Nadszedł dzień biegu - co prawda wirtualny, ale miejmy nadzieję że ostatni taki i za kilka tygodnie ruszą imprezy sportowe na świeżym powietrzu. Na razie jednak nie ma wyjścia - musiałem wystartować w biegu wirtualnym. Chociaż nazwa jest moim zdaniem niefortunna, przecież biegnie się naprawdę a nie wirtualnie, powinno się raczej mówić "zdalny" albo jakoś podobnie.
Pierwszy pomysł był aby pobiec na Kępie Potockiej, gdzie odbywa się zwykle Park Run Żoliborz. Lepszy pomysł mi podsunął kolega Tomek - żeby pobiec razem z grupą szybkiebiganie.pl która na Ursynowie zorganizowała maraton dzisiaj. Pętla jest tam mniejsza - 2,4km, za to bardziej płaska. Nie jest idealnie bo sa jedne światła :( ale jest to droga wyjazdowa z osiedla gdzie jeszcze chyba prawie nikt nie mieszka, więc mimo że przebiegałem tam chyba 18 razy to nie było to problemem.
Grupa jest dobrze zorganizowana - był stolik na picie, stawiło się w sumie około 9 osób. Podzieliliśmy się na dwie grupki - jedni biegli 3:55-4:00/km a my po 4:30/km. W mojej grupie było nas trzech, jeden kolega chciał biec półmaraton tylko.
No to ruszyliśmy - na początku było trochę za szybko, jak zwykle. Ale staraliśmy się kontrolować tempo i nie było dużo za szybko. Trochę GPS wariował - pokazywał za szybkie tempo. Trasa jes tam atestowana i są nawet oznaczenia co kilometr. Na początku było super - pogoda dopisała, było około 8 stopni, czasami słonecznie, czasami pochmurno. Biegło się bardzo przyjemnie. Na samym początku tętno było wysokie, ale potem się uspokoiło i było nawet sporo niższe niż zwykle u mnie na maratonie (było około 163 a średnieprzy prędkości maratońskiej mam zwykle 172, chociaż musiałbym to sprawdzić dokładnie).
Po niecałej godzinie wpadła moja grupa wsparcia - żona i dwie młodsze córki. Pokibicowały mi przez kilka kółek, dostałem picie i ogólne wsparcie :) Wpadł też kolega który przebiegł ze mną dyszkę - dzięki Kazik!
A potem zaczęły się schody. Najpierw jeden kolega przyspieszył bo finiszował swój półmaraton. Potem po kółku drugi kolega trochę mi zaczął uciekać - zacząłem już około 22km mieć problemy z utrzymaniem tempa. Wyglądało to bardzo źle niestety. Kolega zszedł z trasy i chyba od około 25km musiałem do końca już walczyć sam z dystansem. Nie poszło mi to za dobrze - tempo zaczeło mocno spadać, 4:45/km potem 5:00/km które broniłem przez jakiś czas. Ale niestety stało się najgorsze - odpadłem już porządnie i ostatnie 10km to już rzędu 6min/km! Cierpiałem i obiecywałem sobie że to już ostatni maraton :) ale walczyłem żeby dobiec i nie mieć tego psychologicznego problemu ze schodzeniem z trasy. Było długo i za nudno żeby to opisywać. Mimo atestacji trasy skończyłem bieg gdy zegarek pokazał 42,2km (pewnie 400m za szybko patrząc na znaczniki), ale nie miałem już siły a maraton wirtualny robi się na gps więc tak zdecydowałem. Pogoda się bardzo poprawiła i od połowy biegu było już za gorąco - polewałem się wodą po głowie żeby się schłodzić.
Miłe było że kilku kolegów poczekało na mnie - skończyli pewnie 30 minut wcześniej. Pogadaliśmy bardzo krótko i zabrałem się do domu. Wynik naprawdę nie zachwyca:
3:26:41
No trudno, na analizę przyjdzie jeszcze czas - na gorąco wygląda że mimo obniżenia celu z 3:00 na 3:10 to było on zupełnie nierealistyczny. Pewnie gdybym biegł na 3:20 to bym w tym czasie skończył... Poza tym pewnie trochę za mało długich biegów albo takich średnich na zmęczeniu robiłem - jednak ten plan treningowy FIRST jak już wiele razy pisałem nie jest za dobry.
No to za tydzień Garmin Ultra Race Gdańsk - możliwe że pobiegnę (tylko nocleg trzeba znaleźć, nie wiem jak to z obostrzeniami będzie za tydzień). Sam bieg się nie odbywa, ale można pobiec po trasie samemu i chciałbym tak zrobić. A potem mam nadzieję że rozwiąże się worek z zawodami, za niecały miesiąc mam już termin szczepienia - jak w obecnym tempie będzie to postępować to do wakacji liczę że nam uda opanować na tyle sytuację że biegi masowe będą znowu możliwe. I taką miejmy nadzieję :) !
(mają wysyłać medale, to czekam!)