środa, 4 czerwca 2025

Maraton Sztokholm

Maraton w Sztokholmie był w sobotę, to rzadko się zdarza - zwykle maratony są w niedzielę, ale mi akurat to bardzo pasowało. Zwykle przy takich maratońsko-turystycznych wyjazdach jest dylemat: zwiedzać w sobotę czy oszczędzać nogi na maraton. A tutaj było na odwrót, więc plan był jasny: w piątek przelot z Warszawy do Sztokholmu (lecieliśmy z Modlina, trochę zajmuje czasu żeby się tam dostać z Warszawy), odbiór pakietów, zameldowanie w hotelu i spać. W sobotę maraton i potem już wolne - można zwiedzać przez resztę wypadu.

Przejazd na lotnisko odbyliśmy pociągiem - lot powrotny mieliśmy na Okęcie, więc nie mogliśmy własnym samochodem pojechać do Modlina. Lecieliśmy we trójkę (tylko z najmłodszą pociechą). Poszło dość sprawnie, chociaż połączenie od nas było takie, że dwa pociągi i potem kilka minut autobusem z Modlina na lotnisko. Poszło sprawnie i dolecieliśmy do Sztokholmu.  A dokładniej to do miejscowości pod Sztokholmem - tam kupiłem w telefonie bilet na autobus Flixbus i po godzince byliśmy w stolicy Szwecji. Na miejscu potrzebowaliśmy biletów na komunikację miejską. Właściwie to można też płacić telefonem (w Szwecji wsiada się zawsze z przodu i przy kierowcy kasuje bilet), ale wychodzi troszkę drogo - bilet jednorazowy (przesiadkowy co prawd i na 75 minut jest) ale kosztuje 16 złotych :) więc kupiliśmy takie na 72 godziny - starczyły na cały wyjazd. Chociaż za naszą trójkę wyszły te bilety 430zł. Ale było super wygodnie - wszystkie rodzaje komunikacji mieliśmy w tej cenie i korzystaliśmy z tego cały czas. 

Najpierw więc na EXPO - oj były straszne kolejki żeby wejść. Żonka z córką poszły zobaczyć pasta party, ale zdecydowały się na pizzę w restauracji jednak. A ja stałem w ogromnej kolejce. W końcu udało się wejść, odebrać pakiet (raczej skromny), przejść przez halę z wystawcami (raczej skromne), zjeść makaron na pasta party (raczej skromny) i dołączyć szybko do rodzinki i zjeść pizzę (tutaj było sporo, a nie skromnie :) ).

Potem do hotelu - był daleko, ale pociąg podmiejski zabrał nam tam bardzo szybko - 3 stacje, niewiele ponad 10 minut sam przejazd. Tam się rozlokowaliśmy i już było dość późno, więc już oszczędzałem nogi i nie wychodziliśmy. 

Następnego dnia maraton startował dopiero o 12:00. Trochę nie wiem jak jeść w dniu startu gdy start jest tak późno. Ale miałem kupione jedzenie - same proste węglowodany, baton energetyczny, a przed startem pierwszy żel. Oprócz tego miałem jeszcze 5 żeli na sam bieg, do brania co 7km.



 

Dojechaliśmy na start z wyprzedzeniem, moi kibice na 30 minut przed biegiem poszli zająć miejsca obok startu, a ja najpierw toaletę jeszcze raz zaliczyłem i poszedłem do mojej strefy startowej czyli strefy C. Impreza jest duża, pobiegło prawie 20 tysięcy maratończyków. Start jak mówiłem o 12:00 a pogoda była bardzo słoneczna i ciepła - temperatura w momencie startu 15-16 stopni w pełnym słońcu, pod koniec biegu już 19 stopni.

 Atmosfera była bardzo fajna, oprawa biegu też - po hymnie Szwecji (bardzo niekonwencjonalne wykonanie) ruszyliśmy! Zaraz za startem zobaczyłem się z moją rodzinką i wybiegłem na trasę, która miała strasznie kluczyć po mieście. To kluczenie myślę było wymuszone tym, że Sztokholm jest na wyspach i gdyby trasa przechodziła przez środek którejś wyspy to musiałyby być strasznie podbiegi. Więc zwykle biegaliśmy wokół wybrzeża tych wysp, ale i tak podbiegów było sporo. 

Ja zacząłem zgodnie z planem - starałem się biec tempem 4:40/km i tak wychodziło. Jednak zegarek pokazywał i sporo więcej dystansu, więc były rozbieżności kilku sekund na kilometr patrząc na oznaczenia kilometrowe i porównując z zegarkiem. Ale biegłem zgodnie z planem - stanąłem między zającami na 3:15 a 3:30 i tak jak powinno być - te na 3:15 powoli mi uciekały. Ja ich nie goniłem, biegłem swoje 4:40/km i pilnowałem czasu, oznaczeń kilometrowych, picia i brania żeli na 7km.


