niedziela, 2 lutego 2025

Bieg Wedla

Oj dawno nie biegłem Biegu Wedla - w sumie to zdarzyło mi się to dopiero dwa razy: w 2013 i 2014 roku. Za pierwszym razem biegła też nasza najstarsza córka (plus mój chrześniak który nas wtedy odwiedził), a za drugim razem to już dwie starsze córki. Ale tylko za pierwszym razem był śnieg. Zwykle jakoś nam termin kolidował z wyjazdami, bo jest w okolicach ferii zimowych. W tym roku się udało - najmłodsza jest już na obozie zimowym, a my mogliśmy pojechać do Skaryszaka pobiegać :)

Moje plany co do tego biegu były takie żeby pobiec. Dopiero zaczynam przygotowania - w końcu maja maraton w Sztokholmie, więc nie jestem jeszcze w żadnym stopniu w najlepszej formie. Jeśli chciałbym w tym roku też złamać 40 minut na dychę to na początku sezonu pomyślałem sobie że powinienem dać radę pobiec te 5sek/km wolniej - i takie były moje założenia: biec po 4:05/km. Żonka pojechała ze mną na bieg, stąd mam tyle zdjęć i to nawet z samego biegu, jak nigdy. Zaparkowaliśmy niedaleko parku, ja po drodze zrobiłem rozgrzewkę i nawet postój w toi-toi'u się udało zmieścić przed startem. Pakiet odebraliśmy dzień wcześniej (oj masakra tam przy Decathlonie w Warszawie zaparkować) więc na start przybyliśmy na krótko przed wyznaczonym czasem. 

Przed samym biegiem była krótka przemowa, chwila ciszy dla uczczenia wieloletniego organizatora tego biegu: Andrzeja Krochmala, który zmarł niedawno. Była to 19-ta edycja tego biegu i pierwsza bez niego.

Po starcie ruszyliśmy alejką główną - trasa jest jak zwykle to tym dużym głównym kółku, zupełnie jak w Park Run. Tylko tutaj jest więcej kółek, dokładnie to pięć sztuk, co z krótkim dobiegiem na koniec daje 9 kilometrów (około). Ruszyłem (oczywiście) za szybko, ustawiłem sobie okrążenia co 500 metrów i po pierwszym zamiast 2:02-2:03 miałem 1:58. Trochę się ogarnąłem i zwolniłem, ale nie dość dużo i biegłem troszkę za szybko cały czas.

Po pierwszym kółku czułem się dobrze, jednak poziom wysiłku był trochę za wysoki, zresztą po tym tempie widziałem że padnę w drugiej połowie... po drugiem kółku - dogoniłem najwolniejszą biegaczkę. No to musiała pani biec tempem 8min/km skoro zrobiłem dwa kółka gdy ona jedno. W sumie to nic złego - wielki szacunek dla tej pani (starsza pani, właściwie to babcia) za to że jest tak aktywna. Tylko nie wiem czemu stała na starcie obok mnie czyli prawie na samym przodzie ;)


Przy każdym okrążeniu moja Karolina robiła mi zdjęcia i dopingowała, to było super miłe. Na jej pytanie jak się czuję odpowiedziałem zgodnie z prawdą że średnio, ale tak powinno być jak się biegnie szybko. Po trzecim kółku zaczął się najtrudniejszy odcinek - widziałem na zegarku że tempo mi spadło ze średniej troszkę ponad 4min/km do nawet 4:17/km na 15-tym odcinku 500m (z 18 razem bo 9km podzielone na 500m). Ogarnąłem się jednak w tym dołku jednak i zacząłem przyspieszać. Biegłem cały prawie bieg niedaleko za biegaczem z napisem Kamil na koszulce i byłem pewny że go nie dogonię (on też osłabł, ale ja byłem ciągle z tyłu). Co gorsza na ostatnim łuku, jakieś może pół kilometra przed metą wyprzedził mnie mini-pociąg czyli dwóch mocno cisnących biegaczy. No zwykła sprawa - jak się odpada w końcówce to zawsze mi się takie coś przydarza... ale tutaj będzie happy-end. Zmobilizowałem się i przycisnąłem! 

Cały czas dublowaliśmy wolniejszych biegaczy, udało mi się grupkę biegaczek z prawej strony minąć gdy tych dwóch szybszych ode mnie biegaczy (po wyprzedzeniu mnie) obiegali je z lewej strony. Jakoś mnie to chwilowe przyspieszenie nastawiło pozytywnie i zacząłem cisnąć cały czas. I nawet zbliżać się do tego Kamila! Minęliśmy go wszyscy we trójkę, ja cały czas byłem z przodu i było ciężko, ale nie zwalniałem. Jeszcze tylko ostry zakręt w lewo w alejkę z metą, nie odpuściłem ani na chwilę i udało się! Wbiegłem na metę jako 17-ty zawodnik na 280. To jest 6 górnych procentów, dawno tak dobrze mi nie poszło!

 

Co do czasu to było to 37:21 ze średnim tempem 4:05/km a więc dokładnie takim jakie planowałem! Niby zrealizowałem założenia, jednak noty za styl powinny być obniżone - pierwsza połowa za szybko, druga za wolno. Jedyne pocieszenie to ten ładny finisz - ostatnie 130m w tempie 3:16/km to kosmos dla mnie, poprzednie 500m w tempie 3:59/km to ładny wynik jak na finisz 9km biegu.


Dostałem fajny worek ze słodyczami (już prawie wszystko zjedzone, no ale jest nas 5 osób w rodzinie to szybko schodzi), planowałem jeszcze dobiegać - wrócić do domu biegiem, ale to trochę ponad 20km więc zrezygnowałem, postaram się jutro wyjść bo po takim biegu nie dałbym rady biec sensownym tempem chyba.

W sumie było bardzo fajnie, polecam jak zwykle tą imprezę, może za rok uda się znowu tu zawitać!


niedziela, 19 stycznia 2025

Biała Trzydziestka

Biała Trzydziestka to bieg górski organizowany przy okazji Zimowego Półmaratonu Gór Stołowych. Piękne miejsce do biegania, bieg wypada w środku zimy co nam daje gwarantowany śnieg i w rezultacie mamy możliwość pobiec w naprawdę pięknej scenerii i super biegu. Dwa lata temu pobiegłem ten krótszy dystans i można o tym poczytać tutaj, a w tym roku skusiłem się na dłuższy. 

Dojazd oczywiście jest nieźle problematyczny (z powodu odległości i czasu, bo jakoś dróg jest niezła). Do Wrocławia autostrada albo nowa droga ekspresowa i dopiero ostatnie około 100km drogami zwykłymi. W sumie więc wyszło niecałe 5 godzin. Pojechaliśmy z moim sąsiadem Kazikiem (już nie pierwszy raz) i to było super - towarzystwo ludzi o tym samym hobby znacznie podnosi atmosferę wyjazdu!

Na miejscu byliśmy na tyle wcześnie że jeszcze zdążyliśmy w piątek odebrać pakiety. Co prawda takich jak my cwaniaków co przyjechali pół godziny przed zamknięciem biura zawodów było tak dużo że musieliśmy czekać w długaśnej kolejce i zeszło nam chyba 40 minut z tym odbieraniem pakietów. W dużej sali trwała chyba odprawa, ale nie mieliśmy jak tam wpaść (miało się to zemścić następnego dnia).

Potem szybko do bazy noclegowej - ośrodek wypoczynkowy w Dusznikach-Zdroju kilkanaście minut samochodem. A tam jakaś impreza, na oko studniówka sądząc po wieku uczestników. Co gorsza pokoje mieli niektórzy z nich obok naszego. Do listy atrakcji naszego dojazdu doszła więc gratisowo awantura w pokoju obok połączona ze zniszczeniem drzwi do tego pokoju. Młody panicze próbował bić się na pięści z drugim, ale nie dał rady, pokonał go poziom alkoholu we własnym organizmie oraz krzycząca wniebogłosy pannica, cytuję "Damian, Damian, proszę Cię, nie rób temu (x5)". Coś tam próbowaliśmy pomóc, ale było sporo trzeźwiejszych kolegów i go opanowali. Spokój był przez jakiś czas, ale jak próbowaliśmy zasnąć to wszedł nam do pokoju jeden z tych trzeźwiejszych szukając kompanów do kieliszka. Ale był kulturalny, od razu się wycofał jak się zorientował że to nie ten pokój i w ogóle nie przyszedł z pustymi rękami (tylko z butelką wódki). Dobra, zamknęliśmy pokój na klucz i jakoś się udało zasnąć, ja się wyspałem całkiem dobrze mimo tych przebojów.

Rano szybko śniadanie w pokoju, spakowani byliśmy poprzedniego wieczoru i pojechaliśmy na start. Parkingi były zajęte, ale stanęliśmy bardzo blisko startu (tylko że się samochód zakopał :) ale rozwiązanie tego problemu musiało poczekać na "po zawodach". Przed startem mieliśmy dość czasu na fotkę:

Ale zaraz potem na start. Ze sprzętu to właściwie nic poza tym wymaganym przez regulamin nie miałem nic ekstra:
- czołówka - niby start był pół godziny przed wschodem słońca, ale było już szarawo i praktycznie cały bieg był za dnia, więc nawet nie rozważałem
- raczki - to może mieć sens, jednak ja nie pomyślałem o tym
- kijki - nie lubię ich nosić ze sobą i na tej konkretnej trasie to moim zdaniem przydałyby się tylko sporadycznie

Po starcie było ciemno ale też i tłoczno. Tłok zapewniał co prawda światło od osób z czołówkami, ale z powodu wąskiej trasy trzeba było biec dość wolno a momentami się zatrzymywać nawet. Starałem się trochę wyprzedzać, nie staliśmy też bardzo z tyłu a po jakimś czasie były krótkie odcinki szeroką drogą i od tego momentu nie było już problemu z tłokiem.

Starałem się biec po prostu na samopoczucie - nie miałem ani planów pod kątem tempa czy wyniku - tylko żeby mieć dobrą zabawę. Więc biegłem nie za wolno, ale nie żyłowałem się pomny tego jak zwykle się to kończyło w innych moich biegach górskich :)
Początek był po ciemku, jednak nie było to problemem - śnieg jest biały, księżyc świecił, było blisko świtu i samo to pozwalało biec. W dodatku niektórzy mieli czołówki. A niektórzy światła jak by mnie ratrak na trasie narciarskiej doganiał! Szybko zrobiło się jasno, biegło się naprawdę fajnie. Pierwszy punkt odżywczy był już po 6,7km i zameldowałem się tam po niecałych 56 minutach. Miałem ze sobą tylko opaskę na pas z żelami (trzy sztuki), półlitrowym bidonem i wyposażeniem obowiązkowym (bluza-wiatrówka, telefon, i koc termiczny). Dolałem sobie tylko na punkcie picia do bidonu, złapałem jakieś dwa wafelki i pobiegłem dalej. A niektórzy to się chyba tam nie zatrzymywali nawet. 

Odcinek do drugiego punktu odżywczego był tak samo długi - też około 7km. Miał też bardzo podobny profil - najpierw zbieg ponad 300 metrów w pionie, a potem taki sam podbieg. Właściwie nie do końca podbieg - często to było podejście na którym nawet powolne wchodzenie sprawiało wiele problemów bo trudno nawet mi ocenić procent nachylenia zbocza - trzeba było się łapać drzew i krzaków i podciągać w górę żeby nie zsunąć się. Na takich podejściach tempo spadało masakrycznie, na zbiegach czasami było bardzo wolno - bardzo techniczne zbiegi, szczególnie że były ośnieżone, dużo kamieni, no a ja nie miałem raczków ani jakichś super bieżnika w butach. Mam co prawda nowe buty terenowe (znowu Altra - polecam dla ludzi jak ja z szerokimi stopami), ale bieżnik niezbyt agresywny (gumowy i niezbyt twarda ta guma). Jednak sprawdziły się - mimo że oczywiście czasami się człowiek zsunął tu i ówdzie, czasami się podpierałem rękami albo machałem nimi jak poparzony to ani razu nie zaliczyłem takiej prawdziwej "gleby" i nie miałem problemu ze skręceniem kostki ani niczego takiego.

Tuż przed drugim punktem odżywczym był newralgiczny punkt - po ostrym podejściu pod Błędne Skały trzeba było je obiec z prawej strony. Natomiast krótszy dystans miał w tym samym miejscu skręcić w lewo. Z niezrozumiałych dla mnie względów w tym miejscu nie było obsługi (a były osoby w innych miejscach, gdzie pilnowali żeby się ludzie nie gubili). Tam były oznaczenia trasy w obie strony i było to bardzo mylące. Ja pobiegłem dobrze, ale po chwili kolega za mną zaczął krzyczeć że źle skręciliśmy. Mój zegarek (miałem wgrany kurs) pokazywał że dobrze biegnę, jednak rzeczywiście - po chwili spotkaliśmy oznaczenie trasy jasno wskazujące że biegniemy "pod prąd". Zwróciliśmy więc i wróciliśmy się. Na rozdrożu zabrało się już grubo ponad 10 biegaczy i debatowaliśmy. Ja byłem przekonany że dobrze biegłem, razem zdecydowaliśmy że brniemy w prawo. Pokazałem im to oznaczenie pokazujące że pod prąd biegniemy, ale ludzie pamiętali że trasa ma obiec Błędne Skały z prawej, ja też mówiłem że mi zegarek pokazuje tutaj trasę i pobiegliśmy poprawnie. W sumie widzę w wynikach że zajęło mi to niecałe trzy minuty (odcinek niecałych 100 metrów, ale trzy razy zamiast raz go biegłem a większość czasu to debatowanie z innymi biegaczami). A od kolegi Kazika wiem że jego grupa "pobłądzonych" to miała ponad 30 biegaczy i rekordziści nadłożyli tam około 5km, on sam stracił na oko prawie pół godziny (!).

Teraz trochę o odżywianiu - dzień wcześniej zjadłem dobrze (nie to co przed Walencją :) ), rano też - chociaż nie były to idealne warunki, ale baton Chia Charge, inne batony energetyczne plus wziąłem trzy żele energetyczne na trasę. Plan miałem żeby trenować żołądek - w Sztokholmie ma być idealne odżywianie!! Więc plan był brać regularnie te żele i odsunąć w czasie ten efekt opadnięcia z sił. Dystans był około 31km - przy trzech żelach należy to podzielić na cztery równe odcinki i brać w tych trzech środkowych momentach (zakładając że tuż przed startem coś energetycznego też się bierze). Tak jak zaplanowałem tak zrobiłem - w pasie miałem trzy żele i wziąłem je około 8-go i 16-go kilometra. Gdyby nie ten plan żywieniowy to pewnie bym wziął tylko dwa (za to rzadziej), ale tutaj zrobiłem tak jak zaplanowałem - trzeci żel około 24km. Ta część planu wyszła w porządku. Oprócz tego planowałem ssać tabletki na trasie, ale niestety te, które wziąłem były jakieś dziwne - o mocnym miętowo-anyżowym smaku i nie dałem rady nawet chwili :)

Trzeci odcinek trasy - do ostatniego punktu odżywczego był bardzo ładny. Były odkryte odcinki gdzie można było zobaczyć najładniejsze widoki - było wysoko, ponad linią drzew. Zresztą te drzewa były właśnie najpiękniejsze, z ośnieżonymi gałęziami - od razu na myśl przychodziła Narnia. Było słonecznie, bez wiatru, więc mimo ujemnej temperatury w słońcu nie było wcale zimno. Nawet w jednym momencie miałem wrażenie że mi jest troszkę za ciepło - bo miałem trzy warstwy: koszulka termiczna z długim rękawem, koszulka techniczna z długim rękawem i taka trochę grubsza bluza do biegania. Nie miałem kurtki ani nic przeciw wiatrowi (tzn. nie miałem na sobie, ale miałem schowane w razie czego w pasie). Z tego odcinka trasy mam kilka zdjęć które sobie sam zrobiłem. Na trzecim punkcie odżywczym byliśmy już blisko mety, ale nasz (dłuższy) dystans wyruszał jeszcze na ostatnią, około 11-kilometrową pętlę. Już bez punktów odżywczych, ale też i bez jakichś dużych zmian wysokości (nie licząc oczywiście schodów na deser tuż przed metą). 

Biegło się ten ostatni odcinek może nie jakoś super łatwo, ale nie było mi tak trudno jak na poprzednich biegach. Pewnie dzięki temu że nie zarzynałem się wcześniej. Mimo tego odczuwałem trudy ponad 4-godzinnego wysiłku w dość ciężkich warunkach. Trochę osób mnie wyprzedziło, ja też czasami kogoś. Na sam koniec zacząłem mieć oznaki że pojawiają się kurcze. Na szczęście nie tak mocne żeby musieć coś z tym robić, po prostu bolało przy nagłych zmianach prędkości albo techniki (np. przejście z marszu do biegu). Na podejściach stromych wszyscy szli - nie dało się inaczej, na takich mało stromych to już różnie. Czasami było niby równo, ale kopny śnieg tak utrudniał bieg że trzeba było się mocno pilnować środkowej, wąskiej wydeptanej ścieżki żeby się posuwać świńskim truchtem do przodu. Słowem - bardzo miły sposób na spędzenie sobotniego przedpołudnia :) 

Wreszcie dotarłem do podnóża Szczelińca, złapałem okrążenie i... zacząłem wejście po schodach na górę. Nie było mowy o jakimś wbieganiu - nawet po płaskich odcinkach próbowałem, zaczynały mnie wtedy łapać kurcze. Prawie nic nie dałem rady podbiec i ten marsz po (o ile pamiętam) około 650 schodach zajął mi 12,5 minuty. Łączny czas tego biegu:

4:18:10


Co dało mi 46-te miejsce na 240 zapisanych (wybiegło 237, dobiegło 234). Ciekawy byłem jak ten start się porównuje do moich innych startów w podobnych warunkach. Dla przykładu dwa lata temu w tym samym miejscu biegłem krótszy dystans (21km) w podobnych warunkach. Samo podejście na końcu po schodach zajęło mi wtedy 11:10 a tym razem 12:30. Cały dystans miał średnią 7:59/km a tym razem 8:07. Jednak było 11,5km dłużej! Myślę więc że to dobry wynik. Inne moje biegi górskie nie były w zimie, próbowałem sprawdzić i porównać tempo, ale to zupełnie inna bajka jest (i zupełnie inne wyniki).

Jak by to podsumować? Zapamiętam ten bieg na pewno, było przepięknie, sportowo wyszło dobrze - żadnych kontuzji, otarć, pęcherzy - tylko czysty ból mięśni który jutro mam zamiar rozbiegać - dwie doby odpoczynku wystarczą :) Trochę daleko z Warszawy, ale fajnie że kolega z osiedla się zdecydował też pobiec - razem było fajniej. Jeszcze w drodze powrotnej zabraliśmy przypadkowego biegacza do Warszawy to wracaliśmy we trójkę. Jak by ktoś pytał to szczerze polecam, bardzo poważnie rozważam start kolejny raz (tym razem się nie zgubię i postaram się powalczyć o jakieś lepsze miejsce :) ! ).



poniedziałek, 13 stycznia 2025

Plany na 2025


Piszę sobie na początku roku takie plany i fajnie mi to wychodzi, więc mam zamiar podtrzymać ten zwyczaj. Czego bym chciał od tego nowego roku? Myślałem już o tym, nie jest to też tak bardzo różne od tego co sobie planowałem rok wcześniej. Tak krótko to chciałbym:

1. biegać zdrowo - bo jak pisał wieszcz "ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie" itd.
2. mieć radość z biegania - bo w sumie oprócz bycia zdrowym to jest główny powód mojego hobby
3. poprawić swoje wyniki na głównych moich dystansach

A ponieważ ceny powinny być mierzalne, to od razu wrzucam moje "funkcje kryterium" jak to w optymalizacji się oficjalnie nazywać.

Ad.1. no to prosta sprawa - ma nie być kontuzji ani choroby która by na dłużej niż 3 dni mnie wstrzymała od biegania po próżnicy po okolicy.
Ad. 2. radocha to subiektywna rzecz, tutaj będzie trudno o mierzalne kryterium. Ustalmy że na koniec roku dokonam samooceny czy wychodzę pobiegać z uśmiechem na twarzy czy też bez (albo co gorsza nie wychodzę :) )
Ad. 3. a tutaj znowu będzie łatwo, bo można numerki przytoczyć. Po prostu plan minimum to pobiec 5km, 10km, półmaraton i maraton w 2025 szybciej niż w 2024 roku. Idealnie by było też złamać 3:15 w maratonie na wiosnę i jeśli to się uda to pomyśleć o 3:10 na jesieni.

Dobra, to plany już są, a jak starty w najbliższym czasie? A jest ich sporo zaplanowanych!

Pierwszy to bieg w Górach Stołowych - już w ten piątek jedziemy z kolegą z osiedla, startujemy o 7:00 rano w sobotę, a dwie godziny później startuje główny dystans czyli Zimowy Półmaraton Gór Stołowych. W tym roku szarpnąłem się na dłuższą o połowę wersję.
Potem zaczynamy sezon ścigania w Wiązownie, zawsze tam biegłem półmaraton, ale mam już w tym półroczu dwa, więc tam tylko piątkę zaliczę.
Firma w której pracuję współpracuje z Fundację Maraton Warszawski i stąd mamy zwykle możliwość biegania na koszt firmy w tych biegach - dlatego skusiłem się na Półmaraton Warszawski. Bardzo lubię ten bieg i jest on ba bardzo dobrym poziomie, więc nie myślałem za wiele. Mimo że byłem już od dawna zapisany na coś super tylko miesiąc później: półmaraton w Kownie! Zawsze chciałem pobiec w krajach nadbałtyckich  i zawsze coś nie pasowało, mam nadzieję że teraz się uda wreszcie.

A gwoździem programu i najważniejszym startem pierwszego półrocza będzie jak zawsze maraton. Wybrałem tym razem bardzo ciekawą dla mnie opcję bo Szwecję, dokładnie Sztokholm. Duża impreza, szybka trasa, ciekawe miasto do zwiedzania - będzie super! Bardzo późny termin z racji że to na północy Europy, dlatego plan treningowy zacznę dopiero za kilka tygodni - na pewno wrzucę tutaj wtedy opis planu. No to można zaczynać mocne bieganie skoro plany są ujawnione :)

niedziela, 29 grudnia 2024

Podsumowanie 2024


Kolejny rok więc kolejne podsumowanie. Na początku roku robię sobie plan - zajrzyjmy co ja tam wtedy sobie zakładałem na 2024 rok (link do wpisu tutaj). A były to takie plany:

1. biegać zdrowo! Niech się nie przydarzy żadna kontuzja a z biegania będzie sporo frajdy
2. pobiec maraton szybciej niż w zeszłym roku (i to samo dla półmaratonu, dychy i piątki)
3. skupić się na treningu dodatkowym siłowym - żeby wreszcie coś oprócz nóg też było wytrenowane :)

No to trzeba powiedzieć "sprawdzam"!

Ad.1. czy biegałem zdrowo? Jak najbardziej! W sumie była kontuzja (skręcenie kostki w biegu Nocny Patrol) a nawet i przerwa w bieganiu z powodu przeziębienia po Biegu po Dynię - ale to były dwa dni tylko... W sumie więc jak na 12 miesięcy biegania to było bardzo zdrowo. Wyglądam chyba też raczej zdrowo - jak idę po najmłodszą córę (już do szkoły chodzi) to nikt nie mówi że dziadek przyszedł po dziecko ;) Nawet garmin mi mówi że mój wiek wydolnościowy jest o 9 lat młodszy niż w metryce stoi. Frajda z biegania też jest spora - dzisiaj po Lesie Kabackim 20km zrobiłem i nie wiem czy można lepiej spędzić poranek niż się tak zmęczyć w miłych okolicznościach przyrody (widziałem z dość bliska trzy sarny).

Ad.2. czy pobiegłem szybciej niż rok temu moje cztery główne dystanse?
5km: w 2023 najszybszy był Park Run w maju 20:00. Natomiast w tym roku aż 5 razy (!) łamałem 20 minut! Najlepszy czas to 19:18 w Biegu Ursynowa, jednak szczerze przyznam się że tam z powodu błędu organizatorów nie było pełnego dystansu. Ale już 19:27 na stadionie w Memoriale Rosłona miało na pewno pełny dystans. Nawet w Święta pobiegłem Park Run w Gdańsku u rodziny i wyszło 20:15, a jak rok temu biegłem tą samą imprezę w Londynie na Świętach to było dokładnie minutę gorzej
10km: w 2023 w Biegu Konstancińskim wyszło 41:54 - strasznie słabo. W tym roku... 39:39 w Biegnij Warszawo! Znowu trzeba przyznać że nie było tam pełnego dystansu (to jakaś paranoja - organizatorzy twierdzą że mają atest, a potem się okazuje że coś tam-coś tam, nie ma pełnego dystansu i co pan nam zrobi?). Mimo wszystko było sporo szybciej bo na papierze grubo ponad 2 minuty!
Półmaraton: w 2023 1:33:29 w Pradze a w tym roku 1:29:55 w Dublinie. No różnica klasy praktycznie - ponad 3,5 minuty!
Maraton czyli koronny dla mnie dystans: w 2023 w Edynburgu 3:19:22 a w tym roku 3:17:16 w Hamburgu. Tu już tylko 2 minuty lepiej, bardzo mi szkoda Walencji - byłem w stanie tam pobiec sporo ponad 5 minut szybciej niż w 2023 roku
Podsumowując: na wszystkich dystansach było znacznie lepiej - tylko się cieszyć.

Ad.3. Dodatkowy trening - myślę że można zaliczyć ten punkt bo dodałem 200 pompek dwa razy w tygodniu, na basen trochę chodziłem i nawet na siłownię trochę. 

 

Patrząc na to ile biegałem w tym roku to wychodzi statystycznie troszeczkę mniej niż w 2023 (a wyniki sporo lepsze). Wyszło w całym roku 3365km czyli 280km miesięcznie albo 64km tygodniowo.


Nie wiem skąd te dużo lepsze wyniki, chyba trochę mądrzej biegałem, ale też (przynajmniej od kwietnia) miałem sporo niższą wagę. W zeszłym roku moja waga zaczynała z 82kg i była średnio na poziomie 79-80kg. Natomiast w tym roku zaczynała z okolic 80kg i przez większość roku oscylowała na poziomie 76-77kg. 
 


To zbicie wagi było dla mnie zaskakujące - nigdy mi się nie udawało, a wystarczyło tylko liczyć kalorie i bez żadnej diety się to udało. Po prostu starałem się liczyć zjadane kalorie i porównywać z wydatkiem energetycznym (z zegarka garmina po prostu) i trzymać około 300 kcal deficytu - i samo zeszło. Chociaż wymagało to czasami ograniczenia się i nie jedzenia już wieczorem (bo limit wyczerpany :) ). Najlepsze jest to, że od maratonu nie liczę kalorii - czyli już cały miesiąc i mimo że zwykle po maratonie waga mi szła szybko do góry to tym razem to się nie zdarzyło. W dodatku były Święta - pojechaliśmy w odwiedziny do rodziny i mimo to waga mi nie podskoczyła prawie wcale. Zobaczymy jak to będzie - mam nadzieję że to już tak zostanie że nie będę musiał ważyć tego co jem i przeliczać na kalorie, bo po chyba 7 miesiącach takiego podejścia stwierdzam że to było trochę uciążliwe.

No dobra, to tak na koniec lista moich startów w tym roku i parę słów podsumowania:

2024
2024.12.25 Park Run 20:15
2024.12.01 Maraton Walencja 3:38:36
2024.11.23 Park Run 20:36
2024.11.11 Bieg Niepodległości 10km 40:27
2024.10.27 Półmaraton Szakala 2:08:50
2024.10.26 Park Run 5km 19:36
2024.10.13 Bieg po dynię 5km 19:37
2024.10.05 Biegnij Warszawo 10km 39:39
2024.09.22 Półmaraton Dublin 1:29:55
2024.09.07 Praska piątka 5km 19:37
2024.06.23 Bieg Ursynowa 5km 19:18
2024.06.09 Memoriał Rosłona 5000m 19:27
2024.05.03 Bieg Konstytucji 5km 20:41
2024.04.28 Hamburg Marathon 3:17:16
2024.04.20 Test na stadionie 5000m 19:34
2024.03.24 Półmaraton Warszawski 1:31:21
2024.03.03 Park Run 5km 20:12
2024.02.11 Bieg Chomiczówki 15km 1:05:07
2024.01.01 Canons Park Run 21:41 

Trochę tych startów było sporo - ale powiem szczerze: to jest powód dla którego biegam. Wiem że lepsze czasy miałbym szykując się jak profesjonalny zawodnik do zawodów docelowych, ale nie o to chodzi w moim bieganiu - tylko o bycie zdrowym i zabawę. A ta jest większa na zawodach (najlepiej w fajnym turystycznym miejscu) i dlatego nie zamierzam tego zmieniać w 2025 roku. Ale o planach na następny rok to już napiszę w nowym wpisie.

Na razie myślę że to wystarczy na podsumowanie, jest naprawdę fajnie w tym moim bieganiu: jestem zdrowy, wyniki się poprawiają, bardzo mnie cieszy że dzielimy to zwariowane sportowe hobby z moją Żonką i się wspieramy biegając razem na treningach i na zawodach. Oby w 2025 było tak fajnie jak bylo w tym roku. Czego wszystkim czytelnikom szczerze życzę!

niedziela, 15 grudnia 2024

Maraton Walencja - koszty

 

Wydaje mi się że sporo osób jest ciekawych ile kosztuje taki zagraniczny maraton jak ten w Walencji. A ponieważ jestem dość skrupulatny w trzymaniu zapisków co ile kosztuje to będę bardzo dobrym królikiem doświadczalnym w tym temacie. W dodatku bardzo chętnie podzielę się szczegółami. Gotowi? No to zapinamy pasy i jedziemy z wyliczanką.

1. Pakiet startowy

To był zdecydowanie największy z kosztów. Cena rośnie z czasem - numery startowe są podzielone na grupy i sprzedawane w kolejności od najtańszych. W moim przypadku było to 151 euro czyli 654,74zł a kupowałem 16-grudnia poprzedniego roku czyli prawie dokładnie rok przed biegiem! Jak by ktoś chciał kupić pakiet na start w 2025 roku to grupy cenowe są takie:
do 10.000: 80 euro
do 20.000: 120 euro
do 35.000: 180 euro
Sprawdziłem dzisiaj czyli 15-go grudnia i już tylko te najdroższe numery zostały. Jak się wyprzedadzą to będzie tylko można zapisać się na listę czekających i wtedy pakiet kosztuje bagatela 200 euro (o ile ktoś się wykruszy i w ogóle będzie dostępny)

2. Przelot

Łatwo się domyśleć że jak 35 tysięcy biegaczy w jeden weekend chce się dostać do Walencji to ceny i dostępność biletów będą odpowiednio: wysokie i mała (ceny wysokie, a dostępność mała). Dlatego ja podszedłem do sprawy budżetowo i zamiast powiedzmy 700zł za bilet w jedną stronę do Walencji który trzeba by upolować odpowiednio szybciej.... kupiłem bilety do miasta obok - Alicante (w Ryanair)! Cena za przelot do Hiszpanii wyniosła 119zł a za powrót 25 euro czyli 107,06zł. To niestety oznaczało konieczność jeszcze jednego wydatku czyli biletów na pociąg z Alicante do Walencji, o których napiszę później.

3. Hotele 

W Walencji było z tym bardzo ciężko, dlatego nocowałem dwa razy w Alicante (po przyjeździe i przed wylotem), a w Walencji tylko jedną noc przed maratonem. W Alicante wziąłem hotel blisko lotniska i to był fajny wybór - oba noclegi w tym samym miejscu (Hostal El Altet) i kosztowały razem ze śniadaniem 45 euro (ok. 195zł) za noc. Natomiast w Walencji chciałem coś blisko startu i jedyne co się udało to pokój przez booking.com który był jednym z trzech pokoi w mieszkaniu (sami maratończycy tam mieszkali) - była więc wspólna łazienka i nie podobało mi się to. Ten nocleg kosztował 51 euro (221,57zł).
Razem noclegi kosztowały więc 612,54zł

4. Dojazdy

Pociąg w obie strony kosztował jedynie 30,75 euro czyli 132,50zł. Kupiłem go wcześniej czyli przed powodziami które spowodowały że pociągi nie dojeżdżały do Walencji, więc efektywnie zamiast bezpośrednim pociągiem dojechać w godzinę i 40 minut zajęło mi to ponad 3 godziny (dwa pociągi i ostatni odcinek autobusem).
Oprócz tego na miejscu w Walencji wykupiłem rower miejski (co było błędem - zmęczyłem nogi, trzeba było autobus albo taksówkę!). Natomiast cenowo to kosztowało mnie to jedynie 3 euro (13zł). Oprócz tego zapłaciłem 10,80 euro (46,65zł) za taksówkę z lotniska do hotelu w Alicante, potem 7,89 euro (34,08zł) za ubera w Walencji i 8,24 euro (35,59zł) za ubera na lotnisko w Alicante. Jeszcze potem 30zł za autobus z lotniska w Modlinie do centrum Warszawy (bo wylot miałem z Okęcia, ale powrót na lotnisko w Modlinie). Razem cały ten transport kosztował mnie 287,46zł

5. Jedzenie

Śniadania miałem dwa w hotelu, na miejscu zjadłem raz na mieście, raz na expo maratońskim (Paella Party) i robiłem zakupy w sklepach. Wszystko razem, wliczając to co kupiłem w Polsce przed wylotem i to co kupiłem w samolocie wyszło tylko 205zł.

6. Inne wydatki

Tego nie będę wliczał bo były to wydatki opcjonalne - na expo kupiłem super cieniutką koszulkę New Balance za 50 euro, dla żony i dzieci kupiłem pamiątki - nie będę nawet wymieniał ani tego rozliczał - to już każdy musi sobie wykalkulować sam :)

7. Podsumowanie

No to ile tak suma summarum to kosztowało? Tak wszystko razem: 2.030zł. Czy to dużo? Pewnie tak - jak na jeden weekend. Z drugiej strony te wydatki poniosłem przez cały rok (bo pakiet kupiłem rok wcześniej, bilety lotnicze i na pociąg oraz hotele też dużo przed samym startem). Więc wystarczyło odkładać średnio 170zł miesięcznie przez ten okres roku na ten wyjazd - myślę że to nie jest wygórowana cena za tak świetną (naprawdę świetną!) imprezę. A tak poza tym - przecież to jest super w tej całej zabawie - przez tak długi czas trenowałem i żyłem myślą o tym starcie. Nadal się cieszę że tam pobiegłem i mimo że popsułem ten ostatni dzień (częściowo właśnie przez tą bardzo budżetową logistykę - rower miejski, pociąg i autobus przez powódź itd.) to i tak jestem bardzo zadowolony z tego wyjazdu. 

Jak by ktoś pytał - to szczerze polecam! No i mam nadzieję że tam jeszcze pobiegnę, tym razem polecimy z całą rodziną i na dłużej - logistyka będzie mniej budżetowo i się zemszczę na tym maratonie w Walencji!


 

 

sobota, 7 grudnia 2024

Maraton Walencja

Maraton w Walencji był moim 29-tym. Mieliśmy jak rok temu do Nicei polecieć całą rodziną, ale problemy logistyczne (samolot, hotel, urlop, szkoła) tym razem nas przerosły i wybrałem się w wersji budżetowej - czyli na krótko i sam. W piątek po pracy na lotnisko Chopina w Warszawie, stamtąd samolotem do Alicante które jest niedaleko a przeloty są tanie (110zł w jedną stronę) i nie ma tam problemu z hotelami. Walencja jest oblężona - blisko 30 tysięcy plus rodziny jednak robi swoje.

W Alicante taksówką do hotelu który był bardzo blisko i rano szybko na pociąg do Walencji. Widok przed hotelem był taki typowo hiszpański: palmy na ulicach jak widać:


Przejazd do Walencji to była niezła przygoda. Miało to być bezpośrednie połączenie pociągiem dalekobieżnym, ale z powodu tych powodzi błyskawicznych które tutaj były kilka tygodni temu pociągi nie kursowały w ten sam sposób. Pociąg przejechał tylko część trasy, my musieliśmy przesiąść się do kolejnego, podmiejskiego. Ten też nie dojechał do Walencji, musieliśmy wszyscy przesiąść się do autobusu który nas zawiózł prawie w to samo miejsce (dworzec obok tego docelowego).
Po drodze widoki były ciekawe - sady pomarańczy (a może mandarynek), trochę pustynnych widoków a przy samej Walencji takie jak poniżej sterty zniszczonych przez powódź samochodów:
 

Na miejscu byłem po chyba 3,5 godziny czyli dwa razy dłużej to zajęło niż miało. Za wcześnie było na pójście do mojej kwatery, więc pojechałem na expo po pakiet. Żeby oszczędzać nogi wymyśliłem że mogę wziąć rower - powinno być szybciej niż autobusem i nawet taniej. Taniej było - bo 2 euro za dzienny karnet (dowolna liczba jazd do 30 minut) plus 1 euro za przedłużenie o kolejne pół godziny. Tylko te rowery były strasznie słabej jakości i nogi zaczęły mnie boleć. Najpierw na expo - zajęło mi to ponad 50 minut, a trasa wyglądała zwykle tak:


Na samym expo tłok. Uprzedzali lojalnie że między 12 a 14 jest najgorzej, a ja dotarłem dokładnie na 14:00... Czekałem w długaśnej kolejce na wejście, ale szło dość sprawnie i wszedłem wreszcie.
 

Hala była naprawdę duża, po wejściu trafiało się od razu na stoiska gdzie się odbierało pakiet, a potem można było chodzić i oglądać różne dobroci. 
 

Sam pakiet był jak na zdjęciu poniżej - koszulkę trzeba było zamówić oddzielnie (i dopłacić) ja kupowałem dawno temu, ale i tak zestaw jak poniżej kosztował coś około 650zł.
 


Na samym expo było stoisko New Balance i tam skusiłem się na bardzo cieniutką koszulkę z logo maratonu w Walencji za 50 euro (drogo, długo myślałem ale w końcu kupiłem - będzie na lato). Natomiast poza tym było niby sporo stoisk, myślę że ponad 50, ale jakoś wybór nie był oszałamiający. Na pewno dużo większy niż w naszych krajowych maratonach, ale z Chicago czy LA to się nie da tego porównać.

Na zewnątrz miałem jeszcze wykupione coś bardzo fajnego: Paella party. Tylko 6 euro a taki bogaty zestaw dostałem: porcję paelli (do wyboru z kurczakiem albo wegetariańska), bułka, pomarańcza, butelka wody, kubek z napojem gazowanym z butelki do wyboru (nalewali przy wejściu) a przy wyjściu jeszcze lód na patyku w czekoladzie z migdałami.


Tak nakarmiony pojechałem na moją kwaterą. Znowu rowerem i trochę też musiałem podejść. Dojechałem, udało się zakwaterować - mieszkanie nie było niestety na wyłączność. Były w nim trzy pokoje i tylko jedna łazienka. Oprócz mnie w jednym pokoju było dwóch Rosjan (jeden o ile zrozumiałem mieszka na Cyprze od dwóch lat więc nie miał problemu z dojazdem, a drugi mimo że był Kazachem to zrozumiałem że mieszka w Moskwie i przez Turcję przyleciał). W drugim pokoju był Polak, wszystkie te osoby przyjechały na maraton :) Ja jeszcze wieczorem poszedłem na mszę do katedry i przy okazji zobaczyłem centrum Walencji, gdzie odbywały się akurat protesty - o ile wiem to są przeciwko władzom (lokalnym chyba) które źle działały w trakcie powodzi i są obwiniane o tak ogromną liczbę ofiar - ponad 200 (!) osób. Latał helikopter, było sporo policji, radiowozów no i tłumy protestujących. Ja przeszedłem trochę przez starówkę, po 40 minutach w katedrze wróciłem rowerem miejskim do pokoju.
 


Ostatnie przygotowania - logistyka poranna zaplanowana, strój przygotowany, żele, taktyka, sprawdzona setny raz pogoda, nastawione dwa budziki i położyłem się spać.
 

Rano wszystko zgodnie z planem - dużo szybciej wstałem, szybko śniadanie (granola, baton energetyczny), niecały izotonik - żeby nie biegać za kibelkiem w trakcie maratonu jak na wiosnę w Hamburgu. Szybko na start z dużym zapasem. Podjechałem autobusem żeby nie męczyć nóg przed samym biegiem i byłem na miejscu jeszcze przed wschodem słońca.
 

Oddałem plecak do depozytu (nie wracałem już do kwatery) i szybko zaczęło się robić jasno, a znaleźć miejsce na zdjęcie z małą liczbą osób w tle było trudno, ale jak widać poniżej udało się:


Jeszcze uśmiechnięte ostatnie zdjęcie, wiadomo że po maratonie aż tak szeroko się trudno uśmiechnąć.
 


I poszedłem na start. Miale strefę piątą czyli pomarańczową, na czas 3:00 - 3:12. Ponieważ plan był pobiec na 3:15 to ustawiłem się na końcu tej strefy i udało się spotkać kolegę którego filmy na youtube oglądam: Matt "Run the planet". Pogadaliśmy, nagrał nawet nas razem i jestem tam na filmiku (minuta 1:35)https://www.youtube.com/watch?v=DB2mpbVEuoI

To wypada teraz opisać sam bieg. Zacząłem z planem 3:15 - więc tempo 4:37/km. Zaokrągliłem to do 4:35/km bo zawsze troszkę więcej dystansu nalicza zegarek i tempo wg zegarka wychodzi troszkę szybsze. Więc 4:35/km powinno być idealne - nastawiłem tak wirtualnego partnera i ruszyłem. Czułem się bardzo dobrze, biegliśmy z Matem obok siebie przez pierwszy kilometr. Jednak ja bardzo pilnowałem tempa i w rezultacie Matt zaczął się powolutku oddalać. Nie goniłem go mimo że różnica była minimalna, jednak rosła. Po paru kilometrach widziałem że wskoczył do toalety, wtedy go wyprzedziłem.
Sam bieg szedł super - pierwsza piątka 23:08 (powinny być po 23:05). Już robiło się za ciepło - polewałem się wodą na głowę od samego początku biegu. Druga piątka 22:55 czyli razem 46:00. Znowu idealnie bo różnica jednej sekundy na kilometr do planu tylko. Trzecia piątka 22:56 - znowu idealnie. Samopoczucie bardzo dobrze, nic nie doskwiera, żel przyjęty, popijałem na stacjach nawadniania które były co około 5km, przy czym cały czas było za gorąco i dużo wylewałem też wody na głowę. Fajnie że dawali w małych butelkach tą wodę, można było sobie spokojnie trochę wypić, popić żel, resztę na łeb wylać. Podpiąłem sobie pod agrafki które przytrzymywały numer startowy koszulkę - żeby odsłonić choć minimalnie brzuch i polepszyć chłodzenie (to naprawdę pomagało).

Czwarta piątka 22:58 czyli nadal idealne tempo, zaraz potem jest połowa dystansu - wyszło w 1:36:59 to było tempo na 3:14 co w sumie mi się podobało. Czułem się dobrze, teraz należało utrzymać to do 30km, przecierpieć potem dychę trzymając tempo i ostatnie 2km to już siłą woli dobiec.

Piątka piątka tymczasem wyszła w 23:19. To daje 4:39/km czyli zupełnie dobrze - bo była nadróbka 30 sekund przecież. Natomiast chyba widać oznaki nadchodzących problemów. A te nadeszły - jeszcze przed 30km! To mi się zdarzyło już, chociażby w Wiedniu i pamiętałem jak to boli. Szósta piątka wyszła w 24:21 czyli tempo spadało i było już blisko 5min/km. Co gorsza nie miałem zupełnie sił i nie było widoków żeby temu jakkolwiek zaradzić!

Ostatnie 12km to była męczarnia. Chciałem dobiec i nie maszerować, ale złapały mnie kilka razy tak mocne kurcze że musiałem się zatrzymać i rozciągać mięśnie. Brałem przez dwa ostatnie dni magnez w płynie ale to nie wystarczyło. Ech to było straszne ostatnie dwanaście kilometrów. Myśli się wtedy ze to już ostatni raz, że już tylko półmaratony. Nie ma sensu się rozwodzić nad tą częścią biegu - było nawet kilka odcinków gdzie przeszedłem do marszu (ale tylko trochę i krótkie) i odpadłem tragicznie bo 23 minuty od celu. 

3:38:36


I w sumie widziałem wśród znajomych i innych biegaczy z trasy którzy odpadli analogicznie, ale nie pociesza mnie to. Byłem pewny że jestem dobrze przygotowany, miałem ostatnio wyniki które były lepsze niż przez Hamburgiem, gdzie przecież pobiegłem 3:17, a mimo to zupełnie tutaj mi nie poszło.

 Co się stało? Myślę że kilka rzeczy się złożyło: poprzedniego dnia zmęczyłem nogi - w sumie miałem te rowery wypożyczone (specjalnie żeby nie chodzić tylko jeździć) przez prawie trzy godziny (!) a ciężko to chodziło i pamiętam że czułem w mięśniach nóg że się zmęczyłem. Po drugie - było za gorąco, gdy kończyłem bieg było 20 czy nawet 23 stopnie. Od pierwszej piątki już pamiętam że było mi za gorąco i polewałem się mocno wodą. Trzecia rzecz to nie jestem przekonany czy ta sobota w takich rozjazdach (oprócz tego jeżdżenia rowerem trochę też chodziłem, nie zjadłem chyba odpowiednio dużo (węglowodany). To wszystko razem chyba spowodowało że tak wyjątkowo szybko skończyły się siły.
W sumie to miałem jeszcze podejrzenie że może jakieś niedobory mikroelementów, witamin czy czegoś innego mam. Zrobiłem kilka dni temu pakiet badań z krwi, wyniki wyglądają jednak chyba nie tak źle - niektóre z badań pokazują że są pozą normą, ale bardzo mało, poza tym tak szybko po maratonie to nie wiem czy się powinno robić takie badania.

No nic, to teraz roztrenowanie - przestałem liczyć kalorie (o dziwo mimo że minął tydzień to nie przytyłem!), biegać wyszedłem dopiero w piątek na spokojny bieg. Mam teraz trochę planów, ale o tym to może już następnym razem napiszę!


 


 


 

niedziela, 24 listopada 2024

Walencja 15/16: ParkRun i plan na Wenecję


Został już tylko tydzień - czas na ostatnie przygotowania logistyczne, bo biegowo to już niewiele da się zrobić. Te dwa tygodnie to już ograniczanie kilometrażu, tylko jeszcze nie odpuszczałem z tempem treningów w tym tygodniu.


W sobotę zaplanowałem sobie Park Run żeby sprawdzić tak ostatecznie aktualny poziom przed maratonem. No i niestety - zupełnie nie poszło. Tylko że to mało mi mówi bo było zimno, alejka w Parku Skaryszewskim pokryta lodem i tylko zewnętrzna połowa była odśnieżona. Poza tym ja od paru dni zmagałem się z wagą - chciałem zrzucić przed maratonem i wrócić do wagi 76kg, a były dni gdy nawet dochodziła do 77,5kg. Wyszło więc bardzo słabo - 20:36. Zacząłem i biegłem po 3:55/km, ale niestety mocno odpadłem w drugie połowie.

I teraz w sumie to wyszło na to że niewiele mi to powiedziało. Trening niby to był dość dobry - zastąpił mi planowaną na niedzielę sesję interwałów. Poza tym wyglądało to tak:

Spokojnie we wtorek z pompkami, w środę podbiegi, w czwartek bieg ciągły 10km i nie szarżowałem bo strasznie wiało. W piątek basen, w sobotę średnio udany Park Run i w niedzielę spokojnie po lesie z drugą porcją pompek (śniegu trochę w lesie jest to niezbyt przyjemnie się te pompki robiło).

Z tą wagą to chyba rzutem na taśmę udało się ją ogarnąć - od trzech dni już jest poniżej 76kg:

Czerwona linia to średnia z 7 dni a niebieska to waga w danym dniu. 

Dobra, a jak z tym planem na Walencję? Ustaliłem po przemyśleniach że biegnę pierwszą połowę na 3:15 czyli tempem 4:37/km (na zegarku ustawię wirtualnego partnera na 4:35/km bo garmin pozwala co 5 sek/km ustawiać, a trzeba mieć troszkę szybsze tempo na zegarku z racji naliczania więcej dystansu niż wykazuje atest po najkrótszej możliwej trasie). Chciałbym więc wbiec na połówkę w czasie 1:37:30 i wtedy zobaczymy. To będzie jeszcze za szybko żeby przyspieszać, podstawa to wytrzymać do 30km w dobrym stanie i wtedy przebiec tą ostatnią dychę bez odpadnięcia. Te ostatnie 2,2km to już dam radę siłą woli :) Czyli żeby się udało muszę trzymać tempo 23 minut na każdą piątkę. Gdyby się tak zdarzyło że po 35km będę miał siłę przyspieszyć to nie będę się powstrzymywał!

Plan logistycznie mam już ogarnięty. Wygląda to dość trudno:
piątek wieczór - przelot do Alicante, nocleg w hotelu przy lotnisku
sobota rano - przejazd pociągiem do Walencji, odbiór pakietu, trochę zwiedzania i nocleg w hotelu
niedziela rano - maraton, potem obiad i troszkę zwiedzania, przejazd pociągiem do Alicante, nocleg w hotelu przy lotnisku
poniedziałek rano - wylot do Warszawy

Może i wygląda dość skomplikowanie, ale dzięki temu jest naprawdę budżetowo :) przeloty w obie strony kosztują mnie około 120zł tylko. Fajnie, jest teraz już tylko dbanie o zdrowie w tym ostatnim tygodniu i czekanie na start sezonu!





ADs