Za tydzień półmaraton w Pradze więc trzeba było się sprawdzić jak tam moja forma. Skorzystałem z okazji że moja nowa firma też ma klub biegacza i oferowała możliwość zapisania się na 5km albo półmaraton w Warszawie. Niestety nie było akurat koszulek biegowych w moim rozmiarze, jak widać na zdjęciu wyżej ubrałem się więc w koszulkę konkurencji :) tak na serio to trochę z przypadku - po prostu chciałem mieć niebiesko-czarne ubranie, ale wyszło tak że miałem koszulkę z maratonu w Chicago gdzie sponsorem był Bank of America, a ja od kilku miesięcy pracuję w zupełnie innym banku :)
Pogoda nie rozpieszczała, zimno, wiało średnio mocno - cieszyłem się że tylko piątkę biegnę (a biedna żona półmaraton che che). Podjechaliśmy razem więc musiała na tym zimnie trochę poczekać na swój start, który był godzinę po moim. Jak zwykle ta impreza jest w ostatnią niedzielę marca co oznacza że od razu po zmianie czasu na letni - po przesunięciu zegarków o godzinę w przód. To daje na papierze godzinę mniej snu, no ale start jest późno więc nie ma problemu. Dobiegłem sobie na start od samochodu, zrobiliśmy zdjęcie z kolegami z pracy i pobiegłem szybko robić jakiś przebieżki jeszcze. Udało się wejść do swojej strefy startowej, chociaż nie dało się przepchać w okolice zająców na 20:00 i utknąłem w pobliżu tych na 25:00. Nie musiałem długo czekać i ruszyliśmy. To znaczy jak zwykle - nie ruszyliśmy wszyscy bo chwilkę zeszło zanim się ludzie w mojej okolicy mogli ruszyć, ale nie było problemu z tłokiem prawie żadnego, szybko się poluzowało i nie miałem problemów tym razem z dopasowaniem tempa. Ustawiłem sobie zegarek żeby mi zaliczał okrążenia co 500m dla łatwiejszej analizy i widzę że pierwsze pół kilometra było w tempie 3:58/km - czyli idealnie. Trasa jest też bardzo dobra do bicia rekordów, tylko jeden niezbyt straszny podbieg pod wiadukt w początkowej fazie biegu a potem już płasko albo z górki - bo start na górze Skarpy Wiślanej a meta na dole na Wisłostradzie.
Patrzyłem co jakiś czas na tempo i starałem się trzymać te 4:00/km żeby złamać 20 minut. Wychodziło dobrze: 1:59, 1:58, 1:55,5, 2:01, 1:59 - takie czasy były do półmetka. I nie czułem żeby miało być bardzo źle. Tętno powoli rosło (wtedy na to nie patrzyłem, teraz analizuję wyniki - wtedy po prostu czułem zmęczenie które narastało). W drugiej połowie biegu dalej trzymałem tempo: 1:55, 1:59, 2:02, 2:05, 1:59. Jak widać miałem kryzys i jak zwykle jest pod koniec biegu, ale sama końcówka już jakoś odżywam. Jak zwykle mam wrażenie że trochę głowa nie wytrzymuje, ale w sumie patrząc na tempo liczone zegarkiem to miałbym na 5km czas około... 19:53. Natomiast ja sam zmierzyłem sobie 20:01 - skąd różnica? Wiadomo - trasa jest atestowana więc można ufać że jest odpowiedni dystans, ale zegarek ma do 3% błędu i zwykle trochę zawyża dystans. I tutaj niecałe 50 metrów zmierzył więcej - to jest te brakuje 9 sekund. A w ogóle to czas oficjalny jaki przyszedł to
20:07
i pierwszy raz mam aż taką różnicę między moim pomiarem a oficjalnym czasem, no jeszcze w maratonie w Rzymie to się zdarzyło, ale wiadomo "włoska organizacja" tam była więc bramy były jakoś dziwnie poustawiane. Tutaj natomiast coś się źle zadziało z czytnikami na starcie. Były tam dwie maty i ja ruszyłem dopiero wbiegając na pierwszą. Myślę że te maty sczytują czipy z pewnej odległości, a ja ruszyłem z kopyta w momencie wejścia na pierwszą matę. Chyba mój czip został sczytany gdy jeszcze podchodziłem do linii startu i stąd te 5-6 sekund różnicy między zegarkiem a czasem oficjalnym.
No dobra to wnioski: patrząc na wynik z zegarka to pobiegłem te 20 minut (różnica jednej sekundy). Więc muszę sobie coś zaplanować. Mój zegarek dokładnie co do sekundy (prorok jakiś czy co) przewidział mój czas na piątkę - dosłownie:
Więc wg zegarka mam biec tuż poniżej 1:35. No ale tyle to ja miałem w Wiązownie - tam zacząłem po 4:21 (pierwsze 5km średnio), a średnia wyszła 4:30. Czuję że jest trochę lepiej, więc mam zamiar spróbować trochę szybciej. Myślę że muszę zacząć po 4:30/km i jeżeli po pierwszej siódemce (bo to 1/3 dystansu, tak zwykle dzielę sobie półmaraton) będzie dobrze to trochę przyspieszyć. Nie wiem do jakiej prędkości, ale z kalkulatora Vdot (Jack Daniels) wychodzi że 20 minut na 5km to odpowiednik 1:32 w połówce. To chyba trochę zbyt optymistyczny wariant bo 4:21/km. Więc jak złamię 1:33 to będę bardzo zadowolony. Plan minimum to złamać 1:35. W końcu mam w tym roku zejść poniżej 1:30 więc jakiś postęp od wyniku 1:35 z Wiązowny musi być!
Tak czy siak będzie fajnie - już się cieszę na ten wyjazd, w sumie jeszcze tylko dwa dni w pracy i w piątek rano wyjeżdżamy wesołą ekipą (tym razem bez rodzinki). Ale wspomnę nieoficjalnie że już zapisałem się na maraton jesienny i kupiliśmy bilety na samolot dla całej rodziny - to będzie super wyprawa, ale to może po Edynburgu zdradzę plany na jesień, to jeszcze bardzo odległa perspektywa. Na razie - szykuję się na walkę w krainie Krecika, knedlików i najlepszego piwa!
To teraz trochę zdjęć a na koniec króciutko podsumowanie trzeciego tygodnia jeszcze.
Jak tam treningi? Jedna rzecz wyszła słabo - ogólny dystans. Niestety bieg w niedzielę rozwalił mi możliwość zrobienia biegu długiego. Planowałem po piątce dokręcić te 12km i wtedy byłoby zgodnie z planem, ale musiałem szybko wracać samochodem do domu bo córy już coraz większe, ale żeby nie były same. Potem dwie wziąłem do samochodu i pojechaliśmy na metę kibicować żonce która akurat kończyła półmaraton. Dobrze jej poszło (chociaż jak rasowy biegacz - ona nie była zadowolona :) ).
To krótko jak treningi wyszły:
Poniedziałek - siłownia zgodnie z planem - 3 serie plus w sumie 5km na bieżni
Wtorek - dycha w tym 8 rytmów po 30 sekund
Środa - tempówka 10km po 4:35km razem prawie 15km - dobrze wyszła!
Czwartek - 11km w tym 10 podbiegów po 100m
Piątek - tylko basen żeby odpocząć - udało mi się poprawić tempo znacznie! Wiecie że nogi mają znaczenie w pływaniu? Ja się akurat dowiedziałem...
Sobota - rozruch spokojny 8km w tym 8 rytmów po 40 sekund
Niedziela - start 5km razem niecała dycha
Podsumowując - tylko 58km zamiast 70km. Trochę mnie martwi że kolejny tydzień mam też start i trochę też trudno w takim tygodniu wyrabiać objętość (a ma być 80km) więc nie uda się pewnie znowu z tym kilometrażem... waga drgnęła w górę najpierw, ale potem spadła i średnio wyszło 81,1kg. A miało spadać, no ale dobrze że nie urosło za bardzo bo tylko 0,1kg patrząc na średnią z całego tygodnia. Teraz już troszkę spadło więc może będzie dobrze. W sumie to musi być, optymistyczne myślenie to połowa sukcesu! (patrz: jesteś zwycięzcą).