niedziela, 28 lutego 2016

Wiosna zaczyna się w Wiązownej


Nogi jeszcze czuć, ale tak przyjemnie. Wiem że się zmęczyłem, wynik wyszedł bardzo dobry więc może to trochę efekt psychologiczny że dobry humor przysłania zmęczenie. Zacznijmy jednak od początku. Żeby wystartować trzeba było najpierw odebrać pakiet, organizatorzy ustalili że należy to zrobić przed 11:00, a start był o 12:00. Dojechałem więc przed jedenastą, zaparkowałem daleeeko i doszedłem na start na pieszo. Trochę minimalistycznie podszedłem do tej imprezy i nie miałem tam dość czasu żeby ocenić jakoś organizacji. To co widziałem było w porządku. Trochę tłoku w szkole gdzie było biuro zawodów, ale to zrozumiałe bo wiele osób przyszło na ostatnią chwilę. Jedna kolejka po numer startowy - mimo że długa to bardzo szybko poszło. Druga po "pakiet startowy" czyli okolicznościową koszulkę bawełnianą i kilka ulotek. I moim zdaniem bardzo dobrze! Koszulek technicznych w szafie tyle że się nie domyka, a tak to po biegu i wykąpaniu się można było do końca dnia paradować w tej koszulce.

Przy odbieraniu pakietu spotkałem Przemka a potem podczas rozgrzewki Joannę. Dzięki typowej nawrotce na połowie biegu miałem możliwość jeszcze ich spotkać już na trasie i fajnie bo udało mi się ich wypatrzeć i pokrzyczeliśmy do siebie zagrzewając się do walki :)

Połączyłem przyjemne z pożytecznym czyli zrobiłem rozgrzewkę a w połowie wpadłem do lasu i rozwiązałem problem długich kolejek do toalet :)

Dobra, szybko na start, podział na strefy jest - wskakuję pomiędzy 1:25 a 1:35 i okrywam się folią atermiczną. Krótko czekam bo rozgrzewkę skończyłem prawie w południe i... ruszamy!

Pierwsza siódemka

Jak zwykle w "połówkach" podzieliłem sobie trasę na trzy tercje. W pierwszej celem jest nie biec szybciej niż plan, w drugiej utrzymanie tempa a w trzeciej - to już ile się da. No więc zaczynam - na początku oczywiście sporo osób które myślą że jak ustawią się z przodu mimo że widać że w dwóch godzinach się nie zmieszczą to pod jakimś względem są zwycięzcami ;) żarcik oczywiście - denerwuje to trochę że ludzie ignorują podział na strefy i potem i tym wolniejszym i tym szybszym jest niewygodnie. Przed biegiem spytałem biegaczy czy będą oznaczenia kilometrowe - miały być co 5km i po pierwszym km. Więc zostawiłem włączone automatyczne zaliczanie okrążeń co 1km. Jak się okazało firma pana Górskiego która zabezpieczała bieg od strony sportowej sprawdziła się bardzo dobrze. Oznaczenia były co kilometr i były bardzo dokładne. Nie zauważyłem odchyleń o więcej niż 8 sekund wg mojego garmina, który naliczył tylko 50 metrów więcej (na "wiejskich" biegach to częste że niewiele więcej nalicza - bo nie ma tłoku więc nie nadkłada się na zakrętach).
Biegnę pierwszy km - jest dobrze, niewiele szybciej, drugi km - tak samo! Na trzecim - wodopój. Zignorowałem z rozmysłem i tylko w duchu cicho sobie liczyłem że zaraz będzie następny. I był na szczęście, ale najpierw kilka kilometrów biegiem. A wychodzą te kilometry całkiem super - cały czas minimalnie poniżej planu 4:10 który miał mnie dowieźć do wyniku 1:28. No ale na razie to nic dziwnego - każdy potrafi przebiec piątkę swoim tempem półmaratońskim! No i nadszedł kilometr szósty, posłużę się tutaj wykresem wysokości:


Na tym podbiegu troszkę tempo siadło, no ale 4:15 i 4:12 nie jest znowu taką tragedią, bo nadróbka była 9 sekund z pierwszej piątki. I w ten sposób na szczycie górki minęła mi pierwsze tercja.

