Kurczę nie ma czasu podsumować tego biegania na koniec sezonu a dni mijają. Lepiej napisać coś nic udawać że się nie biegało, "co nie"?
A więc krótko i na temat, będzie sporo nowego!
Bieg po dynię 14.10.2017
Jak co roku - o ile tylko dam radę - zawitałem w mojej gminie na ten super bieg jesienny. Dystans już od jakiegoś czasu zmieniony na 5km (z 1/10 maratonu czyli 4.210m). Główne cele na ten bieg to były: aktywizacja sportowa córek bo najstarsza ma problemy z w-f'em a co do mojego startu - chciałem się poprawić. Co prawda życiówka całkiem świeża, z przed kilku miesięcy, ale warto spróbować. Pierwsza część planu się udała - córy dobiegły, dostały medale i koszulki. A potem była moja kolej. Wystartowałem z zamiarem biegnięcia na tempo życiówki aby potem w końcówce przyspieszyć. Jak patrzę teraz na spokojnie na zapis biegu to wyszło dokładnie odwrotnie :) Jak to moja żonka mówi "zastosowałem odwrócony negative split" :DNajpierw 3:31 (pewnie zakłamane, nie była aż tak szybko - na początku było kółko po stadionie i pewnie trochę zawyżył dystans). A potem właściwie równo 3:46-3:47 do mety. Trochę dużo więcej dystansu mi naliczył zegarek - aż 100m na 5km to daje 2% (niby zegarki mają dokładność do 3% ale zwykle zawyżają w granicach 1%).
Biegło się fajnie, oczywiście nie za łatwo - wiało jak w Kieleckiem czasami (jak było w plecy to fajnie, no ale to była pętla więc i pod wiatr też się biegło). Jeszcze finisz
Mina jak zwykle - jak Zatopek na finiszu :) i wynik - zmierzony osobiście 18:55, oficjalnie 18:56. Czyli właściwie wyrównana życiówka (18:55) z Biegu Konstytucji w tym roku.
Słowem - forma jest, będzie dobrze!
Maraton Toruń 29.10.2017
Do Torunia jechałem z zamiarem pobicia wreszcie mojej życiówki z przed roku (3:03:03). W Warszawie nie wyszło, pomyślałem sobie że można jeszcze w tym samym roku spróbować. Wybrałem ostatni z maratonów w Polsce - miałem 5 tygodni. Zrobiłem dwa długie biegi, forma wyglądało na to że była.Pojechaliśmy całą rodziną do miasta pierników. Dziewczynki zwiedziły planetarium, samo miasto tak w ogóle jest bardzo ładne - polecam do obejrzenia. Niestety pogodę mieliśmy słabą do zwiedzania - wiatr bardzo mocny (to był ten orkan Grzegorz czy jakoś tak), padało też momentami mocno. W takich warunkach zastanawiałem się czy w ogóle startować bo Rozum mówił że to nie ma najmniejszego sensu. Serce jednak jak zwykle podkusiło "a najwyżej zejdziesz w połowie" bo biegnie się tam dwie pętle i półmaratończycy w połowie trasy kończą - gdy przebiega się obok startu. Z takim nastawieniem wybiegłem. Samo zebranie się w sobie żeby w ogóle na dwór wyjść było już sukcesem - wiało i padało, zimno było - żal było psa na dwór wygonić. No ale poszedłem. Co dziwne - przestało padać na czas startu, zaczęliśmy maraton z toruńskiego toru żużlowego.
Biegło się dobrze, chociaż wiatr, temperatura i woda nie pomagały. W dodatku trasa to też jakaś pomyłka - to jest maraton w dużej mierze chodnikowy (!). Mimo to szło mi dobrze - tętno około 165 - tak powinno być! Po pierwszym kółku czułem się dobrze i nie zszedłem z trasy - pobiegłem na drugie kółko. Niestety tak fajnie było tylko do 25km. Gdy zaczął się 26-ty przypomniał sobie o nas Grzesiu (ten orkan w sensie) w dodatku wziął ze sobą kolegę od deszczu. Walczyłem przez dwa kilometry, ale mimo że dystans w nogach nie za długi a starałem się jak mogłem to tempo spadło mocno - z tych 4:15-4:20/km do 4:35-4:40/km. Próbowałem przyspieszać, pod taki wiatr nie dawałem rady. Zdecydowałem że nie będę biegł jeszcze 15km w takich warunkach - to by było głupie i wbrew własnemu organizmowi. Zawróciłem do startu, zdjąłem numer i po przebiegnięciu 32,7km wróciłem do rodziny.
Czy mi żal tego że pierwszy raz zszedłem z trasy maratonu? Sam nie wiem, drugi raz zrobiłbym to samo. Chociaż drugiego razu już nie będzie - bo nie zdecyduję się na taki dodatkowy maraton jeśli warunki pogodowe będą takie.
Bieg Niepodległości 11.11.2017
Kolejna próba pobicia mojej strasznie zakurzonej życiówki na dychę miała być zwieńczeniem tego sezonu. No i znowu "niestety" - tym razem przyplątało się lekkie podziębienie. Niby bez temperatury, bez mocnych leków, ale jednak kaszel, katar i jakiś Zyrtec mi przepisali. To pewnie jakieś pokłosie biegania w wietrze i deszcze po Toruniu (dobrze że tylko 32km a nie 42km...). Tak osłabiony nie chciałem się rzucać na mroczki przed oczami - postanowiłem pobiec po 4:00/km co i tak już samo w sobie jest dla mnie dużym wyzwaniem.Tym razem bez wsparcia całej rodziny (dwie starsze zostały w domy), ale połowa moich dziewczyn pojawiła się na biegu :) Też trochę wiało i padało, ale to było nic w porównaniu do poprzedniego biegu, poza tym dycha to nie maraton. No i jak co roku hymn i poszły konie po betonie.
Trasa tego biegu przypomina mapę warszawskiego metra (no dobra, teraz jest już druga linia). Prosto i nazad :) poszło mi naprawdę fajnie jak na takie warunki:
Nie ma się czym martwić - gdyby nie podziębienie to te 29 minut czuję że bym złamał! No nic, co się odwlecze to nie uciecze.
A uprzedzają kolejne wpisy - będzie się u mnie dużo działo. Właściwie to już się dzieje od 3 tygodni, ale o tym następnym razem!