Gorąco było niestety, więc piłem na każdym wodopoju. Było ich sporo, chyba w sumie 17 stacji (!). Czułem się dobrze, choć było mi gorąco. Było trochę tych podbiegów niestety. Samopoczucie miałem dobre, tempo pilnowałem dość dobrze i żeli też - co 7km. Gorąco mi było - podwinąłem koszulkę i przypiąłem agrafką żeby trochę zwiększyć chłodzenie, starałem się zawsze biec w cieniu od budynków. Trochę czasami wiało i to na podbiegach szczególnie spowalniało mnie trochę. Ale ogólnie szło dobrze - na półmetek wbiegłem w 1:38:06, planowałem 1:38:30 - czyli 1 sek/km wyszło za szybko. No ale było ciężko tak idealnie to dopasować bo zegarek pokazywał więcej dystansu, a oznaczenia kilometrowe nie były idealnie rozstawione (chyba). 

Po minięciu połówki przeszedłem do realizacji drugiej części planu - czyli żeby pobiec drugą połowę szybciej niż pierwszą. Troszkę widzę po wynikach że biegłem szybciej. Średnia z 7km była 4:38. Tutaj wypatrywałem moich kibiców i udało się ich spotkać po raz drugi! 

Czułem się dobrze, chociaż wiadomo - było coraz ciężej. Jednak szło dobrze, za poradą Henia Szosta (obejrzaną na youtube) podzieliłem sobie maraton na 30km, potem dyszka (dyszki nie przebiegniesz?) i ostatnie 2km to już siła rozpędu. Nie do końca mi to wyszło - bo widzę że do 35km włącznie biegłem dobrym tempem. Międzyczas z 35km był 2:43:40 czyli czas na mecie przy tym samym średnim tempie byłby 3:17:18. Jednak tak nie było - końcówka biegu miała najwięcej podbiegów, ja też byłem już najbardziej zmęczony. I mimo że nie odpadłem tak sromotnie, to jednak odpadłem. Cztery kilometry były po około 5min/km ale ostatnie prawie 3 (bo dystans mi zmierzył zegarek 42,78km) po około 5:40/km... 

Na samej końcówce udało się spotkać po raz trzeci moich kibiców (pomogło na chwilę), wbiegnięcie na stadion było super, próba finiszu i wreszcie upragniona meta!

3:22:15

No nie jest to wynik marzeń, plany były żeby przebiec pierwszą połowę tempem 4:40/km - było 1:38:06 czyli 4:39/km. No nie bądźmy aptekarzami - to się udało. Drugi punkt planu był żeby przebiec drugą połowę szybciej - oczywiście tutaj kompletnie nie wyszło, bo druga połowa zajęła mi 1:44:09 (!) czyli aż 6 minut wolniej. 


Co do planów czasu na mecie - plan A nie był w zasięgu w żadnym momencie biegu (ale to była tylko opcja na dzień konia, musiałbym drugą połowę przebiec znacznie szybciej). Plan B był aż do 35km włącznie możliwy. Plan C natomiast - no naciągając maksymalnie to można by powiedzieć że się udał, bo patrząc na tempo z zegarka minąłem 42,2km w czasie około 3:19:45 :) ale tak na serio to też się nie udał.

Jak by to podsumować? Ważne jest dla mnie zawsze co było dobre, a co można by poprawić. Moje wnioski są takie:
1. maraton pobiegłem dobrze pod względem planu na bieg i jego (próby) realizacji. 
2. plan treningowy był dobry i byłem dobrze przygotowany
3. odpadnięcie było spowodowane dwoma czynnikami: wysoką temperaturą i profilem trasy. Podbiegi na ostatnich 7km to jest straszna rzecz na maratonie. Suma podbiegów wg zegarka była ponad 250m w pionie. Dla porównania w Kownie w połówce było około 50m. Więc tu powinno być 100m dla podobnego profilu, a było 2,5 razy więcej. W końcówce chciałem przyspieszyć i obronić to 3:20, ale po prostu na podbiegu tempo było powyżej 5min/km - nie dawałem rady tego zwalczyć przy takim zmęczeniu mięśni. Temperatura była dużo za wysoka - gdy tylko mogłem chowałem się w cieniu, polewałem się wodą, wbiegałem w kurtyny wodne (było ich sporo), dużo piłem: wodę, izo, colę a raz nawet przez pomyłkę rosół (fuj!). 





No i na koniec - czy jestem zadowolony z tego wyniku? Nie jestem raczej, ale pocieszam się że było dobrze. W podobnych warunkach pod względem temperatury odpadałem sporo więcej, nawet 18 minut (!). Tutaj ruszyłem z głową, mogłem troszkę wolniej jeszcze, ale wyszło naprawdę nie tak źle. A biorąc pod uwagę wypad turystyczny to było super. Miasto fajne do odwiedzenia, no mogłoby być sporo taniej, ale tak na 2-3 dni to bardzo fajne miejsce - też mogę polecić. 

To co teraz zapytacie? Już w piątek wyścig na 5km - Night Run Warsaw w Parku Fontann przy Wisłostradzie. Biegnę z moją średnią córką! A potem za dwa dni robię za zająca dla mojej Żonki w Biegu Ursynowa (ale to będzie dla mnie tempem spokojnym, więc nawet nie będę relacji z tego biegu robił). A potem za tydzień - dycha w Konstancinie. To będzie mój ostatni start w tym sezonie. Nie mam na razie planów na drugą połowę roku... ale są pomysły już jakieś :)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs