środa, 17 kwietnia 2013

Maraton Wiedeń



Jak nie wiadomo jak zacząć to najlepiej zacząć od początku - taki mam system ;) W sobotę położyłem się wcześniej - po cały dniu na nogach bolała mnie prawa łydka - dziwne to było. Spałem źle - trzy razy się budziłem w nocy i myślałem że to już. W końcu o 3 nad ranem miałem nawet myśl że może już wstanę bo męczy mnie to spanie :) ale policzyłem sobie że maraton za 6 godzin - to za długo i próbowałem dalej spać. W końcu wstałem o 6:00, ubrałem się w spodenki i koszulkę startową i poszedłem szybko zjeść śniadanie.

Odżywianie zasługuje na oddzielny akapit. W sobotę byłem na przyjęciu w ratuszu dla maratończyków - ten Kaiserschmarnn (omlet na słodko z rodzynkami, pokrojony w kosteczkę) jest bardzo dobry. Można było zamiast niego wziąć typowy makaron (ale wolałem ten omlet, super był). Wieczorem w restauracji włoskiej zjadłem sobie carbonarę i dużo piłem. Rano w niedzielę zjadłem dwie niewielkie pszenne bułki - jedna z kremem czekoladowym, druga z miodem, do tego płatki sniadaniowe czekoladowe z mlekiem i sok pamarańczowy. Na trasie tylko piłem wodę na każdym punkcie i nic nie jadłem. Godzinę przed biegiem zjadłem batona energetycznego, 10 minut przed startem żel Aptonia owocowy a na trasie miałem dwa żele płynne i jeden tradycyjny (te płynne mają mniej kalorii) - wszytkie isogel firmy high5. Po biegu nie byłem odwodniony, nie czułem się głodny jeszcze dość długo więc myślę że jedzienie i picie było dobrze zaplanowane.

Po śniadaniu toaleta, zakładanie zegarka, pulsometru itd i 8:20 poszedłem na start. Pogoda się szybko zmieniała. W sobotę było już naprawdę ciepło ale był mocny wiatr który zupełnie zmieniał odczuwalną temperaturę. Natomiast w niedzielę od rana było bez wiatru i było cieplej. W sumie takie były prognozy... Przeszedłem na start pierwsze 1,5km trasy maratonu - policja zabezpieczała już ruch, mnóstwo ludzi szło na start. Bardzo fajna jest ta atmosfera przed startem :) Podszedłem do swojej strefy (niebieska, firmowana przez BMW, która miała startować jako druga - na czas 3:00 - 3:30). Niestety można było wchodzić gdzie się chciało i w praktyce na starcie był tłok bo obok mnie widziałem sporo osób z kropkami na numerach startowych (oznaczających strefę startową) które pokazywały wolniejsze czasy. Jak w tym tłoku przecisnął się koło mnie starszy brzuchacz i pomaszerował na przód to nie wytrzymałem i spytałem się ludzi stojących obok w jakiej strefie jestem. Straciłem pewność czy dobrze stanąłem :) okazało się że dobrze stanąłem (za połową mojej strefy) tylko inni stanęli źle.

Wyskoczyłem szybko jeszcze raz do toalety i zdążyłem przed startem wrócić do strefy. Maraton ruszył - najpierw elita, potem my - plebs :) Na początku było tłoczno ale po zaprawie na Biegnij Warszawo nawet mi to nie przeszkadzało za bardzo. Wyprzedzałem i utrzymywałem założone tempo czyli 4:44/km. Po krótkim podbiegu pod most zaczął się duży zbieg na którym tempo mi wzrosło bo starałem się utrzymać ten sam wysiłek. Przebiegliśmy cały most Reichsbrucke, ulicę Lasallestrasse przy której mieliśmy hotel (i stała tam moja Żonka no ale nie widziałem jej bo po drugiej stronie ulicy była) i skręciliśmy w lewo na Prater. Miałem w nogach dopiero 3km i uświadomiłem sobie że jestem cały zlany potem - zdziwiłem się, tętno też wysokie, nie takie jak na treningach z taką prędkością! Powodem była temperatura i chyba moje małe problemy zdrowotne. Od dwóch dni pogarszało mi się - ból gardła, chrypa a w niedzielę rano obudziłem się zupełnie bez głosu (do tej pory się utrzymuje, nawet mi się pogarsza). W tym momencie powinienem był już zwolnić ale w szale bicia rekordów leciałem nadal na wynik 3:20. Jak to się mówi pewnie kroczyłem w kierunku przepaści :)

Bieg przez Prater był miły - pierwsza piątka jeszcze na Praterze. Już na tym etapie zbiegałem na lewo mimo że to nadkładało drogi ale wtedy biegłem w cieniu drzew. Czas na 5km: 23:12 czyli średnio 4:38,5/km. Za szybko ale de facto tylko na zbiegu z mostu biegłem szybciej, poza tym trzymałem założone tempo. Dobiegliśmy do Dunaju i skierowaliśmy się na północ. Na każdym punkcie odświeżania piłem trochę wody. Niestety często ludzie przy punktach z wodą po prostu STAWALI i się na nich wpadało. Potem się nauczyłem żeby zakładać że biegacz przede mną stanie sobie po wzięciu kubka przy stole i zacznie pić - próbowałem podbiegać do końcowych części stołów z piciem.

Druga piątka wzdłuż rzeki (pod koniec wypatrywanie mojego kibica, niestety znowu nieudane). Około 8-9 kilometra poczułem że super-hiper-sportowe spodenki do biegania Asics'a obcierają mi uda. Przypominam: 8-9km, wtedy wiedziałem już że mogę sobie załatwić mega-obtarcia. Sam jestem sobie winny bo podczas próby generalnej stroju (32km) miałem pod tymi spodenkami majtki do biegania a w niedzielę ich nie założyłem. To był strasznie głupi postępek, nie wpłynął na sam bieg ale bardzo mocno wpłynął na moje ogólne samopoczucie po biegu (do tej pory i jeszcze kilka dni będzie bolało, pierwszej nocy po biegu miałem problemy ze spaniem przez te rany). Czas drugiej piątki: 24:05 czyli w porządku - troszkę straciłem ale było już troszeczkę pod górę. Tymczasem przebiegliśmy przez rzekę i obiegamy starówkę od południa. Kibiców jest sporo, biegnie się przyjemnie (gdyby nie to słońce), chociaż robi się momentami konkretnie pod górę. Odbiegamy od starówki w kierunku Schoenbrunn - 15km kończy się jeszcze przed tym pałacem (nazywają to zamkiem nie wiem czemu). Czas trzeciej piątki 23:52 - zgodnie z planem (12 sekund wolniej ale tu jest cały czas podbieg). Pijemy na punkcie odświeżania, między 16 a 17 kilometrem pierwsza zmiana sztafety oddaje pałeczki - trochę z tym zamieszania, ja lubię biec z brzegu trasy bo mniejszy tłok i łatwiej w cieniu być a tutaj musiałem na środek zbiec bo po obu stronach drudzy biegacze sztafet wypatrują kolegów i można się władować na kogoś kto akurat skończył bieg.

Trochę żałuję że nie było widać samego Zamku Schoenbrunn, tylko stację kolejową o tej nazwie ale biegnę dalej. Pamiętam że zaraz będzie najwyższy punkt trasy - przy Mariahilferstrasse w okolicach 18km. Biegnę dalej równym tempem na 3:20 - mijam 20km który już jest na zbiegu. Troszkę chyba zwolniłem na podbiegu ale przyspieszyłem na zbiegu - niby sensownie bo średnia wyszła w porządku: czwarta piątka 23:57.

Zaraz potem - zbiegają do mety półmaratończycy a ja dzielnię pedałuję z lewej strony no bo "maratun-links" jak to mówią kierujący ruchem (tak wymawiają maraton po niemiecku :) ). Obiegamy starówkę od zachodu i północy i wracamy na Dunaj. Od dawna nie patrzę na tętno - było powyżej 170 prawie od początku, a to mi zupełnie nie pasowało. Dla przykładu dwa tygodnie przed maratonem robiłem 24km tempem maratońskim i średnio było 162 a warunki były też trudne bo marznący śnieg z wiatrem. Tak jak pisałem wcześniej - powinienem już na pierwszej piątce zrewidować moją szaleńczą taktykę na ten bieg i znacznie zwolnić. Może wtedy cieszyłbym się z połamania 3:30 a tak... no właśnie: piąta piątka była ostatnią sensownie przebiegniętą. Było w niej dużo zbiegu a ja starałem się utrzymywać poziom wysiłku. Problem w tym że ten poziom był na mnie za wysoki. Czas 20-25km wyszeł 23:13 - bardzo szybko. Zaczyna się bardzo długa "prosta" wzdłuż rzeki aż do Prateru i wtedy w połowie szóstej piątki zaczęły się schody. Nigdy jeszcze tak szybko nie miałem problemów na maratonie. Nawet to że akurat w tym czasie udało mi się wypatrzeć wreszcie Żonę i nawet uśmiechnąć się do zdjęcia nie pomogło mi. Po prostu nagle przestałem mieć siły na bieg. Tempo (i tętno) spadało a ja nie mogłem przyspieszyć. Ciężko mi powiedzieć czemu w tym momencie nie mogłem biec - nie miałem jeszcze kurczy, nie czułem że brakuje mi wody - domyślam się że skończył się glikogen a mój organizm nie nauczył się jeszcze tak efektywnie spalać tłuszczu żeby się przestawić i nadążać z podażem energii potrzebnej mięśniom. Czas tej szóstej piątku z której połowa była jeszcze normalnie przebiegnięta: 28:21.

Wbiegamy znowu na Prater. Tutaj za jakiś czas miał się zacząć kryzys a ten już dawno się rozgościł :) Biegnie się źle - tętno mi spadło, pojawiły się kurcze. Czuję że po zwolnieniu tempa mam już znowu siły, ale jak próbuję przyspieszyć to zaczynają się kurcze. Co ciekawe nie w udach gdzie zwykle miałem ale w łydce. I nie w tej prawej co wczoraj bolała po chodzeniu po Wiedniu tylko w lewej! No i tak wlekę się w żółwim tempie - wtedy myślałem że ponad 6min/km ale czas siódmej piątki pokazuje że było to 5:40/km (czas piątki 28:21)- i tak nieźle jak na to jak myślałem że moje tempo wygląda. Walczę ze sobą aby nie przejść do marszu. Pierwsza mała agrafka po Praterze, potem druga ogromna. Pojawiają się myśli typu "a jak by tutaj skrócić albo w ogóle usiąść na trawie?" ale jestem dzielny i nawet potem (poza Praterem) na zakrętach nie przebiegam po chodnikach tylko asfaltem cały czas. Po 36km wybiegamy z Prateru i jest najgorzej - najgoręcej, pod górę i w pełnym słońcu. Biegniemy znowu wzdłuż Dunaju. To znaczy ja biegnę, inni idą albo i gorzej. Jeden leży bez ruchu na trawie na boku, obok klęczy kilka osób, jedna dzwoni po pomoc. Za kilkadziesiąt metrów zawodnik klęczy, pośladki na piętach a ręce z przodu i bardzo energicznie żegna się ze śniadaniem. Ja wciąż truchtam, przeszedłem do marszu tylko na kilka momentów - dwa razy żeby się napić na punktach odświeżania (otworzyli ich więcej niż było na mapie - chyba ze względu na temperaturę). Raz na podbiegu chciałem spróbować czy marszem nie będzie szybciej niż tym świnskim truchtem, ale po kilku krokach okazało się że jednak truchtam szybciej. No i jeden raz musiałem się zatrzymać bo złapał mnie tak mocno kurcz w lewej łydce że nie byłem w stanie nawet iść. Porozciągałem łydkę kilka sekund i powoli zacząłem biec - udało się.

Ósma piątka wyszła najtragiczniej: 32:19 - to jest 6:28/km! Czułem że dałbym radę biec szybciej ale jak próbowałem to znowu wracały kurcze. W końcu wbiegliśmy na ostatnie 2,195km - kibiców naprawdę dużo. Nie dopingują tak żywiołowo jak w Paryżu ale w końcu jesteśmy w poukładanym poważnym niemieckojęzycznym mieście więc i tak doping jest duży. Ja mam o tyle lepiej że napis "POLSKA" na koszulce jest rozpoznawalny, rodaków biegło sporo a ich kibice dopingowali przy okazji i mnie :)

Może ostatnie 2 kilometry pominę - nic ciekawego poza osiołkiem ze Shrek'a (*cmok* daleko jeszcze?) się nie działo. Ostatnie 200 metrów przebiegłem "sprintem" czyli 4:13/km i zakończyłem te męczarnie.


Czasy piątek na wykresie

Dyplom - certyfikat ukończenia

Czas na wnioski: dlaczego tak źle poszło skoro miało być tak pięknie?
1. beznadziejna taktyka - po takiej udanej połówce (1:33) uwierzyłem że dam radę przebiec maraton w 3:20. Teraz wiem że daleka droga przede mną jeszcze do takiego wyniku.
2. zły plan treningowy - za mało długich wybiegań - mój organizm nie umie sobie poradzić z dostarczaniem energii z tłuszczów. Dlatego myślę że dopóki glikogenu starczy to lecę dobrym tempem a jak się skończy (tu się skończył szybciej bo tempo większe było) to tak drastycznie zwalniam.
Pozostałem punkty wymieniam dla porządku - te pierwsze dwa to główne powody, takie pra-przyczyny, ale i te mniejsze powody trzeba sobie w głowie poukładać żeby na przyszłość je pominąć:
3. pogoda - w tej temperaturze trudno było o bieg "po bandzie". Widać po wyniku najlepszego biegacza który rok temu ustanowił rekord trasy. W tym roku miał prawie 2 minuty więcej czyli skalując na moje wyczyny to wychodzi 3-4 minuty
4. szlachetne zdrowie - ta strata głosu z katarem i kaszel to chyba jakaś infekcja wirusowa, zapewne małą cegiełkę dorzuciło to do odcięcia zasilania po 27km

Jak by temu zapobiec na przyszłość? Następnym moim celem jest teraz maraton w Berlinie za 24 tygodnie (po drodze za 10 tygodni jest maraton w Lęborku ale nie jest on celem głównym). Przyznam się że miałem plan skorzystać z treningu według książki Danielsa, ale po maratonie w Wiedniu nie wiem czy to ma sens.
Biję się z myślami co zrobić - widzę dwie opcje:
1. Zacząć 24-tygodniowy plan Danielsa tak jak planowałem
2. Zrobić 10-tygodniowy mój własny plan treningowy pod maraton w Lęborku i jak zadziała to go kontynuować pod Berlin albo po nim zrobić skróconą wersję Danielsa (on opisuje jak skracać plan).

Za Danielsem przemawia to że jest on świetnym trenerem a w planie widzę bardzo ciekawe biegi które powinny pomóc na moją przypadłość - długie biegi i spokojne ale także takie w których najpierw jest spokojnie a potem przyspieszenie do maratońskiego tempa (czyli nauka spalania tłuszczów) albo takie długie biegi w których w środku jest kilka razy bieg w tempie progowym. Widzę że u kolegów z bieganie.pl ten plan znakomicie działa i skłaniam się do tej opcji.
Za moim planem przemawia to że zaadresuję w nim dokładnie to co chcę - czyli "wydłużenie się" - przeniesienie wyników z krótszych dystansów na dłuższe. Skompilowałem w nim wskazówki z Danielsa, forum bieganie.pl, gazet typu bieganie i RW - wstawiając różne rodzaje długich biegów. Minusem jest to że trener ze mnie żaden, plusem to że jakąś tam ufność w moją zdolność logicznego rozumowania i podstawową wiedzę z fizjologii to chyba mam.

Tak więc wszystkie uwagi i rady będą mile widziane, Numer audiotele do głosowania na obie opcje podam później ;)


Na koniec trochę optymizmu - co było fajnego w tym wyjeździe? Przede wszystkim dwie przebieżki poranne z Żonką - pierwszy raz w życiu mogliśmy razem pobiegać (tu podziękowania dla moich rodziców którzy wiem że czytają czasami - za zaopiekowanie się naszym narybkiem). Bardzo mnie martwiło moje kolano przed wyjazdem - ale nie wspomniałem o nim ani razu w całej relacji, trzeba więc to teraz napisać: kolano wcale nie bolało, ani trochę, czy to podczas maratonu czy po nim - po prostu jestem w siódmym niebie pod tym względem! Podobał mi się też wyjazd od strony turystycznej i od strony rodzinnej (rzadko możemy pojechać sami, właściwie to ja nawet wolę jechać z dziećmi). W końcu muszę przyznać że ten wynik z Wiednia zadziałał mi na ambicję i w moim mieście rodzinnym postaram się go znacznie poprawić!

Dziękowałem już rodzicom za pomoc, muszę podziękować Żonie za wielkie wsparcie podczas całego wyjazdu i na końcu wszystkim kibicom - internetowym którzy bardzo mnie mobilizowali i tym na trasie którzy krzyczeli czy to "Polska" czy z austriacka "Pou-len"!

