sobota, 11 listopada 2023

Bieg Niepodległości 2023

 
Spojrzałem w statystyki i wychodzi na to że bardzo dawno nie biegłem w Biegu Niepodległości, aż sześć lat! Nie wiem jak to możliwe, wszystkie z biegów warszawskiej triady biegowej są dla mnie priorytetowe. W każdym razie w tym roku udało mi się zaliczyć wszystkie. A sam Bieg Niepodległości pobiegłem już siódmy raz, bo poprzednio miałem nieprzerwaną serię od 2012 do 2017. 

Pierwszy chyba raz udało nam się wyrwać z domu na bieg razem z żonką. Dzieci rosną, najstarsza ma już prawie 16 lat to chyba przeżyją chwilę same w domu, nie? Dzień wcześniej mieliśmy jeszcze urlop to udało się na spokojnie odebrać pakiety i w sobotę pojechaliśmy sobie wygodnie samochodem na bieg. Zaparkowaliśmy w Arkadii co nie do końca było dobrym wyborem, bo wyjazd potem jest w strasznych korkach. Za to dało radę na miejscu w cywilizowanych warunkach skorzystać z toalety.

Ja pobiegłem szybciej na start bo mieliśmy inne strefy startowe, zrobiłem 3km rozgrzewki z ćwiczeniami i przebieżkami, wycyrklowałem tak żeby nie marznąć w strefie startu - pojawiłem się tam akurat żeby odśpiewać hymn i zaraz ruszyliśmy. Plan był pobić rekord sezonu czyli złamać 42 minuty, ustawiłem więc sobie zegarek (wirtualnego partnera) na tempo 4:10 i pobiegłem. 

Trasa jest wciąż ta sama:

czyli prosta jak budowa cepa. Pięć kilosów na południe, nawrotka i pięć kilosów z powrotem. Jedyne urozmaicenie trasy to podbieg na wiadukt nad Alejami Jerozolimskimi i zaraz zbieg z tego wiaduktu. I tak dwa razy oczywiście - w połowie każdych z tych "pięciu kilosów".

Atmosfera na tym biegu jest zwykle bardzo fajna - sporo kibiców, to ułatwia uzyskanie dobrego wyniku. Temperatura chyba idealna do szybkiego biegania, gdzieś chyba 8-9 stopni było. Wiatru nie pamiętam, jedyne co powoduje że warunki nie były wręcz idealne to ten dwukrotny podbieg pod wiadukt. Zacząłem więc w dobrym nastroju - rozgrzewka była dobrze zrobiona, plan do uzyskania w tym biegu był raczej w zasięgu - w tym roku już tak raz pobiegłem, w Konstancinie. Jedyne co mogło powodować pewne wątpliwości to że minęło jedynie 6 dni od maratonu.
Mimo to zacząłem bieg w dobrym nastroju i trzymałem tempo. Miało być na mecie poniżej 42 minut czyli tempo 4:12 było tym docelowym. Pierwsza prosta to oczywiście jeszcze nie moment na problemy z utrzymaniem tempa. Szło dobrze i wtedy pojawił się pierwszy podbieg. Skróciłem krok, mocniej popracowałem ramionami i jakoś się udało bez strat. Przed podbiegiem na 2km zegarek pokazał 8:10 - powinno być 8:24, ale 8:10 było wg GPS a ten troszkę większy dystans pokazuje, więc w rzeczywistości było troszkę więcej niż 8:10. Po tym podbiegu wyszło że po 3km czas wg GPS to 12:27, to już nie tak za dużo szybciej niż planowane 12:36. Oczywiście w trakcie biegu tego tak dokładnie nie przeliczałem - teraz patrzę w tabelkę na garmin connect. Po 4-tym km było 16:43 (zapas 5 sekund już tylko), a na półmetku mój zegarek pokazał 20:55 (nadal 5 sekund zapasu). Natomiast organizator pokazuje mi w wynikach czas na półmetku 21:04, te 9 sekund różnicy wynika z umiejscowienia czujników, mi zegarek na całości dystansu pokazał 10,04km i tylko 6 sekund biegłem ten nadmiar nad 10km.

I tutaj zaczął się właściwy bieg - rasowy biegacz powinien ścisnąć poślady, zagryźć zęby i pobiec drugą połowę szybciej niż pierwszą. A taki amator niedzielny jak ja - na odwrót :) Tempo zaczęło powolutku spadać, najpierw 4:15, potem 4:20 (miałem liczone odcinki 500m przez zegarek). Na podbiegu nawet wyszło 4:37, ale na zbiegu i potem się ogarnąłem - policzyłem w mózgownicy że nie mogę pobiec wolniej niż 43 minuty i postarałem się przyspieszyć. Patrzę na wyniki teraz i widać że od tego podbiegu już tylko przyspieszałem i ostatnie 500m były średnio po 4:10/km.


