piątek, 16 listopada 2018

Bieg Niepodległości 2018 - wracamy do żywych!

 


Oj trwało to trochę bo od mojego pamiętnego wakacyjnego urazu minęło 2,5 miesiąca, ale myślę że mogę wreszcie powiedzieć że wróciłem do żywych!
Założenie na ten bieg miałem żeby przebiec poniżej 41 minut (to był plan minimum) a jak się uda to pobiec w 40 minut. Nie myślałem że to się uda, ale chciałem się postarać. Interwały 5x1km biegałem po 4 minuty, więc wytrzymanie w tym tempie 10 kilometrów jednym ciągiem wydawało się być dość trudne do zrealizowania. Poza tym jeszcze przed urazem - w Biegu Powstania Warszawskiego ledwo obroniłem 41 minut. Co prawda wtedy było gorąco, a ja byłem po męczącej i długiej podróży...
To co dawało nadzieję na dobry wynik, to że ostatnie sesje interwałów wyszły już średnio po 3:45 a nawet po 3:38. W dodatku 11-go listopada pogoda bardzo dopisała (biegaczom, bo kibicom pewnie troszkę mniej). Było około 7 stopni, troszkę wiało, ale nie był to za mocny wiatr.

Co do samego biegu - podjechałem z moim biegowym kompanem Zbyszkiem i tym razem też jego żoną Elą:

 
Okazja do biegu była naprawdę wielka: bo stulecie odzyskania niepodległości. Wzruszyłem się podczas śpiewania hymnu (przerwałem na chwilę rozgrzewkę) i poszedłem na start. Rozgrzewka była super: trzy kilometry z kilkoma przebieżkami. Na starcie dzięki przywilejowi korzystania z pierwszej strefy było wygodnie, szybko i bez tłoku. Wystarczyło po starcie wyprzedzić niewiele osób które nie wiem czemu akurat tam się ustawiły ;) i ruszyliśmy.
Bieg wyszedł świetnie: trochę wiało, ale był jeden wysoki biegacz i dało się schować ;) ale też i ja przez chwilę byłem z przodu a potem on uciekł :)
Plan był aby trzymać się tempa 4:05/km przez pierwsze minimum 3 km, nawet do połowy dystansu, a potem zależnie od tego jakie będzie samopoczucie: walczyć o utrzymanie tempa (czyli plan minimum 41 minut) albo przyspieszyć i zejść do 40 minut.

W praktyce wyszło tak że tempa kilometrów były 4:00, 3:55, 4:03, 4:01, 4:01. Jestem wręcz dumny z siebie że nie dałem się podkręcić. Stanąłem na samym końcu pierwszej strefy (bo była do 40 minut) i nie wystartowałem za szybko!! Na nawrotce miałem dokładnie 20 minut - super. Po nawrotce czułem się dobrze - to był super znak. Wiadomo że jest trudniej bo już człowiek podmęczony, ale wyglądało że będzie dobrze. Co nie znaczy że było łatwo, oj nie! Było ciężko, ale znośnie. Kilometry wyszły w 4:01, 4:05, 4:05 i wtedy najważniejszy moment biegu: dziewiąty kilometr gdzie jest podbieg pod wiadukt i potem zbieg z niego. Udało się nie zwolnić i ten kluczoy kilometr wyszedł w 4:02. Nazbierało się jednak tych urwanych sekund, sam nie wiem jak ale ostatni km wyszedł w 3:50! W sumie więc oficjalny czas na mecie:

40:03


i to jest super dobry wynik! Wiadomo że te 4 sekundy by zmieniły wygląd, ale jest super - nie chodziło o łamanie czasu, a o sprawdzenie czy już mogę biegać szybko i dość długo. Zawsze do tej pory strasznie odpadałem - czy to w Kopenhadze czy w Chicago, druga połowa biegu to była masakra. Teraz pobiegłem super szybko - najszybsza moja dycha w tym roku - i po biegu czułem się naprawdę w porządku.

 
Czy już można zapomnieć o tym urazie? Myślę że nigdy nie zapomnę - nasze ciało to suma różnych urazów i kontuzji i odczuwam ciągle jakiś dyskomfort związany z tym urazem w różnych miejscach. Ale nie ma żadnego bólu czy uczucia że nie mam kontroli nad ciałem. Po prostu czuję że nie jest tak jak było, ale zgodnie z tym co mi powiedział ortopeda podczas ostatniej wizyty (już po tym biegu): leczenie zakończone, mogę robić wszystko to co przed urazem.
No to trzymam się tej teorii, biegam swoje i powoli kończę przygotowania planów na wiosnę :) !


czwartek, 1 listopada 2018

Bieg po dynię 2018



W tym roku Bieg po dynię udał się nam znakomicie. Dopisała pogoda, impreza była jak zwykle fajnie zorganizowana, na miejscu jest mały piknik z dynią w roli głównej - można kupić, pomalować itd. Na boisku szkolnym w Lesznowoli były zorganizowane zabawy dla dzieci w różnym wieku - co się nań przydało bo przyjechaliśmy całą ferajną.
Najpierw pobiegła Agatka:


Potem Małgosia:


W końcu reszta rodziny: Karolina stanęła gdzieś bardziej z przodu niż ja, bo ja stanąłem zupełnie na szarym końcu -żeby nie przeszkadzać innym moim wózkiem biegowym. W wózku oczywiście nasza mała Alicja dzielnie siedziała i czekała podstępna dziewczyna kiedy zacząć krzyczeć ;) a jako że Tatuś zapomniał o smoczku (i dobrze, niech się odzwyczaja!) to nie było ostatniej deski ratunku na wypadek buntu na pokładzie. Pocieszałem się źe to tylko 20 minut więc damy radę, plan był żeby przyspieszyć w razie problemów :)

Ruszyliśmy w południe. Najpierw kółko wokół stadionu - fajnie się biegło po zewnętrznym torze z tym wózkiem mijając dziesiątki biegaczy :) ale najlepsze było potem na trasie, bo biegnąc równo (mniej więcej) po 4:00/min dalej wyprzedzałem i trochę się ludzie dziwili że mija ich niespełna dwuletnie dziecko w wózku :) !
A mnie biegło się super... przez 2km oczywiście - potem spuchłem - jeszcze mój uraz daje znać, nie chodzi o to że boli nawet, tylko o ten mój spadek wydolności, chociaż trochę to z samym urazem też jest myślę związane. Tempo więc trochę spadło: 4:20, 4:30, 4:20 i w sumie 21:12 na piątkę.nie jest źle - to było z wózkiem i z nadrobieniem dystansu przez to omijanie ludzi na początku biegu...
Ale i tak najlepsze w tym wszystkim było to sportowe spędzenie soboty całą rodziną - szczególnie z najmłodsza w wózku, która robiła furorę :)










ADs