Trochę zdjęć na koniec:

Odbieranie pakietu

Koszulka była dodatkowo płatna (25 euro) ale jest tego warta. 


Przyjęcie dla maratończyków w ratuszu - super klimat, szkoda że dość krótko tam byliśmy

Dzień przed startem a już na linii mety

27km - już wiedziałem że słabnę ale do Żony to miałem siłę się uśmiechnąć

Ostatnie 200 metrów po dywanie

Ręce do góry że niby tak dobrze poszło :)

A tu widać ładnie i zegar - różnica brutto-netto trochę ponad 4 minuty

Po biegu szybko doszedłem do siebie - najszybciej z wszystkich maratonów. Gdyby nie otarcia od spodenek to byłoby super.


Wykresy z endo - tętno od początku 170...

Poniżej miniaturki zdjęć z maratonu które mogę kupić ale jakoś cena 19 euro za jedno (!) zdjęcie albo 39 euro za wszystkie troszkę mnie odstrasza :)


34 komentarze:

  1. Z tymi cenami za fotki to faktycznie pojechali nieźle O_O

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle u Ciebie dokładna i w ogóle świetna relacja z biegu :) Szkoda, że nie poszło tak jak planowałeś, ale zawsze to jakieś doświadczenie i nauka na przyszłość :) Tak czy siak gratuluję kolejnego maratonu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Leszek jeszcze raz wielkie gratulacje! Walczyłeś jak lew, chociaż może nie do końca rozsądnie skoro widziales ze tetno jest tak wysokie od samego początku - ale nadzieja umiera ostatnia :) Mimo twoich problemów zyciówkę i tak masz więc chyba można powiedzieć że wykonałeś kawał dobrej roboty. Swietna relacja - daje mi dużo do myslenia zwłaszcza ze ja za 4 dni biegnę a wlasnie mam kaszel i katar :) Wiedeński maraton wyglada na fajny i nawet przyjecie w zamku dla biegaczy jest ? ;-) Fiu fiu, jak oni sie tam pomieścili :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastrajaj się pozytywnie, ciężko pracowałaś więc myślę że będzie super! Dzięki za gratulacje. Przyjęcie było w ratuszu, wnętrza piękne - generalnie polecam Wiedeń, bardzo fajnie było :)

      Usuń
  4. Raz to gratulacje - życiówa to życiówa, nie ma to tamto!:)

    A dwa, przyczyny niezrealizowania marzenia. Hmmmm, moim zdaniem punkty 3 i 4 są najważniejsze i wcale nie jesteś tak daleko od 3:20 jak sądzisz.

    Ciepło: U mnie jak jest za ciepło to na dychę wychodzi wynik o co najmniej minutę gorzej. Sam zauważyłeś, że zwycięzca był o 2 min gorszy niż rok temu, a ich adaptacja do warunków jest lepsza niż amatorów. IMHO w przypadku amatora na dystansie maratonu robi to różnicę może nawet 10 minut.

    Zdrowie: infekcja, jakiś stan zapalny czy inne przeziębienie zawsze obniża wydolność organizmu - nie ma na to rady. Nie jesteśmy Michaelem Jordanem, by z gorączką rzucać 38 punktów.

    Pechowe złożenie tych dwóch czynników zdecydowało o takim, a nie innym obrocie spraw. Można gdybać co by się stało gdybyś biegł wolniej - może zrobiłbyś 3:30, a może siły skończyłyby się dokładnie po tym samym czasie, a byłbyś 1,5km bliżej? Weryfikacja taktyki chyba powinna nastąpić po zobaczeniu zbyt wysokiego tętna, ale... Na Twoim miejscu zrobiłbym dokładnie to samo - mimo przeciwności losu biegłym na założony czas aż skończą się siły:) Trzeba walczyć jak lew, jak napisała Ava:)

    Przebiegana zima nie pójdzie na marne, bo łatwiej będzie Ci się przygotować na Berlin. Na Lębork bym się nie napinał, bo jest ryzyko, że będzie ciepło (wszak to połowa czerwca). Żeby pobiec maraton na granicy swoich możliwości musi wszystko być idealnie, a tak się nie zdarza za każdym razem, bo nie na wszystko mamy wpływ (mi się udało dwa na pięć razy).

    Długich wybiegań owszem, nigdy nie za wiele, ale są tacy co uważają, że można je zastąpić mniejszymi przebiegami, ale częściej. Kilometraż robisz niezły, to nie tak, że za mało biegasz. Ciekawa dyskusja o długich zrobiła się w tym wątku (http://bieganie.pl/forum/viewtopic.php?f=12&t=33790&start=15 - druga podstrona).

    Ale ciekaw jestem też opinii bardziej doświadczonej Ani P-P, która na FB wspominała, że ma jakieś przemyślenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Krasus, pomyślę nad tym - częściowo się zgadzam ale i tak chyba główny problem u mnie to ta wytrzymałość a może i trochę siły biegowej jak Marcin Kargol pisze niżej.
      Tego linka przeczytałem całego - mihumora wypowiedzi już czytałem nie raz, on też biegł w Wiedniu. Ciekawie pisze - wszystko sobie czytam i układam powoli w głowie. Na inne opinie też czekam, dobrze znać kilka zdań żeby sobie wyrobić własny pogląd :)

      Usuń
  5. A za zdjęcia z BCN też życzyli sobie kosmicznych pieniędzy, więc podziękowałem;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wynik niczego sobie i muszę Ci go pogratulować. Co do wniosków... pierwsze 2 to popełnia wg mnie jakieś 75% maratończyków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Chciałbym się na tych moich błędach czegoś nauczyć. Chociaż prawdę mówiąc to postępowałem wg tego co trenerzy doradzają - wziąłem czas z kalkulatora (a nawet go zaniżyłem). No ale plan treningowy z tego wynika nie był prawidłowy...

      Usuń
  7. Przede wszystkim to gratuluję - może i poniżej planu ale z minuty na minutę coraz szybciej!

    Z tymi spodenkami to byś się wstydził! Taki zaprawiony biegacz, a taki błąd, aj... :p
    Co do audiotele...Ja bym na Twoim miejscu wybrała drugą opcję planowania , ale to ja a ja nigdy nie umiałam iść zgodnie z jednym planem, zawsze modyfikuję pod siebie i stawiam na to co wiem, że mi pomaga, a co przeszkadza a z czym czuje się dobrze nie tylko mój rozwój fizyczny ale i duchowy :D
    Jeszcze raz gratuluję !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Spodenek się wstydzę bardzo, głupie to było strasznie. Co do opcji to jeszcze myślę, Daniels mnie na razie bardzo kusi ale jeszcze analizuję jego akcenty - czy to pasuje do moich braków...

      Usuń
  8. A może Ty po prostu jesteś typem "szybkościowca" a nie "wytrzymałościowca"? I warto skupić się na szlifowaniu formy na krótszych dystansach? :) Wg mnie ten Twój trening był tez dość mocny, ba, był bardzo mocny i może po prostu się przetrenowałeś. Co jednak nie zmienia faktu, że kolejny maraton na koncie, no i życiówka. Ogromne gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może, też o tym myślałem :) ale jeszcze dam sobie szansę, jakoś bardziej mnie cieszy bieganie maratonu niż nawet najszybszej dyszki... Dzięki!

      Usuń
  9. Leszek, co by nie patrzeć wielkie gratulację. Życiówka jest. Progres jest. Trzeba się cieszyć :) A to, że błędy to tylko dobrze wróży na jesień. Masz niewyrównane rachunki i tym bardziej się zepniesz na Berlin. Jesteś mądrzejszy o doświadczenie. Wiesz jakich błędów nie popełniać. Taka lekcja jest bezcenna. Szkoda, że przyszła teraz.
    Najważniejsze, że była walka i że nie odpuściłeś. Mogłeś przecież się zatrzymać i zejść z trasy. A dałeś radę

    Co do przyczyn takiego wyniku to musisz sam odpowiedzieć na pytanie co zrobić. Jedni powiedzą żebyś wziął sobie trenera bo to jest jakiś pomysł. Inni (przykład Krasusa) w ogóle nie potrzebują planu żeby szybko latać. Ja jestem zdania, że w Twoim przypadku formuła FIRST się wyczerpała i musisz spróbować czegoś innego. Daniels chyba faktycznie jest dobrą opcją. Do tego słuchanie siebie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, masz rację z tym FIRST'em, na jakiś czas go odłożę na półkę. Fajnie mi się sprawdzał na dystansach do półmaratonu włącznie i dużo mi dał ale teraz czas na zmiany :)

