Ważny bieg dla mnie, ten Bieg Powstania Warszawskiego. Staram się zawsze w nim brać udział, chociaż z racji tego że jest w połowie wakacji to nie zawsze się udaje. Chociaż nie jest tak źle z moją frekwencją, bo w tym roku biegłem po raz jedenasty! Pierwszy raz w 2010 roku i tylko dwa razy ominąłem od tego czasu. W tym roku było trudno - starsze córki miały tego samego dnia start wyjazdu wakacyjnego, który miał wyjazd z Częstochowy - więc tam byliśmy w sobotę. Ja przyjechałem samochodem specjalnie na bieg do Warszawy, a od razu rano w niedzielę wróciłem samochodem do Częstochowy po rodzinę (tzn. resztkę bo starsze dziewczyny już były na obozie).
Miałem nadzieję na poprawę mojego wyniku z Konstancina. Tam było gorąco i trochę odpadłem, kończąc w czasie 41:54. Od tego czasu robiłem plan treningowy pod dychę - przez troszkę ponad dwa miesiące i liczyłem na poprawę co najmniej na 41:00. Mój zegarek garmin sugerował nawet że troszkę lepiej może być. Czułem się silny, wszystko wyglądało dobrze. Zaplanowałem sobie że nie spalę się na starcie, mimo że profile trasy wyglądał tak:
Czyli jest mocny zbieg w pierwszej części biegu który może zachęcić do szybszego startu (też dużo kibiców w tej części trasy). Zaplanowałem więc że 4:06/km i nic szybciej, jak się uda to po połowie można przyspieszyć, ale realnie patrząc spodziewałem się że to tempo będzie wyzwaniem i chciałem je tylko utrzymać.
Na papierze wyglądało dobrze.
A jak wyszło - zaparkowałem w Arkadii bo nie za daleko i wygodnie (bliżej startu jest trudno znaleźć miejsce). Przekazałem pakiety startowe czterem kolegom którym je odebrałem, podbiegliśmy razem w ramach rozgrzewki te niecałe dwa kilometry na start, tam zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie:
I rozdzieliliśmy się bo poszliśmy na rozgrzewkę a potem w różne strefy startowe. Ja jeszcze przed startem spotkałem innego kolegę z którym często widzimy w Lesie Kabackim i udało się chwilę pogadać. Zrobiłem kilka przebieżek po Parku Krasińskich, toaleta i koniec końców wpadłem w swoją strefę na czas. Po drodze do tej strefy złapał mnie hymn - odstałem więc ten czas, ale nie było problemu ze zdążeniem przed startem. Trasa biegu wyglądała tak:
Sam bieg zaczął się dobrze - nie za szybko. Początek wśród kibiców, w sumie aż do zbiegu na Karowej tak było i szło mi dobrze. Tempo nie było za szybkie patrząc na zegarek, zbiegając Karową w dół miałem dobry czas - taki jak sobie założyłem. Niestety jednak pamiętam swoje odczucie że jest mi ciężko biec tym tempem. Słyszałem ciężki oddech kogoś z tyłu (chyba jakaś biegaczka) i pomyślałem sobie, że ja tak ciężko nie dyszę, ale mimo to miałem to odczucie że jest za ciężko. I rzeczywiście tak było. Trzeci km był w dobrym tempie (na drugim było troszkę za szybko, ale był ostry zbieg), czwarty i piąty kilometr były akceptowalne, ale troszeczkę już za wolno - w okolicach 4:11/km. Na półmetku miałem czas 20:37 - czyli w granicach błędu. Zaraz potem był punkt z wodą - ponieważ biegłem z przodu nie było tłoku więc złapałem na szybko kubek i troszkę użyłem wody wewnętrznie, ale większość - na łeb!
No i tutaj powinienem napisać "tutaj zaczął się właściwy wyścig". Bo tak jest w biegu na piątkę - nie problem przebiec pierwszą piątkę tempem z dychy, problemem jest przebiec tym samym tempem drugą piątkę! I co tu długo pisać - poległem. Już szósty km w tempie 4:22 świadczy o tym najlepiej. Trochę to wynikło z tego że "straciłem czujność" - nie wiedzieć czemu biegłem utrzymując ten sam poziom wysiłku, nie patrzyłem na tempo okrążenia, tylko na ogólne (a to pomalutku rosło). Ogarnąłem się na siódmym kilometrze - przełączyłem zegarek na ekran z danymi okrążenia żeby się zmobilizować i na chwilę to zdało egzamin, ale nie miałem po prostu siły. Było strasznie duszno, mimo późnej pory temperatura odczuwalna była wysoka, nie wiem czy to jakaś klątwa, ale na Biegu Powstania zawsze jest strasznie upalnie! Kilometry ósmy i dziewiąty to znowu tempo powyżej 4:20/km, a ostatni ma podbieg i to 500 metrów aż jest pod górę - tam wyszło 4:32/km... zupełnie nie-dychowe tempo
Suma sumarum więc wbiegłem na metę z czasem
42:36
No masakra, zamiast poprawy wyszło dużo wolniej. Myślę nad tym czemu tak się stało i widzę kilka powodów: po pierwsze zmęczenie organizmu - podróż samochodem w dwie strony, noc w hotelu z niezbyt wygodnym łóżkiem w Częstochowie, wczesna pobudka żeby córki na obóz odstawić, zmęczenie po cały dniu (bieg startował o 21:00) - zmęczenie skumulowało się. Po drugie było bardzo gorąco, bieg po asfalcie który oddawał ciepło po całym dniu. Po trzecie też źle pobiegłem drugą połowę biegu - powinienem bardziej być gotowy na mocny wysiłek, ale to tylko trzeci powód w kolejności ważności bo tak krawiec kraje jak materii staje. Nie bardzo było z czego wykrzesać więcej energii.
Dobra, to co teraz? Za 13 tygodni maraton w Nicei! Po pierwsze muszę dokończyć przygotowywanie planu treningowego - wrzucę na bloga za kilka dni. Po drugie postaram się jeszcze jakiś szybko test zrobić - może Park Run po prostu, bo mój zegarek albo zwariował albo ma rację twierdząc że stać mnie na 19:18 na piątkę (nawet tydzień temu twierdził że w okolicach 19:00). W tej chwili biegam 20:00 - warto by było się sprawdzić czy ten wynik z BPW to wypadek przy pracy. Po trzecie - trzeba by zaplanować jakieś starty w drugiej połowie roku, bo oprócz tego maratonu nie mam nic w planach w tej chwili (aż dziwne :) ). No to zaczynam knucie co i jak :) !