo taniej, ale tak na 2-3 dni to bardzo fajne miejsce - też mogę polecić. 

To co teraz zapytacie? Już w piątek wyścig na 5km - Night Run Warsaw w Parku Fontann przy Wisłostradzie. Biegnę z moją średnią córką! A potem za dwa dni robię za zająca dla mojej Żonki w Biegu Ursynowa (ale to będzie dla mnie tempem spokojnym, więc nawet nie będę relacji z tego biegu robił). A potem za tydzień - dycha w Konstancinie. To będzie mój ostatni start w tym sezonie. Nie mam na razie planów na drugą połowę roku... ale są pomysły już jakieś :)

 

ADs