      Usuń
  10. Szkoda ze sie nie udało...ale masz rację, pewnie gdybyć po pierwszej piątce zrewidował plan na 3:30 to pewnie by sie skończyło na 3:25..a tak.....Człowiek tyle wie o bieganiu, ma swoje doświadczenia..a i tak jak zawsze biegnie serce zamiast rozumu.... ;)
    Nie mnie gratuluję, życiówka i tak jest..następnym razem machniesz to 3:20aaa w Berlinie to juz pewnie będzie atak na 3:15 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za życzenia ;) prawda że u mnie rozum spał :)

      Usuń
  11. Szkoda, że się nie udało - to po pierwsze. Strasznie mocno trzymałem kciuki.

    A po drugie długie wybiegania długim wybieganiom nierówne. Ja w planie od Staszewskiego miałem raptem 3 lub 4 trzydziestki. Każde inne "długie wybieganie" to były maksymalnie dwie godziny, gdzie w późniejszej części planu ostatnie 30 minut było w tempie maratońskim.

    Ja bym poszukał jeszcze jednej przyczyny tego, że Ci nie poszło - albo nieuważnie czytam o Twoich treningach, albo nie o wszystkim piszesz, albo bardzo mało jest u Ciebie siły biegowej. Staszewski katował mnie siłą przez trzy miesiące. Podbiegi śniły mi się po nocach, ale wiem, że bez tego nie udźwignąłbym swoich 3:20...

    Zresztą na bieganiu.pl od paru dni wisi świetna rzecz na ten temat:
    http://bieganie.pl/?show=1&cat=2&id=5103

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, u mnie plan treningowy był bardzo prosty - 3 biegi w tygodniu z dodanym samowolnie jednym biegiem spokojnym. Trochę skipów A i C, żadnych podbiegów czy innych ćwiczeń siłowych.
      Poczytałem tego linka - może mi brak tego wahadła ale na pewno też brak mi wytrzymałości - przemyślę to i zaaplikuję sobie trochę. No i trzeba też szczerze przyznać że mam już swoje lata - jestem o 9 lat starszy a te 9 lat to było siedzenie przed komputerem :)
      Fajnie że u ciebie to zagrało i udało się takie duże postępy zrobić. Trener na pewno pomógł (chociaż i tak wolę samemu być sobie sterem i okrętem - tak jest zabawniej dla mnie :) ). Spróbuję na jesieni pogonić twoją życiówkę! :)

      Usuń
  12. Gratuluję fantastycznej relacji i walki do końca. Trzymałem kciuki, ale widać zbyt krótko :) Tak czy siak, masz kolejne doświadczenie i teraz naprawdę duże pole do popisu - każdy kolejny maraton będzie pewnie szybszy, może już w Lęborku złamiesz te 3:30.

    Z relacji wynika, że naprawdę dużo rzeczy nie zagrało i masz jeszcze spore rezerwy. Wydaje mi się, że główną rolę odegrało tutaj - chyba trochę przez Ciebie bagatelizowane - to przeziębienie. Przy biegu na 10 km pewnie można przelecieć dystans zanim organizm upomni się o swoje, ale na maratonie to musiało mieć kolosalne znaczenie. Tym bardziej skoro piszesz, że w niedzielę obudziłeś się prawie bez głosu, a tętno już na początku biegu było zbyt wysokie. Moim zdaniem ewidentnie byłeś mocno osłabiony i to zaważyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! No zobaczymy za 10 tygodni o ile znowu nie pochoruję się :) Wczoraj było gorzej, dzisiaj chyba zaczyna kończyć się ta choroba

      Usuń
  13. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  14. Leszku, gratuluję zdobycia życiówki mimo przeciwności. I gratuluję pogody ducha, bo z Twojego opisu bije dużo optymizmu. Jeśli chodzi o wnioski i plany: skoro Berlin jest za 5 miesięcy, po co Ci maraton w czerwcu? Nie wiem, jaki to ma sens treningowy. Ani nie zdążysz się do niego przygotować, ani nie zdążysz się po nim zregenerować (42,2 km przebiegnięte nawet na luzie to jednak jest 42,2 km w nogach). Kurcze, problemy z łydkami, wcześniejsze problemy z kolanem - blisko mi tu do tego, o czym pisze Marcin Kargol, tzn. konieczności pracy nad siłą. Zarówno biegową jak i statyczną. Poza tym, tu z kolei zgadzam się z Bo, wiele osób ma predyspozycje do konkretnych dystansów, np. mogą zdobywać ładne czasy na długich dystansach, bo im Bozia dała wytrzymałość i siłę, a na 5 km i mniej osiągać niezbyt powalające wyniki. I na odwrót. Z Twoich czasów na półmaratonie i krótszych dystansach widać, że szybkość nie jest Twoim problemem.

