czwartek, 27 czerwca 2013

Maraton Lębork


W niedzielę pobiegłem mój piąty w życiu maraton, po raz drugi w moim rodzinnym Lęborku. Dużo chciałbym napisać ale z racji braku czasu zapewne wszystkiego nie dam rady, musiałbym taki elaborat sklecić że pewnie za dwa tygodnie ujrzałby światło dzienne.

Do Lęborka dojechaliśmy dwa dni wcześniej, w sobotę odebrałem pakiet startowy - było jak rok temu czyli miałem uczucie że biuro maratonu funkcjonuje tym lepiej im mniej jest zawodników. Coś w rodzaju dziekanatu na uczelni wyższej który by funkcjonował idealnie gdyby tylko nie było tych zupełnie niepotrzebnych studentów :) Dla przykładu konieczne były badania lekarskie wykonywane na miejscu. Badanie lekarskie w opinii organizatorów maratonu w Lęborku oznacza to że idzie się do pokoju obok gdzie stacjonują 3 osoby, jedna z nich mierzy mi ciśnienie (120/80) i stwierdza na tej podstawie że mogę biec maraton (!!!). Żadnych innych badań, pytań nawet - po prostu zupełnie zbędna biurokracja i koszty no bo te trzy osoby siedziały nad ciastami a jak byłem rok temu to nad obiadem. W samym biurze podobnie - ja jeden odbierający (z dopingujacym Tatą) a osób obsługi koło 10 w biurze. Zresztą jak widać po ulotce komitet organizacyjny był ogromny - samych kierowników ponad 10 a w maratonie biegło... 180 osób. Jak doliczyć wszystkich z obsługi to tak na oko wychodzi mi że na jednego biegacza było kilka osób obsługujących. To wszystko za skromną cenę 90 złotych za co w pakiecie startowym dostaliśmy: koszulkę bawełnianą (dofinansowaną z ministerstwa), wodę niegazowaną 0,5l taką "z Biedronki" do tego ulotka z całą litanią kierowników w tym kierownikiem od transportu (będzie jeszcze o tym) acha i to wszystko było w reklamówce w kwiatki (dobrze że nie w takiej z Biedronki).

W sobotę rano zrobiłem sobie bieg spokojny z kolegą z liceum. Przebiegliśmy jakieś chyba 7km miło gawędząc - chyba za każdą moją wizytą w Lęborku testujemy nową trasę - bardzo fajnie pozwiedzać okolice, tym bardziej że akurat tam jeszcze nie byłem.
Co do mojego "pasta party" to było nietypowe bo nawcinałem się pierogów z mięsem. W sumie ciasto na pierogi to mąka z wodą więc prawie to samo co makaron, nie? Najadłem się sporo i dość późno jak na mnie ale podobno przed maratonem tak trzeba więc nie miałem wyrzutów sumienia.

W niedzielę rano obudziłem się o piątej bo śniło mi się że jestem już za połową maratonu. Myślę sobie - dziwne, nie pamiętam kiedy przebiegłem pierwszą połowę biegu! Potem pomyślałem że sprawdzę czas na zegarku żeby wiedzieć jak mi idzie - patrzę a tutaj wynik bardzo dobry i od razu się zezłościłem że wszystko popsułem bo pobiegłem pierwszą połowę za szybko czyli jak zwykle. No i wtedy się obudziłem :) Przełożyłem poduszkę tam gdzie były nogi żeby mnie już drugi raz wschodzące słońce nie obudziło i zasnąłem. Wstałem tak naprawdę między 6 a 6:30, zacząłem od śniadania (dwie bułki - jedna z kremem czekoladowym, druga z serem i szynką). Piłem dużo i modliłem się o dobrą pogodę. Poprzednie dwa dni to upały rzędu 33-35 stopni, na szczęście niedziela okazała się dużo lepsza. Było gorąco ale na szczęście chmury zasłaniały słońce.
W tym roku rozkopany był cały centralny plan Lęborka (plac Pokoju) przez co namioty musiały być rozstawione trochę z boku tego placu. Żonka z młodszą córą i moim tatą przyszli mnie dopingować na starcie - atmosfera startu zawsze jest dla mnie wyjątkowa, w Lęborku było fajnie. W dodatku na starcie spotkałem kolegę z liceum i studiów który też biegł i mogliśmy pogadać przed startem. Poza tym niektórzy mnie poznają z mojego bloga - to też jest bardzo fajne!

W końcu ruszyliśmy. Zrobiliśmy rundkę po mieście i wybiegliśmy "w pole". Trzymałem od początku równe tempo na 3:30, pamiętając że ta trasa jest bardzo zdradliwa - im dalej tym więcej podbiegów. Było gorąco ale słońce nadal za chmurami więc biegło się dobrze. Zresztą na maratonie zawsze się biegnie dobrze przez przynajmniej 25km :) Czasami rozmawiałem z innymi, wyprzedzałem powoli albo byłem wyprzedzany - generalnie dobrz mi szło utrzymywanie stałego tempa. Było ono troszkę szybsze od zakładanego ale tylko minimalnie. W wioskach po drodze był doping ale miałem odczucie że trochę słabszy niż rok temu. Mimo to przybiłem kilka razy piątki z dziećmi, było klaskanie i dopingowanie. Pierwszy solidny podbieg na 7km, potem już było właściwie cały czas z górki albo pod górkę. Na półmetku byłem akurat tuż po zbiegu więc miałem małą nadróbkę ale poniżej jednej minuty o ile dobrze pamiętam, za chwilę zaczął się pierwszy z dwóch dużych podbiegów i na nim ta nadróbka zniknęła więc przyjmuję że tempo było poprawne - na 3:30.
Około 27km słońce wyszło zza chmur i zaczął się ten drugi porządny podbieg. Tempo mi spadło trochę ale za to na tym etapie spotkałem Jacka z którym przebiegłem resztę maratonu. Zaczęło się od pytania o tempo - Jacek biegł z zegarkiem mechanicznym ze wskazówkami (!) i chciał na 3:30 biec więc chciał się podłączyć. Ja uprzedzałem że coś czuję że odpadnę niedługo - przecież zawsze do tej pory tak ze mną było ale Jacek nie przyjmował do wiadomości takiej ewentualności. Do końca trasy ciągnął mnie za uszy, dopingował i zajmował rozmową - wszystko na raz i to głównie dzięki jego uporowi dowiozłem tak dobry wynik do mety. Podbiegi były straszne - rok temu pamiętam że musiałem przejść wiele razy do marszu a tym razem... ani razu! Dobiegłem walcząc ze sobą aż do mety i to zwalniając niewiele. Oczywistym jest że na tak stromym podbiegu na 30km nie dawałem rady utrzymać  tego samego tempa ale średnio z tego co liczę to spadło ono tylko o mniej niż 15 sekund na kilometr! W dodatku tylko raz złapały mnie kurcze (lewe udo z tyłu) ale nie musiałem się nawet zatrzymać ani przejść do marszu - ROZBIEGAŁEM to :)
Końcówka była ciężka, gdyby nie Jacek który miał siłę biec szybciej ale czekał na mnie i mnie dopingował to bym pewnie zwolnił dużo bardziej. Pierwszy raz doświadczyłem czegoś takiego - do tej pory tylko o tym czytałem, to było naprawdę coś wielkiego.
Wreszcie wpadliśmy do miasta, kilka zakrętów i ostatnia prosta. Po prawej stronie przed metą rodzina, ja już ledwo kontaktuję co się dzieje ale Małgosia stała po mojej stronie barierek - złapałem ją za rękę i razem wbiegliśmy na metę :)

