Maraton w Walencji był moim 29-tym. Mieliśmy jak rok temu do Nicei polecieć całą rodziną, ale problemy logistyczne (samolot, hotel, urlop, szkoła) tym razem nas przerosły i wybrałem się w wersji budżetowej - czyli na krótko i sam. W piątek po pracy na lotnisko Chopina w Warszawie, stamtąd samolotem do Alicante które jest niedaleko a przeloty są tanie (110zł w jedną stronę) i nie ma tam problemu z hotelami. Walencja jest oblężona - blisko 30 tysięcy plus rodziny jednak robi swoje.
W Alicante taksówką do hotelu który był bardzo blisko i rano szybko na pociąg do Walencji. Widok przed hotelem był taki typowo hiszpański: palmy na ulicach jak widać:
Przejazd do Walencji to była niezła przygoda. Miało to być bezpośrednie połączenie pociągiem dalekobieżnym, ale z powodu tych powodzi błyskawicznych które tutaj były kilka tygodni temu pociągi nie kursowały w ten sam sposób. Pociąg przejechał tylko część trasy, my musieliśmy przesiąść się do kolejnego, podmiejskiego. Ten też nie dojechał do Walencji, musieliśmy wszyscy przesiąść się do autobusu który nas zawiózł prawie w to samo miejsce (dworzec obok tego docelowego).
Po drodze widoki były ciekawe - sady pomarańczy (a może mandarynek), trochę pustynnych widoków a przy samej Walencji takie jak poniżej sterty zniszczonych przez powódź samochodów:
Na miejscu byłem po chyba 3,5 godziny czyli dwa razy dłużej to zajęło niż miało. Za wcześnie było na pójście do mojej kwatery, więc pojechałem na expo po pakiet. Żeby oszczędzać nogi wymyśliłem że mogę wziąć rower - powinno być szybciej niż autobusem i nawet taniej. Taniej było - bo 2 euro za dzienny karnet (dowolna liczba jazd do 30 minut) plus 1 euro za przedłużenie o kolejne pół godziny. Tylko te rowery były strasznie słabej jakości i nogi zaczęły mnie boleć. Najpierw na expo - zajęło mi to ponad 50 minut, a trasa wyglądała zwykle tak:
Na samym expo tłok. Uprzedzali lojalnie że między 12 a 14 jest najgorzej, a ja dotarłem dokładnie na 14:00... Czekałem w długaśnej kolejce na wejście, ale szło dość sprawnie i wszedłem wreszcie.
Hala była naprawdę duża, po wejściu trafiało się od razu na stoiska gdzie się odbierało pakiet, a potem można było chodzić i oglądać różne dobroci.
Sam pakiet był jak na zdjęciu poniżej - koszulkę trzeba było zamówić oddzielnie (i dopłacić) ja kupowałem dawno temu, ale i tak zestaw jak poniżej kosztował coś około 650zł.
Na samym expo było stoisko New Balance i tam skusiłem się na bardzo cieniutką koszulkę z logo maratonu w Walencji za 50 euro (drogo, długo myślałem ale w końcu kupiłem - będzie na lato). Natomiast poza tym było niby sporo stoisk, myślę że ponad 50, ale jakoś wybór nie był oszałamiający. Na pewno dużo większy niż w naszych krajowych maratonach, ale z Chicago czy LA to się nie da tego porównać.
Na zewnątrz miałem jeszcze wykupione coś bardzo fajnego: Paella party. Tylko 6 euro a taki bogaty zestaw dostałem: porcję paelli (do wyboru z kurczakiem albo wegetariańska), bułka, pomarańcza, butelka wody, kubek z napojem gazowanym z butelki do wyboru (nalewali przy wejściu) a przy wyjściu jeszcze lód na patyku w czekoladzie z migdałami.
