Drugi raz miałem przyjemność biec w naszej sztafecie maratońskiej
Blogaczy. Rok temu było
tak. A w tym roku? Znowu na Kępie Potockiej -
miejsce super ze względu na park z wodą, piękną trawkę, trochę na uboczu
naszego wielkiego miasta. W dodatku organizatorzy zadbali żeby na
imprezie kibice (też ci najmłodsi) nie nudzili się. Oprócz tego że tam
jest po prostu fajnie przyjść z rodziną bez specjalnej okazji to wczoraj
dodatkowo organizatorzy zapewnili wielkie dmuchane zabawki dla dzieci i
kilka innych atrakcji dla maluchów. Do tego scena, muzyka, trochę
gastronomii (choć za mało moim zdaniem) i generalnie było naprawdę
fajnie.
Z punktu widzenia biegacza nie było już tak różowo. Trasa
wyznaczona jest na 5-kilometrowych pętlach. Kilka miejsc nie było
ciekawych: zaraz na początku podbieg (no ale to jeszcze nie problem),
większy problem to że podbieg w kierunku Wisłostrady kończy się....
zakrętem o jakieś 140 stopni! Na pierwszym kółku, gdy biegłem zaraz po
starcie bardzo szybko to złapałem ręką znak drogowy stojący na tym rogu i
zawinąłem się na pełnej prędkości na ścieżkę wzdłuż Wisłostrady. Potem
wzdłuż tej trzypasmowej trasy szybkiego ruchu. Niestety wczoraj nie była
ona trasą szybkiego ruchu bo niedaleko przebiegała trasa
Orlen maratonu. Skutek: wzdłuż naszej drogi przez kilkaset metrów stały rzędy
samochodów i autobusów z włączonymi silnikami a my w tych spalinach z
prędkością jakichś 4min/km... Na szczęście niedługo - zaraz korek się
kończył i biegliśmy już w świeżym, warszawskim powietrzu (wiem, to
oksymoron). Potem trasa skręcała w lewo w środek parku - na zakrętach
zwykle stali panowie z Fotomaraton-u. Potem znowu w prawo i wracamy do
Wisłostrady i tutaj niezły podbieg. Niezły na tyle że trzymamy się
prawej strony bo lewa połowa ścieżki to schody czyli naprawdę jest dość
stromo. W dodatku chwilę wcześniej nawierzchnia była bardzo słaba po
lewej stronie - bałbym się o zwichnięcie kostki na niej, na szczęście po
prawej stronie było dobrze. Potem o ile dobrze pamiętam znowu kawałek
wzdłuż Wisłostrady a jakość tej ścieżki jest na tyle zła że miejscami
trzeba lawirować bo popękany asfalt z powodu korzeni pod nim powoduje że
trzeba ratować się susami jak zając. W tym chyba miejscu widziałem na
drugim kółku w ambulansie dziewczynę z innej sztafety która była
opatrywana bo miała poranione oba kolana. I to były poważne dość rany bo
krew jak przebiegałem to widziałem że ściekła już ponad połowę drogi
wzdłuż piszczeli :(
Następnie zbiegamy w lewo, krótka pętelka naokoło
kolejnego oczka wodnego i zaczynamy powrót. Co ciekawe to kluczenie w
trakcie drogi na północ Kępą Potocką powodowało że gdy byliśmy w
najdalszym miejscu trasy to mieliśmy za sobą dużo więcej niż połowę
trasy. No więc zaczynamy wracać - trasa przebiega wzdłuż ogródków
działkowych. Jakiś mądry działkowiec stwierdził że akurat teraz rozpali
ognisko na działce i będzie palił jakieś odpadki roślinne. Biało-siwy
dym zasnuł trasę na długim odcinku... i niech mi ktoś powie że ogródki w
mieście to taka fajna sprawa - czyste powietrze, marchewkę można przy
Wisłostradzie wyhodować z dodatkiem metali ciężkich i zszamać :) Moi
rodzice zawsze mieli działkę i dużo czasu na niej spędziłem "za młodu"
no ale to było _za_ miastem (i do tego 35-tysięcznym a nie w środku
2-milionowego).
Chwilę przed tą zadymiona przygodą usłyszałem za mną
szybkie kroki - to trzecia zmiana drużyny PKO BP (tych od
Korony Maratonów). Jak później sprawdziłem to był Adam który mnie wyprzedzał.
Coś tam zagadałem o kadencji (u mnie zapewne 160, on miał pewnie
książkowe 180) i spróbowałem trzymać jego tempo. Udało się ale tylko
trochę - Adam zaproponował żebyśmy pociągnęli razem (trochę wiało z
przodu) ale przyznałem się że nie dam rady. I faktycznie za tym dymem
odpadłem od niego. A Adam coś tam pokrzyczał na tego działkowca i chyba
zadziałało bo na drugim kółku już dymu było bardzo mało :)
Potem był
najfajniejszy odcinek trasy bo mała pętelka naokoło placu zabaw - tutaj
wypatrzyłem moje pociechy i Żonkę, zawołałem je i pomachałem - super
widok jak takie małe szkraby stoją i machają z dala żeby mnie
zdopingować :) Potem już tylko zbieg, kamera z której podgląd był na
telebimie (żeby wypatrywać kiedy na zmianę wychodzić) i meta. No tylko
że dla mnie to było dopiero pierwsze kółko (kółka po 5km a moja zmiana
biegła 10km). Zacząłem dużo za szybko - nawet poniżej 4:00/km i tempo
potem siadło ale trzymałem je poniżej 4:12/km i na razie się udawało. Do
tej pory moja życiówka na dychę to był wynik z
Biegu Niepodległości z
jesieni - wtedy gdy
Krasus mi sporo uciekł, miałem wtedy 43:24. Teraz z
czasu w
Półmaratonie Warszawskim wynikało że powinienem dać radę w 42:00
czyli po 4:12/km i tak chciałem dobiec.
W strefie zmian mały zgrzyt
- zmiany powinno się robić z lewej strony a ci co biegną bez zmian (jak
ja - na 10km) powinni biec prawą stroną. Wiadomo że po zmianie osoby są
zmęczone i idą do wyjścia (a to było dość daleko, 50m za strefą zmian)
więc żeby biegacze nie wpadali na tych zmęczonych w ten sposób ustalono
ruch w tej strefie. No ale jedna sztafeta wymyśliła że skoro po lewej
jest tłok to zmianę po prawej stronie zrobią. Dziewczyna przede mną
przekazywała pałeczkę chłopakowi i mnie przyblokowali trochę. On zaraz
wyrwał sprintem bo chyba się trochę głupio zrobiło jak krzyknąłem
"zmiany po lewej, po prawej biegniemy" czy jakoś tak. W sporcie złość
jak widać też jest ale ja się nie złoszczę długo. Najpierw chciałem
dogonić i jeszcze raz zakomunikować coś w rodzaju "szanujmy się" ale
przeszło mi szybko. Ciężko go było dogonić, szybko biegł ale po 3-4km
(dla mnie to było 8-9km) udało się :) Ale nic nie powiedziałem, kolego
jak to czytasz (a to możliwe bo biegł za mną a ja na plecach miałem
adres tego bloga) to wiedz że nic się nie stało, każdemu się może
zdarzyć, ważne żeby na przyszłość pamiętać :)
No więc pod koniec
udało mi się mój punkt honoru wypełnić, przegonić kolegę, na drugim
kółku znowu pomachałem dziewczynom (młodsza córa strasznie zaczęła za
mną płakać jak zobaczyła że odbiegam :( ). Potem meta, jak zwykle
straszne zmęczenie i złym miejscem (przez taśmę) z mety zszedłem zamiast
jak owieczki do zagródki z napojami i medalami. Wojtek mnie przywitał
"a gdzie masz medal" :) to wróciłem na trasę, wziąłem medal i napój i
było po.
Czas super dobry - taki jak założenie czyli 42 minuty. Nie
wiem ile było tak dokładnie bo na starcie nie trafiłem w guzik
(zapomniałem gremlina z domu i pożyczyłem od Bartka ale on ma 310xt a
jak 305 i guziki są u niego mniejsze). Znowu na mecie nie było mojej
zmiany - zatrzymałem się i nie wiem kiedy wyłączyłem stoper. Zatrzymał
się na 41:58, zakładam że było mniej więcej 42 minuty. Poprawa o prawie
1,5 minuty przez zimę to wielki sukces wg mnie!
Potem jeszcze
pogadałem trochę ze znajomymi ze sztafety i poszedłem po rodzinę
(utknęła po drodze bo spóźnieni byliśmy a zaparkowałem około 3km od
startu (!!) taki duży to park). Zostali więc na tym placu zabaw a ja
dobiegłem na start i w sumie miałem tylko kilka minut do startu. Na
szczęście zdążyłem i zmiana z Wojtkiem przebiegła bez problemu. Ale
organizacja zmian była gorsza niż rok temu gdy
Ania (wtedy biegła w
naszej sztafecie Blogaczy) wyczytywała je z ekranu. Teraz też to robili
ale nie wszystkie i za cicho. Ja sam się bardzo starałem żeby wypatrzeć
Wojtka na telebimie stojąc w strefie zmian.
Reasumując było
naprawdę świetnie - ze względu na ten piknik, piękną pogodę i zabawę na
Kępie Potockiej, nawet jestem w stanie przymknąć oko na te
niedociągnięcia i bardzo chętnie za rok jak zdrowie pozwoli to zgłoszę
się na kolejną próbę połamania trzech godzin przez naszą sztafetę. A
jest już blisko - mieliśmy czas 3:06:20 czyli miejsce numer 34 z 461
drużyn (!!). Świetny wynik, gratulacje dla nas proszę wpisywać poniżej
:)
Na koniec wielkie podziękowania dla
Kasi za zrobienie zdjęć i udostępnienie ich nam!