wtorek, 27 grudnia 2016

Lipsk 2,3/18 - pomnik Bitwy Narodów


Szybko ten czas leci - chciałem co tydzień wrzucać raport żeby mieć bacik nad sobą a tu już nie wiem kiedy minęły nagle dwa tygodnie :) Nadrabiajmy więc szybko. Zwyczajowo muszę zacząć od jakiejś ciekawostki. Może tym razem o czymś co nam, Polakom nie jest zbyt szeroko znane (a powinno) - czyli o największej bitwie XIX wieku gdy w 1813 roku Napoleon wspomagany przez polskie i włoskie oddziały (w sumie też i niemieckie z okupowanej przez Francję części) został pokonany przez koalicję Rosji, Prus, Austrii i Szwecji. Można więc spokojnie założyć że nie tylko Niemcy ale i Polacy walczyli po obu stronach. Pomnik zbudowano na setną rocznicę (1913) a na dwusetną (2013) odnowiono. Szczęśliwie ostał się podczas rosyjskiej okupacji po 2WŚ - bo jednak Niemcy i Rosjanie walczyli razem przeciwko wspólnemu wrogowi. Pomnik jest ogromny - ponad 90 metrów wysokości (!), budowa trwała aż 15 lat. Fasada jest z granitu, więc pewnie ładnie to musi wyglądać, poza tym z szczytu jego kopuły podobno jest piękny widok na Lipsk.

Dobra to jak tam bieganie? Drugi tydzień planu wyszedł w porządku jeśli nie liczyć za małej liczby kilometrów (o 7km):

DzieńPlanRealizacja
Poniedziałekwolnewolne
Wtorek
BS 13km + PRZ 10x100m
9km w tym przebieżki
Środa
wolne
wolne
Czwartek
BS 16km
BS 19,2km
Piątek
wolne
BD 11,1km
Sobota
BS 8km
wolne
Niedziela
BD 21km w tym 13km TM
BS 11,8km
Razem
58km
51,1km

BS - bieg spokojny
PRZ - przebieżki
DB - bieg długi
TM - tempo maratońskie 4:16/km

Natomiast trzeci obnażył kilka moich małych problemów z czasem :)

DzieńPlanRealizacja
Poniedziałekwolnewolne
Wtorek
BS 16km
BS 8km
Środa
BS 6km
wolne
CzwartekBS 13km w tym BP 6km
wolne
Piątek
wolne
BS 11,2km w tym BP 6km
Sobota
BS 6km
wolne
Niedziela
BD 23km
BS 23km (*)
Razem
64km
42km

BS - bieg spokojnyBP - bieg progowy - tempo wyścigu na 15km do półmaratonu. U mnie 4:00 - 4:08/km
BD - bieg długi

Tutaj już się sypie, no ale mam wytłumaczenie, tak wyglądał bieg we wtorek:


 Po prostu wypadła podróż służbowa - niby jednodniowa, ale musiałem polecieć dzień wcześniej, wtedy mimo że na wieczór doleciałem to dałem radę na 8km chociaż wyjść i super się biegało! Następny dzień od samego rana do północy zajęty bo dopiero o tej porze byłem w domu. W czwartek byłem zbyt zmęczony i dopiero w piątek udało się wyjść na tempówkę. Zresztą nie jestem z niej zadowolony bo dwa ka-emy najpierw troszkę za szybko, potem dwa w porządku ale dwa ostatnie z sześciu się nie za bardzo udały... Poprawiłem sobie humor dopiero biegiem długim. Znowu z jedną skazą - wyszedłem na ten bieg dopiero w poniedziałek rano, ale jednak sam bieg był super. 23 kilometry ze średnim tempem 4:38/km - tego mi było trzeba po Świętach! W dodatku temperatura była +9 stopni! Biegałem w gaciach do kolan i dwóch koszulkach technicznych (jedna z długim i na to druga z krótkim rękawem) - miła odmiana po tych bluzach i wiatrówkach jak na zewnątrz do -3 dochodziło :)


Kolejny tydzień musi się udać w 100%! Mam teraz cały tydzień urlopu, więc wymówek żadnych nie ma - w planie 67km (razem ze spóźnionymi 23km to wyjdzie w statystykach 90km :) ), na szczęście z akcentów tylko jeden - za tydzień 24km bieg długi, poza tym w tym tygodniu tylko 5 wyjść czyli dość dużo, może uda mi się jednak nawet wyjść codziennie?

poniedziałek, 12 grudnia 2016

Lipsk 1/18

 
No to zaczynamy! Nic tak nie motywuje jak konieczność publicznego zwierzenia się z postępów! Zanim jednak opowiem o pierwszym, raczej rozgrzewkowym tygodniu to jak zwykle parę słów wprowadzenia. To dzisiaj zaczniemy od paru słów o samym Lipsku. Miasto to jest dość blisko naszej granicy - mniej niż 200km, czyli przy prędkości autostradowej półtorej godziny :) Miasto stare, bo założone gdzieś pomiędzy VII a IX wiekiem, zresztą przez Słowiam i stąd nazwa: Lipsk która jest starosłowiańskim określeniem drzewa - lipy. Niemieckie Leipzig (czytaj: lajptsich) jest zgermanizowaną wersją słowa Lipsk. W Lipsku powstał jeden z najstarszych na ziemiach niemieckich uniwersytetów (1409, drugi po Heidelbergu (1386) wciąż działający, co oznacza że nasza Jagiellonka jest starsza od ich obu). Lipsk miał zawsze dużo wspólnego z Polską, przez ponad 60 lat na początku XVIII wieku był nawet w jednym państwie z Polską - unia personalna za czasów Augusta II Mocnego i Augusta III.
Warta wspomnienia jest też największa bitwa XIX wieku pod Lipskiem w której Napoleon przegrał z połączonymi siłami Prus, Rosji, Austrii i Szwecji. Zginął w niej też (walczący oczywiście po tronie Francji) książe Józef Poniatowski.

OK, tyle wstępu a teraz szybko do roboty. Plan na ten tydzień i jego realizacja przebiegła następująco:

DzieńPlanRealizacja
Poniedziałekwolnewolne
Wtorek
BS 13km w tym BP 6km
10km w tym BP 6km
Środa
wolne
wolne
Czwartek
BS 14km
BS 17km
Piątek
wolne
BD 19,5km
Sobota
BS 6km
wolne
Niedziela
BD 19km
BS 6,5km
Razem
53km
53km

Skróty:
BS - bieg spokojny
BP - bieg progowy - tempo wyścigu na 15km do półmaratonu. U mnie 4:00 - 4:08/km
BD - bieg długi

Cały czas się biję z myślami ile razy w tygodniu biegać. Cztery wydaje mi się za mało (mam wrażenie że tyję i trochę w tym prawdy jest, chociaż nie jest źle - w granicach akceptowalnych). Pięć razy w tygodniu byłoby lepsze, ale zawsze coś wypadnie. W tym tygodniu wypadła mi sobota z planów, chciałem zrobić jakieś 6-8km i w niedzielę tyle samo. Wtedy zamiast planowanych 53km miałbym to co chciałem - 63km czyli około 10km więcej. Tyle bym chciał zwykle robić, ale chyba muszę się uodpornić na to że plany nie zawsze zagrają w praktyce z racji tylu córek do ogarnięcia co u mnie...  w dodatku jedna tak mała że nieprzewidywalna :)

No nic, mimo wszystko wydaje się że jest dobrze, oby następne tygodnie nie były gorsze!

środa, 7 grudnia 2016

Wracamy do gry!

 
Trochę te ostatnie tygodnie były wypoczynkowe, jeśli chodzi o moje bieganie. W sumie opisałem to w poprzednim wpisie. Jak widać po ilości tygodniowo przebieganych kilometrów od maratonu trudno mi było się zmobilizować do większej ilości biegania:


A ja mam przecież niewyrównane rachunki z maratonem - trzeba te trójki w moim życiu jakoś uczcić i złamać tą magiczną granicę! Samo się nie nabiega, ale tak poza tym - lubię cały czas to moje hobby i brakuje mi jasnego celu. A więc żeby ten cel był to po poszukiwaniach i negocjacjach w domu udało mi się go znaleźć: maraton w Lipsku
Maraton odbędzie się 9. kwietnia czyli za 18 tygodni (już niecałe w tej chwili gdy piszę tego posta). Będzie to tydzień przed Wielkanocą, można więc mały kosztem (ilości dni urlopu) wziąć kilka dni urlopu i zrobić tam sobie rodzinny wypad. Daleko też nie jest:

 
Już planuję wizytę w zoo (podobno jedno z najlepszych), w parku rozrywki (też podobno super-hiper, największe w tej części Europy). Poszukamy jeszcze jakiegoś akwaparku i atrakcje dla całej rodziny na tygodniowy wyjazd się zapełnią. Tylko muszę pamiętać żeby najpierw pobiec maraton, a potem chodzić po zoo i reszcie atrakcji :)
Pakiet mam już więc opłacony, na razie wśród 385 zapisanych osób jest tylko 10 osób z Polski:


W sumie prawie sami Niemcy, tylko 10 Polaków i 15 osób innych nacji (po 1-3 z różnych krajów). Lipsk jest we wschodniej części Niemiec i stąd nie ma tam za wielu turystów z zachodniej części Europy. Docelowo będzie tam zapewne około 800 osób biegło maraton, ale na trasie będzie dużo biegaczy bo biegniemy razem ze sztafetą i półmaratonem (jest jeszcze dycha i 4km).

Żeby się podnieść z mojego "trenowania" na jakiś sensowny poziom trzeba było najpierw zrobić jakieś powolne zwiększenie objętości. Miałem na to trzy tygodnie. Najpierw chciałem przebiec 60, 70, 80 kilometrów a potem robić plan treningowy dochodzący do 100km tygodniowo. Jednak życie zweryfikowało te plany, te trzy tygodnie zakończyłem z takim wynikiem:


Czyli wyszło 50, 60, 60km. Trochę w tym niefartu, byłoby 70km w ostatnim tygodniu gdyby nie problemy komunikacyjne (pierwszy śnieg, opóźniony pociąg, w końcu samochodem do pracy i nie dało rady czasowo pobiegać, wyszło 4km zamiast 19km jednego dnia). Trzeba jednak patrzeć realnie - takie sytuacje będą się zdarzać, nie dam rady raczej biegać tych 100km tygodniowo.

Co do rodzaju planu - decyzję podjąłem około miesiąca temu. Chcę zrobić znowu plan który tak dobrze mi zadziałał ostatnio - czyli ten który robiłem pod Frankfurt - z książki "Maraton zaawansowany" Pete'a Pfizinger'a.


Najpierw myślałem o tym który dochodzi do 113km tygodniowo, ale jednak nie dam rady i powtórzę (z pewnymi zmianami) ten podstawowy czyli 18 tygodni, dochodzący do 88km tygodniowo. A co w nim zmodyfikuję? Oczywiście tempa będą szybsze, ale to normalne, bo wyznaczane są według aktualnego poziomu - we Frankfurcie celowałem w 3:15 na mecie a w Lipsku ma to być 2:59:59. Poza tym chcę jednak coś zmienić - czyli dołożyć od siebie troszkę (bardzo mało) kilometrów tygodniowo, tak około 10, jednak nie będę biegał więcej niż 5 razy w tygodniu. Będę też musiał (to przede wszystkim) dostosować moje bieganie do sytuacji rodzinnej - do odwożenia córek do szkoły, spacerów z wózkiem z najmłodszą pociechą. Więc może być trochę zmian w tym planie. Dlatego nie będę go tu umieszczał, wkleję tylko ten sam plan który już wrzuciłem tu gdy zaczynałem bieg pod Frankfurt (mam teraz polską wersję - to jest drugie wydanie i wg niej będę biegał, a ten plan który tu wrzucam to z pierwszego wydania, wersji angielskiej którą wtedy używałem - nie sprawdzałem dokładnie czy się różnią, chyba nie).


Mam zamiar wrzucać raporty co tydzień i pisać jak w praktyce to wychodziło - to mi bardzo pomaga w motywowaniu się żeby nie odpuszczać w zimę, gdy ciężko jest się zmotywować żeby wyjść na "ciemnicę i zimnicę" :) ale jaką ma człowiek satysfakcję po biegu, zawsze to bardzo cieszy jak się tak porządnie zmęczy! No to jak zwykle - alleluja i do przodu ;) !!








poniedziałek, 28 listopada 2016

Zakończenie sezonu: Biegnij Warszawo, Bieg po dynię, Bieg Niepodległości

W ramach nadrabiania zaległości wyjątkowo zrobię wpis zbiorczy za kilka startów. Po Maratonie Warszawskim miałem w planach pobić jeszcze swoje życiówki na 5 i 10km, korzystając z dobrej formy. Zapisałem się wiięc na Biegnij Warszawo (10km), Bieg po dynię w mojej gminie (Lesznowola) - 5km i Bieg Niepodległości (10km). A jak wyszło, no zobaczmy najpierw jak tam wyszło trenowanie w tym czasie:


Początek to jeszcze normalny - bo zawsze po maratonie trzeba odpocząć, druga pocieszająca rzecz to że te śladowe ilości biegania to jednak były jakieś akcenty. Podtrzymało to trochę spadek formy, ale okazało się niewystarczające żeby cokolwiek z tego ugrać... Czasy więc były takie:

Biegnij Warszawo 2.10.2016 10km: 40:00 (40 sekund wolniej od życiówki)
Bieg po dynię 15.10.2016 5km: 19:23 (4 sekundy wolniej od życiówki)
Bieg Niepodległości 11.11.2016 10km: 39:53 (33 sekundy wolniej od życiówki)

Jak to napisałem już poprzednio kiedyś - wstydu nie ma, ale to że tak długo nie mogę się poprawić z moimi życiówkami na krótszych dystansach to trochę dziwne. Trzeba by chyba zrobić jakiś cykl treningowy typowo pod krótsze dystanse, tylko że czasu nie ma. A czemu nie ma czasu - o tym za kilka dni (wiadomo - plany na wiosnę już są :) )!

Bieg po dynię (źródło: sportografia.pl)


poniedziałek, 31 października 2016

Era trójek się rozpoczęła

 Rekurencja (taki branżowy żarcik)

Trochę tu cicho - minął dokładnie miesiąc od ostatniego wpisu, ale jak widać powyżej mam całkiem dobre wytłumaczenie :) Dziesięć dni temu liczba córek w naszym domu urosła do trzech! Bardzo się z tego powodu cieszę, ale pracy jest więcej. Z drugiej strony przy kolejnej latorośli człowiek już dużo więcej wie, więc jest już dużo łatwiej.
Biegowo nie próżnowałem - postaram się za kilka dni wrzucić opisy z Biegnij Warszawo (10km) i Biegu po Dynię (5km). Poza tym wychodzę dość nierównomiernie na treningi i przygotowuję się do ostatniego biegu tego sezonu - Biegu Niepodległości. Widać że ja potrzebuję jakiegoś konkretnego celu, dokładnej daty kiedy mam stanąć na linii startu i planu treningowego. Inaczej trudno się zmobilizować do wyjścia, szczególnie jak za oknem coś takiego jak teraz...
To na koniec krótkiego wpisu jeszcze moja nowa "wystawka" ze zdjęć moich dziewczyn. Podobne do siebie trzeba przyznać są bardzo :)

Dziewczynki jak dziewczynki, ale ile książek! ;)



środa, 28 września 2016

Maraton Warszawski pod znakiem trójek



Maraton Warszawski to wyjątkowy bieg - po raz pierwszy pobiegłem duży maraton po raz drugi w tym samym mieście. Biegałem jeszcze w Lęborku dopóki odbywał się tam maraton, ale nie były starty przygotowywane pod wynik, tylko z sentymentu. Drugim powodem wyjątkowości było to, że z racji zostania po raz trzeci rodzicem (już niedługo) nie wiem na ile to zmieni moje możliwości biegania, trenowania czy startowania. A trzecim powodem jest to że do biegu tego przygotowywał mnie trener. Coś co zdarzyło mi się dotychczas tylko raz - podczas Wyzwania Runner's World w zeszłym roku. Wtedy efekty były całkiem dobre - w pięć miesięcy (od maratonu w Gdańsku w maju do Poznania w październiku) poprawiłem się o 6,5 minuty (z 3:14:51 na 3:08:28). Potem w Rotterdamie było na wiosnę słabo i teraz celem miało być połamanie trzech godzin.Jak to ogłosiłem we wpisie w lipcu:

Zdążyć z trójką przed trzecim.

W tym roku w marcu skończyła się era trójek w moim życiu (czterdzieści lat minęło), ale w końcu października zacznie się nowa era trójek: powinna przybyć nam trzecia pociecha. Żeby to uczcić postanowiłem rozprawić się z jeszcze jedną trójką, czyli przebiec maraton poniżej trzech godzin.
Cel realny bo biegam już od 5 lat i powoli doszedłem do 3:08 ostatniej jesieni.
Od początku listopada spodziewam się biegania, ale w większości pomiędzy szkołą, ewentualnie przedszkolem i kołyską :) no cóż, na szczęście są wózki biegowe dla dzieci – już zacząłem się za nimi rozglądać!


Miało więc być trochę tych trójek w tym maratonie: koniec trójki z przodu wieku, trzecia pociecha w drodze i złamanie trzech godzin.
Zwykle nie biegam z trenerem, kiedyś pisałem o tym dlaczego, ale minęły od tego czasu trzy lata, warto było spróbować czegoś nowego i w ten sposób (przy pomocy wyżej zacytowanego wpisu) wygrałem konkurs portalu pokonamgranice.pl i miałem opiekę trenerską przed Maratonem Warszawskim. 

Przygotowania były więc nietypowe - plan dostawałem sukcesywnie, konsultacje odbywały się mailowo, telefonicznie i sms'ami. Z ciekawych rzeczy: po raz pierwszy robiłem treningi siłowe na siłowni, miałem też dużo siły biegowej zaaplikowanej, potem treningi szybkościowe a na końcu cyklu weszły też długie biegi. A co z tego wyszło - już opisuję!

EXPO

Przed maratonem trzeba odebrać pakiet. Tym razem pojechałem z córkami na expo jeszcze w piątek. Dużo mniej ludzi, można było obejrzeć stoiska (choć ciężko z dwoma rozbrykanymi córkami), no ale wziąłem wklejkę na łapę z rozpiską czasów (zdjęcie na samej górze).




No to skoro fajnie było, to wpadliśmy jeszcze raz w sobotę - tym razem już całą rodziną (razem 4 i pół człowieka). Zjedliśmy 4 porcje makaronu, zakupiłem żele "Ale" - jednak na te się zdecydowałem, pasuje mi ich konsystencja.
Jednak maraton we własnym mieście ma wielkie plusy - w sobotę nie zwiedzałem miasta, tylko mogłem oszczędzać nogi przed wielkim dniem.

PORANEK

Jak to maratoński poranek - spałem na dole żeby nie budzić wszystkich czterech dziewczyn pobudką o 6:30 (tak, wiem - powinno się wcześniej wstać, ale straszny leń jestem). Szybkie śniadanie żeby już żołądek rozruszać - cztery tosty z masłem i dżemem plus izotonik. Wizyta w kibelku jedna za drugą - w sumie cztery przed startem (czy to normalne???). Ubrałem się w strój przygotowany poprzedniego wieczoru: 
 

 
Jeszcze kolega z osiedla się podłączył (na piątkę biegł tego dnia) i pojechaliśmy samochodem. Dojechaliśmy szybko - przy parku Krasińskich przed ambasadą chińską było miejsce, spokojny marsz na start i byliśmy całkiem-całkiem przed czasem. Ja wtedy zrobiłem mają rozgrzewkę - przed maratonem raczej mało biegam żeby oszczędzać paliwo - wyszło tego około kilometra z kilkoma przyspieszeniami na koniec, oczywiście nie muszę wspominać o kolejnej wizycie w kibelku (było ich dużo - fajnie, bo zwykle z tym jest problem na imprezach masowych). No i "Sen o Warszawie", trochę życzeń od znajomych co stali obok mnie na starcie i...

BIEG


Najpierw Krakowskie Przedmieście. Na starcie mimo że stałem blisko zająca na trzy godziny od razu straciłem do niego sporo bo się stawka rozciągnęła - jednak wąsko trochę było. Ale spokojnie, powtarzam sobie - nie gonimy. Utrzymuję stały dystans, ale coś mi nie pasuje. Trochę gps niby wariuje bo wysokie budynki wokoło, ale tętno za wysokie i wydaje mi się że tempo też wyśrubowane. No i rzeczywiście - przy pierwszym km wychodzi tempo 4:05/km! Kolejny kilometr 4:14 - może być, ale potem kolejne to znowu 4:12, 4:12 - zaczynam się niepokoić. Tętno też powyżej 170 a spodziewałbym się z 5 mniej. Na piątce widzę że mam 20:54 - a powinno być 21:19 - to aż 25 sekund szybciej czyli 4:11/km zamiast 4:16/km! No nic, biegnę dalej i pomstuję. Zając nie zwalnia - na 10km łapę międzyczas 42:04 - czyli już nadróbka wynosi 35 sekund! A zając cały czas z przodu, nie próbuję go gonić bo widzę że biegnie za szybko. On ma życiówkę 2:50 i to nie taką świeżą, poza tym jak się potem okaże biegnie tylko połowę dystansu - więc on to tempo wytrzyma, ja w końcówce - nie sądzę. Biegniemy przez Puławską, trochę mnie denerwują dwie rzeczy: bieganie z zającem jest fajne (o ile biegnie założonym tempem) bo w grupie łatwiej ochronić się przed wiatrem (tego dnia nie wiało prawie), ale są też minusy: na punktach odżywczych była walka o ogień, ludzie się poślizgiwali, nawet jeden się przewrócił (na szczęście niegroźnie) - straszny tłok się robił przy wodzie... poza tym niektórzy sobie załatwili asystę na rowerach która jechała w tym naszym małym tłumiku i dodatkowo utrudniała bieg. Trasa wiodła na Wilanów wąską asfaltówką, przy Świątyni Opatrzności skręciliśmy w lewo i znowu było przed nami trochę prostej. Na 15km 1:03:25 - czyli wreszcie nie nadrabiamy nic więcej! Zostało 34 sekundy do przodu. Po kilku kilometrach dołączył drugi Maciek-zając (ten z Warszawiaków) - życiówka 2:45. Od tego czasu biegli razem. Na 20km czas 1:25:01 czyli już trochę tracimy - zostało 18 sekund nadróbki. Na półmetku 1:28:38 czyli 22 sekundy do przodu. Wtedy schodzi pierwszy zając a my jesteśmy w Łazienkach i dajemy po szutrze do przodu :)
Drugi zając zajmuje się omawianiem polskiej ligi i chyba nie patrzy na tempo. To siada na tyle że doganiam powoli tą grupę z zającem, mimo że widzę że zwolniliśmy po czasach. Na 25km 1:46:28 czyli już tylko 10 sekund zostało na plus. Zając moim zdaniem zwalnia jeszcze bardziej. Na 30km jestem już przed nimi, znalazłem nawet takie zdjęcie gdzie to właśnie widać:


Oglądam się za siebie a tam widać czerwony znaczek który zając miał przyczepiony z napisem "3:00". Mimo że ich wyprzedziłem to na 30km mam 2:07:55 czyli tylko 3 sekundy nadróbki. Oni muszą już mieć stratę bo na starcie byli przed mną a teraz są za mną. Mogą mieć już 15-20 sekund straty tutaj. Ciągnę teraz już sam, tempo udaje się utrzymać! Nadchodzi najtrudniejszy moment - zbliżam się do 35km. Tempo troszkę siada, ale jest to rzędy tylko 10sek/km - to jeszcze nie jest tragedia jak a zwykle mi się w końcówce maratonu przytrafiała. Na 35km mam 2:30:07 i nadal jestem przed zającami. A mam 49 sekund straty już! Oni moim zdaniem mieli tu już ponad minutę. Wyprzedził mnie zaraz potem zając, ale jeśli mam być szczery - taka taktyka to porażka. Najpierw 10km dużo za szybko - zagotowanie biednych biegaczy, potem odpuszczenie tempa i pogoń na ostatnich 7km na 3:00 - zające co mają super życiówki i biegną połowę dystansu na pewno dadzą radę, ale ich podopieczni moim zdaniem mieli małe szanse przy tej taktyce dobiec na 3:00...
Ja tymczasem walczę - przy placu Wilsona dostałem zamówioną wodę od Hani i jej męża którzy tam kibicowali (dzięki!). Wypiłem co nieco, reszta ochłodziła mi czuprynę i zaczął się prawdziwy maraton. Z plusów: nie odpadłem całkowicie, najsłabszy był tylko jeden kilometr nr 38: 4:46 i jeszcze 39-ty w 4:43, ale reszta to: 4 kilometry po ok. 4:34. To był najgorszy mój okres tego dnia, natomiast była jedna super rzecz: ostatnie 1200 metrów przed metą podniosłem się i pobiegłem naprawdę w dobrym tempie! Garmin pokazał że w 4:12/km a wg oficjalnych międzyczasów od 40km do mety miałem tempo 4:20/km (41-szy w 4:24 chyba a ostatnie 1195m szybciej niż średnia). Ostatnie metry endo pokazuje że były w tempie 3:18/km!!Z tego jak finiszowałem i jak się czułem po biegu to jestem bardzo dumny. Może trochę pomógł doping na ostatnich metrach - kolega z pracy wspierał mnie na rowerze (jechał po chodniku a nie po trasie więc w porządku ;) ) - dzięki Andrzej!

Za metą chwila na rozmowy z kolegami, medal, do samochodu żeby wrócić szybko do domu. Zasłużone gratulacje w domu i szybko przebrać się bo najstarsza córka o 14:30 zaczyna mszą przygotowania do pierwszej komunii. No a to co się potem stało to może już pominę, ale dalszej części dnia też długo nie zapomnę (szaleńcza jazda do szpitala z rozbitą głową córki - "atrakcje" do końca dnia zapewnione, na szczęście wszystko się dobrze skończyło, nawet szwów ani tomografii nie było). Tak to już jest u biegaczy-amatorów co mają rodzinę, pracę a gdzieś na końcu czai się hobby zwane bieganiem :)

Dzień był naprawdę wyjątkowy i ta życiówka - jak by to powiedzieć jak klamrą pięknie spina całą opowieść: skończyła się era bycia trzydziestolatkiem, zaraz pojawi się trzecia córka, miało być złamanie trzech godzin, a czas na mecie wyszedł - zobaczcie sami:

3:03:03


:)






poniedziałek, 19 września 2016

Szybko po Woli


W niedzielę pobiegłem start kontrolny przed Maratonem Warszawskim. Wybór padł na Szybko po Woli - organizowany przez Jang'a (kto nie zna niech zajrzy do Ergo na Jana Pawła) cykl biegów po warszawskim parku Szymańskiego.
Impreza kameralna - ilość zawodników w biegu głównym około 100 (rekordem frekwencji było niecałe 150 osób). Organizowana przy wsparciu dzielnicy Woli i jak słyszałem wróble ćwierkają że w przyszłym roku może być trudno o kontynuację (domyślam się że nowa władza może nie być zainteresowana, ale zobaczymy).
Pogoda miała być już gorsza, ale niestety tam na górze nie słuchają prognoz :) W efekcie było słonecznie, na szczęście nie upalnie. W cieniu było bardzo fajnie, w słońcu za ciepło, ale bez tragedii.
Trochę przed startem się zdenerwowałem - byłem umówiony żeby z córkami na mszę dla dzieci pójść i czas był wyliczony na styk. A tutaj 25 minut obsuwy... bo dekorację biegów dzieci przesunięto przed start biegu głównego :( Dlatego nie jestem fanem biegania w niedzielę - nie chcę żeby mi (a właściwie to rodzinie) to psuło rozkład dnia. Jeszcze maraton jestem w stanie zrozumieć - dwa razy w roku przeboleję, ale pozostałe biegi staram się wybierać jak się da sobotnie.
Przed biegiem jeszcze jedna rzecz warta wspomnienia - uczciliśmy chwilą ciszy pamięć 36-letniego biegacza który zasłabł na poprzedniej edycji tego biegu i niestety zmarł potem w szpitalu. Bardzo przykre, niby pocieszamy się w takich sytuacjach że (o ile wiem) zawsze potem się okazuje że powodem była ukryta wada serca, ale to jednak przypomina jak bardzo ulotna jest nasza egzystencja na tym świecie...
W końcu ruszyliśmy na trasę. Stanąłem zgodnie z wytycznymi Jang'a blisko startu, z racji tak małej liczby biegaczy oznaczało to pierwszą linię :) chyba po raz pierwszy w życiu:


Plan był pobiec 2km po 4:00/km a potem 6km po 3:55/km i ostatnie 2km to już ile się da. Najpierw oczywiście za szybko, ale nie wierzę że było 3:44/km jak pokazał zegarek przy znaczniku 1km. Potem drugi 3:40/km (!) ale znowu - miałem wrażenie że wolniej biegłem. Trzeci wyszedł 4:01/km a wydaje mi się że tempo było podobne. W sumie GPS'a nie można w takich warunkach za bardzo używać bo w parku potrafi wariować (za mała pętla, za dużo drzew, za ostre nawroty). Był taki jeden nawrót o 180 stopni, ale było też trochę mniej ostrych, poza tym kilka łagodnych stopni, ale w sumie nawierzchnia jest dość dobra - nie jest to trasa dla wyczynowców, ale ogólnie oceniam pozytywnie.
Czwarty km w 3:49, piąty w 4:01. Pętla miała 2,5km i chyba dlatego 3 i 5 km wyszły wolniej - jest tam też troszkę pod górkę, ale chyba bardziej myślę chodziło o to że oznaczenia km mogły być troszkę przesunięte.
Potem dogonił mnie chłopak biegnący z kartką na plecach "40:00". Coś mi tu bardzo nie grało, miałem na piątce czas 19:08 - więc skąd ten zając na 40 minut? Chwilkę pogadaliśmy, on miał wrażenie że trasa nie ma pełnych 2500m na jednej pętli (czyli tak jak ja bo biegło mi się wg oznaczeń szybciej niż wg samopoczucia oceniałem tempo). Kazał trzymać się na plecach i aż do końca trasy dopingował mnie i ciągnął prawie za uszy żebym nie zwalniał. No i tutaj wielkie podziękowania - muszę odnaleźć w wynikach (jak się pojawią) kto to był i osobiście podziękować. Trudno mu było bo ja już padałem ze zmęczenia, ale dzięki ciągnięciu (słownemu, liny nie mieliśmy :) ) udało się nie opaść z sił i dobiec drugą piątkę w sensownym czasie. Złapałem międzyczasy: na 5-7,5km: 9:53 (3:59/km), 7,5-8km: 1:57,5 (3:55/km), potem 3:51 i 3:52. Czyli coś na miarę finiszu się odbyło bo ostatnie 2km miały być szybciej i wyszły szybciej niż średnie tempo które było 3:53/km a na mecie zobaczyłem czas:

38:50


Nie jest to dla mnie życiówka (chociaż pobita o całe pół minuty!), no ale też mam podskórne przeświadczenie że troszkę brakło dystansu. Wg zegarka było 9,93km, więc gdyby przeskalować wynik to byłoby ok. 39:07 na 10km wg zegarka. Ale to gdybanie - za tydzień Maraton Warszawski, a potem tydzień później atestowana trasa Biegnij Warszawo - tam spróbuję ten wynik powtórzyć :)

Podziękowania dla organizatorów biegu - fajna impreza (szkoda że nie odbywa się w soboty - częściej bym wpadał). I na koniec - sukces! Wreszcie coś wygrałem tym moim bieganiem. Na mecie pierwsze 40 osób dostało opakowanie dania gotowego typu pierogi od sponsora (Karczma Buchówka o ile dobrze zapamiętałem). Wziąłem więc kopytka (bo córki uwielbiają) żeby im trochę wynagrodzić to, że tata rano lata po Warszawie zamiast z nimi czas spędzać. Acha, usprawiedliwię się że zaraz po powrocie wziąłem córki i pojechaliśmy w kilka miejsc, żeby większość dnia spędzić jednak razem rodzinnie :) A jak by ktoś chciał wpaść do Parku Szymanowskiego na tą imprezę to polecam z dziećmi - są biegi dla nich, jak jest ładna pogoda to można miło spędzić czas w parku.

Tutaj link do strony głównej: http://szybkopowoli.pl/

Zrzut endo

Niby z pięty nie walę, ale dziwnie krzywo biegnę...
Zdjęcia pobrane z festiwalbiegowy.pl


piątek, 16 września 2016

Starty, starty, starty


No i jest! Oczekiwany okres w roku biegacza: sezon startowy. W sumie robi się gęsto w moim kalendarzu, a najważniejszy termin czai się w nim tydzień po ostatnim starcie, wtedy to naprawdę zrobi się gęsto w domu jak przybędzie kolejna mała dziewczynka!

No to ciekawe które z moich rekordów będę musiał poprawiać - w sumie szanse są że aż 3 :)

czwartek, 8 września 2016

BMW Półmaraton Praski czyli piekarnik


Wypada coś napisać - pobiegło się przecież. No ale co tu napisać skoro poszło jak poszło? Więc chociaż z kronikarskiego obowiązku: przybyłem, zobaczyłem i pobiegłem na maksa. Co nie było za mądre przy tej temperaturze. Było strasznie gorąco i poszło mi dużo gorzej niż rok wcześniej. Zacząłem jak to ja - jeszcze bardziej ambitnie (bo życiówka w każdym starcie musi być, nieważne ile jest stopni, albo czy to inny kontynent jest po długiej podróży itd). No i sił starczyło na nie za długo, już po kilku kilometrach tempo troszkę spadło, potem spadło jeszcze troszkę i tak dalej, aż do jakichś wartości rzędu 4:45/km nawet doszło. Po drodze miło pogadałem z Krzychem z forum bieganie.pl - to chyba też nie poprawiło mojego wyniku na mecie :) No i dobiegłem w 1:33:23. Niby strasznie słabo w stosunku do planu 4:05/km (1:26:10), ale patrząc na wyniki to lepiej poszło mi w kategorii wiekowej niż rok temu:


Nawet wyciągnąłem porównanie z rokiem poprzednim - też było gorąco przecież:


Rok 2015 2016
1-szy 01:03:52 01:04:51
100-tny 01:26:02 01:27:06
ukończyło       5 865           5 638   
zapisanych       6 986           6 910   
moje miejsce 163 260
mój czas 01:28:58 01:33:23
poniżej 1:05               1                   1   
poniżej 1:10               4                   3   
poniżej 1:15               7                   7   
poniżej 1:20             27                 22   
poniżej 1:25             81                 66   
poniżej 1:30           202               156   
poniżej 1:35           410               341   
poniżej 1:40           777               599   
poniżej 1:45       1 224               953   
poniżej 1:50       1 778           1 419   
poniżej 1:55       2 362           1 929   
poniżej 2:00       3 030           2 571   

Na moje oko wszystkie kategorie pokazują że było w tym roku gorzej z wynikami (więc i z warunkami). Z drugiej strony - mogłem pobiec dużo lepiej, tylko czy to miałoby sens w takiej temperaturze? Chyba zgodzę się "red. nacz." bieganie.pl który napisał że ten bieg nie promuje zdrowego trybu życia - z racji terminu i trasy. Bieganie w upale po asfalcie Wału Miedzyszyńskiego... no nie jest jednak zbyt zdrowe :) Dobrze się zastanowię zanim się ponownie zapiszę zapewne...
A pozytywnie żeby coś dodać - organizacja i poziom imprezy naprawdę dla mnie na bardzo wysokim poziomie. Świetni wolontariusze, dobrze rozmieszczone i wyposażone punkty na trasie!








wtorek, 26 lipca 2016

Bieg Powstania Warszawskiego 2016


W sobotę pobiegłem już szósty (!) raz w Biegu Powstania Warszawskiego. Poprzednie relacje możecie przeczytać tutaj . W tym roku jak zwykle łapało mnie za gardło przed biegiem, jakiś taki rozklejający się jestem. Co roku mniej powstańców staje na trybunie honorowej, było ich tym razem już tylko dwóch. Przytłaczający ogrom cierpienia jaki przeszli powoduje że mam wielki szacunek dla tych ludzi, nie wiem czy dałbym radę po przejściach typu "zobaczyć człowieka przejechanego przez czołg" móc dalej "normalnie" funkcjonować. A ci ludzie nie tylko wrócili do normalnego życia po wojnie, ale jeszcze musieli własnymi rękami odbudowywać nasze miasto. Dobra, krótko było, ale musiałem choć trochę wspomnieć o tym - bo jest to bieg naprawdę wyjątkowy.

Plan był aby atakować rekord życiowy 39:20 z jesieni z Kozienic. Miałem po pierwszym kilometrze (który może być przez atmosferę startu trochę szybszy) osiąść w granicach 3:55/km i do ósmego kilometra włącznie tyle biec, no a potem wiadomo - nie oszczędzać się. Jak się da to finisz, jak nie to walka o utrzymanie tempa. Tyle teoria, a jak to w praktyce wyszło.

Start i oczywiście trochę tłoku, ale dzięki startowi z pierwszej strefy (fajnie mieć życiówkę poniżej 40 minut :) ) nie było źle. Już po krótkiej chwili się rozluźniło. Pierwszy km wyszedł więc w 3:45 i na tyle jeszcze trener się zgodził. Natomiast drugi kilometr to Krakowskie Przedmieście - mnóstwo kibiców, jak zwykle turyści a teraz pewnie jeszcze więcej z powodu Światowych Dni Młodzieży i trudno się powstrzymać. Na domiar złego połowa drugiego km'a to ostry zbieg Karową w dół... no i znowu wyszło 3:46. Trzeci kilometr zaczął się jeszcze podczas zbiegu, ale potem w większości już po płaskim - czyli Wisłostrada. No i znowu 3:44! Ogarnąłem się wreszcie i czwarty i piąty kilometr to już prawie przepisowo bo 3:55 i 3:58. Biegło mi się wtedy jeszcze dobrze, wszystko wskazywało na super wynik, bo na półmetku miałem 19:09. Po drodze minąłem kolegę z Klubu Biegowego Maraton Turek - Andrzeja Nowinowskiego (kazał się pozdrowić to pozdrawiam). Tak teraz patrzę że na półmetku miałem lepszy wynik niż mój rekord na 5km! Więc chyba troszkę przegiąłem, z drugiej strony był ten mocny zbieg.

Na półmetku

Pozostało teraz walczyć i utrzymać tempo. Nawet biegnąc po 4:00 dobiegłbym z poprawionym sporo bo 11 sekund rekordem. Najpierw więc tunel Wisłostrady, potem dłuuugo prosto i nie wolno zwalniać. Szósty, siódmy i ósmy kilometr (zwykle najtrudniejszy) weszły dość dobrze: 3:58, 4:03, 4:05. W sumie trochę za wolno, ale w tym momencie jeszcze przy tempie 4:00 na mecie byłoby 39:15 - nadal 5 sekund poprawiony rekord. No a zwykle ostatni kilometr się finiszuje i można tam urwać nawet 10-15 sekund! Więc nawet można było jeszcze myśleć o złamaniu 39 minut. No właśnie, można by myśleć gdyby nie jeden drobny szczegół - jakiś mądrala umiejscowił podbieg na końcówce tego biegu! ;) Straciłem tam co najmniej 15 sekund, ogarnąłem się na górze podbiegu dopiero i wróciłem do odpowiedniego tempa, no a po skręcie w prawo nagle zobaczyłem bardzo blisko metę i naprawdę zacząłem finiszować. Minąłem kilka osób, ale był to już oczywiście łabędzie śpiew i życiówki nie pobiłem. Wynik oficjalny był lepszy niż złapałem sobie sam zegarkiem, wyszło 5 sekund wolniej niż rekord czyli:

39:25

 
No i wreszcie meta! 


Reasumując: nie było tak źle, jestem zadowolony z tego biegu. Kilka rzeczy muszę poprawić, ale po rozmowie z trenerem i analizie podobno ten początek nie był za szybki - trzeba próbować. Było gorąco mimo późnej pory (21:00 start) - to już chyba tradycja tego biegu zresztą. Ten podbieg na końcówce bardzo pokrzyżował plany, porównując moją formę do tej z przed roku to jednak jest postęp - w Kozienicach było płasko, lepsza temperatura i mniejszy tłok. W tych samych warunkach i trasie rekord na pewno byłby poprawiony.


Dobra, to teraz ciężki okres przygotowań - za miesiąc Półmaraton Praski a za dwa miesiące hit sezonu czyli Maraton Warszawski! :)





sobota, 23 lipca 2016

Ciepła woda w kranie


Tak by można było określić ostatnie tygodnie. Żadnych kontuzji, żadnych startów - tylko bieganie i idzie całkiem dobrze! Warto napisać parę słów - jak wygląda bieganie według planu przygotowywanego przez kogoś innego niż ja sam. Prawie zawsze (z wyjątkiem Wyzwania Runners World) biegam według planu, który sam sobie wybieram. Napisać "układam" byłoby nadużyciem - trener ze mnie jak z koziej ten-tego trąba. No ale czytam trochę mądrych książek, a potem stosuję na sobie plany biegowe z tych książek. W razie potrzeby sam sobie modyfikuję, zamieniam itd. Teraz jest inaczej - plan układa mi i przysyła trener - Grzegorz Gajdus - więc jak chcę coś zmienić to najpierw to konsultuję. Na szczęście staram się i na razie mi wychodzi nie zmieniać prawie nic.

Na razie trener stwierdził że muszę poprawić szybkość bo mam mieć jej zapas żeby móc zrobić postęp w maratonie na jesieni. Dlatego biegam mniej tygodniowo, za to szybciej. Rytmy, przebieżki, siła biegowa no i coś nowego dla mnie - siłownia.



Dzisiaj wieczorem Bieg Powstania Warszawskiego - celto pobicie życiówki 39:20 z ostatniej jesieni. Trochę popsułem ostatnie trzy dni, mam nadzieję że to nie przeszkodzi w dobrym wyniku. Pojechałem rowerem do pracy w środę, przez co byłem zmęczony i nie zrobiłem 10 rytmów po 200m. Po konsultacjach zrobiłem je w piątek rano (5 sztuk tylko), ale za dużo w sumie przebiegłem - bo było to po drodze do pracy i wyszło 10km razem, nawet teraz czuję jeszcze lekkie zmęczenie. Mimo to myślę że będzie dobrze. Boję się tylko tego że trasa BPW w tym roku ma jeden podbieg: na samym końcu :-O ! No ale trzeba szukać plusów nie minusów, będzie dobrze!! :)


środa, 6 lipca 2016

Rewolucja: Grzegorz Gajdus moim trenerem


Trochę już nie pisałem, wszystko - jak zwykle - przez tą pracę, co zajmowała mi ostatnio strasznie dużo czasu. Na szczęście z pracą jestem już ogarnięty, a nawet lepiej: jestem właśnie na urlopie! Dzięki temu mogę nadrobić zaległości z raportowania moich postępów na drodze do Maratonu Warszawskiego w 2016 roku. Tak się złożyło że znalazłem na sieci konkurs portalu Pokonam Granice http://pokonamgranice.pl/ Konkurs miał nagrodę główną: opiekę Grzegorza Gajdusa - tak krótko jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, to nasz zawodnik - lekkoatleta, obecnie posiadacz drugiego w historii polskiego maratonu wyniku: 2:09:23 który był w latach 2003-2012 najlepszym polskim wynikiem. Pomysł na taką opiekę trenerską przebił moje własne plany trenowania z wujkiem Danielsem i zgłosiłem się do konkursu. Trzeba było w kilku zdaniach uzasadnić dlaczego chce się wziąć udział w przygotowaniach do jesiennego maratonu z Grzegorzem Gajdusem i poczekać na decyzję. Nie spodziewałem się za wiele, więc skleciłem na szybko kilka zdań i czekałem na wynik. A napisałem coś takiego:

Zdążyć z trójką przed trzecim.

W tym roku w marcu skończyła się era trójek w moim życiu (czterdzieści lat minęło), ale w końcu października zacznie się nowa era trójek: powinna przybyć nam trzecia pociecha. Żeby to uczcić postanowiłem rozprawić się z jeszcze jedną trójką, czyli przebiec maraton poniżej trzech godzin.
Cel realny bo biegam już od 5 lat i powoli doszedłem do 3:08 ostatniej jesieni.
Od początku listopada spodziewam się biegania, ale w większości pomiędzy szkołą, ewentualnie przedszkolem i kołyską :) no cóż, na szczęście są wózki biegowe dla dzieci – już zacząłem się za nimi rozglądać!


Jak widać odkryłem tutaj po raz pierwszy moje karty - dlaczego w tym roku główny start jesieni nie jest połączeniem turystyczno-maratońskiego hobby, tylko będzie kilkanaście kilometrów od domu. A więc powód jest dość prozaiczny, ale za to bardzo radosny: po prostu w październiku moje stadko córek powiększy się do rozmiaru trzech :D ! Dlatego nie będę podróżował, tylko na miesiąc przed terminem pobiegnę na własnym podwórku, żeby było bezpiecznie.

Nie spodziewałem się za wiele, jak zwykle po konkursach a tu niespodzianka: telefon że jestem w pierwszej trójce i dodatkowe kilka pytań, a potem za dzień czy dwa kolejny że wygrałem konkurs!!! Potem już kontakt bezpośrednio do mojego nowego trenera i mam opiekę na 15 tygodni do maratonu. 15 tygodni bo trwa w tej chwili już trzeci tydzień moich treningów. Uzyskałem zgodę żeby opisywać je, więc postaram się co tydzień albo dwa opisać w paru słowach co robię i dlaczego.






Chyba jeszcze należy się krótki opis skąd ten konkurs i jaki jest jego cel. Oczywiście chodzi o akcję promocyjną oferty firmy Pokonam Granice. Oferują oni opiekę trenerską różnych trenerów. Są różne pakiety, opieka może zawierać nie tylko trenera biegania, ale też dietetyka, opiekę przygotowania mentalnego - razem są więc 3 poziomy a umowa jest na 30 lub 120 dni. Po szczegóły odsyłam na stronę www.pokonamgranice.pl  a ja przetestuję ten pakiet na sobie i zobaczymy - ile w Warszawie urwę z mojej obecnej życiówki maratońskiej :)

piątek, 17 czerwca 2016

Półmaraton Helsinki


Żeby nie podtrzymywać nie za dobrych tradycji, tym razem relacja trochę szybciej :) W sobotę pobiegłem półmaraton w Helsinkach. Najpierw parę słów o mieście - nie za duże, prawdę mówiąc nie jest też bardzo-bardzo ładne. Rozbudowane chyba gdzieś koło przełomu XIX/XX wieku (dopiero na początku XIX wieku zostało stolicą). Właściwie to Finlandia jako niepodległe państwo zaistniała dopiero po pierwszej wojnie światowej. Wcześniej była zwykle pod panowaniem szwedzkim a od początku XIX wieku rosyjskim. Generalnie to tak turystycznie nie myślę żeby był to najciekawszy kierunek. W lato jest dość fajna pogoda, podejrzewam że w zimę musi to być strasznie zimno. Poza tym od morza ciągle wieje a pogoda jest nieprzewidywalna. Bardzo szybko ze słonecznej kąpieli możemy się znaleźć w środku deszczu - nawet podczas tego pobytu dwa razy tak się stało. Kurtka jest konieczna bo inaczej człowieka przewieje, z drugiej strony w słońcu w tej kurtce robi się za gorąco :)

Wracajmy jednak do biegania. A więc doleciałem w piątek wieczorem do Helsinek ze stałym kompanem biegowym Zbyszkiem (pozdrawiam).  Bieg miał być w sobotę i to wcześnie rano - o 8:45. Czas lokalny w Finlandii jest przesunięty względem nas o godzinę do przodu, więc dla nas to była godzina 7:45. W dodatku przylecieliśmy dość późno (w piątek po pracy wylot z Warszawy, dojazd z lotniska) i co najgorsze - musieliśmy być dużo wcześniej żeby odebrać pakiety. Jak się to wszystko posumuje to wychodzi że nie spałem za długo...
No nic, rano szybko coś przekąsić małego i lekkiego, potem w ciuchy jeszcze nie-startowe, skoro tyle czasu przed startem jeszcze było to można było się tam przebrać. Doszliśmy te około 3 kilometry na start i odebraliśmy pakiety. Potem przebranie, krótka rozgrzewka i w sektory startowe. Co mnie zdziwiło to że stanąłem w połowie między zającami na 1:25 i 1:30 i byłem strasznie blisko startu. Potem w wynikach okazało się że różnica między czasem netto i brutto była poniżej 8 sekund. Muszę też wspomnieć o największym zdziwieniu: wydawało się że jest dużo więcej kobiet niż mężczyzn na starcie. Sprawdziłem z ciekawości w wynikach potem: 1.242 kobiet i 1.136 mężczyzn! W trakcie pobytu widziałem trochę osób które biegały rekreacyjnie po mieście i tam różnica była jeszcze większa - prawie nie widziałem biegających Finów, za to Finki często.

Na starcie jeszcze chwilę porozmawialiśmy z rodakiem z Gdańska (znowu pozdrawiam) i za chwilę byliśmy gotowi. Plan był prosty: biec po 4:08 i złamać 1:27:00!






Profil trasy nie był idealny do bicia rekordów. Trasa biegła naokoło Helsinek, przy morzu więc była płaska, ale tylko w 2/3 długości. Potem przecinała półwysep na którym są Helsinki żeby zamknąć kółko i niestety musiała przejść przez cztery wzniesienia. Największe było 30 metrów powyżej startu (18-ty km) i jeszcze trzy pomniejsze z podbiegami rzędu 10-15 metrów w pionie.


Na co tu by jeszcze ponarzekać... ;) wiatr! Wiało jak to nad brzegiem morza - całkiem mocno. W dodatku było bardzo słonecznie, mimo że Helsinki to północna Europa to jednak słońce przygrzewało na tyle że oprócz picia wody wylewałem sobie trochę na czerep. Natomiast w porządku była jedna rzecz: temperatura. Nie było chłodno, raczej ciepło, ale nie na tyle żeby przeszkadzało to w bieganiu. Strzelam że było około 16 stopni (no tylko że to słońce... jak się dało to chowałem się w cieniu podczas biegu).


Na samym biegu jak zwykle spróbowałem podzielić półmaraton na trzy części: najpierw dbać żeby nie biec za szybko, potem spokojnie tym tempem część środkowa no i końcówka - na ile dyspozycja dnia pozwoli. Wybiegliśmy więc, na ulicach kibiców nie za wiele, turystów za to trochę a my biegliśmy kółko wokół miasta. Widoki przy morzu mi się bardzo podobały, chociaż trudno było je podziwiać biegnąc tak szybko. Zagadać do towarzyszy niedoli też nie ma jak - tempo nie było konwersacyjne :) W tej części peletonu w której byłem biegaczy było oczywiście niewielu, nie dało się zbijać w grupki żeby trochę przed wiatrem się osłonić. Niby w ogóle były na biegu w większości kobiety, to moim tempem biegło ich niewiele.


Półmaratony biega mi się bardzo dobrze - tempo jest trudne oczywiście, ale nie jest tak trudne jak przy dyszce ani nie mam problemów w końcówce typu ściana w maratonie. Wyliczyłem sobie że chciałbym pobiec na 1:27 czyli że muszę trzymać 4:08/km i tyle próbowałem biec. Początek oczywiście troszkę za szybko, ale szybko zwolniłem i pierwszy kilometr wyszedł w 4:04. Na początku trzymałem to tempo bez wielkich problemów i co ciekawe nikt mnie nie wyprzedzał a ja dość szybko zacząłem wyprzedzać innych. To strasznie pomaga - nie przyspieszałem i tempa kilometrów wychodziły równo, a mimo to zacząłem szybko wyprzedzać kolejnych biegaczy. W sumie też i biegaczki, na mecie było ich przede mną już tylko 6. Ogólnie w rankingu widzę że na 10km byłem 62 a na mecie 56 :)


Biegło się bardzo fajnie, końcówka to oczywiście walka, cały czas te górki pod koniec biegu miałem z tyłu głowy i zmęczenie było tak duże że nie dałem rady już w końcówce obliczać ile mam zysku czy straty do 1:27 na mecie. Wiedziałem że strata jest, ale dałem z siebie tyle ile mogłem i ostatni pełny kilometr przebiegłem poniżej 4 minut! A już finisz - ostatnie 200 metrów to poniżej 3:30/km!
Na mecie medal - bardzo praktyczny - można nim otwierać butelki :) woda i czekanie na kolegę. A przede wszystkim wielka radość - świetnie mi ten bieg wyszedł! Cieszy wynik 1:27:03, cieszy to że wytrzymałem tempo do końca, mimo podbiegów w końcowej części i to że były siły na finisz.


Wykres tętna też bardzo podbudowuje - mniej więcej równo, trochę rośnie w miarę czasu, oczywiście jest wyższe na podbiegach, ale nie ma osłabnięcia i spadku tętna (tak jest zwykle jak człowiek nie wytrzyma tempa i zwalnia). W sumie - naprawdę fajnie wyszło, nic tylko cieszyć się na taki start przygotowań do maratonu!



ADs