środa, 1 lutego 2012

Moje boje z certyfikatem medycznym


Jak pewnie wiecie mój najważniejszy start tej wiosny to Maraton w Paryżu. Francuzi potrafią wiele dziwnych rzeczy wymyśleć więc i w sprawie maratonu mają coś specjalnego: certyfikat medyczny. Jest to oświadczenie podpisane przez lekarza które stwierdza że po przebadaniu delikwenta nie stwierdził przeciwwskazań żeby mógł on brać udział w zawodach biegowych. No i wiadomo - pieczątka i podpis. Zacząłem z tym tematem walczyć jeszcze w zeszłym roku - wydrukowałem ze strony maratonu ten certyfikat (i tak Francuziki się wykazali wielkim zrozumieniem i dołączyli wersję nie tylko po francusku ale też i po angielsku :) ) i z tym druczkiem udałem się do lekarza. Myślałem że to będzie prosta sprawa, tak jak pisali inni biegacze na forum bieganie.pl ale u mnie zrobiła się z tego większa zabawa.
Zanim jeszcze spotkałem się z lekarzem musiałem w rejestracji telefonicznej wyjaśnić o co chodzi - to już było wyzwaniem. Zostałem poinformowany że powinienem porozmawiać z lekarzem pierwszego kontaktu. Przy okazji wizyty z moją córką zapytałem więc o to lekarza. Nie było mowy żeby lekarz to tak po prostu podpisał bez skierowania do specjalisty :) w sumie było mi to na rękę - 35 lat już minęło więc EKG dobrze by było zrobić. Drugi telefon do rejestracji i umówienie się do kardiologa - najbliższy termin byłjednak wcale nie za bliski (a przychodnia "prywatna" bo firma wykupuje abonament). Ale OK - ja jestem cierpliwy, do maratonu jeszcze było około 4 miesięcy więc poczekałem.
Kardiolog po usłyszeniu słów kluczowych "certyfikat" oraz "maraton" wszedł w tryb "ja nie wiem co należy zbadać". Nie pomogły żadne tłumaczenie (nawet usilne) że oświadczenie jest tylko o tym że nie stwierdzono przeciwwskazań do udziału w imprezach biegowych, stanęło w końcu na tym że dostałem dwa skierowania: na EKG spoczynkowe i na EKG wysiłkowe i mam się dowiedzieć jakie zwykle badania się robi maratończykom. Wspominał jeszcze o holterze ale go na szczęście nie zapisał - to jest niezbyt wygodne bo przez 24 godziny wliczając w to sen trzeba mieć podłączone urządzenie rejestrujące pracę serca. Zwykle takie badanie zapisuje się zawałowcom... zacząłem się obawiać czy nie dostanę skierowania na jeszcze bardziej kompleksowe badania.
EKG spoczynkowe robiłem kilka miesięcy wcześniej w ramach medycyny pracy ale wyników nie mieli (ech ci informatycy) więc zrobiłem ponownie i zaraz potem przyszła kolej na EKG wysiłkowe. Przez pomyłkę (chyba) na skierowaniu miałem dopisek "na cykloergometrze" co oznaczało tzw. rowerek. Na szczęście w całej Warszawie ta przychodnia nie ma tych rowerków i wszędzie robią te badania na bieżni. Wziąłem więc strój do biegania, moje buty biegowe i stawiłem się na badanie. A tutaj... zdziwko - nie będę biegać! Kazano mi wejść na bieżnię i iść. Nawet w jeansach miałem zostać i jedyne co trzeba było zdjąć to buty i "górę" żeby elektrody poprzyczepiać. Bieżnia było ustawiona pod kątem, badała ciśnienie i rejestrowała puls potem po 1,5-2 minutach marszu podjeżdżała do góry zwiększając nachylenie i przyspieszała. Po chwili zrobiło się niekomfortowo - trudno tak szybko iść - nogi same rwą się do biegu. Wreszcie gdy już naprawdę było trudno utrzymać tak szybkie tempo i nie przejść do biegu badanie zakończyło się. Lekarz nawet się usprawiedliwiał że była jedna iteracja więcej bo tętno nie urosło tak jak by chciał. Pomyślałem sobie "i dobrze, znaczy moje treningi coś dają" :)
Wyniki wyszły na szczęście dobrze, jedyne co mnie zdziwiło a lekarza zaniepokoiło to za wysokie ciśnienie przed badanie - podobno 142 ale to chyba jakiś błąd pomiaru bo ja zwykle miałem ciśnienie w normie rzędu 120-130 a po drugie po badaniu gdy odpoczywałem przez chwilę i maszyna nadal mierzyła ciśnienie to szybko spadło ono do 137.
Zostałem obdarowany grubym plikiem kartek papieru milimetrowego z zapisem EKG wysiłkowego oraz spoczynkowego i tak wyposażony mogłem iść znowu do kardiologa. Tym razem udało się szybciej bo zarejestrowałem się od razu i na badania i na wizytę - w sumie po nieco ponad tygodniu pojawiłem się u kardiologa ponownie.
Tym razem udało się nie wchodzić w jałowe dyskusje a lekarz po przestudiowaniu oryginalnej treści certyfikatu medycznego i wygłoszeniu kilka uwag zgodził się podpisać ten certyfikat :)
No więc reasumując - mam ten certfikat! Teraz zrobię sobie kopię i wyślę ją do Paryża. Musi dojść przed 15-tym lutego i wtedy na liście uczestników przy moim nazwisku nie powinien już się pojawiać napis "medical certificate" w kolumnie "missing documents" :)
P.S. Życie dopisało epilog do tej historii - właśnie zauważyłem że lekarz pomylił się wpisując zeszłoroczną datę - czeka mnie piąta wizyta żeby to poprawić...

2 komentarze:

  1. A może lepiej było się umówić z lekarzem medycyny sportowej (najlepiej wojskowym). Oni zwykle wiedzą o co się rozchodzi i nie zastanawiają się po pół godziny nad podpisaniem jednego papierka...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie masz rację ale po pierwsze i tak chciałem właśnie te badania zrobić ze względu na mój wiek a po drugie nawet mnie to bawiło :)

    OdpowiedzUsuń

ADs