czwartek, 5 maja 2016

Orlen 10K


Nie może tak być żeby nie było relacji ze startu! A start był - paliwowa dycha w Warszawie gdzie planowałem odkuć się za maraton w Rotterdamie, czyli poprawić swój czas na dychę do powiedzmy 39 minut. Troszkę na wariackich papierach - w sobotę u rodziny w Częstochowie i pierwszy raz kompletna porażka z odbiorem pakietu - ZAPOMNIAŁEM, nie wiem czemu. Ja 200 kilometrów od biura zawodów, do zamknięcia 1,5 godziny i zaczynamy akcję ratunkową. Akcja na facebook'u i udaje się - kolega Blogacz Mateusz jedzie jeszcze wieczorem po pakiet. Niestety trzeba było się nabiegać (tzn. Mateusz musiał) i namęczyć żeby ten pakiet za mnie odebrać. Trochę to podkopało moją bardzo pozytywną doi tego czasu opinię o organizacji orlenowych biegów. Udało się wreszcie (dzięki Mateusz!) i mogłem rano pobiec. Przygotowania były szybkie, poszedłem mimo to dość późno spać. Rano szybko i po cichu żeby dziewczyn nie budzić zebrałem się na bieg. Dojechałem samochodem - nie było problemu z dojazdem, zaparkowałem, rozgrzałem się i stanąłem na linii startu. Akurat za barierkami Heniu Szost i reszta elity - fajnie to jest zrobione.
Trochę czekałem na start - wyjątkowo nie byłem spóźniony jak zwykle. Przygotowałem się na bicie życiówki, czyli plan był żeby zacząć po około 4 min/km a potem po 2-3 km trochę przyspieszyć i skończyć w 39 minut. Ruszamy. Po starcie idzie dobrze: 3:58 pierwszy kilometr, drugi za szybko niestety 3:51, ale w granicach normy. Tętno na drugim ka-emie jak teraz patrzę na endomondo to było już wysokie, ale porównując z życiówkową dychą w Kozienicach to było niższe (!). 
Nagle patrzę - Marcin biegnie :) no ale nie dało się pogadać, przy takim tempie nie da się wypowiedzieć więcej niż jedną sylabę w sposób zrozumiały :)
Lecimy, jest pięknie. Na półmetku 19:47 czyli czas na 39:34, trochę za wolno, ale przecież o to chodzi żeby zacząć wolno, teraz przyspieszamy i będzie super! No tylko że siły nie ma. Utrzymuję tempo mniej więcej, a dokładnie to troszeczkę zwalniam i druga piątka wchodzi w 20:09. 
Było ciężkawo, dużo osób narzekało na wiatr tego dnia. Ja tego tak nie odczuwałem żeby to wiatr był problemem, jednak to prawda że biegnąc chowałem się za innych (ale też i starałem się dawać zmianę) więc wiatr musiał być jednym z czynników. Druga rzecz to jeszcze gorsza dyspozycja po lekkiej chorobie z przed maratonu, dopiero teraz czuję (obym się nie mylił przed Wings For Life które w niedzielę) że całkowicie wyzdrowiałem. Ostatnia rzecz to chyba jednak troszeczkę za mało z siebie dałem. Patrzę na wykres tętna z tego biegu:


i widzę że doszło do 186 a średnio było 179 tylko. W Kozienicach było średnio 181 a doszło do 192!! Czyli mogłem się bardziej postarać.
No nic, mam nadzieję teraz odkuć się w niedzielę - głównie za maraton wiosenny. Jak się uda dobiec do 42,2km w Poznaniu to będę zadowolony, a zupełnie będę kontent jak się uda mieć 3:04 jak planowałem w Rotterdamie gdy będę mijał ten dystans :) !

2 komentarze:

  1. Walka o 39 jest jeszcze trudniejsza niż o 40. W Łodzi też skończyłem z 34 sek poniżej planu. Na 39 nie ma zająca, biegnie się w mniejszym tłumie i jak sam nie przyciśniesz sercem i głową, to wyniku nie zrobisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No racja. Chociaż to że mniejszy tłum to powinno pomagać ;) nie trzeba się przepychać, z drugiej strony trudniej się z motywować. To powodzenia życzę, ja nie wiem kiedy będę znowu próbował - zobaczymy jak się starty ułożą...

      Usuń

ADs