Z okazji zawodów triathlonowych w Warszawie organizowany był nocny bieg na piątkę. To już ostatni bieg, który sponsorowała moja firma (niestety zamyka swój polski oddział) - zapisałem się żeby jeszcze raz skorzystać z naszego klubu biegowego. A poza tym - moja średnia córka też pobiegła! Pierwszy raz w tak długim biegu masowym :)
Impreza była w Parku Fontann przy Wisłostradzie. Dojechaliśmy samochodem, oczywiście problem był wielki z parkowaniem, udało się za namową kolegi z pracy znaleźć miejsce na Mariensztacie i trzeba było tylko kilometr podejść na start. A na starcie odebrać pakiety - kolejka była spora, już zaczynało być gorąco, ale sprawnie poszło. Córka z koleżanką i moim kolegą z pracy poszli już na start powoli, a ja musiałem szybko dobiec ten ponad kilometr do samochodu - żeby zostawić to co odebraliśmy w pakietach, a był tam worek na depozyt, lampka-czołówka i jakaś drobnica. Trochę było problematycznie z czasem, ale dobiegłem w ramach rozgrzewki, zostawiłem szybko rzeczy i pobiegłem na start. Po drodze jeszcze zdążyłem zaliczyć toaletę (płatną :) dobrze że garmin ma wbudowaną opcję płacenia zbliżeniowo) i na start dotarłem dosłownie minutę może przed biegiem. Wcisnąłem się tak na oko w miejsce odpowiednie dla planowanego wyniku około 20 minut - czyli prawie na sam start. I co ciekawe - w strefie startowej rozpoznał mnie kolega z liceum z klasy równoległej. Niezła niespodzianka - bo liceum skończyłem dokładnie 30 lat temu :-O (pozdrawiam Rafała!). Ale nie było czasu na wspominki bo dosłownie zaraz ruszyliśmy.
Początek w Parku Fontann jest po płaskiem, ale to tak tylko dla zmyłki. Nie byłem na samym początku, więc trochę było tłoczno - zanim nie wbiegliśmy w ulicę Sanguszki. Tam było szeroko, to prawda. No tylko że było ponad 30 metrów w pionie w górę :) trzeba było jakąś na tą skarpę wiślaną wbiec. Na początku biegu ma się dużo siły - więc wbiegłem i nawet utrzymałem tempo 4 min/km, które zakładałem na ten bieg. Na górze było fajnie - kibiców trochę, ładna bo turystyczna część miasta, biegło się w porządku i tempo było nadal takie jak planowałem. W końcu dobiegliśmy do nawrotki wokół Skweru Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu i... wiadomo - tempo siadło. Zaraz za nawrotką udało się pozdrowić kolegę, ale tempa utrzymać to już nie. W sumie nie było to dziwne - przy takim profilu trasy zmęczyłem się na tym podbiegu, a tylko 6 dni po maratonie nie zdążyłem jeszcze odpocząć. No i niestety druga połowa mimo starań nie wyszła po 4 min/km tylko wolniej. Wg garmina połowka była w 10:04, druga w 10:18, razem 20:22, ale zawsze jest trochę więcej dystansu na zegarku bo nie biegnie się idealnie po trasie atestacji (i generalnie zegarki troszeczkę zawyżają - tak są ustawione) więc jest doszło kilkanaście sekund i czas całkowity to
20:37
Na mecie czekałem na kolegę z pracy - udało się go wypatrzeć, poszło mu bardzo dobrze. A potem razem czekaliśmy na moją Agatkę z jej koleżanką i nie udało nam się ich znaleźć. Stanęły bardziej z przodu niż myślałem, a przede wszystkim pobiegły znacznie szybciej (tak ze 3 minuty niż myślałem!) i były na mecie dużo szybciej. Ale jakoś dzięki telefonom się odnaleźliśmy i szczęśliwie wróciliśmy do domu.
Impreza naprawdę fajna, szkoda że tak szybko po maratonie i nie dałem rady pobiec lepiej. Ale bardzo fajnie wyszło mojej córce i ogólnie fajne przeżycie pobiec tak późno w miejscu gdzie światła robiły atmosferę (fajne były te czołówki w zestawie startowym - większość osób z nimi na głowach biegła)
Może za rok znowu się zapiszę, ale tym razem już sam, nie z firmy (no chyba że znajdę pracę w równie biegowej firmie :) na co liczę!).
Na koniec garść statystyk "dla potomności" i zapowiedź co teraz: a teraz będzie w najbliższy weekend pierwszy w tym roku start na dychę! W Konstancinie, gdzie już raz biegłem i jest też bardzo fajna impreza. Raczej 40 minut nie ma sensu łamać - ale 41 to już na pewno muszę spróbować złamać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz