wtorek, 26 grudnia 2023

Canons Park Run

 


Wychodzimy sobie z Żoną na poranny bieg spokojny do parku, a tutaj jakieś zgrupowanie biegaczy się tworzy i wszyscy idą w jednym kierunku. Co prawda jesteśmy w Anglii, tuż przed 9:00 rano i jesteśmy w parku, ale jest poniedziałek - więc nie spodziewałem się że będzie tutaj Park Run. A jednak okazało się że tak - jest przecież pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia i z tej okazji odbywa się taki specjalny Park Run! No to szybka decyzja - ja pobiegnę. Mam w nogach 1,5km dobiegu do parku plus kilometr po parku na miejsce startu i już nie mam czasu na nic więcej bo zaraz start. Dopytałem lokalsa o to jaki to bieg (od niego się dowiedziałem tych szczegółów o których napisałem wcześniej), odśpiewali jakąś piosenkę świąteczną na temat Park Run i po chwili pogadanki poszliśmy na start. Frekwencja była spora - prawie 300 biegaczy i biegaczek, ja chciałem pobiec na 20 minut więc ustawiłem się na przodzie.

Po chwili ruszyliśmy - trasa to trzy pętle po parku Canons Park. Pogoda była niezbyt świąteczna - tak na oko dwanaście stopni i z powodu wcześniejszych deszczy miejscami było sporo błota i kałuże na całą szerokość trasy. Część zawodników biegła środkiem - niezłe fontanny się robiły, część (w tym ja) próbowała omijać bokiem, niestety błoto było tak śliskie że trzeba było uważać żeby się nie wywrócić i trochę traciłem równowagę w tych miejscach. Pierwsza połowa trasy była po alejce w części parku gdzie była trawa, a druga połowa okrążenia wśród drzew, po podłożu mocno gruntowym i pod górkę. Siłą rzeczy tam tempo spadało, w pierwszej połowie okrążenia udawało się biec poniżej 4:00/km, ale przez to błoto, kałuże, grunt i podbieg tempo spadło w drugiej połowie okrążenia. Było ich w sumie trzy, każde po niecałe 1,7km. Po starcie byłem gdzieś około chyba 14 miejsca, ale nie utrzymałem tego tempa poniżej 4min/km i kilka osób mnie niestety wyprzedziło.

Karolina mi dopingowała na dwóch okrążeniach - po biegu mieliśmy się na mecie spotkać. Wpadłem w końcu na metę z czasem 21:15, co nie było tak złe. W końcu to było z marszu, bez rozgrzewki, z treningu i wszystkie te dodatkowe utrudnienia o których wcześniej pisałem trzeba wziąć pod uwagę. 

Wynik dał mi 17 miejsce na 291 biegaczy. Był tylko jeden problem - nie spodziewałem się tego biegu a w Park Run konieczny jest kod paskowy żeby być sklasyfikowanym. Ja ten kod paskowy mam zawsze w portfelu, ale portfel został w domu - 2,5km od miejsca startu. Pogadałem na mecie, pobiegłem szybko do domu (najpierw musiałem Żonkę odnaleźć - zrobiłem prawie całe, czwarte już kółko żeby ją dorwać) i jak dobiegliśmy do domu to szybko wziąłem kod paskowy i biegiem wróciłem na miejsce startu. Zdążyłem jeszcze przed zamknięciem linii mety :) Dzięki temu zostałem sklasyfikowany:


Fajny początek tych Świąt Bożego Narodzenia. A co lepsze - mam zamiar jeszcze dwa razy tam zawitać, bo w sobotę jest standardowy Park Run a potem we wtorek edycja noworoczna :) !

Korzystając z wyprzedaży kupiłem sobie tutaj Asicsy Gel Pulse 13 - za jakieś 42 funty czuli 210 złotych, lubię buty w takich cenach. Ale szkoda mi będzie tych butów na te dwie edycje Park Run, tak jest takie błoto że nic by nie zostało z czystości tej białej pianki na podeszwie.



piątek, 15 grudnia 2023

Lokalna legenda stravy


Biegacze zwykle lubią rywalizację. Pewnie dlatego "lokalne legendy" stravy mi też się podobają. Sprawa nie jest nowa, istnieje od co najmniej paru lat, ale dopiero teraz pomyślałem że coś o tym napiszę. Jak ktoś nie wie o co chodzi to kilka słów opisu: na stravie można tworzyć segmenty (wystarczy się przebiec, a potem w aplikacji przez przeglądarkę zaznaczyć początek i koniec tego segmentu). Strava potem automatycznie będzie wszystkie nowe biegi (nasze, ale też wszystkich innych biegaczy) będzie sprawdzać i wykrywać czy ten segment się przebiegło (ile razy, jak szybko itp). Można też ręcznie przeliczyć swoje stare biegi. 

Zabawa jest fajna bo można sprawdzić statystyki segmentu - ile razy i kto przebiegł, jakie mieli czasy i można się ścigać :) fajnie jest na przykład na wakacjach - zwykle biegam wtedy w miejscach gdzie inni turyści biegają i udaje mi się czasem stać "lokalną legendą". A co to właściwie znaczy? To znaczy po prostu że przez ostatnie 90 dni przebiegło się najwięcej razy tą trasą. Jak widzicie na zrzucie ekranu na samej górze - akurat w tym tygodniu zostałem wreszcie legendą na mojej ulubionej trasie w Lesie Kabackim - to jest ta wyznaczona w lesie trasa 10km, tylko zaczynając i kończąc w Kierszku (a nie oficjalnie - od Moczydłowskiej). Pamiętam że do tej pory był tam ktoś kto miał 15 biegów w ostatnich 90 dniach. Ale chyba się część przeterminowała, bo ja mam teraz też 15 biegów, a zostałem właśnie lokalną legendą :)

Można też obejrzeć statystyki każdego segmentu, poniżej dla tego konkretnego segmentu:



Jak widać wygrywa nasz słynny piaseczyński Krzysztof Wasiewicz oraz Dominika Stelmach. Raczej z nimi nie będę konkurować - przebiec 10km w lesie w czasie 34 minut nie mieści mi się w głowie (zresztą po asfalcie i nawet ze stromej góry też mi się nie mieści w głowie :-) ). 
Dobra, jutro mam zamiar podnieść mój licznik o 1, a w niedzielę o 2 - będzie 18, zobaczymy czy mnie ktoś dogoni!

P.S. A dzisiaj dostałem maila ze stravy że na innym odcinku (który jest częścią tej pętli powyżej) nikt inny jak właśnie Dominika Stelmach skradła mi tytuł lokalnej legendy. Ta zniewaga nie ujdzie płazem - zobaczymy czy po weekendzie uda mi się odzyskać tytuł (przebiegnę ten odcinek przecież trzy razy!).



sobota, 11 listopada 2023

Bieg Niepodległości 2023

 
Spojrzałem w statystyki i wychodzi na to że bardzo dawno nie biegłem w Biegu Niepodległości, aż sześć lat! Nie wiem jak to możliwe, wszystkie z biegów warszawskiej triady biegowej są dla mnie priorytetowe. W każdym razie w tym roku udało mi się zaliczyć wszystkie. A sam Bieg Niepodległości pobiegłem już siódmy raz, bo poprzednio miałem nieprzerwaną serię od 2012 do 2017. 

Pierwszy chyba raz udało nam się wyrwać z domu na bieg razem z żonką. Dzieci rosną, najstarsza ma już prawie 16 lat to chyba przeżyją chwilę same w domu, nie? Dzień wcześniej mieliśmy jeszcze urlop to udało się na spokojnie odebrać pakiety i w sobotę pojechaliśmy sobie wygodnie samochodem na bieg. Zaparkowaliśmy w Arkadii co nie do końca było dobrym wyborem, bo wyjazd potem jest w strasznych korkach. Za to dało radę na miejscu w cywilizowanych warunkach skorzystać z toalety.

Ja pobiegłem szybciej na start bo mieliśmy inne strefy startowe, zrobiłem 3km rozgrzewki z ćwiczeniami i przebieżkami, wycyrklowałem tak żeby nie marznąć w strefie startu - pojawiłem się tam akurat żeby odśpiewać hymn i zaraz ruszyliśmy. Plan był pobić rekord sezonu czyli złamać 42 minuty, ustawiłem więc sobie zegarek (wirtualnego partnera) na tempo 4:10 i pobiegłem. 

Trasa jest wciąż ta sama:

czyli prosta jak budowa cepa. Pięć kilosów na południe, nawrotka i pięć kilosów z powrotem. Jedyne urozmaicenie trasy to podbieg na wiadukt nad Alejami Jerozolimskimi i zaraz zbieg z tego wiaduktu. I tak dwa razy oczywiście - w połowie każdych z tych "pięciu kilosów".

Atmosfera na tym biegu jest zwykle bardzo fajna - sporo kibiców, to ułatwia uzyskanie dobrego wyniku. Temperatura chyba idealna do szybkiego biegania, gdzieś chyba 8-9 stopni było. Wiatru nie pamiętam, jedyne co powoduje że warunki nie były wręcz idealne to ten dwukrotny podbieg pod wiadukt. Zacząłem więc w dobrym nastroju - rozgrzewka była dobrze zrobiona, plan do uzyskania w tym biegu był raczej w zasięgu - w tym roku już tak raz pobiegłem, w Konstancinie. Jedyne co mogło powodować pewne wątpliwości to że minęło jedynie 6 dni od maratonu.
Mimo to zacząłem bieg w dobrym nastroju i trzymałem tempo. Miało być na mecie poniżej 42 minut czyli tempo 4:12 było tym docelowym. Pierwsza prosta to oczywiście jeszcze nie moment na problemy z utrzymaniem tempa. Szło dobrze i wtedy pojawił się pierwszy podbieg. Skróciłem krok, mocniej popracowałem ramionami i jakoś się udało bez strat. Przed podbiegiem na 2km zegarek pokazał 8:10 - powinno być 8:24, ale 8:10 było wg GPS a ten troszkę większy dystans pokazuje, więc w rzeczywistości było troszkę więcej niż 8:10. Po tym podbiegu wyszło że po 3km czas wg GPS to 12:27, to już nie tak za dużo szybciej niż planowane 12:36. Oczywiście w trakcie biegu tego tak dokładnie nie przeliczałem - teraz patrzę w tabelkę na garmin connect. Po 4-tym km było 16:43 (zapas 5 sekund już tylko), a na półmetku mój zegarek pokazał 20:55 (nadal 5 sekund zapasu). Natomiast organizator pokazuje mi w wynikach czas na półmetku 21:04, te 9 sekund różnicy wynika z umiejscowienia czujników, mi zegarek na całości dystansu pokazał 10,04km i tylko 6 sekund biegłem ten nadmiar nad 10km.

I tutaj zaczął się właściwy bieg - rasowy biegacz powinien ścisnąć poślady, zagryźć zęby i pobiec drugą połowę szybciej niż pierwszą. A taki amator niedzielny jak ja - na odwrót :) Tempo zaczęło powolutku spadać, najpierw 4:15, potem 4:20 (miałem liczone odcinki 500m przez zegarek). Na podbiegu nawet wyszło 4:37, ale na zbiegu i potem się ogarnąłem - policzyłem w mózgownicy że nie mogę pobiec wolniej niż 43 minuty i postarałem się przyspieszyć. Patrzę na wyniki teraz i widać że od tego podbiegu już tylko przyspieszałem i ostatnie 500m były średnio po 4:10/km.


 Dzięki temu ogarnięciu udało się nie zawalić tak kompletnie i wbiegłem z czasem:

42:52

Podsumowując - sportowo nie wyszło za dobrze, ciężko mi stwierdzić czemu, najważniejsze co mi przychodzi do głowy jako powód to ten maraton 6 dni wcześniej i za krótki czas żeby się zregenerować. Może troszkę waga (przybrało mi się, ale tylko 1-1,5kg, zwykle tak zaraz po maratonie się robi).

No nic, odebrałem medal, wodę i inne dobrocie na mecie i zawróciłem dopingować żonkę. Przeszedłem kilometr i ją wypatrzyłem - wbiegłem na trasę i przebiegłem jeszcze raz ten ostatni kilometr żeby pomóc utrzymać tempo. No i jej się udało :) to przynajmniej połowa rodziny zadowolona z wyniku dzisiaj :)

To kończymy sezon startów na ten rok i trzeba planować co na przyszły rok. Myślę intensywnie i mam już pewne zgrubne plany, postaram się potwierdzić i na pewno opiszę. W każdym razie trening zaczynam od poniedziałku :)

poniedziałek, 6 listopada 2023

Maraton Nicea-Cannes


Dużo oczekiwałem od maratonu w Nicei. Piękne miejsce, powinno być cieplutko mimo listopada - fajna odmiana po zwykle zimnym i często deszczowym listopadzie w Polsce. Ale nie do końca się to sprawdziło - listopad w Polsce wcale nie zaczął się źle, a w Nicei przywitał nas deszcz w sobotę. Przylecieliśmy wcześnie - tuż po 9 rano, w samolocie było trochę biegaczy (z dwójką siedziałem - pozdrawiam). Lotnisko nie jest daleko, dojechaliśmy do centrum tramwajem po klucze i trochę się wróciliśmy do naszego mieszkania. Z którego widok mieliśmy niesamowity:



Poza tym tą właśnie promenadą przebiegała trasa maratonu. Zebraliśmy się więc szybko na EXPO, które było w hotelu w centrum (cały czas padało) i wróciliśmy do mieszkania, obiad połączony z ładowaniem węgli i odpoczynek przed biegiem. 



W sumie zrobiłem nie tak dużo kroków, położyłem się wcześniej spać i wyglądało że jest dobrze. Czerwony ludzik na start przygotowany, żele zapięte na specjalny pasek - wszystko przygotowane! Prognoza sprawdzona - miało być trochę za ciepło na maraton - na starcie 12 stopni, na mecie 15-16 przy słońcu i bez chmur, ale co gorsza prognoza pokazywała ostrzeżenia przed silnym wiatrem, w porywach prawie 60km/h...

Rano pobudka o 6:00, powinno starczyć żeby być gotowym na start o 8:00. Toaleta, śniadanie, ubranie, wyszedłem tuż po siódmej bo na start było tylko kilka przystanków tramwajem. A na starcie atmosfera jak to przed maratonem - głośno, radośnie i dość tłoczno bo oprócz maratonu biegli z nami półmaratończycy, biegacze na 20km i sztafety (różne liczby biegaczy w nich - od 2, ale mogło być sporo więcej). 

 

 

Wbiłem się na końcówkę mojej strefy 3:15 - planowałem przecież biec na 3:20 i po dłuższej chwili ruszyliśmy!

Na pierwszej piątce mijałem mieszkanie gdzie się zatrzymaliśmy. Żonka z najmłodszą córką wyszły mi pokibicować i parę fajnych zdjęć mam dzięki temu i oczywiście przybiłem piątkę z naszą małą Alicją :)


Przy okazji biegu spróbowałem robić filmik. Włączałem kamerkę na chwilę co 5 km i na końcu wpisu wrzucę linka do filmiku. Na pierwszej piątce miałem czas 23:35 czyli idealnie - miało być 23:40 żeby utrzymać tempo 4:44/km czyli na 3:20 na mecie. Tętno było bardzo w porządku - około 163.

Druga piątka oczywiście też równo - nie jest problemem utrzymać tempo na początku maratonu, no chyba że trzeba się hamować i tak tutaj było - nie przyspieszałem, ale też i nie musiałem znacznie zaciągać hamulca. Tętno stabilnie nadal 163, nic nie boli - wygląda że będzie super. Wiało co nieco, ale ten początek wspominam dobrze bo na początku jeszcze sporo ludzi to osłonięty byłem przed wiatrem.

Trzecia piątka mnie skonfundowała. Trzynasty kilometr nie wiedzieć czemu wg wskaźników kilometrowych miał... 660 metrów jeśli patrzeć na wskazania GPS'a z zegarka. No i miałem takie efekt że zegarek mi pokazuje że biegnę równym tempem, ale patrząc na oznaczenia kilometrowe wychodzi że mam 300 metrów więcej niż pokazuje zegarek i że niby nagle przyspieszyłem. No ale to wina organizatorów - ja biegnę ciągle równym tempem. Tętno w granicach 163-164.

Czwarta piątka to cały czas zdziwienie że oznaczenia kilometrowe są od czapy i nie wiem na jaki czas biegnę. Ale po prostu ufam zegarkowi i liczę sobie że w najgorszym wypadku się miło zaskoczę na mecie że te 300 metrów mi poprawi czas o około półtorej minuty. Tętno powoli rośnie - jest już 166, ale to normalne wartości.

Na oficjalnym półmetku wbiegam z czasem 1:38:36, ale to wina złych oznaczeń bo biegłem tempem na 1:40 więc z małą tolerancją powinno być 1:40. Myślę że teraz wiem skąd ten rozjazd - wyjaśni się to już niedługo :)

Piąta piątka jest trudniejsza - to chyba tutaj był częściowo ten najgorszy podbieg i średnie tempo było w zakresie 4:47-4:50 - troszkę wolniej niż plan, ale nadal byłoby to OK, gdyby nie to to jest dopiero połowa maratonu, tętno dochodzi do 167, słońce zaczyna mocniej przygrzewać a co najgorsze - wiatr zaczyna nagle naprawdę mocno wiać!

Szósta piątka to już ostatnia która jest jeszcze OK. To tutaj był najbardziej strony odcinek podbiegu na Cap d'Antibes. I cztery kilometry miały sensowne czasy 4:41-4:53, ale ten z podbiegiem... 5:39! I jestem z tego dumny bo nie chodzi już tylko o podbieg, ale wiatr zaczął się taki mocny.

I właściwie tutaj skończyła się moja przygoda z osiągnięciem jakiegokolwiek sensownego czasu w tym biegu. Zaczęło tak wiać że dosłownie miałem momentami wrażenie że biegnąc posuwam się do przodu w tempie marszu. Fale biły o brzeg tak mocno że mimo że brzeg miał kilka metrów wysokości to woda zalewała całą szerokość promenady, raz mnie zmoczyła całego, na innym odcinku stała woda na całej szerokości promenady i trzeba było zmoczyć buty. W końcu w jednym miejscu organizatorzy musieli zmienić trasę - zastawili ją, skierowali nas w górę zbocza do miasteczka, równolegle do promenady trochę i potem zbiegliśmy z powrotem na trasę. Powiedział mi o tym rodak na rowerze (dobrze biec w koszulce z napisem Polska bo rodacy poznają na trasie :) ). Więc nie dość że wiało mocno (w twarz niestety), to jeszcze był dłuższy dystans i dodatkowe podbiegi. 

Mnie tak te warunki siekły że to chyba był mój najgorszy pod względem różnicy czasu pierwszej i drugiej połówki maraton. Nie wiem czy to nie jest też wina za małej ilości długich biegów, w porównaniu do Edynburga muszę też przyznać że nie chodziłem na siłownię i chyba trochę mniej na basen, ale głównie jednak to pogoda tutaj miała taki skutek. Gdy nie wiało to słońce też dawał się we znaki, ale głównie to ten wiatr zniszczył mnie fizycznie. Dużo szedłem, chociaż też muszę przyznać że ogarnąłem się na ostatnie trzy kilometry i tam nic nie szedłem, mimo że momentami też tak wiało w twarz że to było ogromnie trudne.

Podsumowując - straciłem aż 28 minut do planu (!!!) i dotarłem na metę w oficjalnym czasie 

3:48:00


Było strasznie i muszę mocno przemyśleć plany na wiosnę, może jednak półmaraton mi wystarczy ;) w końcu mam tych maratonów już całe stado (27 sztuk)?


Garść statystyk - widać że do 30km było dobrze, ale potem strasznie mnie siekło i te 12 kilometrów to była mordęga:



Zrobiłem filmik z tych moich nierównych zmagań z maratonem w Nicei - nic pięknego bo to tylko sklejone ze sobą krótkie filmiki, nie wszystkie też mają odpowiednią jakość, ale lepiej nie będzie - nagrałem to dla siebie żeby móc sobie powspominać i wrzuciłem na mój kanał:


Na koniec kilka więcej zdjęć:



niedziela, 29 października 2023

Bieg Złotych Liści, Park Run i zaraz Nicea!

Trochę znienacka, ale wypadł mi dodatkowy start: Bieg Złotych Liści w parku miejskim w Piasecznie. Właściwie to moja żonka się tam zapisała i miała biec, ale z powodu samopoczucia poprosiła o zmianę. Bieg jest kameralny, organizowany przez piaseczyński klub biegowy "Kondycja" który prowadzą razem Renata i Wiesław Paradowscy. Całkiem znane postacie bo oboje to reprezentanci Polski i medaliści. Szczególnie dla nas maratończyków pani Renata z życiówką 2:27:17, wygraną w Hamburgu i drugim miejscem w Bostonie (!) dużo znaczy. Kondycja klub popularyzujący bieganie i dużo można im zawdzięczać - nie tylko to ile biegów które organizują pobiegłem (Piaseczyńska Piątka, Frog Race, Piaseczyńska Mila, Bieg Złotych Liści, Memoriał Rosłona, Bieg Józefosławia), ale też dzięki im staraniom mamy naprawdę piękny jakościowo stadion lekkoatletyczny w Piasecznie na którym świetnie mi wychodzą wszystkie sesje szybkościowe. 