Podsumowanie

Miałem 3 cele na ten maraton:
1. dobiec w 3:30 - nie udało się, wyszło 3:33:55 (czas brutto, innego tam nie ma bo pomiar czasu w maratonie w Lęborku to pan z długopisem i lornetką na mecie). Mimo to jestem bardzo zadowolony z tego czasu - poprawa o ponad 4 minuty od wiosny w Wiedniu gdzie było dużo bardziej płasko (chociaż goręcej ale i w Lęborku też grzało od około 27km)
2. druga połowa szybciej niż pierwsza - też się nie udało ale było blisko. Do tej pory odpadałem porządnie - ostatnio w Wiedniu o 18 minut a teraz mniej niż 4 minuty!
3. wytrzymać równym tempem cały dystans - patrząc na liczby to nie wyszło ale myślę że biorąc pod uwagę profil trasy (porównując pierwszą i drugą połowę) to można to prawie zaliczyć. Tempo bardzo mało spadło i dobiegłem do mety w dobrym stanie.

Bardzo mnie jeszcze ucieszyło po tym maratonie:
- rodzina na mecie: gratulacje od nich są najważniejsze
- znajomi - i ci z Lęborka i poznani rok temu podczas biegi i ci w tym roku, dużo ich było
- po biegu byłem zmęczony ale porównując do poprzednich maratonów to czułem się świetnie. Żadnych bólów mięśni czy kurczy. Na drugie piętro do rodziców wchodziłem i schodziłem (!!) bez sensacji i w niedzielę i następnego dnia
- uczucie że dałem radę nie odpaść pod koniec tak jak to zwykle bywało do tej pory

Czemu tak dobrze mi poszło w końcówce? Myślę że poza Jackiem - holowniczym jest jeszcze drugi pan Jacek któremu to zawdzięczam czyli Jack Daniels. Jego plan treningowy jest jeszcze w powijakach u mnie (mniej niż połowa za mną) ale myślę że to właśnie zasługa tych częstszych ale krótszych biegów i rozpoczętych treningów specjalistycznych.

Czy uda się w Berlinie pobiec te wymarzone 3:20? Obawiam się że będzie ciężko. Z jednej strony trasa płaska, pora roku będzie idealna, dużo czasu przede mną z planem Danielsa, obecne wyniki (1:33 w połówce) mówią że to możliwe, no i gdzie ma mi się to udać jak nie właśnie tam? Z drugiej strony między niecałymi 3:34 a 3:20 zieje ogromna, strasznie ogromna przepaść :) Jedyne co muszę więc zrobić to skupić się na planie ale nie wiem czy oprócz tego też nie zająć się trochę moją wagą bo 82kg przy 185cm to chyba za dużo jak na amatora który chce przebiec królewski dystnas w 3:19:59.

Na koniec obiecana wspominka o kierowniku transportu. Niech to będzie taki symbol całego tego maratonu w moim Lęborku. Otóż po biegu mieliśmy dostać piwo, grochówkę i kiełbasę na gorąco. Okazało się że tylko piwo dojechało bo reszta w kuchni polowej... spóźniła się jakieś 1,5 godziny. Powodem było to że jechali pod prąd - no jak mogli przewidzieć że ulice będą zamknięte z powodu maratonu, nie? A jak już dojechali to zajęli się rozpalaniem ognia pod tą kuchnią polową (drewno, papier, zapałki) i odgrzewaniem jej i tych kiełbas. Na końcu stwierdzili że mamy stać w dwóch kolejkach po kiełbasę i oddzielnie po grochówkę. I śmiesznie i strasznie bo przez taką właśnie organizację maraton w Lęborku w dobie tak ogromnego boom'u na bieganie w Polsce przeżywa głęboki kryzys. W tym roku pobiegło tylko 180 osób - prawie 20% MNIEJ niż roku temu, frekwencja maleje od 2011 roku i jest najmniejsza od 6 lat. Obawiam się że w czasie gdy wszędzie naokoło ludzie garną się do biegania maraton w Lęborku umrze śmiercią naturalną. Mimo tradycji (22 edycja), tytułów (mistrzostwa Polski weteranów), poświęcenia go pamięci Tomasza Hopfera i co najważniejsze - bardzo dobrej bazy starszych o aktualnych biegaczy: z tego regionu pochodzą znakomici biegacze i to nie tylko historyczni. Przecież tydzień temu na Ursynowie mistrzynią Polski została Dominika Nowakowska z Lęborskiego Klubu Biegacza.

Zdjęcia dla wytrwałych co doczytali do końca :)

 Przed startem z tatą i Agatką

 Prężę klatę przed Żoną robiącą zdjęcie

 Stres przed startem objawia się u mnie takimi minami

Na trasie - sam początek. Z panem z numerem 98 biegliśmy początek równym tempem

20 metrów do mety - podbiegam żeby chwycić Małgosię za ręce. Obok super-Jacek. 

No i lecim z Małgosią do mety!

Ulotka ze zdjęciami z zeszłego roku - jestem na zdjęciu po lewej. Zwracam uwagę na litanię nazwisk kierowników, organizatorów, sponsorów itd. :)

piątek, 21 czerwca 2013

Plan na Lębork



Wczoraj: 33 stopnie, dzisiaj 35 - jak tak dalej pójdzie to żadne plany w niczym nie pomogą i zamiast testować moją wytrzymałość biegową to będę w niedzielę walczył o dotarcie do mety w jednym kawałku :)

No ale jak to powiedział generał Eisenhower: "plans are useless but planning is indispensable" czyli plany są bezużyteczne ale planowanie jest konieczne. No więc mój plan na niedzielę jest taki: przebiec po raz pierwszy cały maraton równym tempem, ewentualnie drugą połowę szybciej niż pierwszą. To będzie bardzo trudne bo trasa w Lęborku jest bardzo zdradliwa. Zaczyna się płasko, po 7km do 37km jest z górki albo po górkę. A najgorsze dwa podbiegi są na odcinkach 19-23 i 28-32km. Mam za sobą cztery maratony i. Tylko raz - rok temu w Lęborku nie przebiegłem całej trasy. Mam więc co nieco do udowodnienia!

Martwi mnie tylko pogoda - rok temu było gorąco, nawet upadnie, ale w porównaniu z tym co się działo wczoraj i dzisiaj to było przyjemnie. Liczę że przyjdą te burze o których mówią że są możliwe bo inaczej nie widzę tego maratonu.

A wracając do (bezużytecznych) planów: mam zamiar wystartować na 3:30 o ile pogoda na to pozwoli. Cel numer 1: złamać 3:30, cel numer 2: druga połowa szybciej niż pierwsza, cel numer 3: wytrzymać równym tempem cały dystans. To bardzo wysoko zawieszona poprzeczka ale zawsze lubiłem mierzyć siły na zamiary :) a plan minimum to poprawić wynik z zeszłego roku - wtedy też zaczynałem tempem na 3:30, wytrzymałem tylko 27km - do tego pierwszego zabójczego podbiegu. Czas na połówce idealny 1:45 ale na końcu... 3:49:32.

Jutro odbieram pakiet, mało chodzę (chyba znowu nad morze pojedziemy - przy tej temperaturze nawet Bałtyk się trochę ogrzał!) i... czekam na start! :)

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Kolejne dwa zwariowane tygodnie


Za tydzień maraton w Lęborku. Będę tam już po raz drugi i mam duże nadzieje związane z tym biegiem. Co prawda w ogóle się do niego (specjalnie) nie przygotowuję, bo jestem po 9 tygodniach z 24-ro tygodniowego planu maratońskiego Danielsa, ale mimo to mam nadzieję, że uda mi się sporo poprawić mój wynik z Wiednia. Ciekawy jestem jak zadziała na mnie to że znacznie podniosłem sobie kilometraż. Do Wiednia biegałem cztery razy w tygodniu, do tego dochodził dwa razy w tygodniu rowerek stacjonarny i jak się udało to raz basen. Teraz przez te 9 tygodni biegałem więcej - w kilometrach wzrosło to z około 50km tygodniowo do około 70km (nawet w porywach było 80km) a w treningach z 4 do 6 wyjść tygodniowo. Brakuje mi jeszcze treningów specjalistycznych - te dopiero się zaczęły, przeważająca większość tego biegania od poprzedniego maratonu to były spokojne biegi. W dodatku nie za długie - zwykle około 10km, ale starałem się choć raz w tygodniu pobiec te 20km. Porównując do planu FIRST to nie za wiele, tam długie wybiegania miały od 21 do 32 kilometrów. Ciekawy jestem jak to zadziała na mnie - czy można lepiej pobiec maraton biegając krótsze biegi za to częściej (i sumarycznie więcej kilometrów)???

Zobaczymy za tydzień. Na razie więc zapraszam do Lęborka, zupełnie jak rok temu. Żeby jednak dać sobie szanse na dobry wynik nie podejdę zupełnie z marszu do tego biegu. Planuję odpoczynek przed tym biegiem, chociaż będzie to trudne bo jednocześnie nie chcę zawalać planu treningowego. Jak na złość akurat tygodnie: przed i po maratonie miały mieć dość duży kilometraż: 90% maksymalnego czyli 0,9*80=72km. Żeby wilk był syty i owca cała wykombinowałem to tak że wliczając sam maraton do kilometrażu zostanie po ok. 50km na tydzień. Zrobię więc zaplanowane długie wybieganie jak najszybciej - spokojne 20km, drugi trening specjalistyczny (ok. 11km interwałów) we wtorek a pozostałe kilometry w krótkich odcinkach tak aby przed samym maratonem odpocząć kilka dni. Również po maratonie planuję najpierw odpocząć a potem powoli po zaledwie kilka kilometrów biegać i stopniowo wracać do planu treningowego.

Bardzo mnie cieszy ta impreza w rodzinnym mieście, mam nadzieję że wezmę odwet za poprzedni rok (3:49:32) i za Wiedeń (3:38:09). Moim celem numer jeden będzie przebiec równo i zmieścić się w 3:30. To o 10 minut wolniej niż moje tempo którym biegłem w Wiedniu, ale tam wymiękłem bardzo szybko (po 27km). Jak by patrzeć na tabelki np. Danielsa to z mojego wyniku w Biegu Ursynowa wynikało że powinienem przebiec maraton w 3:09 (!!!) ale ja wiem że te tabelki do mnie się nie stosują w maratonie (do półmaratonu włącznie sprawdzają się bardzo ładnie). W dodatku w Lęborku jest dużo podbiegów. a i pogoda też może być niesprzyjająca - rok temu było bardzo gorąco. Trasa jest trudna bo im dalej tym więcej podbiegów, bardzo ważne będzie nie szaleć na początku żeby starczyło sił do końca. Marzy mi się finisz w czasie 3:29:59 z obiema córkami na rękach... a jak będzie - zobaczymy! :)

sobota, 15 czerwca 2013

Bieg Ursynowa



Piękna pogoda i super impreza - tak będę wspominał dzisiejszy Bieg Ursynowa. Pojechaliśmy dużo wcześniej żeby odebrać pakiet (bardzo fajna koszulka w zestawie), po odbiorze pakietu spotkaliśmy biegające małżeństwo i chwilę pogadaliśmy (pozdrawiamy!). Potem - na poszukiwanie placu zabaw! Nie wiem czemu ale zupełnie pomyliły mi się "węgierskie" ulice na Ursynowie i zamiast na skrzyżowanie Pala Telekiego z Zoltana Balo pomyliło mi się i pojechałem na ulicę Beli Bartoka :) Na szczęście zorientowaliśmy się i zdążyliśmy dojechać do tych właściwych Węgrów :) Dziewczyny zostały na placu zabaw, chwilę się pobawiłem tam ale musiałem zdążyć na start a miałem tam 3 kilometry. Przebrałem się w sklepie z sokami obok placu i potruchtałem na start. Po drodze spotkałem Emilię (pozdrawiam!)
Przed startem zrobiłem rozgrzewkę z szybszymi przebieżkami - zawsze tak robię przed krótkimi biegami i wydaje mi się że to dobrze działa, łatwiej po starcie wejść w docelowe tempo. Po przedstawieniu najlepszych zawodników i rozgrzewce nasza olimpijka Lidia Chojecka strzeliła ze startera i pobiegliśmy.
Nie wspomniałem jeszcze że zapomniałem z domu mojego garmina! Nie wiedziałem jak mi pójdzie ten bieg bez kontroli tempa. Było tak jak myślałem - za szybko zacząłem... w wynikach po biegu widać że pierwszy kilometr w 3:39. Na drugim kilometrze zobaczyłem zawodnika z KB Rebus który wygrał moją serię Testu Cooper'a na Stadionie Narodowym. Miał 100 metrów więcej czyli biega szybciej a ja go teraz wyprzedziłem! To mi od razu pomogło się zorientować że przesadziłem z tempem. Zagadałem krótko i dowiedziałem się że biegnie na 19:00 tempem narastającym a ostatni kilometr ma być w 3:30. To ostudziło mój zapał i trochę zwolniłem, podczepiając się z tyłu. Ja biegłem przecież na 20 minut. Biegło się dość fajnie, było bardzo gorąco (25 stopni) asfalt rozgrzany ale na 5 kilometrach nie jest to jeszcze tak dużym problemem. Odczucie miałem takie że trzeci i czwarty kilometr był za wolno ale przez ten brak zegarka nie mogłem tego zweryfikować. Wreszcie po małej pętelce zaczęliśmy wracać. Ja już naprawdę czułem zmęczenie i nie wyglądałem za dobrze. Wtedy na początku piątego kilometra dostałem porsję dopingu od Emilii z jej małym towarzyszem na smyczy i... przyspieszyłem. Starczyło zapału na jakieś 100 metrów :) ale meta była już coraz bliżej. Udało mi się zrobić finisz i sam nie wiem czy się z tego cieszyć czy nie bo podobno jak są siły na finisz to znaczy że cały dystans był za wolno. Za metą nie widziałem nigdy zegara (był chyba tylko na samochodzie co jechał przed elitą) i podpytałem dwóch biegaczy na mecie ile mieli - obaj po 19:50 więc założyłem że mi się udało.
W domu sprawdziłem wyniki i... 19:45! Super wynik, szkoda że nie miałem tego gremlina - patrzenie na tempo w trakcie biegu mnie dopinguje więc może byłoby jeszcze lepiej. Mimo to mogę spokojnie stwierdzić że jeden z biegowych celów na ten rok już mi się udało zrealizować - złamać 20 minut na 5km!
Przy okazji gratulacje dla Wojtka i Ewy - mieli bardzo dobre czasy, szczególnie Ewa: siódma w swojej kategorii! No i jeszcze gratulacje dla 10-letniego chłopaka który dobiegł do mety przede mną. Nie wiem czy przebiegł całość bo był za mało spocony na moje oko, miał numer ale w wynikach nie za bardzo mogę go znaleźć. Może tylko końcówkę przebiegł? Bo poniżej 20 minut w tym wieku to chyba niemożliwe.
Reasumując - bardzo, bardzo fajna impreza!