Tak nakarmiony pojechałem na moją kwaterą. Znowu rowerem i trochę też musiałem podejść. Dojechałem, udało się zakwaterować - mieszkanie nie było niestety na wyłączność. Były w nim trzy pokoje i tylko jedna łazienka. Oprócz mnie w jednym pokoju było dwóch Rosjan (jeden o ile zrozumiałem mieszka na Cyprze od dwóch lat więc nie miał problemu z dojazdem, a drugi mimo że był Kazachem to zrozumiałem że mieszka w Moskwie i przez Turcję przyleciał). W drugim pokoju był Polak, wszystkie te osoby przyjechały na maraton :) Ja jeszcze wieczorem poszedłem na mszę do katedry i przy okazji zobaczyłem centrum Walencji, gdzie odbywały się akurat protesty - o ile wiem to są przeciwko władzom (lokalnym chyba) które źle działały w trakcie powodzi i są obwiniane o tak ogromną liczbę ofiar - ponad 200 (!) osób. Latał helikopter, było sporo policji, radiowozów no i tłumy protestujących. Ja przeszedłem trochę przez starówkę, po 40 minutach w katedrze wróciłem rowerem miejskim do pokoju.
Ostatnie przygotowania - logistyka poranna zaplanowana, strój przygotowany, żele, taktyka, sprawdzona setny raz pogoda, nastawione dwa budziki i położyłem się spać.
Rano wszystko zgodnie z planem - dużo szybciej wstałem, szybko śniadanie (granola, baton energetyczny), niecały izotonik - żeby nie biegać za kibelkiem w trakcie maratonu jak na wiosnę w Hamburgu. Szybko na start z dużym zapasem. Podjechałem autobusem żeby nie męczyć nóg przed samym biegiem i byłem na miejscu jeszcze przed wschodem słońca.
Oddałem plecak do depozytu (nie wracałem już do kwatery) i szybko zaczęło się robić jasno, a znaleźć miejsce na zdjęcie z małą liczbą osób w tle było trudno, ale jak widać poniżej udało się:
Jeszcze uśmiechnięte ostatnie zdjęcie, wiadomo że po maratonie aż tak szeroko się trudno uśmiechnąć.
I poszedłem na start. Miale strefę piątą czyli pomarańczową, na czas 3:00 - 3:12. Ponieważ plan był pobiec na 3:15 to ustawiłem się na końcu tej strefy i udało się spotkać kolegę którego filmy na youtube oglądam: Matt "Run the planet". Pogadaliśmy, nagrał nawet nas razem i jestem tam na filmiku (minuta 1:35)https://www.youtube.com/watch?v=DB2mpbVEuoI
To wypada teraz opisać sam bieg. Zacząłem z planem 3:15 - więc tempo 4:37/km. Zaokrągliłem to do 4:35/km bo zawsze troszkę więcej dystansu nalicza zegarek i tempo wg zegarka wychodzi troszkę szybsze. Więc 4:35/km powinno być idealne - nastawiłem tak wirtualnego partnera i ruszyłem. Czułem się bardzo dobrze, biegliśmy z Matem obok siebie przez pierwszy kilometr. Jednak ja bardzo pilnowałem tempa i w rezultacie Matt zaczął się powolutku oddalać. Nie goniłem go mimo że różnica była minimalna, jednak rosła. Po paru kilometrach widziałem że wskoczył do toalety, wtedy go wyprzedziłem.
Sam bieg szedł super - pierwsza piątka 23:08 (powinny być po 23:05). Już robiło się za ciepło - polewałem się wodą na głowę od samego początku biegu. Druga piątka 22:55 czyli razem 46:00. Znowu idealnie bo różnica jednej sekundy na kilometr do planu tylko. Trzecia piątka 22:56 - znowu idealnie. Samopoczucie bardzo dobrze, nic nie doskwiera, żel przyjęty, popijałem na stacjach nawadniania które były co około 5km, przy czym cały czas było za gorąco i dużo wylewałem też wody na głowę. Fajnie że dawali w małych butelkach tą wodę, można było sobie spokojnie trochę wypić, popić żel, resztę na łeb wylać. Podpiąłem sobie pod agrafki które przytrzymywały numer startowy koszulkę - żeby odsłonić choć minimalnie brzuch i polepszyć chłodzenie (to naprawdę pomagało).
Czwarta piątka 22:58 czyli nadal idealne tempo, zaraz potem jest połowa dystansu - wyszło w 1:36:59 to było tempo na 3:14 co w sumie mi się podobało. Czułem się dobrze, teraz należało utrzymać to do 30km, przecierpieć potem dychę trzymając tempo i ostatnie 2km to już siłą woli dobiec.
Piątka piątka tymczasem wyszła w 23:19. To daje 4:39/km czyli zupełnie dobrze - bo była nadróbka 30 sekund przecież. Natomiast chyba widać oznaki nadchodzących problemów. A te nadeszły - jeszcze przed 30km! To mi się zdarzyło już, chociażby w Wiedniu i pamiętałem jak to boli. Szósta piątka wyszła w 24:21 czyli tempo spadało i było już blisko 5min/km. Co gorsza nie miałem zupełnie sił i nie było widoków żeby temu jakkolwiek zaradzić!
Ostatnie 12km to była męczarnia. Chciałem dobiec i nie maszerować, ale złapały mnie kilka razy tak mocne kurcze że musiałem się zatrzymać i rozciągać mięśnie. Brałem przez dwa ostatnie dni magnez w płynie ale to nie wystarczyło. Ech to było straszne ostatnie dwanaście kilometrów. Myśli się wtedy ze to już ostatni raz, że już tylko półmaratony. Nie ma sensu się rozwodzić nad tą częścią biegu - było nawet kilka odcinków gdzie przeszedłem do marszu (ale tylko trochę i krótkie) i odpadłem tragicznie bo 23 minuty od celu.
3:38:36
I w sumie widziałem wśród znajomych i innych biegaczy z trasy którzy odpadli analogicznie, ale nie pociesza mnie to. Byłem pewny że jestem dobrze przygotowany, miałem ostatnio wyniki które były lepsze niż przez Hamburgiem, gdzie przecież pobiegłem 3:17, a mimo to zupełnie tutaj mi nie poszło.
Co się stało? Myślę że kilka rzeczy się złożyło: poprzedniego dnia
zmęczyłem nogi - w sumie miałem te rowery wypożyczone (specjalnie żeby
nie chodzić tylko jeździć) przez prawie trzy godziny (!) a ciężko to
chodziło i pamiętam że czułem w mięśniach nóg że się zmęczyłem. Po
drugie - było za gorąco, gdy kończyłem bieg było 20 czy nawet 23
stopnie. Od pierwszej piątki już pamiętam że było mi za gorąco i
polewałem się mocno wodą. Trzecia rzecz to nie jestem przekonany czy ta
sobota w takich rozjazdach (oprócz tego jeżdżenia rowerem trochę też
chodziłem, nie zjadłem chyba odpowiednio dużo (węglowodany). To wszystko
razem chyba spowodowało że tak wyjątkowo szybko skończyły się siły.
W sumie to miałem jeszcze podejrzenie że może jakieś niedobory mikroelementów, witamin czy czegoś innego mam. Zrobiłem kilka dni temu pakiet badań z krwi, wyniki wyglądają jednak chyba nie tak źle - niektóre z badań pokazują że są pozą normą, ale bardzo mało, poza tym tak szybko po maratonie to nie wiem czy się powinno robić takie badania.
No nic, to teraz roztrenowanie - przestałem liczyć kalorie (o dziwo mimo że minął tydzień to nie przytyłem!), biegać wyszedłem dopiero w piątek na spokojny bieg. Mam teraz trochę planów, ale o tym to może już następnym razem napiszę!