niedziela, 29 października 2023

Bieg Złotych Liści, Park Run i zaraz Nicea!

Trochę znienacka, ale wypadł mi dodatkowy start: Bieg Złotych Liści w parku miejskim w Piasecznie. Właściwie to moja żonka się tam zapisała i miała biec, ale z powodu samopoczucia poprosiła o zmianę. Bieg jest kameralny, organizowany przez piaseczyński klub biegowy "Kondycja" który prowadzą razem Renata i Wiesław Paradowscy. Całkiem znane postacie bo oboje to reprezentanci Polski i medaliści. Szczególnie dla nas maratończyków pani Renata z życiówką 2:27:17, wygraną w Hamburgu i drugim miejscem w Bostonie (!) dużo znaczy. Kondycja klub popularyzujący bieganie i dużo można im zawdzięczać - nie tylko to ile biegów które organizują pobiegłem (Piaseczyńska Piątka, Frog Race, Piaseczyńska Mila, Bieg Złotych Liści, Memoriał Rosłona, Bieg Józefosławia), ale też dzięki im staraniom mamy naprawdę piękny jakościowo stadion lekkoatletyczny w Piasecznie na którym świetnie mi wychodzą wszystkie sesje szybkościowe. 

Dobra po takim wstępie to już można szybko - przyjechaliśmy z najmłodszą córką, przepisaliśmy numer startowy na mnie w biurze, odebrałem ten numer, zrobiłem rozgrzewkę i byłem gotowy. Trasę znamy bo już tam żonka biegła, plan był aby spróbować pobiec równo po 4:00/km. No i tak krótko: udało się przez połowę dystansu. Potem tempo spadło i to niemiłosiernie - do 4:25/km! Ale dzięki temu że dystans nie jest zbytnio atestowany (nie jest w ogóle atestowany, jest sporo mniej niż 5km :) ) to czas wyszedł ładny dla oka: 19:52. Jednak brakowało ponad 200 metrów wg garmina, więc gdyby było tego dystansu tyle co powinno być, to czas byłby tuż poniżej 21 minut, a nie 20.


Oprócz tego wczoraj pobiegłem jeszcze Park Run - chciałem na tydzień przed maratonem sprawdzić się na jakim jestem poziomie. Coś mi ta forma nie rusza się do góry i to mnie martwi. Przed moim bardzo dobrym startem w Poznaniu w 2015 miałem start na dychę tydzień przed maratonem i tam zrobiłem moją aktualną życiówkę na 10km. Więc liczyłem że takie pobudzenie w ostatnim tygodniu będzie miało sens. Spróbowałem podjechać na taki test - najszybszy ParkRun w okolicy odbywa się oczywiście w Parku Skaryszewskim. Z okazji bliskiego "halołyna" część biegaczy przybyła z kosą, przebraniem za wampira albo czymś podobnym. Ja przyjechałem z moimi dwiema młodszymi córkami. Moim zdaniem to też powinno ich wystraszyć. Ale jak to ja - przyjechałem na ostatnią chwilę, rozgrzewkę więc zrobiłem nie za długą, ale myślę że nie było bardzo źle: dwa kilometry w tym ćwiczenia i przebieżki się udało zmieścić. Plan był trzymać (wiem, nudne - cały czas to samo) 4:00/km i zejść poniżej 20 minut. A jak poszło? Było dużo lepiej niż zwykle, bo aż 3,5 kilometra się udawało a potem powolutku odpadałem. Nie było to strasznie dużo jak poprzednio, jednak w sumie kilkanaście sekund straty wyszło i czas oficjalny to 20:14.


Następnego dnia zrobiłem 18km w Lesie Kabackim (w lesie 15km, potem 3km w tempie maratońskim po asfalcie). Myślę że jestem gotowy. Wyniki pokazują że jestem troszkę wolniejszy niż przed Edynburgiem (o te 14 sekund na piątkę) albo Poznaniem (to już 27 sekund na piątkę) a w tych dwóch miejscach ledwo złamałem 3:20 w maratonie. Plan więc jest na Niceę jasny:

  • zacząć po 4:44/km i na połówce zameldować się dokładnie w 1:39:59
  • potem można minimalnie próbować urywać, ale kilka sekund na km o ile samopoczucie pozwoli
  • plan A: złamać 3:20
  • plan B: nie odpaść w końcówce i dobiec jak najrówniejszym tempem
  • plan super-super: pierwszy raz w życiu zrobić BNP i złamać 3:18

Trzymajcie kciuki! 






niedziela, 8 października 2023

Bieg po Dynię 2023

 

Mój ulubiony z pomarańczowych biegów czyli Bieg po Dynię w naszej gminie właśnie dzisiaj się odbył. Jak tylko mogę to startuję, chociaż czasami wypadał akurat w terminie mojego jesiennego maratonu. Na szczęście w tym roku biegnę maraton na południu Francji, a tam jest dużo cieplej - z tego powodu maratony tam są później. Mój jest na początku listopada - za cztery tygodnie, więc nic nie stało na przeszkodzie żebym pobiegł w tym roku po tą dynię. 

Pogoda trochę była problematyczna, niby słoneczne, ale zimno i wietrznie. Mimo to wybraliśmy się we trójkę z żonką i najmłodszą córą na ten bieg - zawsze jest tam piknik z ciekawymi rzeczami dla dzieci. Podjechaliśmy przed południem (bo start biegu głównego był o 12:00), ja odebrałem pakiet, pogadałem ze znajomymi - było nas aż czterech z naszego osiedla - bardzo silna ekipa skoro z całej Nowej Iwicznej o ile pamiętam było tylko 8 osób, a w całym biegu pobiegło 160 osób. 

No to jak zwykle szybka rozgrzewka - trzy kilometry z wymachami ramion, skipami A i C i przebieżkami i szybko na start. Nie było na szczęście obsuwy i ruszyliśmy.

Najpierw kółko po stadionie, ustawiłem się z kolegą Mikołajem z przodu bo obaj trochę myśleliśmy o wyniku 20 minut na mecie. Na początku troszkę trzeba było się przepychać, albo raczej obiegać na wirażu innych (trochę to dziwne że widzę potem w wynikach że człowiek kończy w 23:30, ale na początku biegnie tempem 4:00/km... musiał się nieźle zakwasić na tym okrążeniu wokół stadionu i odpaść potem. No ale ja po tym kółku biegłem stałym tempem. Plan był trzymać 4:00/km i zobaczyć w drugiej połowie co z tego wyjdzie. Wybiegliśmy ze stadionu i potem na rondzie w lewo, czyli znowu trasa jest w odwrotnym kierunku niż kiedyś to bywało. Dzisiaj to był dobry wybór, bo mocno wiało i odcinek pod wiatr był trochę osłonięty przez domy przy ulicy Gminnej. Na tym odcinku schowałem się za jakimś dryblasem, za mną ustawił się młodszy biegacz w czerwonej koszulce (zagadałem do niego że lepiej się chować, co najwyżej potem dać zmianę). Przede mną widziałem cały czas samochód prowadzący pierwszego zawodnika (dziwne, zwykle mi uciekają szybko :) ) a oprócz tego naszą wioskową olimpijkę czyli trenerkę naszego klubu biegowego MILA (Ania Jakubczak-Pawelec). Kiedyś dawałem radę się z nią ścigać, ale od jakiegoś czasu mi nie wychodzi :) Postarałem się tylko dobiec do grupki trzech osób żeby nie biec samemu pod taki mocny wiatr. Udało się i jakiś czas mogłem się osłonić od wiatru. 

Biegłem wg zegarka (wirtualnego partnera na 4:00 ustawiłem) i udawało się to tempo trzymać. Przy urzędzie gminy zakręt w prawo, szło dobrze. Potem prosta gdzie wiało z lewej strony więc nie było to obciążające już tak bardzo, zakręt w prawo i długa prosta przede mną. Wiało w plecy, ale co dziwne nie pamiętam żeby mi to pomagało. Na tej prostej była dopiero połowa dystansu i nadał miałem tempo 4:00! Po trzech kilometrach było jeszcze OK patrząc na tempo wg zegarka. Zauważyłem niestety że rozjeżdża się liczony dystans przez zegarek i znaczniki kilometrowe na ziemi (nie było oznaczeń pionowych). Podejrzewałem że na mecie będzie więcej dystansu wg zegarka i że czas będzie dłuższy niż wynikałoby z garmina. Tak czy siak najważniejsze to biec równo, ale niestety czwarty kilometr był słabszy - wg stravy wyszło 4:06, ale ostatni to już dużo słabiej - bo 4:11. Teoretycznie więc powinno wyjść 20:15, jednak rzeczywiście - zostało jeszcze 160 metrów! 

I mimo że ta końcówka było w tempie 3:44/km to i tak na metę wbiegłem z czasem 

20:52

W końcówce mocno walczyłem żeby tego biegacza w czerwonej koszulce dopaść i już kilka razy się udawało, ale zawsze jak mnie tylko słyszał z tyłu to diabelsko przyspieszał i nic z tego nie wychodziło, skubany :)

Na mecie medal, izotonik, pogadałem znowu z kolegami którzy dobiegli chwilę po mnie, pogratulowałem temu co mi się nie dał wyprzedzić, pogadaliśmy z żonką i córką które mi kibicowały i na starcie i na finiszu (stąd mam takie zdjęcia :) ). No i wróciliśmy do domu bo ten wiatr w połączeniu z tym że się spociłem mógłby mi załatwić kolejne przeziębienie, a tego bym nie chciał :)






środa, 4 października 2023

Warszawska Dycha

Przy okazji maratonu warszawskiego była też zorganizowana dycha na którą się zapisałem. Tak oficjalnie to nazywa się ten bieg "Nice To Fit You Warszawska Dycha" (więcej wielkich liter się nie dało upchnąć). No ale to i tak nic w porównaniu do nazw polskich drużyn żużlowych z kilkoma nazwami sponsorów w nazwie :)

Przyznam się szczerze - chciałem zrobić dłuższą relację, ale mam tyle na głowie (i nie zawsze wesołych) tematów w życiu prywatnym że wpis czeka rozgrzebany już prawie dwa tygodnie. Więc zrobię tyle ile zdążę - krótko, bo za kilka dni kolejny start - Bieg po Dynię. 

Krótko zatem: dojechałem jak zwykle na styk, przez co niestety nie zdążyłem na zdjęcie z biegaczami z firmy (NatWest). Za to zdążyłem zobaczyć się z kolegą z osiedla przed biegiem i też po co mi umożliwiło wrzucenie tego ładnego zdjęcia (dzięki Mikołaj):

 
 
Pogadałem też z kolegą ze studiów i paroma innymi osobami, ale chyba nie da się uciec od tematu samego biegu. A nie było krótko mówiąc za dobrze. Poprzedni tydzień był pod znakiem choroby - nie brałem antybiotyków, ale jakiś wirus był na tyle zjadliwy że czwartek i piątek wziąłem zwolnienie chorobowe, jak nigdy właściwie. Taki byłem osłabiony że nie dałem rady pracować - i to widać było w niedzielę na biegu. Organizm był słaby i wystarczyło sił tylko na połowę dystansu, nie dało się potem już przyspieszyć. Czas bardzo słaby:

44:05

No ale to raczej wypadek przy pracy ze względu na chorobę - zapisałem się na Bieg Niepodległości i spróbuję coś w tym roku jeszcze pobiec bardziej sensownego na tym dystansie!


 

No i jeszcze filmik od kolegi z mety (dzięki Alan!) - pierwszy raz próbuję na moim blogu jakiegoś filmiku, oby zadziałało :)



ADs