Dobra po takim wstępie to już można szybko - przyjechaliśmy z najmłodszą córką, przepisaliśmy numer startowy na mnie w biurze, odebrałem ten numer, zrobiłem rozgrzewkę i byłem gotowy. Trasę znamy bo już tam żonka biegła, plan był aby spróbować pobiec równo po 4:00/km. No i tak krótko: udało się przez połowę dystansu. Potem tempo spadło i to niemiłosiernie - do 4:25/km! Ale dzięki temu że dystans nie jest zbytnio atestowany (nie jest w ogóle atestowany, jest sporo mniej niż 5km :) ) to czas wyszedł ładny dla oka: 19:52. Jednak brakowało ponad 200 metrów wg garmina, więc gdyby było tego dystansu tyle co powinno być, to czas byłby tuż poniżej 21 minut, a nie 20.


Oprócz tego wczoraj pobiegłem jeszcze Park Run - chciałem na tydzień przed maratonem sprawdzić się na jakim jestem poziomie. Coś mi ta forma nie rusza się do góry i to mnie martwi. Przed moim bardzo dobrym startem w Poznaniu w 2015 miałem start na dychę tydzień przed maratonem i tam zrobiłem moją aktualną życiówkę na 10km. Więc liczyłem że takie pobudzenie w ostatnim tygodniu będzie miało sens. Spróbowałem podjechać na taki test - najszybszy ParkRun w okolicy odbywa się oczywiście w Parku Skaryszewskim. Z okazji bliskiego "halołyna" część biegaczy przybyła z kosą, przebraniem za wampira albo czymś podobnym. Ja przyjechałem z moimi dwiema młodszymi córkami. Moim zdaniem to też powinno ich wystraszyć. Ale jak to ja - przyjechałem na ostatnią chwilę, rozgrzewkę więc zrobiłem nie za długą, ale myślę że nie było bardzo źle: dwa kilometry w tym ćwiczenia i przebieżki się udało zmieścić. Plan był trzymać (wiem, nudne - cały czas to samo) 4:00/km i zejść poniżej 20 minut. A jak poszło? Było dużo lepiej niż zwykle, bo aż 3,5 kilometra się udawało a potem powolutku odpadałem. Nie było to strasznie dużo jak poprzednio, jednak w sumie kilkanaście sekund straty wyszło i czas oficjalny to 20:14.


Następnego dnia zrobiłem 18km w Lesie Kabackim (w lesie 15km, potem 3km w tempie maratońskim po asfalcie). Myślę że jestem gotowy. Wyniki pokazują że jestem troszkę wolniejszy niż przed Edynburgiem (o te 14 sekund na piątkę) albo Poznaniem (to już 27 sekund na piątkę) a w tych dwóch miejscach ledwo złamałem 3:20 w maratonie. Plan więc jest na Niceę jasny:

  • zacząć po 4:44/km i na połówce zameldować się dokładnie w 1:39:59
  • potem można minimalnie próbować urywać, ale kilka sekund na km o ile samopoczucie pozwoli
  • plan A: złamać 3:20
  • plan B: nie odpaść w końcówce i dobiec jak najrówniejszym tempem
  • plan super-super: pierwszy raz w życiu zrobić BNP i złamać 3:18

Trzymajcie kciuki! 






niedziela, 8 października 2023

Bieg po Dynię 2023

 

Mój ulubiony z pomarańczowych biegów czyli Bieg po Dynię w naszej gminie właśnie dzisiaj się odbył. Jak tylko mogę to startuję, chociaż czasami wypadał akurat w terminie mojego jesiennego maratonu. Na szczęście w tym roku biegnę maraton na południu Francji, a tam jest dużo cieplej - z tego powodu maratony tam są później. Mój jest na początku listopada - za cztery tygodnie, więc nic nie stało na przeszkodzie żebym pobiegł w tym roku po tą dynię. 

Pogoda trochę była problematyczna, niby słoneczne, ale zimno i wietrznie. Mimo to wybraliśmy się we trójkę z żonką i najmłodszą córą na ten bieg - zawsze jest tam piknik z ciekawymi rzeczami dla dzieci. Podjechaliśmy przed południem (bo start biegu głównego był o 12:00), ja odebrałem pakiet, pogadałem ze znajomymi - było nas aż czterech z naszego osiedla - bardzo silna ekipa skoro z całej Nowej Iwicznej o ile pamiętam było tylko 8 osób, a w całym biegu pobiegło 160 osób. 

No to jak zwykle szybka rozgrzewka - trzy kilometry z wymachami ramion, skipami A i C i przebieżkami i szybko na start. Nie było na szczęście obsuwy i ruszyliśmy.

Najpierw kółko po stadionie, ustawiłem się z kolegą Mikołajem z przodu bo obaj trochę myśleliśmy o wyniku 20 minut na mecie. Na początku troszkę trzeba było się przepychać, albo raczej obiegać na wirażu innych (trochę to dziwne że widzę potem w wynikach że człowiek kończy w 23:30, ale na początku biegnie tempem 4:00/km... musiał się nieźle zakwasić na tym okrążeniu wokół stadionu i odpaść potem. No ale ja po tym kółku biegłem stałym tempem. Plan był trzymać 4:00/km i zobaczyć w drugiej połowie co z tego wyjdzie. Wybiegliśmy ze stadionu i potem na rondzie w lewo, czyli znowu trasa jest w odwrotnym kierunku niż kiedyś to bywało. Dzisiaj to był dobry wybór, bo mocno wiało i odcinek pod wiatr był trochę osłonięty przez domy przy ulicy Gminnej. Na tym odcinku schowałem się za jakimś dryblasem, za mną ustawił się młodszy biegacz w czerwonej koszulce (zagadałem do niego że lepiej się chować, co najwyżej potem dać zmianę). Przede mną widziałem cały czas samochód prowadzący pierwszego zawodnika (dziwne, zwykle mi uciekają szybko :) ) a oprócz tego naszą wioskową olimpijkę czyli trenerkę naszego klubu biegowego MILA (Ania Jakubczak-Pawelec). Kiedyś dawałem radę się z nią ścigać, ale od jakiegoś czasu mi nie wychodzi :) Postarałem się tylko dobiec do grupki trzech osób żeby nie biec samemu pod taki mocny wiatr. Udało się i jakiś czas mogłem się osłonić od wiatru. 

Biegłem wg zegarka (wirtualnego partnera na 4:00 ustawiłem) i udawało się to tempo trzymać. Przy urzędzie gminy zakręt w prawo, szło dobrze. Potem prosta gdzie wiało z lewej strony więc nie było to obciążające już tak bardzo, zakręt w prawo i długa prosta przede mną. Wiało w plecy, ale co dziwne nie pamiętam żeby mi to pomagało. Na tej prostej była dopiero połowa dystansu i nadał miałem tempo 4:00! Po trzech kilometrach było jeszcze OK patrząc na tempo wg zegarka. Zauważyłem niestety że rozjeżdża się liczony dystans przez zegarek i znaczniki kilometrowe na ziemi (nie było oznaczeń pionowych). Podejrzewałem że na mecie będzie więcej dystansu wg zegarka i że czas będzie dłuższy niż wynikałoby z garmina. Tak czy siak najważniejsze to biec równo, ale niestety czwarty kilometr był słabszy - wg stravy wyszło 4:06, ale ostatni to już dużo słabiej - bo 4:11. Teoretycznie więc powinno wyjść 20:15, jednak rzeczywiście - zostało jeszcze 160 metrów! 

I mimo że ta końcówka było w tempie 3:44/km to i tak na metę wbiegłem z czasem 

20:52

W końcówce mocno walczyłem żeby tego biegacza w czerwonej koszulce dopaść i już kilka razy się udawało, ale zawsze jak mnie tylko słyszał z tyłu to diabelsko przyspieszał i nic z tego nie wychodziło, skubany :)

Na mecie medal, izotonik, pogadałem znowu z kolegami którzy dobiegli chwilę po mnie, pogratulowałem temu co mi się nie dał wyprzedzić, pogadaliśmy z żonką i córką które mi kibicowały i na starcie i na finiszu (stąd mam takie zdjęcia :) ). No i wróciliśmy do domu bo ten wiatr w połączeniu z tym że się spociłem mógłby mi załatwić kolejne przeziębienie, a tego bym nie chciał :)






środa, 4 października 2023

Warszawska Dycha

Przy okazji maratonu warszawskiego była też zorganizowana dycha na którą się zapisałem. Tak oficjalnie to nazywa się ten bieg "Nice To Fit You Warszawska Dycha" (więcej wielkich liter się nie dało upchnąć). No ale to i tak nic w porównaniu do nazw polskich drużyn żużlowych z kilkoma nazwami sponsorów w nazwie :)

Przyznam się szczerze - chciałem zrobić dłuższą relację, ale mam tyle na głowie (i nie zawsze wesołych) tematów w życiu prywatnym że wpis czeka rozgrzebany już prawie dwa tygodnie. Więc zrobię tyle ile zdążę - krótko, bo za kilka dni kolejny start - Bieg po Dynię. 