Wynik: 19:45
Miejsce: 176 / 1618
W kategorii M30: 65 / 499


piątek, 14 czerwca 2013

7,8,9/24 Zwariowane tygodnie



Wrzucałem krótkie streszczenia treningów pod Berlin co tydzień ale ostatni nawał "pracy w pracy" i wyjazd służbowy na dwa tygodnie do Belgii spowodowały że nie dałem rady robić tak często wpisów. Żeby to nadrobić od razu wpiszę więc co robiłem przez te trzy tygodnie. Od razu uspokoję - nic nie zaniedbałem i uczciwie trenuję wg wujka Danielsa. Żeby tradycji stało się zadość - najpierw berlińska ciekawostka! Jako że w zeszłym tygodniu zarezerwowałem już hotel dla nas na czas maratonu to musiałem sprawdzić jak podróżować po Berlinie. Dojedziemy tam samochodem i tu uwaga: pierwsza "ciekawostka". Żeby wjechać do Berlina samochodem konieczny jest zakup plakietki potwierdzającej że samochód jest odpowiednio przyjazny dla środowiska. Dlatego dobrym pomysłem jest zrobienie jak my - wynajęcie hotelu poza tą strefą umweltzone a dojazd do centrum kolejką s-bahn. Literka s jest skrótem od "schnell" czyli szybko a że "bahn" znaczy kolej to Kaszubi, Ślązacy i Wielkopolanie wiedzą znakomicie, reszta tylko jak uczyła się niemieckiego :) Czyli s-bahn znaczy szybka kolej i jest podobno protoplastą szybkich kolei miejskich. 15 linii tych kolei prowadzi z przedmieść do centrum oraz dookoła centrum. Te linie obwodowe wyznaczają centralny obszar miasta (to właśnie do niego nie można wjeżdżać bez tych naklejek) a żeby było śmieszniej to ten nieregularny kształt przypomina głowę psa więc Berlińczycy nazywają go głową psa. Brzmi to oczywiście po niemiecku bardzo zabawnie: Hundekopf :)

Wracamy do biegania! Akurat skończyłem pierwszą fazę treningu wg Danielsa która składała się ze spokojnych biegów. Od teraz, w fazach II, III i IV mam w każdym tygodniu dwa treningi specjalistyczne (nazywane w książce Sp1 oraz Sp2) a poza nimi w pozostałych dniach biegi spokojne które mają "wyrabiać" normę zadaną na dany tydzień. Normy te są podane w procentach kilometrażu maksymalnego (u mnie 80km) i wynoszą od 70% do 100%. Oznacza to dla mnie dwie duże zmiany: po pierwsze zrobiło się ciekawiej bo lubię takie udziwnione treningi a po drugie nie biegam już codziennie jak w pierwszej fazie. Staram się biegać 5 lub 6 razy w tygodniu.

Tydzień 7
Trening Sp1: (wtorek) 20km bieg długi - we wtorek, już w Belgii. Przesadziłem z tempem - miało być spokojnie a było... 4:50/km! Dystans: 21,29km
Trening Sp2: (czwartek) 6x4' trudno przerwy 3'. Miało być tempo wyścigu trwającego 15-20 minut. Daniels to tak opisowo wszystko podaje... próbowałem więc 3:50/km i mniej więcej wyszło bo było 3:51/km. Dystans 12,22km
Poza tym biegi spokojne: niedziela 11,04km, środa 15,41km - długo bo zahaczyłem o starówkę w Mechelen, sobota: 6,91km a na wieczór Piaseczyńska Piątka czyli 5km.
Razem: 5 dni biegowych, w tym tygodniu były dwa dni z przelotem samolotem i w te dni nie biegałem. Łączny dystans wyszedł 71,87km a miało być 64. Gdyby nie ta nieplanowana Piaseczyńska Piątka byłoby tylko 2km więcej niż zakłada plan.

Tydzień 8
Trening Sp1: 20' spokojnie, 20-40' tempo progowe, 20' spokojnie. Daniels zaleca żeby biegi progowe powyżej 20' biegać coraz wolniej, tzn. do 20' wg tempa z tabelki a potem tempa spadają (jest na to kolejna tabelka o ile spada po każdych kilku kilometrach). Nie miałem ze sobą książki a poza tym biegło się dość trudno więc pobiegłem te zadane 20' tempem progowym więc około 4:20/km a potem po 7 minutach spokojnego biegu jeszcze 13 minut w tempie progowym. Na koniec schłodzenie, razem wyszło 16,42km po wałach wzdłuż belgijskiego kanału.
Trening Sp2: 6x4' trudno przerwy 3'. Identycznie jak tydzień wcześniej i tak samo to pobiegłem - w tym samym miejscu i podobnym czasie i dystansie: 12,84km.
Poza tym: w niedzielę był Triathlon Sieraków - 10,55km, w środę spokojne 10km, w piątek 10,33km i w sobotę 6,94km.
Razem: 6 dni biegowych w tym właściwie trzy akcenty bo ten triathlon też się liczy moim zdaniem. Dystans: 67,08km wobec zaplanowanych 64 (80% maksymalnego). Wszystko gra może poza tym że nie było ćwiczeń sprawnościowych.

Tydzień 9
Trening Sp1: 3,2km spokojnie, 5x6' tempo progowe, godzina spokojnego biegu. Udało mi się ten trening zrobić rano w drodze do pracy. Na początku mojej trasy są długie odcinki bez przejść dla pieszych przez ulice prostopadłe do Puławskiej, dlatego udało się te "progówki" zrobić w zakładanym tempie. Bardzo ciekawy to był trening, liczę że właśnie takie treningi mi pomogą z problemami które mam w końcówce maratonu. Ten godzinny bieg spokojny po szybkich które powinny (tak myślę) zużyć glikogen z mięśni i wątroby ma za zadanie pewnie wyćwiczyć przestawienie się na spalanie tłuszczu. To mi się przyda bo tłuszczu jest sporo a sił na końcówce maratonu zwykle nie ma :)
Trening Sp2: 5x1000' tempo interwałowe przerwy 3'. Plan zakładał kilka biegów w tym tempie od 1000 do 1600 metrów z przerwami 3,4 albo 5 minut. Wybrałem najkrótsze interwały trochę z obawy ale za to więcej powtórzeń i przerwy oczywiście najkrótsze. W porównaniu do planu FIRST tempo jest wolniejsze - Daniels doradza 3:57,5/km dla mojego Vdot=49 a mi wyszło lepiej bo około 3:51/km średnio. Dobry prognostyk przed Biegiem Ursynowa. Poza tym drugi wniosek - nie ma się co bać dłuższych interwałów i następnym razem trzeba ich spróbować.
Poza tym biegi spokojne: niedziela 11,02km, środa 10,09km i start w Biegu Ursynowa w sobotę 5km.
Razem: 5 dni biegowych - mało ale w poniedziałki odpoczywam zwykle a w piątek odpoczynek przed Biegiem Ursynowa. Poza tym zakładany kilometraż był niższy - tylko 70% maksymalnego czyli 56km. Dobrze się tego trzymać żeby organizm dał radę się zregenerować. Łączny dystans: 58,66 czyli poprawnie.

Co teraz: jutro Bieg Ursynowa - już go uwzględniłem w raporcie powyżej. Cel: złamać 20 minut! Ostatnie 5x1000m na stadionie w Nowej Iwicznej sugeruje że powinienem dać radę. To taki jeden z celów które sobie postawiłem na ten rok, bardzo bym chciał żeby się udało. Jedziemy rodziną tam bo obok jest fajny plac zabaw dla dzieci i mam nadzieję że dziewczyny z placu zabaw będą mi machać jak będę obok przebiegał :)

A za tydzień Maraton w Lęborku. Bardzo jestem ciekawy czy samo to że przez te ostatnie 7 tygodni biegam dużo więcej (60-80km tygodniowo a wcześniej to było 50-60km) pomoże mi w końcówce tego biegu? Mam nadzieję że po ściana po 30km będzie malutka i da się ją przeskoczyć. Oby tylko pogoda dopisała!


środa, 12 czerwca 2013

Triathlon Sieraków 1/4 IM


Wrzucam moją relację z debiutu w triathlonie z małym poślizgiem co pewnie nie dziwi tych którzy czytali już o moim planie na dwa zwariowane tygodnie. Z drugiej strony z powodu poślizgu mogę się pochwalić zdjęciami które dopiero teraz udostępniono.

Przygotowania

W sobotę rano poszedłem na spokojny krótki bieg żeby "wyrobić" normę Danielsowką, która miała być w tym tygodniu 64km (80% z maksymalnych 80km) - pobiegłem więc do Decathlonu odebrać rower po przeglądzie. Wszystko by było fajnie, no ale wtedy moja Żonka wpadła na pomysł, że skoro babcia zaopiekuje się naszymi pociechami, to my możemy pobiec razem w Piaseczyńskiej Piątce (tego dnia wieczorem). Patrząc od strony bicia rekordów w Sierakowie to był to słaby pomysł, ale przecież ja nie jechałem tam bić rekordów, a druga taka okazja żebyśmy razem pobiegli prędko się nie przydarzy. Bardzo mi się więc ten pomysł spodobał a jak cały ten bieg wyglądał możecie poczytać w poprzednim wpisie.
Po powrocie do domu było już wszystko na zwariowanych papierach. Torby do samochodu, rower, kask, pianka, ubrania, jedzenie, dokumenty - udało się wszystko zabrać i wyjechać około 20. Około północy byłem w Sierakowie i po krótkich poszukiwaniach miejsca do spania udało mi się wjechać na teren ośrodka. Stanąłem na parkingu gdzie takich mądrych jak jak było więcej (można poznać po zaparowanych oknach w samochodach). Wystawiłem rower, na rozłożone siedzenia położyłem kołdrę i koc i próbowałem przespać te 6 godzin. Za wygodnie to nie było :)

Poranek

Marcin - mój kolega z którym startowaliśmy przyjechał dość wcześnie, ja od rana wcinałem co tam miałem i bardzo bałem się wody. Poszliśmy do biura - odebrałem pakiet, wstawiliśmy rowery do strefy zmian. Zobaczyliśmy gdzie jest wejście a gdzie wyjście ze strefy zmian i kolega uczulił mnie żebym zapamiętał gdzie jest mój rower bo podobno jak się wbiega w czasie zmiany dyscypliny to wszystkie wyglądają tak samo. Nie wiem jak mógłbym pomylić mój 7 czy 8-letniego staruszka z tymi cudami techniki no ale dobra, rozejrzałem się i zapamiętałem (a czy dobrze - o tym będzie za chwilę :) ). Sprzętu do triathlonu to jest sporo więc trochę czasu z tymi przygotowaniami mi zeszło. Walka ze stresem wychodziła mi na razie dobrze :)
W końcu Marcin patrząc na mnie uważnie stwierdził że tą piankę to ja jednak tyłem na przód założyłem :-D Pierwsze koty za płoty - trochę mnie dziwił ten długi sznurek z przodu przy zamku błyskawicznym, teraz to się wyjaśniło :) Przełożyłem piankę na odwrót i już zacząłem się poważnie denerwować - jak ja to ściągnę? Teraz na sucho i bez zmęczenia nie mogę tego sznurka sięgnąć! No ale zaczęło być mało czasu, mieliśmy iść na start! Przed maratonem w takim momencie zwykle się ucieka na "nerwo-sika" - tutaj z tym jest problem bo zdjąć piankę w takim ostatnim momencie? Czy wytrzymać? Ostatecznie przemówiłem sobie do rozsądku że pęcherz przecież jest pusty i poszedłem z wszystkimi na start.

Start

Woda była na szczęście naprawdę ciepła jak na początek czerwca w Polsce. Popluskałem się tak do połowy łydki, cały czas nerwowe żarty z kolegą i innymi skazańcami pozwalały nie myśleć starcie. W końcu start - okazało się że nie dla nas a dla pary triathlonistów z których jeden był niepełnosprawny a drugi jego pilotem (prowadził tego pierwszego który był niedowidzący). Dostali duże brawa od nas a my mieliśmy mieć jeszcze 8 minut do startu. W pewnym momencie wszyscy wbiegli do wody - konsternacja czy przegapiliśmy start, okazało się jednak że to tylko taka rozgrzewka (dziwne to trochę). Czas płynął nieubłaganie, w końcu padł wystrzał i wściekła horda pobiegła do wody.

Pływanie

Ja wcale się spieszyłem żeby pływać w tej białej pianie co wylatywała spod nóg i rąk zawodników. No ale trzeba było tam wejść, w końcu po to tu przyjechałem. Wbiegłem niespiesznie do wody i próbowałem płynąć. Na basenie to łatwe - własny tor, woda spokojna a tutaj nie dość że fale to jescze ci wszyscy ludzie starają się tak machać nogami żeby mi wodą do ust wepchnąć a w dodatku jakiś dziwny stres nie pozwala mi płynąć kraulem. Próbuję żabką - nie, to tylko może kurcze wywołać, próbuję kraulem - nieeee, woda mi się wlewa. W końcu EUREKA - gość obok płynie na plecach. Bałem się że będą takich odławiać bo to podobno wygląda jak wołanie o pomoc (ratownicy pływali w łódkach obok cały czas). No ale skoro jego nie odławiają to i mnie nie odłowią może? Przewaliłem się na plecy i zacząłem drałować. To było straszne, boja daleko, ja gdzieś w końcu stawki i coś strasznie powoli mi to idzie. Nie będę zanudzał ale naprawdę STRASZNIE wolno to szło. W końcu pierwsza z dwóch boji, skręcam w prawo. Co chwilę przewalam się z pleców na przód, próbuję albo kraulem albo żabką ale kraulem dalej mi nie wychodzi (a przecież na basenie większość kraulem pływam) a żabka dalej mi sugeruje że lepiej nie bo złapią kurcze. No więc płynę mozolnie, wszyscy prawie przede mną. W pewnym momencie ratownik z łódki krzyczy czy wszystko w porządku. Ja zdziwiony - no tak odkrzykuję a on do mnie "TAM PŁYNIEMY" i pokazuje ręką. Jak by to powiedzieć.. jakimś cudem udało mi się w środku pływania zawrócić i płynąć w złą stronę! :D Nie wiem jak, pewnie przez to odrwacanie się z pleców na brzuch :) Podziękowałem ładnie panu ratownikowi, na pytanie innego ratownika czy taka dobra impreza była wczoraj odkrzyknąłem zgodnie z prawdą że właśnie nie było! No i popłynąłem dalej. Reszta drogi zeszła mi na jeszcze baczniejszej nawigacji, narzekaniu na to jaki to głupi sport ten triathlon i zżymaniu się nad samym sobą czemu się na to w ogóle zapisywałem. W końcu dotarłem do końca w oszałamiającym czasie niecałych 34 minut, dwóch panów co by mogli w kuźni pracować wyciągnęło mnie z wody (ależ nie trzeba, dziękuję bardzo!) i wreszcie poczułem twardy grunt pod nogami! Teraz jeszcze tylko rower i wtedy przeżyję ten triathlon!
Pływanie ukończyłem jako 425 zawodnik z 433 którzy wyszli z wody (!!!).

Zmiana T1

Moje optymistyczne założenia co so skónczenia 1/4 IM w 3 godziny zakładały że zmianę wykonam w 5 minut (pływanie miało być szybciej niż wyszło oczywiście ale już nie wracajmy do tego wstydliwego tematu). Tymczasem zmiana T1 polega na tym że trzeba wybiec z wody i dobiec do strefy zmian. Łatwo się mówi - po pierwsze po wyjściu z wody człowiek chodzi jak pijany. A biega to jak dwóch pijaków :) po drugie jest się w mokrej piance a po trzecie w Sierakowie dobieg do strefy zmian to jest jakieś niezłe kilkaset metrów pod górę! No nic, twardym trzeba być, przynajmniej już na pewno nie utonę, biegnę, jest ciężko ale biegać to jeszcze wiem jak. Po drodze udaje mi się złapać sznurek i trochę zdjąć piankę. W biegam do strefy zmian, znajduję bez problemu rower (ha-ha!!), zrzucam piankę i jako że spodenki i koszulkę miałem pod spodem to tylko zakładam skarpetki i buty, kask, taśmę z numerem startowym i wybiegam trzymając rower. Pasek pulsometru i garmina miałem cały czas założone - na szczęście nie miałem problemu ze ściąganiem pianki z tego powodu.
Czas zmiany: 5:12 co jest dobrym wynikiem bo najlepsi mieli czasy rzędu 3-3,5 minuty a taki jak mój mieli zawodnicy z pierwszej 20-tki.

Rower

Wyjechałem na trasę rowerową prawie ostatni ale od tego momentu zaczęło się nadrabianie. To że z wody wyszedłem na szarym końcu oznaczało że będę podbudowywał swoje ego mijając kolejnych zawodników. Nie spodziewałem się jednak że trasa będzie taka pofałdowana. Mam wrażenie że nie było płaskich odcinków, na podjazdach miałem już dość a na zjazdach nie bardzo miałem jak nadrobić bo mój rower to nie demon szybkości - nawet lemondki nie ma ani kierownicy jak kolażówka, tylko zwykła taka w poprzek roweru więc opory powietrza są spore. Na pierwszym kółku jeszcze jakoś szło, potem było gorzej. Najbardziej podobał mi się moment gdy pod koniec pierwszego kółka zdublowało mni kilku zawodników z czołówki, dojeżdżam wtedy do strefy gdzie oni zjeżdżali już zaraz do strefy zmian - tam stało trochę kibiców. Nagle słyszę od nich doping "JESTEŚ CZWARTY!" myślałem że padnę ze śmiechu, dałem radę tylko odkrzyknąć "Tak, czwarty! To pierwsze kółko jest!". Minąłem strefę zmian i pojechałem na drugie okrążenie. Najlepiej było widać to że jest coraz gorzej po tym że musiałem na podjazdach sięgać po inne przerzutki niż przy pierwszym kółku. W pewnym momencie brakło mi przerzutki z tyłu i musiałem redukować też z przodu :) No ale porównując do pływania to rower był super fajną dyscypliną.
Dojechałem w 1:36:19 czyli znowu kilka minut dłużej niż zakładem (1,5h) i sam rower ukończyłem na miejscu 360-tym (nie licząc pływania ani zmiany T1).

Zmiana T2

No i tutaj się okaże czemu warto DOBRZE się rozejrzeć po strefie zmian przed startem. Otóż dobrze popatrzyłem gdzie się wbiega z pływania i gdzie się wybiega na rower, ale już jak wygląda wejście i wyjście z roweru na bieg to już nie opracowałem sobie. No i wbiegłem do strefy po rowerze i pobiegłem z rowerem w przeciwległy róg strefy :) Dobiegłem, patrzę - to nie moje miejsce i musiałem się wracać po przekątnej (oczywiście się nie da więc alejkami między rowerami trzeba było). Na szczęście sama zmiana to moment - wstawienie roweru (nie chciał złośnik wleźć na miejsce), zdjęcie kasku, przesunięcie numeru startowego z pleców na klatę i wybiegam.
Czas w strefie: 1:22 - bardzo mało jak na to że była pomyłka.

Bieg

No i wreszcie to co tygrysy lubią najbardziej. Wybiegłem i mijałem dziesiątki zawodników. Trochę w tym "zasługi" pływania po którym byłem prawie ostatni ale też po prostu miałem dość siły co mnie cieszy. Niektórzy szli, przystawali na punktach z wodą - ja leciałem i nadrabiałem. Na trasie miło pogadałem z jednym z czytelników mojego skromnego bloga (pozdrawiam!), trochę sobie wypiłem wody i połykałem kolejne kilometry. Trasa była równie malownicza co rowerowa tylko jeszcze trudniejsza. Prawie cała przez las po ścieżkach albo po gołej ziemi (ktoś zdarł darń i my po odsłoniętej ziemi biegaliśmy - trochę to barbarzyńskie było dla mnie). Na początku pętli był zbieg - dość łagodny ale długi, po kostce brukowej o ile dobrze pamiętam. Najgorszy odcinek to sama końcówka gdzie podbieg był tak strony że było to trawersowanie zbocza - krótka prosta, zakręt o prawie 180 stopni i tak co chwilę. Tam wiele osób szło bo przy takim nachyleniu podbiegu jest to już dość sensowne. Ja jednak biegłem bo zawsze się staram biec w takich sytuacjach. Na drugim kółku miałem odczucie że tempo mi trochę spadło ale i tak było dobre, wbiegłem wreszcie na metę i mogłem się cieszyć że w 25% jestem z żelaza (powiedzmy że prawa noga i pół biodra to jest ta żelazna ćwiartka) :)
Czas biegu: 53:03 czyli 86 wynik z 429. Tempo nie za duże bo 5:02/km ale przy takich podbiegach i po ponad 2 godzinach wysiłku to dobry czas.

Meta

Poprzybijałem piątki z kibicami na ostatniej prostej, przebiegłem przez szarfę na mecie i zaraz za metą spotkałem kolegę - pogadaliśmy, zjadłem hamburgera i inne "przydziałowe" rzeczy na mecie, tylko piwa nie mogłem ruszyć bo zaraz miałem jechać. Potem telefon do domu, pakowanie rzeczy ze stredy zmian, depozyt, prysznic i do samochodu bo o 19:45 odlatywał mój samolot do Brukseli a przede mną było coś koło 350km drogi do Warszawy.
W sumie mój czas to 3:09:43 - prawie 10 minut gorzej niż sobie zakładałem (gdyby trasy rowerowa i biegowa nie były takie pagórkowate a dobieg do zmiany T1 byłby krótszy to mimo tego pływania dałbym radę). W sumie 314 miejsce na 429 osób które ukończyło - nie jest to żaden szał ale też nie takie były założenia. Miało być sprawdzenie czy mi się podoba i to zadanie w Sierakowie wykonałem w 100% :)

Podsumowanie

Triathlon ma w sobie coś fajnego (tzn. bieg, pływanie i rower mogliby wywalić). To na pewno było fajne doświadczenie i nie żałuję że się zapisałem. Miałem duże szczęście z pogodą (temperaturą wody), udało mi się mimo problemów dopłynąć, a rower i bieg to były już fajne części. Co ciekawe mimo tak długiego wysiłku bo czas prawie jak przy maratonie to nie czułem w ogóle zmęczenia. Po maratonie przez cały dzień padam, tuż za linią mety mam wszystkiego dość a tutaj - świetny humor, żadnych dolegliwości i bez obaw wsiadłem do samochodu w tak długą podróż jako kierowca.
No i najważniejsze - czy mi się spodobało? Waham się jeszcze z odpowiedzią na to pytanie. Triathlon to na pewno droga zabawa, zajmuje dużo więcej czasu niż bieganie (i trening i zawody) ale ma w sobie coś fajnego o ile się do tego podchodzi z głową (czyli od razu się wie że nie ściga się z Ludźmi Na Karbonowych Rowerach). Myślę że w tym roku mam już dość ale jeżeli mi się uda to chciałbym w zimę zapisać się na jakieś lekcje pływania i w przyszłym roku spróbować z 1/2 IM'a. To jest już duże wyzwanie bo mimo że po 1/4 IM czułem się dobrze to mimo to wiedziałem doskonale że dwukrotnie dłuższy dystans to coś (daleko) poza moim zasięgiem. Nie chodzi tylko o pływanie, ale i rower i bieg byłby ogromną trudnością. Tym bardziej podziwiam ludzi którzy są w stanie ukończyć pełnego IronMan'a. Może i mi kiedyś się to uda?






wtorek, 4 czerwca 2013

Piaseczyńska Piątka czyli lecimy po rekord


Nie było jeszcze nigdy takiego biegu gdzie moja skromna czteroosobowa rodzina wystawiłaby... czterech reprezentantów! A tak właśnie było w ostatnią sobotę w Piasecznie. Korzystając z pomocy nieocenionej kochanej Babci mogliśmy się tak zorganizować że wszyscy czworo wzięliśmy udział w biegach. Najpierw plan był że tylko nasze córki i Karolina pobiegną a ja będę robił za wsparcie techniczne czyli dopingował i pilnował dzieci, ale skoro mieliśmy możliwość to dopisałem się w ostatniej chwili do listy startujących.
Na miejsce przyjechaliśmy przed startem dzieci planowanym na 17:00 i przywitała nas ulewa a właściwie taki mały huragan - przechodziła akurat nad stadionem taka burza że gałęzie leciały z drzew a deszczu spadło ogromnie dużo. Na szczęście było to równie krótkie co intensywne i biegi dzieci odbyły się chociaż z małym opóźnieniem. Nasze córki ustawiły się na linii startu i po wystrzale startera... jedna pobiegła ze mną a druga zamiast pobiec z Mamą to się rozpłakała bo się wystraszyła huku (ma dopiero 2,5 roku). Z pomocą Mamy jednak dotarła na metę, dostała cukierki jak wszyscy no i dyplom. Te pierwsze zawody naszej Agatki to było całe 70 metrów (miało być więcej chyba 200 ale zalało ulicę więc skrócono dystans), nawet włączyłem zegarek żeby zmierzyć czas - nasza starsza Małgosia przebiegła to w 27 sekund :)
Potem z racji małego rozgardiaszu z powodu tej burzy postanowiliśmy że odwiozę je do domu z Babcią a my we dwójkę pobiegniemy już bez kibiców. To był pierwszy start mojej Żonki w biegu masowym na czas a dla mnie debiut w roli zająca. Oboje więc mieliśmy tremę i emocje były nawet dla mnie dość duże mimo że podobnych biegów mam już dużo za sobą. Ustawiliśmy się pod koniec stawki i poczekaliśmy na strzał startera. W sumie dobrze że zostaliśmy sami bo tym razem oprócz zwyczajowego sygnału startu był jeszcze chwilkę potem wystrzał jak z armaty, to dopiero mogłoby wystraszyć. Ruszyliśmy powoli, ja kontrolowałem tempo i próbowałem nie gadać za dużo a jednocześnie zagrzewać do walki. Cel był ambitny - złamanie po raz pierwszy 30 minut a jak się uda to nawet zejście do 28 minut. Trochę mnie to zaskoczyło bo 2 minuty to bardzo dużo więc zaproponowałem że pierwszy kilometr biegniemy tak jak pozwali samopoczucie a potem wejdziemy na odpowiednie tempo. Na 28 minut musiałoby to być w granicach 5:36 więc bardzo szybko jak na zwykłe spokojne tempo mojej Połowicy które było powyżej 6 minut na kilometr. Wydaawało mi się to mało możliwe - zmęczyłaby się na początku więc stąd ten pomysł żeby pierwszy kilometr przebiec bez patrzenia na czas. Wyszedł i tak dość szybko bo 5:54 czyli na czas poniżej 30 minut co było podstawowym celem przecież. Od drugiego kilometra zacząłem kontrolować tempo i spróbowaliśmy biec szybciej - wyszło fajnie bo 5:38, trasa wiodła w tej części przez las. Było trochę magicznie - zaraz po burzy, przyjemny chłód i słońce przebijające się przez dość gęste drzewa nad drogą - zapamiętałem że to bardzo ładnie wyglądało. Na trzecim kilometrze tempo spadło do tego z pierwszego kilometra, nie pamiętam dlaczego, pod górkę chyba nie było. Czwarty kilometr już szybciej - było znowu przez ten las co był na drugi kilometrze, co ciekawe minęliśmy tutaj naszego wikarego którego zauważyła i poznała Karolina, mimo że była już zmęczona. W sumie to mamy zdrową kadrę w parafii bo tego samego dnia rano gdy biegałem mijałem proboszcza w sportowych ciuchach na rowerze :) Wracając do biegu - wymieniliśmy pozdrowienia, dostaliśmy życzenia powodzenia i patrząc na czas to zadziałało. Do tej pory biegliśmy na czas 29 minut co i tak byłoby dobrym wynikiem ale ostatni kilometr przyspieszyliśmy już znacznie i wyszedł najszybciej: 5:16! Dzięki temu zamiast 29 na mecie mieliśmy niecałe 28,5! Wyprzedzaliśmy na końcówce wiele osób i bardzo fajnie się biegło tak szybko - widać że treningi działają.
Najważniejsze że była to dobra zabawa - spodobało się i mi i Żonce a korzystając z tego że wiem że czyta czasami tego bloga to gratuluję Ci Żonko bardzo tego pierwszego startu, bardzo jestem z Ciebie dumny!

Tak to wyglądało tuż przed startem dzieci

Startujemy! Słabo nas widać niestety

Piaseczyńska Piątka w endo

Połowa rodziny

 
i druga połowa

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Pasjografia czyli czym skorupka za młodu

Trochę mi się nazbierało zaległości ale jak widać po poprzednim wpisie jestem trochę usprawiedliwiony. Zaczę więc nadrabianie po kolei. W ostatnim tygodniu miałem przyjemność odbyć "Pasjografię" w przedszkolu mojej starszej córki. Polega to na tym że opowiada się dzieciom o jakiejś pasji. Dla przykładu miesiąc wcześniej mama innego przedszkolaka opowiadała o swoim zawodzie (miejmy nadzieję że jednocześnie to też pasja) czyli o pracy pielęgniarki. Poprzeczka została zawieszona wysoko bo jak dzieci zainteresować bardziej niż strzykawkami czy stetoskopem? Ale spróbować musiałem.
Przygotowałem sobie (mimo strasznego kołowrota w pracy) krótki konspekt przemówienia, wgrałem na pamięć przenośną zdjęcia z różnych biegów - tych z Małgosią i tych moich w tym zagranicznych. Spakowałem do torby co mi przyszło do głowy: buty do biegania (damskie i męskie), ubrania różnego rodzaju: koszulki, spodenki - długie i krótkie, bluzy i kurtki do biegania - damskie i męskie. Dołożyłem pulsometr, zegarek z GPS no i oczywiście dużo medali. Tak wyposażony stawiłem się w poniedziałek w przedszkolu i czekałem na moje audytorium.
Pierwsze weszły dwie młodsze grupy - dzieci nawet poniżej 3 lat - wielkie oczy wpatrzone we mnie, od razu sobie pomyślałem że za kilka miesięcy moja młodsza pociecha do nich dołączy. Dzieci grzecznie usiadły a ja zacząłem się produkować. Poopowiadałem, dzieci pobawiły się medalami, koszulkami, popatrzyły na zdjęcia z projektora wyświetlane na ścianie. W końcu pobiegaliśmy trochę po pomieszczeniu, trochę rozciągania i ćwiczeń rozgrzewających i było po prezentacji. Tak małe dzieci nie wytrzymają za długo więc trwało to około 20 minut.
Potem przyszła kolej na dwie starsze grupy - tu już było trudniej. Po pierwsze moja córka stała się hiperaktywna (o, mój Tata przyszedł) i w trakcie jak ja próbowałem coś prezentować to ona właziła po mnie jak po drzewie. Po drugie dzieci były starsze więc zadawały więcej pytań, nie zawsze do końca zgodnych z tym co akurat mówiłem (a moja Mama biegła w Londynie - w sumie ciekawe co, może maraton londyński? ale się nie dowiedziałem). Program podobny jak poprzednio tylko że z powodu większej ilości informacji zeszło nam dłużej. Ćwiczeń i biegania na koniec też było więcej.
Dostałem też na koniec laurki od wszystkich przedszkolaków z grupy mojej Małgosi - to było super fajne, mam je cały czas a nawet mi je córka porozkładała na półkach szafy w salonie żeby były "na wystawie". Dzięki kinder-balom znam te wszystkie przedszkolaki z imienia, a skoro one jako 5-latki umieją się już podpisać to rozpoznaję każdą laurkę kto ją zrobił! Nawet jezeli trzeba umieć czytać lustrzene napisy (to Kuba) albo jak tylko część liter jest lustrzanie a część dobrze (to znowu Szymon) czy też imię jest zdrobnione (Misia czyli Michalina).
Było naprawdę bardzo fajnie, dzieciaki zobaczyły że "biegać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej" a ponieważ na końcu zachęciłem je do wzięcia udziału w Piaseczyńskiej Piątce gdzie były też biegi dzieci to mam nadzieję że powiększy się grono zdrowych obywateli Rzeczypospolitej. A o tej Piaseczyńskiej Piątce to napiszę parę słów jutro bo też jest o czym pisać (był rekord!). No ale o tym to pozwólcie że jutro będzie. A potem w planach: opis mojego debiutu w triathlonie w Sierakowie no i raport z kolejnego tygodnia treningów "na Berlin".

Laurki w całej okazałości

 Biegacz gotowy do prezentacji

A to się zakłada na nogi jak jest zimno

Pokazuję zdjęcia dzieciom. Zwracam uwagę na wystrój - ta tablica w tle no i na to że moja latorośla mi "pomaga" - czyli wdrapuje się na mnie :)

A tak się rozgrzewamy

ADs