Kulminacja mojego planu treningowego, prawie sześciu miesięcy treningów, odbyła się wczoraj. Zanim przejdę do podsumowań może najpierw relacja z tego sportowego wyjazdu. Dzięki najlepszej instytucji życia rodzinnego czyli babci i dziadkowi mogliśmy wyjechać już w piątek rano do Berlina nie martwiąc się o córeczki. Dojazd minął bardzo szybko - wliczając w to postoje 5,5 godziny wystarcza żeby ze stolicy Polski dojechać do stolicy Niemiec. Długo to trwało ale trzeba przyznać że polskie autostrady są znakomite. U nas wszystko nowe i otwarte a u Niemców A12 w stara i w przebudowie przez co były zwężenia i ograniczenia prędkości.
W piątek już za wiele nie dało się zrobić - zakupy, zakwaterowanie i próba spania. Z tym nie było łatwo - okazało się że w naszym pokoju ktoś kiedyś palił. Niby wywietrzone ale jak ktoś nie pali to ten smród od razu wyczuje. Poza tym miałem problemy chyba z powodu stesu ze spaniem. Koniec końców nie było źle z łącznym czasem snu, ale zdziwiło mnie to bo to mój szósty maraton i nie pamiętam żebym miał duże problemy ze snem wcześniej.
Sobota to oczywiście odbieranie pakietu na expo. Pojechaliśmy tam po śniadaniu i idąc na expo przez lotnisko Tempelhof zobaczyliśmy taki widok:
okazuje się że Berlińczycy używają teraz tego lotniska jako super miejsce do biegania, jeżdżenia na rolkach itp. Na środku są punkty do wynajmowania sprzętu sportowego - fajna sprawa. Poszliśmy do hangaru na samo expo i wchodząc tam... spotkaliśmy
Pawła - maratoniarza :) Pogadaliśmy, ustatliliśmy plan na następny dzień (mieszkaliśmy w jednym hotelu) i poszliśmy odebrać pakiet. W środku budynku lotniska: hala a w niej trochę stoisk - koszulki z logo maratonu itp. Pytam Pawła czy to expo - a on mówi że skąd, to przedsionek. Rzeczywiście - przeszliśmy do drugiej, tym razem otwartej przestrzeni przed budynkiem lotniska, z której widać było płytę lotniska. Tutaj już dużo stoisk, jakieś punkty gastronomiczne też, pytam więc znowu czy to expo może? Ależ skąd, to drugi przedsionek. Żeby nie przedłużać - właściwe expo mieściło się w trzech dużych halach ustawionych szeregowo. Każda miała na oko 30x50 metrów. W pierwszej i drugiej same stoiska wystawców, w trzeciej (ostatniej w kolejności) w połowie stoiska a w połowie, na samym końcu punkt odbierania pakietów. Odbieranie mimo ogromnej ilości ludzi szło bardzo sprawnie. Jedyna kolejka była przy samym wejściu do tej strefy gdzie sprawdzano wejściówki (ja pokazałem tą w telefonie). Worek z ulotkami, potem w kolejkę po czip i numer startowy (dowolna kolejka bo drukowali każdy numer) i można już wyjść (przy wyjściu zakładali opaskę maratonu która była wejściówką razem z numerem startowym do strefy startu). Ja spróbowałem jeszcze przepisać się do wcześniejszej strefy. W punkcie informacyjnym nie chcieli - odesłali do ostatniego okienka. Tam już chcieli ale koniecznie trzeba było pokazać wynik z innego maratonu z lepszym czasem. Ja miałem najlepszy wynik 3:33:55 z Lęborka więc to nic zmieniało względem mojego wcześniejszego wyniku bo przydzielono mi strefę "F" czyli dla czasów 3:30-3:50. Uznawali jedynie już przebiegnięty maraton. Na szczęście było też mapowanie dla czasów z półmaratonów. Jako że wszystko poza maratonem mi całkiem sensownie wychodzi to moje 1:31:44 z Tarczyna wystarczyłoby i to nawet na strefę "D" czyli dla czasów 3:00-3:15. Niestety z powodu problemów technicznych nie udało mi się pokazać wyników z Tarczyna w telefonie temu panu (to by wystarczyło - kolega przede mną tak zrobił bo też biegł w Tarczynie i mu strefę zmienili). Jak się później okazało to chyba i dobrze że tak się stało i startowałem ze strefy F.
Potem wiadomo - zakupy na expo. W sumie bardzo skromne (spodenki, buff, czapka do biegania) a to ze względu na wysokie ceny. Dla przykładu koszulka techniczna z logo maratonu: 40 euro (ponad 170zł). O ile dobrze pamiętam dokładnie dwa razy więcej niż analogiczna w Wiedniu (a firma ta sama - też adidas). Przed wyjściem zahaczyliśmy o te punkty gastronomiczne. Za 6 lub 6,5 euro - porcja makaronu, w porównaniu z tą z Paryża była mała (dobra, tam był ryż ale porównanie ilościowe nadal aktualne). A porównując do Wiednia i pasta party w wiedeńskim ratuszu to już zupełnie słabo było. W Berlinie nie było gdzie usiąść ani stanąć nawet żeby zjeść. A to nie była najbardziej oblegana pora bo widziałem że jak my wychodziliśmy to kolejka po odbiór pakietu z długiej zrobiła się ekstremalnie długa. Trochę rozczarowani wyszliśmy z expo - jest ogromne jeśli chodzi o rozmiar i wybór produktów na nim. Organizacja nie jest zła bo przy takiej ilości osób kolejki są zrozumiałe, ale od maratonu który nazywa się "wielkim" oczekiwałbym zupełnie innego załatwienia sprawy z punktami gastronomicznymi czy z koszulkami dla uczestników maratonu. Zawsze będę tutaj stawiał Paryż za wzór: dobra koszulka techniczna Asics w cenie pakietu ale wydawana dopiero na mecie - tak jak medale, tylko dla tych co naprawdę dobiegli. A nie że w pakiecie (za 60,90 albo 120euro !) nie ma tej koszulki a jednocześnie każdy sobie może ją kupić za 40 euro na expo. Gdzie też każdy może wejść (płacąc 3 euro).
Reszta dnia upłynęła mi na unikaniu chodzenia ale szczerze przyznam że nie byłem w tym dobry - były jeszcze zakupy (prezenty dla dzieci rzecz święta), była druga wizyta na makaron - tym razem w jakiejś orientalnej wersji i to był błąd. Miałem problemy z żołądkiem tego wieczoru i to było moim zdaniem przez jakieś nieznane mi przyprawy w tym drugim makaronie.
Noc przebiegła dość dobrze - dużo szybciej niż zwykle się położyłem i w sumie około 7 godzin spałem. Rano obudziłem się zanim budzik zadzwonił. Start miał być o 8:45 ale nasz hotel serwował śniadania od 6:30 - mogłoby być pół godziny szybciej. Skoro było tak późnawo to zszedłem dokładnie na tą porę żeby jak najszybciej rozruszać żołądek. Na śniadanie zjadłem dwie pszenne bułki, jedną z miodem, drugą z nutellą, popiłem sokiem pomarańczowym i po obgadaniu z Pawłem (z którym jedliśmy razem śniadanie) o której i gdzie się spotykamy - poszedłem do siebie. Tam toaleta, przebieranie w ciuchy startowe, na to założyłem tylko wiatrówkę a do worka wziąłem rzeczy na przebranie i byłem gotowy. Na dole zaczęło się odkrywanie kto czego zapomniał. Najpierw ja: plastra na palec u nogi (nie wziąłem z domu w ogóle) - no to Paweł skoczył na górę i mi dał jeden swój zapasowy. Potem sobie przypomniałem że nie mam naklejki na worek do depozytu - skoczyłem i przyniosłem. Poszliśmy na kolejkę i wtedy Paweł odkrył że picia nie wziął ze sobą - na szczęście ja miałem cały izotonik i nie miałem zamiaru aż tyle wypić tuż przed startem więc "na dwa gardła" było w sam raz.
W kolejce od razu oprócz nas wsiadła grupa chyba z Meksyku, potem coraz więcej i więcej maratończyków. Wysiadając usłyszeliśmy od dziewczyny która siedziała przed nami "powodzenia!" - okazało się że to Polka była, widocznie mieszka tam. Ze stacji na strefę startu szła ogromna fala ludzi. W strefie startu tłok ogromny, wszystko szło bardzo wolno. Przez to późne śniadanie i moje zapominalstwo dojechaliśmy dość późno. Nie wiem jak Paweł (rozdzieliliśmy się w strefie startu bo różne namioty do depozytu i różne strefy startowe) ale mi długo zeszło i gdybym nie obszedł dwóch miejsc żeby nie stać w kolejce to chyba nie zdążyłbym na 8:45 na start. W sumie moja strefa startowała w drugiej fali więc miałem jeszcze (jak się okazało) 11 minut w rezerwie.
