Nogi jeszcze bolą ale pisać już można :) Impreza była świetna, na razie najlepsza w mojej krótkiej jeszcze "karierze" sportowej. Było kilka minusów, o których później, ale w sumie naprawdę był to wyjątkowy dzień.
Moim celem minimum było 3:39:59 ale trenowałem i spróbowałem pobiec tempem na 3:30. Obudziłem się godzinę przed budzikiem (czyli o 6:00) i nie mogłem już usnąć, wyszykowałem się więc i pojechałem samochodem - nie było problemów z zaparkowaniem blisko stadionu. Żonka z córkami dojechała później żeby kibicować na mecie.
Na stadionie wziąłem udział w rozgrzewce z Heniem ;) Niestety toalet było za mało więc musiałem skorzystać z "dzikiej" co mi się od wielu lat nie zdarzyło. Potem podszedłem pod balonik na 3:30 i odszukałem Marcina z którym tam się umówiliśmy. Na starcie pomachałem Pawłowi który stał trochę bliżej startu (biegł na 3:20) i rozmawiając z Marcinem odsłuchaliśmy "Sen o Warszawie", padł strzał i pobiegliśmy.
Biegło się super, pogoda była dobra do biegania, dla mnie były tylko dwa nie za duże problemy: za ciepło i było trochę wiatru w twarz. Ale nie były to duże problemy i biegło się przyjemnie. Najpierw Most Poniatowskiego - start nie był falami i było tłoczno, pierwszy kilometr w 5:05. Jakimś cudem mimo że na starcie staliśmy przed balonikami na 3:30 to zaraz za startem znalazły się przed nami :-O Biegło się w tym tłumie chętnych na 3:30 niewygodnie więc troszkę przyspieszyliśmy i biegliśmy tuż przed balonikami. To był jednak zły pomysł, nie było jak kontrolować odległości od baloników i powoli im uciekaliśmy - ja, Marcin i Ania która też biegła na 3:30. Żałuję tego że przesadziłem z tempem - było ono średnio na oko 7 sekund na kilometr szybsze od planowanego (a nawet jeden km zdarzył się w 4:39/km!). Usprawiedliwiam się zawsze tym że moja forma wciąż rośnie i w krótszych biegach zawsze ta taktyka się sprawdzała - była życiówka. W maratonach jednak zawsze ona się u mnie nie sprawdza i tak było tym razem.
Po moście była starówka - szybciutko minęła, kibice byli bardzo fajni, potem zbieg do Wisłostrady i "króciutka prosta" :) Wciąż biegło się super, rozgrzany już byłem, słonko trochę za bardzo przygrzewało ale było znośne. Atmosfera super - Marcinem co jakiś czas gadaliśmy, przybijałem piątki dzieciom, odmachiwałem kibicom którzy dzielnie dopingowali. Gdzieś w połowie Wisłostrady Ania wbiegła do toalety i już jej nie widziałem potem.
Potem skręt w Witosa i na Ursynów! Przy takim śmiesznym podwójnym zawijasie widzimy tych co biegną przed nami - widzę znowu Pawła! Trochę został za swoim balonikiem - jest już ok. 21km ale trochę mnie to zaniepokoiło bo tak wcześnie kilkaset metrów straty to dziwne - on ma bardzo dobre wyniki (później się okazało że to były problemy żołądkowe). Na 18km zobaczyłem po prawej kolegę ze studiów - Marcina który z powodu kontuzji nie biegł ale zaoferował się jako moje lotne wsparcie. Miał trzy zestawy izotonik+żel na 18, 27, 36 kilometr i mi je podawał a momentami jechał obok mnie i mnie wspierał. Taka lotna pomoc to super sprawa, dzięki Marcin, nie wiem czy tak sam dałbym radę w trakcie kryzysu (ale o tym za chwilę ;) ).
Skręcamy w Park Natoliński - fajne miejsce ale tam był w środku ciężki podbieg! Zaczynam po raz pierwszy widzieć biegaczy którzy przechodzą w marsz. A ja... biegnę i myślę że jest dobrze gdy nagle... skurcz uda z tyłu. Strasznie się zdenerwowałem - to był chyba 25km a tu już skurcz? Zacząłem się obawiać czy ukończę ten maraton! Ale rozbiegałem ten skurcz i nie przeszedłem do marszu.
Za parkiem wbiegamy na asfalt i tutaj mówię do Marcina "dawaj swoje, ja będę próbował się ciebie trzymać" - nie chciałem go hamować - niby debiutant ale biegowo to inna półka :) i rzeczywiście - biegłem niedaleko i jak patrzę na swoje tempa kilometrów to do 32km włącznie było ono na 3:30 albo szybsze. Marcin powoli się oddalał bo utrzymywał tempo szybsze. Później spotkaliśmy się na stadionie i wiem że dał radę! Złamał 3:30 w debiucie, gratulacje! Chociaż nasze tempo na początku też mu dało w kość bo drugą połowę przebiegł znacząco wolniej (ok. 2 minuty z czego co wyliczyłem sobie). To dowodzi że trzeba konsekwentnie biec - pierwszą połowę wolniej niż drugą.
Potem nastąpiła u mnie Wielka Czarna Dziura. Tempo spadło momentalnie z 4:58/km do ponad sześciu minut na kilometr. Najgorsze jest to że wydaje mi się że wydolnościowo nie było tak źle, straciłbym co nieco ale nie aż tyle. Powodem były skurcze które powodowały że momentami biegłem jak sparaliżowany. Mięśnie ud z tyłu i przy pachwinach oraz przedramiona. Co ciekawe skurcze się odzywały gdy tylko robiłem jakiś nietypowy ruch: próbowałem machnąć ręką do kibiców, obejrzeć się za siebie itd. Przyznaję ze skruchą że przestałem reagować na doping, miałem kamienną twarz i biegłem, biegłem, biegłem. Strasznie chciałem przejść do marszu ale wysiłkiem woli wyliczyłem że nawet tracąc po minucie na kilometrze dam radę zrealizować mój plan minimum: 3:39:59! Najgorsze było to że traciłem trochę więcej niż minutę... To była bardzo ciężka godzina w moim życiu :) Mimo to biegłem i mijałem kolejnych maszerujących, jeden z nich miał na koszulce napis "Nie poddawaj się" - trochę ironicznie to wyglądało :) Jeden jedyny raz przestałem biec - skurcze były tak mocne że zatrzymałem się, oparłem o barierkę i rozciągnąłem obie nogi. Zegarek pokazał tempo obecnego kilometra 7,5 minuty - to mnie dobiło bo wynik powyżej 3:40 byłby dla mnie bardzo niezadowalający. Marcin na rowerze jechał obok ale ja nie miałem siły nawet potakiwać, myślę sobie teraz że świadomość że ktoś obok jedzie bardzo mi pomogła - wtedy nie byłem w stanie o tym myśleć.
No a potem końcówka - siły do biegnięcia jeszcze były (malutko ale były) ale próby przyspieszenia wiązały się ze skurczami, po 7 kilometrach takiego truchtu, na 3-4km przed metą zaryzykowałem - przyspieszyłem do około 5:40/km. Wtedy chyba zobaczyłem kibicującą Hankę z rodziną - pierwsze zdjęcie jest właśnie wtedy zrobione (dzięki!). Od tego momentu było już bardzo ciężko ale było dobrze! Marcin już odjechał żeby nie robić tłoku (dużo jechał ścieżką i ani razu nie przeszkadzał biegaczom). A ja parłem do przodu. Znowu Most Poniatowskiego - tym razem był on duuużo dłuższy! Zbiegam wreszcie na dół, zawijamy w prawo, widzę ogrom stadionu nad moją głową i wtedy złapało mnie tak że nie mogłem prawej nogi wyprostować. Mimo to komicznie ale biegnę, jakoś psychosomatycznie to wyleczyłem bez marszu, wbiegamy w prawo na podjazd do stadionu. Wbiegamy do tunelu, a co tam, zafiniszuję. No i finiszowałem sprintem mijając biegaczy a tuż przed metą ręka sama poszła do góry. Może i nie z wymarzonym czasem ale zostałem Bohaterem Narodowego!
Mimo że długo patrzyłem na kibiców nie mogłem znaleźć "moich kibiców". Dobrze że miałem ze sobą telefon - zdzwoniliśmy się i spotkaliśmy - były moje dziewczyny na trybunach ale z powodu dużej ilości kibiców nie dałem rady ich wypatrzyć. Córka była bardzo szczęśliwa (druga spała!), poszliśmy na obiad do jakiejś włoskiej knajpki na ulicy Francuskiej (ale nie polecamy ;) ) i tak w sumie spędziliśmy naprawdę udany dzień.
A teraz kilka łyżek dziegciu czyli co mi się nie spodobało:
- toalet było dużo, dużo za mało - naliczyłem około 40, może 50 na około 7 tysięcy samych biegaczy! Kolejki do toalet były takie że na start by się nie zdążyło. Chętnych było tyle że kolejka zrobiła się nawet... do krzaków okalających Narodowy :)
- ktoś wpadł na pomysł aby linię startu z matami sczytującymi czipy przesunąć ładny kawałek za dmuchaną bramę. Część biegaczy (i ja) pomyślało że ta brama to start (zdziwiłem się że teraz mat nie ma na ziemi - czyżby w tej bramie czytniki były, wot technika). Stopery włączone - biegniemy, nagle ludzie przed nami stoją. Okazało się że natrafili na maty i co robią? Wszyscy zerują swoje garminy! Przez to na samej linii startu zrobił się mały kocioł
- moim zdaniem oznaczenia kilometrów nie były prawidłowe (najdrastyczniej w Parku Natolińskim) ale tutaj nie upieram się - może i mój gremlin wariował
- największa skucha - ochroniarze na Narodowym nie pozwalali mojej żonie usiąść z wózkiem dziecięcym na krzesełkach! Że niby nie wolno z wózkiem wchodzić tam gdzie są sektory z krzesełkami. Kompletna paranoja - 58,5 tysiąca miejsc a kibiców było dużo dużo mniej i nie było żadnego problemu z tym że obok krzesełka stoi wózek ale ochroniarze dwa razy podchodzili i w niemiły sposób wypraszali
Żeby nie popsuć ogólnie bardzo pozytywnego wrażenia to co się podobało:
- start z mostu - bardzo fajny pomysł, oby pozostał
- meta na Narodowym - myślę że to było największe źródło sukcesu frekwencyjnego
- bardzo fajna trasa - starówka, Natolin, Ursynów. Nie było to najszybsza trasa ale była bardzo dobra bo i ładna i łatwo dostępna dla kibiców
- kibice - moim zdaniem dopisali bardzo dobrze. Widać było wreszcie jakościową różnicę względem innych biegów. Na Wisłostradzie był nawet w jednym miejscu zwężający się szpaler ludzi, czułem się jak w Paryżu. Na Ursynowie było też bardzo energetycznie, tylko ja nie byłem w stanie tego docenić wtedy :)
- punkty odżywiania, obsługa za metą - bez zarzutu, niby coś oczywistego ale to wymaga ogromu pracy
- expo - zbyt ubogie (może w piątek zaraz po otwarciu tak zawsze jest?) ale nie było źle
Reasumując - to był bieg który ze wszystkich w których brałem udział najbardziej mi się podobał. Dużo tu zasługi mojej żonki która kibicowała z córkami i bardzo jej dziękuję za bieganie za dwoma energetycznymi córkami (zanim jedna zasnęła w wózku) - wasze wsparcie jest dla mnie najważniejsze!
A teraz... dla was drodzy czytelnicy trochę zdjęć i filmik (autorem jest Marcin) a dla mnie - tydzień bez biegania - roztrenowanie zgodnie z planem treningowym który robiłem. To będzie ciężki tydzień, pocieszę się jazdą na rowerku treningowym który kupiliśmy tydzień temu :) Ale za tydzień będzie Nowe Otwarcie ale o tym za tydzień!