niedziela, 29 września 2019

Bieg na piątkę


Za tydzień maraton, a ja kopiując trochę moje ostatnie tygodnie z życiówkowego maratonu zaplanowałem na ostatnią niedzielę sprawdzian. Chciałem tak jak wtedy pobiec dychę, ale nie mogłem nic w tym terminie znaleźć, więc zapisałem się na piątkę która jest biegiem towarzyszącym Maratonowi Warszawskiemu.

Z ciekawości wpiszę jak wyglądały moje biegi na piątkę:
2006.10.01 Run Warsaw (wyniku nie znam)
2007.10.09 Run Warsaw (znowu wyniku nie mam)
2012.05.03 Bieg Konstytucji 22:00
2013.06.15 Bieg Ursynowa 19:45
2014.06.14 Bieg Ursynowa 20:09
2014.11.23 Park Run 19:37
2015.05.03 Bieg Konstytucji 19:19
2016.05.07 Accreo Ekiden 21:09
2016.10.15 Bieg po dynię 19:23
2017.05.03 Bieg Konstytucji 18:55
2017.05.27 Piaseczyńska Piątka 20:36
2017.10.14 Bieg po dynię 18:56
2018.05.03 Bieg Konstytucji 19:53
2018.06.17 Bieg Józefosławia i Julianowa 19:46
2019.05.03 Bieg Konstytucji 19:23
2019.05.25 Piaseczyńska Piątka 19:21

Czyli jak widać życiówka stoi w miejscu przez dwa lata. Był co prawda start na 5000m w maju 2018 gdzie nabiegałem 18:38, ale to było na bieżni (gdzie wiadomo że jest szybciej). W sumie nie jest tak źle biorąc pod uwagę mój bananowy uraz to w tym roku nie było tak źle. Dwa razy udało się pobiec około 19:20! Ale nadal ciągnie się za mną ten uraz, jednak mięsień oderwany od kości, przerwa w treningach... Dobra ale minął już rok z małym ogonkiem - nie ma więc co się usprawiedliwiać!

Postanowiłem pobiec bez patrzenia na tempo. Trochę się tego boję, ale nie wiem czemu - bardzo dobrze mi takie biegi wychodzą przecież. Ale chyba przez mój ścisły umysł nie chcę tracić tych dokładnych informacji na temat tempa, czasu ostatniego kilometra i tak dalej.

Przyszykowałem się więc do biegu, obiecałem sobie że na zegarek nie będę patrzył i ruszyłem na bieg. Podjechałem samochodem do metra, potem metrem ale nie na sam start - wysiadłem na Świętokrzyskiej i 3km które zostały mi do startu na Knwiktorskiej potraktowałem jak rozgrzewkę. Po drodze złapałem kubek z punktu odżywiania na 22-gim kilometrze maratonu (zapytałem najpiew czy mogę!) i przed startem zrobiłem trochę ćwiczeń w biegu i krótkich szybkich odcinków.
Na początku rozgrzewki czułem się źle - wydawało mi się że nie dam rady za szybko pobiec, ale to było chwilowe, rozgrzałem się i już było lepiej. Na starcie stanąłem blisko zająców na 19 minut (ale za nimi) i pogadałem z kolegą z pracy który mnie zauważył. Zawsze się ścigamy i niestety w tym roku przegrywam :) Jeszcze krótkie zagrzanie do biegu przez konferansjerów i ruszyliśmy!

Bez zegarka jednak fajnie się biegnie. Co prawda widok zająców na 19 minut też mi pomógł - nie wyprzedziłem ich od razu bo przed biegiem myślałem że uda się 20 minut złamać, ale o 19 nawet nie myślałem. Bałem się że będzie raczej tuż poniżej 20. Więc nie spaliłem się na starcie bo mimo że zające na 19 minut troszkę wyprzedziłem to jednak nie za bardzo.
Przebiegliśmy w tym centum co nieco - fajnie bo sporo ludzi i skręciliśmy na północ. Trasa piątki jst naprawdę dobrze dobrana pod życiówki - jest regulaminowa, ale jednak jest spora różnica wysokości i bardzo to ułatwia. Nie jest to długi dystans więc czwórki wytrzymają taki zbieg (maratonu bym tak nie doradzał biegać na zbiegu), a pomaga to znacznie.
Pierwsze trzy kilometry weszły całkiem dobrze, połowa czwartego też, ale wtedy zaczęły się schody. Myśli że już nie dam rady, próby przeliczania ile stracę - to się na szczęście nie udało bo zgodnie z obietnicą nie kontrolowałem w ogóle tempa ani czasu. Widzę teraz po międzyczasach że od 3,5km do 4,5km było słabo, ale tylko 500m między 4 a 4,5km były zbyt wolnym tempem (4:00/km). Wtedy wyprzedził mnie zając na 19 minut... Jednak ostatnie 500m przyspieszyłem, wyprzedziłem całkiem kilku biegaczy a na ostatniej prostej tego zająca i wbiegłem na metę zatrzymując stoper. Nie wiedziałem kompletnie jaki miałem czas, spojrzałem więc na zegarek:



 Zobaczyłem 18:40,9 i strasznie się ucieszyłem - przecież to nowa życiówka na ulicy! I to prawie taka sama jak wynik z bieżni na 5000m :)
A za jakiś czas doszedł czas oficjalny i ucieszyłem się jeszcze bardziej:


 Okazuje się że wyrównałem na ulicy mój wynik z bieżni czyli od tej chwili mój rekord życiowy na 5km to

18:38


Tym samym mogę już oficjalnie myślę ogłosić że po bananowym urazie nie ma już śladu (chociaż i tak na usg chcę pójść do kontroli jeszcze) i mogę brać się za kolejne treningi! To teraz za tydzień maraton w Brukseli i muszę koniecznie złamać 3:10 a na wiosnę - wiadomo, gonię dalej króliczka z 2:59:59 wypisanym na ogonie :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs