piątek, 17 czerwca 2016

Półmaraton Helsinki


Żeby nie podtrzymywać nie za dobrych tradycji, tym razem relacja trochę szybciej :) W sobotę pobiegłem półmaraton w Helsinkach. Najpierw parę słów o mieście - nie za duże, prawdę mówiąc nie jest też bardzo-bardzo ładne. Rozbudowane chyba gdzieś koło przełomu XIX/XX wieku (dopiero na początku XIX wieku zostało stolicą). Właściwie to Finlandia jako niepodległe państwo zaistniała dopiero po pierwszej wojnie światowej. Wcześniej była zwykle pod panowaniem szwedzkim a od początku XIX wieku rosyjskim. Generalnie to tak turystycznie nie myślę żeby był to najciekawszy kierunek. W lato jest dość fajna pogoda, podejrzewam że w zimę musi to być strasznie zimno. Poza tym od morza ciągle wieje a pogoda jest nieprzewidywalna. Bardzo szybko ze słonecznej kąpieli możemy się znaleźć w środku deszczu - nawet podczas tego pobytu dwa razy tak się stało. Kurtka jest konieczna bo inaczej człowieka przewieje, z drugiej strony w słońcu w tej kurtce robi się za gorąco :)

Wracajmy jednak do biegania. A więc doleciałem w piątek wieczorem do Helsinek ze stałym kompanem biegowym Zbyszkiem (pozdrawiam).  Bieg miał być w sobotę i to wcześnie rano - o 8:45. Czas lokalny w Finlandii jest przesunięty względem nas o godzinę do przodu, więc dla nas to była godzina 7:45. W dodatku przylecieliśmy dość późno (w piątek po pracy wylot z Warszawy, dojazd z lotniska) i co najgorsze - musieliśmy być dużo wcześniej żeby odebrać pakiety. Jak się to wszystko posumuje to wychodzi że nie spałem za długo...
No nic, rano szybko coś przekąsić małego i lekkiego, potem w ciuchy jeszcze nie-startowe, skoro tyle czasu przed startem jeszcze było to można było się tam przebrać. Doszliśmy te około 3 kilometry na start i odebraliśmy pakiety. Potem przebranie, krótka rozgrzewka i w sektory startowe. Co mnie zdziwiło to że stanąłem w połowie między zającami na 1:25 i 1:30 i byłem strasznie blisko startu. Potem w wynikach okazało się że różnica między czasem netto i brutto była poniżej 8 sekund. Muszę też wspomnieć o największym zdziwieniu: wydawało się że jest dużo więcej kobiet niż mężczyzn na starcie. Sprawdziłem z ciekawości w wynikach potem: 1.242 kobiet i 1.136 mężczyzn! W trakcie pobytu widziałem trochę osób które biegały rekreacyjnie po mieście i tam różnica była jeszcze większa - prawie nie widziałem biegających Finów, za to Finki często.

Na starcie jeszcze chwilę porozmawialiśmy z rodakiem z Gdańska (znowu pozdrawiam) i za chwilę byliśmy gotowi. Plan był prosty: biec po 4:08 i złamać 1:27:00!






Profil trasy nie był idealny do bicia rekordów. Trasa biegła naokoło Helsinek, przy morzu więc była płaska, ale tylko w 2/3 długości. Potem przecinała półwysep na którym są Helsinki żeby zamknąć kółko i niestety musiała przejść przez cztery wzniesienia. Największe było 30 metrów powyżej startu (18-ty km) i jeszcze trzy pomniejsze z podbiegami rzędu 10-15 metrów w pionie.


Na co tu by jeszcze ponarzekać... ;) wiatr! Wiało jak to nad brzegiem morza - całkiem mocno. W dodatku było bardzo słonecznie, mimo że Helsinki to północna Europa to jednak słońce przygrzewało na tyle że oprócz picia wody wylewałem sobie trochę na czerep. Natomiast w porządku była jedna rzecz: temperatura. Nie było chłodno, raczej ciepło, ale nie na tyle żeby przeszkadzało to w bieganiu. Strzelam że było około 16 stopni (no tylko że to słońce... jak się dało to chowałem się w cieniu podczas biegu).


Na samym biegu jak zwykle spróbowałem podzielić półmaraton na trzy części: najpierw dbać żeby nie biec za szybko, potem spokojnie tym tempem część środkowa no i końcówka - na ile dyspozycja dnia pozwoli. Wybiegliśmy więc, na ulicach kibiców nie za wiele, turystów za to trochę a my biegliśmy kółko wokół miasta. Widoki przy morzu mi się bardzo podobały, chociaż trudno było je podziwiać biegnąc tak szybko. Zagadać do towarzyszy niedoli też nie ma jak - tempo nie było konwersacyjne :) W tej części peletonu w której byłem biegaczy było oczywiście niewielu, nie dało się zbijać w grupki żeby trochę przed wiatrem się osłonić. Niby w ogóle były na biegu w większości kobiety, to moim tempem biegło ich niewiele.


Półmaratony biega mi się bardzo dobrze - tempo jest trudne oczywiście, ale nie jest tak trudne jak przy dyszce ani nie mam problemów w końcówce typu ściana w maratonie. Wyliczyłem sobie że chciałbym pobiec na 1:27 czyli że muszę trzymać 4:08/km i tyle próbowałem biec. Początek oczywiście troszkę za szybko, ale szybko zwolniłem i pierwszy kilometr wyszedł w 4:04. Na początku trzymałem to tempo bez wielkich problemów i co ciekawe nikt mnie nie wyprzedzał a ja dość szybko zacząłem wyprzedzać innych. To strasznie pomaga - nie przyspieszałem i tempa kilometrów wychodziły równo, a mimo to zacząłem szybko wyprzedzać kolejnych biegaczy. W sumie też i biegaczki, na mecie było ich przede mną już tylko 6. Ogólnie w rankingu widzę że na 10km byłem 62 a na mecie 56 :)


Biegło się bardzo fajnie, końcówka to oczywiście walka, cały czas te górki pod koniec biegu miałem z tyłu głowy i zmęczenie było tak duże że nie dałem rady już w końcówce obliczać ile mam zysku czy straty do 1:27 na mecie. Wiedziałem że strata jest, ale dałem z siebie tyle ile mogłem i ostatni pełny kilometr przebiegłem poniżej 4 minut! A już finisz - ostatnie 200 metrów to poniżej 3:30/km!
Na mecie medal - bardzo praktyczny - można nim otwierać butelki :) woda i czekanie na kolegę. A przede wszystkim wielka radość - świetnie mi ten bieg wyszedł! Cieszy wynik 1:27:03, cieszy to że wytrzymałem tempo do końca, mimo podbiegów w końcowej części i to że były siły na finisz.


Wykres tętna też bardzo podbudowuje - mniej więcej równo, trochę rośnie w miarę czasu, oczywiście jest wyższe na podbiegach, ale nie ma osłabnięcia i spadku tętna (tak jest zwykle jak człowiek nie wytrzyma tempa i zwalnia). W sumie - naprawdę fajnie wyszło, nic tylko cieszyć się na taki start przygotowań do maratonu!



sobota, 11 czerwca 2016

Biegnij Warszawo Nocą


Już dokładnie tydzień zapóźnienia więc szybciutko nadrabiam. W sobotę tydzień temu Biegnij Warszawo miało edycję kolekcjonerską - czyli dodatkowy bieg z okazji 100-lecia klubu piłkarskiego Legia. Kibic klubowy ze mnie żaden, ale chciałem się sprawdzić na 10km i złamać te 39 minut więc impreza mi bardzo pasowała. W dodatku była wieczorem i na miejscu w Warszawie, więc nie kolidowała z życiem rodzinnym - typowy "nołbrejner" jak to mówią Anglicy.

Zwykle przeszkadza mi najbardziej temperatura - ostatnio pogoda było pod tym względem straszna, dlatego start wieczorem bardzo mi się spodobał. Wyglądało więc że będzie dobrze. Spojrzałem na trasę - no jest ta Agrykola, ale potem wyglądało płasko.

Podjechałem jak to ja - na ostatnią chwilę :) ale rozgrzewka była - nawet trochę ponad 2km i byłem gotowy. Plan był pobiec równo. Wystartowałem trochę za szybko, znowu.. miało być średnio 3:54/km przecież, a tutaj wyszedł pierwszy kilometr 3:51 i to dzięki temu że się zreflektowałem w drugiej połówce tego kilometra. Potem wiadomo - Agrykola, tempo musiało siąść i było 4:08 - to bardzo dobrze, tak miało być a nawet było lepiej niż myślałem. Potem Plac Trzech Krzyży i Aleje Ujazdowskie - 3:54, czyli było idealnie. W prawo w Jerozolimskie i dwa kilometry prosto. Najszybszy 3:51 i w sam raz 3:54 (podaję czasy wg endo). Potem wzdłuż Stadionu Narodowego na północ - trudno, ale idzie jakoś: 3:53.Siódmy kilometr to agrafka przed mostem Świętokrzyskim. I tutaj porażka - wypadły mi z ręki kluczyki do samochodu (pewnie strata z dwóch sekund bo zatrzymać się, schylić i podnieść). No ale też i tempo siadło bo zmęczenie już było za duże :( i wyszło 4:04. Potem most - i czas taki jak poprzednio. Przedostatni kilometr - najgorzej chyba bo czas taki jak na kilometrze z Agrykolą... (!). Ogarnąłem się na finisz - coś koło 3:48, ale w tym zbieg do mety na Łazienkowskiej.

W sumie wyszło 39:36 (czas oficjalny, na endo jest więcej). Ani dobrze, ani źle - do życiówki brakło 16 sekund, a do planu: aż 36 sekund... z drugiej strony nie ma powodu do płaczu - to bardzo dobry wynik. Jak bym miał następnym razem coś poprawić, to będą to typowe rzeczy: jeszcze bardziej pilnować tempa na starcie, więcej spać (!) i mocniej przycisnąć w końcówce - tu już chyba tylko trening psychiki pomoże :)



67/6215

czwartek, 2 czerwca 2016

Kierunek: Warszawa

 
Najwyższy czas odkryć co będziemy biegać na jesieni. W tym roku wyjątkowo - biegamy po Warszawie! A dlaczego to zostawię tą wiadomość na razie dla siebie, ale powód jest ważny :) ! No więc wiemy już że Warszawa, to będzie pierwszy raz gdy pobiegnę maraton w tym samym miejscu po raz drugi (no, nie licząc Lęborka, ale tam biegałem "z marszu" z racji tego że to miasto rodzinne).
Plany są światłe - chciałbym te 3 godziny wreszcie połamać, chociaż nie czuję tego jeszcze. Jak można biec 4:16/km przez 3 godziny?!?! No nic, nie od razu lotnisko w Radomiu zbudowano. Więc spróbuję teraz w sobotę pobiec odpowiednio szybko dychę na Biegnij Warszawo Nocą, a za tydzień kolejny test na początek planu tereningowego, czyli półmaraton w Helsinkach. Oba biegi mam nadzieję pójdą mi dobrze - pierwszy startuje po 21 a drugi jest na dalekiej północy, czyli spodziewam się chłodu :) no a  upały są oczywiście głównym powodem moich ostatnich słabszych wyników, nie? No chociaż połówkę w tym roku całkiem całkiem poprawiłem..
Wracając do planu - to tym razem stary dobry wujek Daniels! Najbardziej mi się spodobało jego podejście do treningu i chyba najlepsze wyniki miałem przy jego podejściu. Z jednej strony zaleca dużo biegać, z drugiej strony nie żyłuje maksymalnie tempa treningowego (chyba?) więc nie będę za mocno reyzykował kontuzji.
Plan wziąłem z nowego wydania - dla maksymalnie 100km tygodniowo (czyli średnio chyba około 80km tygodniowo wyjdzie). W każdym tygodniu dwa akcenty: pierwszy w niedzielę a drugi około środy, w pozostałe dni albo spokojnie albo odpoczynek. Zapewne 5 dni w tygodniu średnio będę biegał, czasami może 6 wyjdzie.
Dodaję od siebie troszkę brzuszków i pompek (ale mało - 3 razy w tygodniu każde ćwiczenie, tylko 20 powtórzeń). Mógłbym robić i po 5 serii, ale potem się zniechęcam więc wolę zacząć od tylu, najwyżej dodam więcej w miarę woli i czasu.
No i do tego dojdzie pewnie rower którym dojeżdżam czasami do pracy i bardzo ważna rzecz - wysypianie się.
Ostatnia rzecz mi się przypomniała - koniecznie co tydzień relacja na blogu, muszę więc nadrobić bo w tej chwili już 1,5 tygodnia biegania za mną (idzie w porządku!) :)
No to zaczynamy!

ADs