Krótko zatem: dojechałem jak zwykle na styk, przez co niestety nie zdążyłem na zdjęcie z biegaczami z firmy (NatWest). Za to zdążyłem zobaczyć się z kolegą z osiedla przed biegiem i też po co mi umożliwiło wrzucenie tego ładnego zdjęcia (dzięki Mikołaj):

 
 
Pogadałem też z kolegą ze studiów i paroma innymi osobami, ale chyba nie da się uciec od tematu samego biegu. A nie było krótko mówiąc za dobrze. Poprzedni tydzień był pod znakiem choroby - nie brałem antybiotyków, ale jakiś wirus był na tyle zjadliwy że czwartek i piątek wziąłem zwolnienie chorobowe, jak nigdy właściwie. Taki byłem osłabiony że nie dałem rady pracować - i to widać było w niedzielę na biegu. Organizm był słaby i wystarczyło sił tylko na połowę dystansu, nie dało się potem już przyspieszyć. Czas bardzo słaby:

44:05

No ale to raczej wypadek przy pracy ze względu na chorobę - zapisałem się na Bieg Niepodległości i spróbuję coś w tym roku jeszcze pobiec bardziej sensownego na tym dystansie!


 

No i jeszcze filmik od kolegi z mety (dzięki Alan!) - pierwszy raz próbuję na moim blogu jakiegoś filmiku, oby zadziałało :)



niedziela, 10 września 2023

Dzień konia czy wręcz przeciwnie

Co to znaczy "mieć dzień konia"? Wiadomo - tak się mówi na dzień gdy się startuje i ma się wynik jak z bajki. Ale jak opisać dzień gdy nic się nie udaje? Żartowniś (jak ja) by odpowiedział "dzień jak co dzień" :) ale na serio - zacząłem się nad tym zastanawiać po moim delikatnie pisząc średnim występie na ostatnim półmaratonie praskim. Dla przypomnienia plan minimum był pobiec poniżej 1:32 a wyszło 1:37 (!). Zmartwiłem się tym tak bardzo że zapisałem się nawet na badania krwi - dostałem skierowania na aż 13 sztuk! W sumie i tak muszę je zrobić bo maraton biegnę w Nicei, a we Francji jest wymaganie żeby okazać zaświadczenie od lekarza że można biec w biegu masowym. Żeby takie zaświadczenie wystawić lekarze zwykle kierują na morfologię i często też na EKG wysiłkowe. Morfologię pełną już więc zrobiłem, EKG miałem mieć w piątek, ale z powodu zamieszania ze skierowaniem (musiałbym płacić) zrobię je za kilka dni w ramach mojego pakietu medycznego.

Wracając więc do tematu dnia konia - teoria że mam jakieś złe wyniki żelaza czy czegoś innego padła - wszystkie wyniki mam bardzo ładne, poza normą tylko sód (ale na dolnej granicy praktycznie - muszę jednak pić elektrolity częściej bo pogoda jest upalna i dużo wypacam) i jeden z rodzajów białych krwinek, ale też na granicy dolnej normy i to może być normalne okresowo.

W moim planie biegowym miałem akurat w tym tygodniu bieg w którym robiłem 5 razy 2-kilometrowe odcinki w tempie z półmaratonu czyli 4:20. Zobaczcie sami jak wyszło, najpierw zrzut z temp odcinków i tętna z pierwszej połowy półmaratonu:

A teraz zrzut z treningu kilka dni później:

Było też gorąco, tempo było bardzo podobne, a nawet szybsze, natomiast tętno: na półmaratonie którym startował późnym wieczorem (powinno być mniej upalnie) tętno średnie był w okolicach 173. A na treningu było... poniżej 165. Różnica naprawdę ogromna - widać jak bardzo w dniu biegu miałem, nawet nie wiem jak nazwać przeciwność dnia konia :)

W sumie to chyba dobrze - bałem się że coś jest nie tak z moim zdrowiem, a wygląda że to był jednorazowy wypadek przy pracy. Dzisiaj skończyłem ciężki tydzień treningów - razem ponad 86km w tym bieg długi 30km w niedzielę. Ale to może opiszę następnym razem. Na razie plany to pobiec dobrze dychę za dwa tygodnie (ta przy okazji Maratonu Warszawskiego), może za tydzień skuszę się na Park Run, zobaczę. No i postaram się zapisać na Bieg po Dynię w mojej gminie czyli Lesznowoli, zapisy ruszają w tym tygodniu! A za 9 tygodni - maraton!




ADs