Maraton Warszawski to wyjątkowy bieg - po raz pierwszy pobiegłem duży maraton po raz drugi w tym samym mieście. Biegałem jeszcze w Lęborku dopóki odbywał się tam maraton, ale nie były starty przygotowywane pod wynik, tylko z sentymentu. Drugim powodem wyjątkowości było to, że z racji zostania po raz trzeci rodzicem (już niedługo) nie wiem na ile to zmieni moje możliwości biegania, trenowania czy startowania. A trzecim powodem jest to że do biegu tego przygotowywał mnie trener. Coś co zdarzyło mi się dotychczas tylko raz - podczas Wyzwania Runner's World w zeszłym roku. Wtedy efekty były całkiem dobre - w pięć miesięcy (od maratonu w Gdańsku w maju do Poznania w październiku) poprawiłem się o 6,5 minuty (z 3:14:51 na 3:08:28). Potem w Rotterdamie było na wiosnę słabo i teraz celem miało być połamanie trzech godzin.Jak to ogłosiłem we wpisie w lipcu:
Zdążyć z trójką przed trzecim.
W tym roku w marcu skończyła się era trójek w moim życiu (czterdzieści lat minęło), ale w końcu października zacznie się nowa era trójek: powinna przybyć nam trzecia pociecha. Żeby to uczcić postanowiłem rozprawić się z jeszcze jedną trójką, czyli przebiec maraton poniżej trzech godzin.
Cel realny bo biegam już od 5 lat i powoli doszedłem do 3:08 ostatniej jesieni.
Od początku listopada spodziewam się biegania, ale w większości pomiędzy szkołą, ewentualnie przedszkolem i kołyską :) no cóż, na szczęście są wózki biegowe dla dzieci – już zacząłem się za nimi rozglądać!
Miało więc być trochę tych trójek w tym maratonie: koniec trójki z przodu wieku, trzecia pociecha w drodze i złamanie trzech godzin.
Zwykle nie biegam z trenerem, kiedyś pisałem o tym dlaczego, ale minęły od tego czasu trzy lata, warto było spróbować czegoś nowego i w ten sposób (przy pomocy wyżej zacytowanego wpisu) wygrałem konkurs portalu pokonamgranice.pl i miałem opiekę trenerską przed Maratonem Warszawskim.
Przygotowania były więc nietypowe - plan dostawałem sukcesywnie, konsultacje odbywały się mailowo, telefonicznie i sms'ami. Z ciekawych rzeczy: po raz pierwszy robiłem treningi siłowe na siłowni, miałem też dużo siły biegowej zaaplikowanej, potem treningi szybkościowe a na końcu cyklu weszły też długie biegi. A co z tego wyszło - już opisuję!
EXPO
Przed maratonem trzeba odebrać pakiet. Tym razem pojechałem z córkami na expo jeszcze w piątek. Dużo mniej ludzi, można było obejrzeć stoiska (choć ciężko z dwoma rozbrykanymi córkami), no ale wziąłem wklejkę na łapę z rozpiską czasów (zdjęcie na samej górze).
No to skoro fajnie było, to wpadliśmy jeszcze raz w sobotę - tym razem już całą rodziną (razem 4 i pół człowieka). Zjedliśmy 4 porcje makaronu, zakupiłem żele "Ale" - jednak na te się zdecydowałem, pasuje mi ich konsystencja.
Jednak maraton we własnym mieście ma wielkie plusy - w sobotę nie zwiedzałem miasta, tylko mogłem oszczędzać nogi przed wielkim dniem.
PORANEK
Jak to maratoński poranek - spałem na dole żeby nie budzić wszystkich czterech dziewczyn pobudką o 6:30 (tak, wiem - powinno się wcześniej wstać, ale straszny leń jestem). Szybkie śniadanie żeby już żołądek rozruszać - cztery tosty z masłem i dżemem plus izotonik. Wizyta w kibelku jedna za drugą - w sumie cztery przed startem (czy to normalne???). Ubrałem się w strój przygotowany poprzedniego wieczoru:
Jeszcze kolega z osiedla się podłączył (na piątkę biegł tego dnia) i pojechaliśmy samochodem. Dojechaliśmy szybko - przy parku Krasińskich przed ambasadą chińską było miejsce, spokojny marsz na start i byliśmy całkiem-całkiem przed czasem. Ja wtedy zrobiłem mają rozgrzewkę - przed maratonem raczej mało biegam żeby oszczędzać paliwo - wyszło tego około kilometra z kilkoma przyspieszeniami na koniec, oczywiście nie muszę wspominać o kolejnej wizycie w kibelku (było ich dużo - fajnie, bo zwykle z tym jest problem na imprezach masowych). No i "Sen o Warszawie", trochę życzeń od znajomych co stali obok mnie na starcie i...