 Dzięki temu ogarnięciu udało się nie zawalić tak kompletnie i wbiegłem z czasem:

42:52

Podsumowując - sportowo nie wyszło za dobrze, ciężko mi stwierdzić czemu, najważniejsze co mi przychodzi do głowy jako powód to ten maraton 6 dni wcześniej i za krótki czas żeby się zregenerować. Może troszkę waga (przybrało mi się, ale tylko 1-1,5kg, zwykle tak zaraz po maratonie się robi).

No nic, odebrałem medal, wodę i inne dobrocie na mecie i zawróciłem dopingować żonkę. Przeszedłem kilometr i ją wypatrzyłem - wbiegłem na trasę i przebiegłem jeszcze raz ten ostatni kilometr żeby pomóc utrzymać tempo. No i jej się udało :) to przynajmniej połowa rodziny zadowolona z wyniku dzisiaj :)

To kończymy sezon startów na ten rok i trzeba planować co na przyszły rok. Myślę intensywnie i mam już pewne zgrubne plany, postaram się potwierdzić i na pewno opiszę. W każdym razie trening zaczynam od poniedziałku :)

poniedziałek, 6 listopada 2023

Maraton Nicea-Cannes


Dużo oczekiwałem od maratonu w Nicei. Piękne miejsce, powinno być cieplutko mimo listopada - fajna odmiana po zwykle zimnym i często deszczowym listopadzie w Polsce. Ale nie do końca się to sprawdziło - listopad w Polsce wcale nie zaczął się źle, a w Nicei przywitał nas deszcz w sobotę. Przylecieliśmy wcześnie - tuż po 9 rano, w samolocie było trochę biegaczy (z dwójką siedziałem - pozdrawiam). Lotnisko nie jest daleko, dojechaliśmy do centrum tramwajem po klucze i trochę się wróciliśmy do naszego mieszkania. Z którego widok mieliśmy niesamowity:



Poza tym tą właśnie promenadą przebiegała trasa maratonu. Zebraliśmy się więc szybko na EXPO, które było w hotelu w centrum (cały czas padało) i wróciliśmy do mieszkania, obiad połączony z ładowaniem węgli i odpoczynek przed biegiem. 



W sumie zrobiłem nie tak dużo kroków, położyłem się wcześniej spać i wyglądało że jest dobrze. Czerwony ludzik na start przygotowany, żele zapięte na specjalny pasek - wszystko przygotowane! Prognoza sprawdzona - miało być trochę za ciepło na maraton - na starcie 12 stopni, na mecie 15-16 przy słońcu i bez chmur, ale co gorsza prognoza pokazywała ostrzeżenia przed silnym wiatrem, w porywach prawie 60km/h...

Rano pobudka o 6:00, powinno starczyć żeby być gotowym na start o 8:00. Toaleta, śniadanie, ubranie, wyszedłem tuż po siódmej bo na start było tylko kilka przystanków tramwajem. A na starcie atmosfera jak to przed maratonem - głośno, radośnie i dość tłoczno bo oprócz maratonu biegli z nami półmaratończycy, biegacze na 20km i sztafety (różne liczby biegaczy w nich - od 2, ale mogło być sporo więcej). 

 

 

Wbiłem się na końcówkę mojej strefy 3:15 - planowałem przecież biec na 3:20 i po dłuższej chwili ruszyliśmy!

Na pierwszej piątce mijałem mieszkanie gdzie się zatrzymaliśmy. Żonka z najmłodszą córką wyszły mi pokibicować i parę fajnych zdjęć mam dzięki temu i oczywiście przybiłem piątkę z naszą małą Alicją :)


Przy okazji biegu spróbowałem robić filmik. Włączałem kamerkę na chwilę co 5 km i na końcu wpisu wrzucę linka do filmiku. Na pierwszej piątce miałem czas 23:35 czyli idealnie - miało być 23:40 żeby utrzymać tempo 4:44/km czyli na 3:20 na mecie. Tętno było bardzo w porządku - około 163.

Druga piątka oczywiście też równo - nie jest problemem utrzymać tempo na początku maratonu, no chyba że trzeba się hamować i tak tutaj było - nie przyspieszałem, ale też i nie musiałem znacznie zaciągać hamulca. Tętno stabilnie nadal 163, nic nie boli - wygląda że będzie super. Wiało co nieco, ale ten początek wspominam dobrze bo na początku jeszcze sporo ludzi to osłonięty byłem przed wiatrem.