Środkowa siódemka

Jak widać po wykresie nudy nie było - ostry zbieg, potem podbieg i zbieg do nawrotki a potem to samo, tylko w odwrotnej kolejności. Poza tym odcinek był też ciekawy bo po nawrotce widzieliśmy elitę która już wracała. Zawsze to lubię bo można dopingować tych najlepszych, no i spotkać się oczywiście ze znajomymi :)
Nie było za łatwo, szczególnie że zbiegając wiedziałem że zaraz będę wracał. Widziałem powykrzywiane twarze tych wracających i trochę się dziwiłem że już tacy zmęczeni a tu dopiero połowa. A potem sam nawróciłem i zrozumiałem o co chodzi - utrzymanie tempa na takim podbiegu było trudne, ale dałem radę! Tylko 13-ty kaem był w 4:11, a pozostałe od 4:04 (zbieg) do 4:09. W sumie więc dorobiłem się większej przewagi nad moim wirtualnym partnerem ustawionym na 4:10/km. No ale teraz miało się zacząć najważniejsze, czyli:

Ostatnia siódemka

Jak to zwykle bywa - teraz się okaże co kto jest wart :) Zwykle na ostatniej tercji było cięężko, nogi bolały, oddechowo było ciężko itd. Ale w Wiązownej tak nie było! Zdziwienie było tak duże że nawet mimo zmęczenia je zauważyłem. Kilometry uciekają, a ja cały czas jestem pewny że cel jest już praktycznie w kieszeni! Mam 30 sekund nadróbki, nawet biorąc pod uwagę że czasami na oznaczeniach kilometrowych garmin pika dokładnie na oznaczeniu, ale bywało że 8 sekund później, to i tak kalkuluję sobie że 22 sekundy nadróbki nad 1:28:00 na pewno mam i dobre samopoczucie oznacza że nie dam sobie już tego popsuć. I idzie jak po maśle: 4:05, 4:03, 4:12 a potem koło 4:08 do 20km włącznie. Wtedy to już zacząłem odczuwać trochę trudy biegu, ale i tak ostatni kilometr wyszedł w 4:05 a finisz (wg garmina wyszło 21,15km czyli przez finisz rozumiem te 150 metrów) w 3:37/km! No i na mecie okazało się:


A po chwili wg już oficjalnych danych:


Międzyczasy łapane przez garmina:


No i wtedy szybko po depozyt, do samochodu i do domu. Samopoczucie zwykle po takim biegu "na maksa" w połówce mam bardzo dobre, ale zmęczenie jest ogromne. Tym razem - jest super. Prysznic, obiad i byłem zupełnie do życia. Dałem radę pójść na pieszo do kościoła (żeby córki miały atrakcję że jadą na hulajnogach około dwa kilometry) i potem wrócić bo starsza miała tyle energii że chciała też wracać (młodsza jednak wybrała powrót z Mamą samochodem). W sumie garmin naliczył mi dzisiaj ponad 33 kilometry, 27 tysięcy kroków i 4000 kalorii :) !
Podsumowując: poprawiłem się o ponad półtorej minuty od poprzedniej (wiedeńskiej) życiówki, biegłem planowo na 1:28:00 a wyszło 37 sekund szybciej, więc czy można chcieć czegoś więcej? Niby nie, ale jest jedna malutka rzecz która mnie męczy: to że w trakcie biegu dobrze się czułem więc chyba jednak trzeba było szybciej. Przelicznik Danielsa z tego wyniku w połówce daje 39:31 na dychę, a ja miałem w Kozienicach 39:20. To by też świadczyło o tym że można było troszkę szybciej (przelicznik Danielsa daje w połówce 1:27:05) . Na swoją obronę mam kilka rzeczy: tempo 4:10/km wydawało mi się zabójczo trudne do utrzymania i takie było na treningach w tych roku. Tydzień temu po długim biegu 35km lekko się podziębiłem i katar mam straszny cały czas. Trzecia rzecz - kilka dni temu miałem cztery szczepionki na raz (lecę służbowo do Azji niedługo) - to też osłabia organizm. Jak to wszystko się razem doda to jestem szczerze mówiąc strasznie zadowolony z mojego biegowego debiutu w tym roku :) !
Czego i Wam wszystkim życzę w tym roku - oby się nam "darzyło" i biegało jak najlepiej! Na koniec parę zdjęć jeszcze:






2 komentarze:

  1. Cześć.
    Fajnie się czyta Twojego bloga. Super czas - gratuluję. Daleko mi jeszcze do Ciebie - ale może kiedyś...
    Pozdrawiam - Krzysiek B. (znajomy z SP7 i 1 LO w Lęborku)...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Nieważne jakie się ma wyniki bo to zależy w dużym stopniu od wrodzonych możliwości... ważne że człowiek dobrze się czuje i ma zabawę :)

      Usuń

ADs