BIEG
Drugi zając zajmuje się omawianiem polskiej ligi i chyba nie patrzy na tempo. To siada na tyle że doganiam powoli tą grupę z zającem, mimo że widzę że zwolniliśmy po czasach. Na 25km 1:46:28 czyli już tylko 10 sekund zostało na plus. Zając moim zdaniem zwalnia jeszcze bardziej. Na 30km jestem już przed nimi, znalazłem nawet takie zdjęcie gdzie to właśnie widać:
Oglądam się za siebie a tam widać czerwony znaczek który zając miał przyczepiony z napisem "3:00". Mimo że ich wyprzedziłem to na 30km mam 2:07:55 czyli tylko 3 sekundy nadróbki. Oni muszą już mieć stratę bo na starcie byli przed mną a teraz są za mną. Mogą mieć już 15-20 sekund straty tutaj. Ciągnę teraz już sam, tempo udaje się utrzymać! Nadchodzi najtrudniejszy moment - zbliżam się do 35km. Tempo troszkę siada, ale jest to rzędy tylko 10sek/km - to jeszcze nie jest tragedia jak a zwykle mi się w końcówce maratonu przytrafiała. Na 35km mam 2:30:07 i nadal jestem przed zającami. A mam 49 sekund straty już! Oni moim zdaniem mieli tu już ponad minutę. Wyprzedził mnie zaraz potem zając, ale jeśli mam być szczery - taka taktyka to porażka. Najpierw 10km dużo za szybko - zagotowanie biednych biegaczy, potem odpuszczenie tempa i pogoń na ostatnich 7km na 3:00 - zające co mają super życiówki i biegną połowę dystansu na pewno dadzą radę, ale ich podopieczni moim zdaniem mieli małe szanse przy tej taktyce dobiec na 3:00...
Ja tymczasem walczę - przy placu Wilsona dostałem zamówioną wodę od Hani i jej męża którzy tam kibicowali (dzięki!). Wypiłem co nieco, reszta ochłodziła mi czuprynę i zaczął się prawdziwy maraton. Z plusów: nie odpadłem całkowicie, najsłabszy był tylko jeden kilometr nr 38: 4:46 i jeszcze 39-ty w 4:43, ale reszta to: 4 kilometry po ok. 4:34. To był najgorszy mój okres tego dnia, natomiast była jedna super rzecz: ostatnie 1200 metrów przed metą podniosłem się i pobiegłem naprawdę w dobrym tempie! Garmin pokazał że w 4:12/km a wg oficjalnych międzyczasów od 40km do mety miałem tempo 4:20/km (41-szy w 4:24 chyba a ostatnie 1195m szybciej niż średnia). Ostatnie metry endo pokazuje że były w tempie 3:18/km!!Z tego jak finiszowałem i jak się czułem po biegu to jestem bardzo dumny. Może trochę pomógł doping na ostatnich metrach - kolega z pracy wspierał mnie na rowerze (jechał po chodniku a nie po trasie więc w porządku ;) ) - dzięki Andrzej!
Za metą chwila na rozmowy z kolegami, medal, do samochodu żeby wrócić szybko do domu. Zasłużone gratulacje w domu i szybko przebrać się bo najstarsza córka o 14:30 zaczyna mszą przygotowania do pierwszej komunii. No a to co się potem stało to może już pominę, ale dalszej części dnia też długo nie zapomnę (szaleńcza jazda do szpitala z rozbitą głową córki - "atrakcje" do końca dnia zapewnione, na szczęście wszystko się dobrze skończyło, nawet szwów ani tomografii nie było). Tak to już jest u biegaczy-amatorów co mają rodzinę, pracę a gdzieś na końcu czai się hobby zwane bieganiem :)
Dzień był naprawdę wyjątkowy i ta życiówka - jak by to powiedzieć jak klamrą pięknie spina całą opowieść: skończyła się era bycia trzydziestolatkiem, zaraz pojawi się trzecia córka, miało być złamanie trzech godzin, a czas na mecie wyszedł - zobaczcie sami:
3:03:03
:)