Trzecia piątka mnie skonfundowała. Trzynasty kilometr nie wiedzieć czemu wg wskaźników kilometrowych miał... 660 metrów jeśli patrzeć na wskazania GPS'a z zegarka. No i miałem takie efekt że zegarek mi pokazuje że biegnę równym tempem, ale patrząc na oznaczenia kilometrowe wychodzi że mam 300 metrów więcej niż pokazuje zegarek i że niby nagle przyspieszyłem. No ale to wina organizatorów - ja biegnę ciągle równym tempem. Tętno w granicach 163-164.

Czwarta piątka to cały czas zdziwienie że oznaczenia kilometrowe są od czapy i nie wiem na jaki czas biegnę. Ale po prostu ufam zegarkowi i liczę sobie że w najgorszym wypadku się miło zaskoczę na mecie że te 300 metrów mi poprawi czas o około półtorej minuty. Tętno powoli rośnie - jest już 166, ale to normalne wartości.

Na oficjalnym półmetku wbiegam z czasem 1:38:36, ale to wina złych oznaczeń bo biegłem tempem na 1:40 więc z małą tolerancją powinno być 1:40. Myślę że teraz wiem skąd ten rozjazd - wyjaśni się to już niedługo :)

Piąta piątka jest trudniejsza - to chyba tutaj był częściowo ten najgorszy podbieg i średnie tempo było w zakresie 4:47-4:50 - troszkę wolniej niż plan, ale nadal byłoby to OK, gdyby nie to to jest dopiero połowa maratonu, tętno dochodzi do 167, słońce zaczyna mocniej przygrzewać a co najgorsze - wiatr zaczyna nagle naprawdę mocno wiać!

Szósta piątka to już ostatnia która jest jeszcze OK. To tutaj był najbardziej strony odcinek podbiegu na Cap d'Antibes. I cztery kilometry miały sensowne czasy 4:41-4:53, ale ten z podbiegiem... 5:39! I jestem z tego dumny bo nie chodzi już tylko o podbieg, ale wiatr zaczął się taki mocny.

I właściwie tutaj skończyła się moja przygoda z osiągnięciem jakiegokolwiek sensownego czasu w tym biegu. Zaczęło tak wiać że dosłownie miałem momentami wrażenie że biegnąc posuwam się do przodu w tempie marszu. Fale biły o brzeg tak mocno że mimo że brzeg miał kilka metrów wysokości to woda zalewała całą szerokość promenady, raz mnie zmoczyła całego, na innym odcinku stała woda na całej szerokości promenady i trzeba było zmoczyć buty. W końcu w jednym miejscu organizatorzy musieli zmienić trasę - zastawili ją, skierowali nas w górę zbocza do miasteczka, równolegle do promenady trochę i potem zbiegliśmy z powrotem na trasę. Powiedział mi o tym rodak na rowerze (dobrze biec w koszulce z napisem Polska bo rodacy poznają na trasie :) ). Więc nie dość że wiało mocno (w twarz niestety), to jeszcze był dłuższy dystans i dodatkowe podbiegi. 

Mnie tak te warunki siekły że to chyba był mój najgorszy pod względem różnicy czasu pierwszej i drugiej połówki maraton. Nie wiem czy to nie jest też wina za małej ilości długich biegów, w porównaniu do Edynburga muszę też przyznać że nie chodziłem na siłownię i chyba trochę mniej na basen, ale głównie jednak to pogoda tutaj miała taki skutek. Gdy nie wiało to słońce też dawał się we znaki, ale głównie to ten wiatr zniszczył mnie fizycznie. Dużo szedłem, chociaż też muszę przyznać że ogarnąłem się na ostatnie trzy kilometry i tam nic nie szedłem, mimo że momentami też tak wiało w twarz że to było ogromnie trudne.

Podsumowując - straciłem aż 28 minut do planu (!!!) i dotarłem na metę w oficjalnym czasie 

3:48:00


Było strasznie i muszę mocno przemyśleć plany na wiosnę, może jednak półmaraton mi wystarczy ;) w końcu mam tych maratonów już całe stado (27 sztuk)?


Garść statystyk - widać że do 30km było dobrze, ale potem strasznie mnie siekło i te 12 kilometrów to była mordęga:



Zrobiłem filmik z tych moich nierównych zmagań z maratonem w Nicei - nic pięknego bo to tylko sklejone ze sobą krótkie filmiki, nie wszystkie też mają odpowiednią jakość, ale lepiej nie będzie - nagrałem to dla siebie żeby móc sobie powspominać i wrzuciłem na mój kanał:


Na koniec kilka więcej zdjęć:



ADs