Na tak dużych imprezach moment startu ma odpowiednią oprawę - energetyczna muzyka, balony wypuszczane w momencie startu - można dać się temu porwać. Ja pamiętałem jednak z Wiednia jak to potem boli i starałem się od razu biec z głową. Bardzo mi w tym pomogło odpowiednie ustawienie Garmina: wyłączenie automatycznego zaliczania okrążeń co kilometr i ręczne łapanie międzyczasów. Na ekranie miałem: tempo okrążenia, tempo aktualne, tętno i dystans okrążenia. To ostatnie pozwalało mi zorientować się kiedy zacząć wypatrywać znacznika kolejnego kilometra a dwa pierwsze pola (te tempa) dają wyobrażenie czy jest mniej więcej za szybko, za wolno czy w sam raz. Piszę "mniej więcej" bo szczególnie w tak dużych biegach trzeba patrzeć przede wszystkim na znaczniki kilometrów bo zegarki biegawe liczą trochę więcej dystansu (bo nie biegniemy po linii atestacji tylko nadkładamy drogi z powodu innych biegaczy). Właśnie w Berlinie linia atestacji (mniej więcej) jest wyrysowana na trasie niebieskimi kreskami, jednak nie ma co marzyć o biegnięciu tą trasą - przy takim tłoku to nieralne. A skoro już o tłoku - to wyjaśni się teraz czemu start ze strefy "F" był całkiem dobrym pomysłem. Otóż wystartowałem w drugiej fali więc przed nami był wolny odstęp. Dodatkowo wystartowałem z biegaczami biegnącymi w większości na 3:30 (chyba, bo taka to strefa była). Nie było więc tak źle jak bym ruszył z końca strefy "E" bo wtedy od razu biegłbym w tłumie biegaczy.
Wracając do łapania międzyczasów: było to efektywne bo udało mi się złapać 34 z 42 międzyczasów i znakomicie mi pomagało kontrolować tempo. Wystarczy się pochwalić że połówkę przebiegłem w.... 1:40:00 :) w dodatku tempo nie było rwane. Po biegu jeden z biegaczy (Niemiec) podszedł mi nawet podziękować za bycie "punktem odniesienia" przez pierwszą połowę biegu :) Biegło mi się znakomicie - tętno nie było tak wysokie jak w Wiedniu, tempo nie było za szybkie, chociaż wymagające jeśli się pomyślało ile jeszcze tych ka-emów zostało do przebiegnięcia. Temperatura była idealna do biegania, nawet na początku było fajnie się dogrzać na słonku bo było trochę za chłodno ale to szybko minęło. Na starcie można było nieźle zmarznąć ale tutaj wielki plus dla organizatorów - w depozycie wydawano foliowe worki z otworami na ręce i głowę (i z logo maratonu oczywiście) - to bardzo pomogło podczas oczekiwania na start.
Wracając do biegu - na pierwszej dziesiątce miałem swój punkt dopingu który mnie złapał na zdjęciu ale jak już przebiegłem:
Potem był jeszcze taki punkt zaraz za 20km ale już byłem tak rozpędzony że nie dało rady mnie uchwycić na zdjęciu :)
Pierwsze oznaki że coś jest nie tak były już na 25km. Wtedy strata do mojej rozpiski wyniosła 6 sekund. Niby nic - na 13-tym kilometrze było 14 sekund i to się wyrównało w dwa kilometry. Ale tutaj po następnym, 26km strata wzrosła o kolejne 4 sekundy i było ich już 10. Z każdym kilometrem traciłem średnio te 8 sekund i tak to było do 32 kilometra. W sumie tych strat uzbierało się wtedy już 1'12". Starałem się nie denerwować tym i powtarzać sobie że maraton to taki wyścig na 10km z 32 kilometrową rozgrzewką. No więc jak przebiegłem te 32km to miałem zamiar przyspieszyć - nie wiem czy to było możliwe żeby te 72 sekundy odrobić ale chciałem dać z siebie wszystko.
Niestety jak to w polskiej piłce - miało być tak pięknie a wyszło jak zwykle :) Ostatnie 10 kilometrów to walka o przyspieszenie która się nie powiodła. Tętno nie było wysokie - widać że wytrzymałościowo byłem w dobrej kondycji, ale mięśniowo nie dałem rady. Próby zmiany tempa biegu które spadało kończyły się kurczami w udach z tyłu nóg (blisko kolan). Dwa razy musiałem się zatrzymać i je rozciągnąć - na szczęśie pomogło. Tempo spadło do 5:30/km a na najgorszym kilometrze (chyba uwzględniając postój na rozciągnanie mięśni) był nawet 6:00/km. 3:25 było nierealne i to już wiedziałem w okolicach 34-35km. Co gorsza z wyliczeń zaczęło mi wychodzić że 3:30 żeby się udało wymagało sprężenia się i przyspieszenia! Jakoś się to udało, walcząc z sygnałami nadchodzących kurczy jeden z kilometrów (36) wyszedł nawet w 5:08. Końcówka nie była finiszem - nie dałem rady, jedyne co wyszło to przyspieszenie do tempa poniżej 5min/km na ostatnich 200m. Wiedziałem już że złamię 3:30 i bardzo mnie to ucieszyło. Dobiegłem w
3:29:47
Coś na kształt finiszu
Podsumowując: bardzo jestem zadowolony z tego maratonu. Wiem że nie takiego wyniku się spodziewałem, ale wiem też że po prostu nie byłem w stanie nic więcej w Berlinie osiągnąć. Widzę duży postęp od Wiednia - przede wszystkim tam poważne problemy się zaczęły od 26km. Tutaj tego typu problemy były dopiero od 33km. Rozmiar problemu (spadku tempa) też był zupełnie inny - tylko raz tempo spadło powyżej 6min/km a w Wiedniu było takich kilometrów aż siedem. Wtedy za szybko zacząłem, w Berlinie nie.
Widzę więc ogromny postęp od wiosny (3:38 -> 3:29) od lata jest to tylko 4 minuty lepiej ale to i tak moim zdaniem bardzo dużo.
Co moim zdaniem poprawiłbym w tym biegu gdybym miał go pobiec jeszcze raz? Teraz, gdy wiem że nie dałem rady to pewnie zacząłbym go tempem na 3:25 a może nawet 3:30, no ale to tak jak by po losowaniu lotto powiedzieć że gdybym wiedział jakie będą wyniki to bym te właściwe zaznaczył :) Z rzeczy które mogłem poprawić to tylko dwie widzę na razie:
- za mało siły biegowej (podbiegi, ćwiczenia) - pisałem o tym po Wiedniu i chyba po Lęborku, ale tylko jeden raz wybrałem się na podbiegi przez ostatnie pół roku
- za mało wytrzymałości w udach na zmęczeniu (właściwie prawie to samo co w punkcie powyżej) - to jeszcze można poćwiczyć danielsowkimi treningami typu: rozgrzewka, bieg progowy dwa razy a potem długi spokojny bieg. Tylko nie wiem czy ten spokojny bieg nie powinien być raczej z tą prędkością maratońską? To może być za mocny akcent ale z drugiej strony przy niskiej prędkości uda tak nie pracują.
Poza tym są dwie mniej ważne ale warte zaznaczenia sprawy: na jednym z punktów nie wziąłem wody bo go nie zauważyłem (i to mi trochę przeszkodziło) a po drugie - muszę kupić przed Rzymem opaski kompresyjne na uda. Według relacji Pawła pomagają w odsunięciu tego momentu gdy uda przestają współpracować i przyspieszają regenerację. Ja po używaniu tych na łydki mam odczucia że w regeneracji pomagają, co do pomagania w unikaniu kurczy i przedłużaniu czasu gdy uda "dają radę" na biegu to nie jestem pewny ale na chłopski rozum wydaje mi się to możliwe.
Na koniec co mi się udało w tym biegu: plan treningowy wykonałem prawidłowo (nie zrobiłem tych dodatkowych elementów które sam sobie dodałem - baseny, siłownia). Dobrze przygotowałem się do biegu: sen, posiłek przed, nawadnianie i odżywianie w trakcie biegu (poza jednym ominiętym piciem). Dobrze zaplanowałem tempo i go pilnowałem (no z połówki w 1:31:44 próbować biec na 3:20 to nie jest przecież skok z motyką na słońce?). Dobiegłem suma sumarum w dobrym stanie, nie miałem problemów z mięśniami w niedzielę ani następnym dniu. Wyjazd był bardzo udany i trochę mnie to dziwi bo mocno byłem nastawiony na wynik 3:19:59 ale naprawdę jestem bardzo zadowolony z tego niby dużo słabszego wyniku. Bądź co bądź złamałem 3,5 godziny!
Dziękuję wszystkim bardzo za życzenia i doping - najbardziej mojej Żonie która mnie mocno dopingowała, rodzinie i znajomym - też internetowym, jeszcze raz dzięki!!