    Teraz życzę Ci zdrowia i zasłużonego odpoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za życzenia i dobre rady! Ten maraton w Lęborku to nie jest dlatego że ma sens treningowy - bo go nie ma :) Nie planuję go ze względu na trening pod Berlin tylko chcę go pobiec dlatego że jest w moim mieście rodzinnym - jest to jeden z celów na ten rok, chociaż nie główny. Z jednej strony wiem że maraton to poważna sprawa ale z drugiej wydaje mi się że trzy maratony w roku można pobiec bezpiecznie. To w końcu jeden maraton na 4 miesiące a odstęp od Lęborka do Berlina to 14 tygodni.
      Z tą siłą biegową i predyspozycjami to też biorę to do siebie. Mam nadzieję że to pierwsze pomoże zwalczyć to drugie (wydaje mi się że źle trenowałem do tej pory więc może nie jest tak że po prostu do maratonu nie mam odpowiednich genów?).
      Dzięki jeszcze raz!

      Usuń
    2. Leszku, statystycznie 1 na 4 miesiące, ale, statystycznie, jeśli człowiek wychodzi z psem na spacer, to każde z nich ma 3 nogi. To jest maraton po 2 miesiącach po Wiedniu i na 3 miesiące przed Berlinem. Rozumiem względy sentymentalne, ale nie zdecydowałabym się na coś takiego. Jeszcze gdyby to był maraton trailowy, górski... No ale to też asfalt, więc żaden bodziec treningowy, potencjalna walka z upałem i kolejne obciążenie dla organizmu.

      Usuń
    3. Ciężko ci odmówić racji :) no może troszkę w dół zaokrąglone te miesiące ale masz rację. Przemyślę to jeszcze - na serio! Może pobiec wolniej, ale to i tak i tak za duże obciążenie jak na środek planu treningowego... ech ciężka sprawa.

      Usuń
  15. Brawa i gratulacje Lechu:) na wynik składa się więcej czynników niż nam się wydaje;) Czytając przemierzałem z Tobą ten wiedeński maraton:)Dzięki:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Polecam się tam wybrać, od was to bardzo blisko - jakieś 480km i prawie całość po autostradach :)

      Usuń
  16. Leszek ja jeszcze w sprawie tych skurczy nóg, bo trochę się boję :) Powiedz szczerze, ile czas u poświęcałeś tygodniowo (albo dziennie) na rozciąganie? Ale nie mowie o takich 5-10 minutach po biegu tylko konkretnej sesyjce rozciągającej. Zastanawiam się czy to może pomóc uniknąć skurczy dlatego jestem ciekawa ile ty się rozciągałeś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko po biegu chwilę, nie robiłem żadnych sesji rozciągania dodatkowych. Myślisz że to pomaga?

      Usuń
  17. No myślę, że znacząco pomaga :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Świetnie opisana maratońska walka :). Też jak zobaczyłam międzyczasy to lekko zamarłam... no ale, kolejna maratońska lekcja, teraz do poprawki :) Gratulacje życiówki!

    OdpowiedzUsuń
  19. Przede wszystkim gratuluję życiówki!
    Co do maratonu w Lęborku, to muszę się zgodzić z Hanią. Zwłaszcza, że piszesz, iż chciałbyś już tam poprawić wynik z Wiednia.
    A jeśli ktoś mówi "maratun" to chyba bardziej z austriacka niż z niemiecka. Ale Austriacy rzadko używają hoch deutsch ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Z Lęborkiem decyzję podjąłem ale to wymaga dłuższego opisu niż w komentarzu. Te dialekty niemieckie to zupełna czarna magia dla mnie, podobno różnice są nawet w słowach i oni od razu to słyszą, pewnie tak jak my od razu słyszymy jak ktoś z gór czy z Kaszub jest :)

      Usuń

ADs