niedziela, 19 maja 2024

Dychowy plan 2/12: Nocy Patrol pod Kielcami

 


Drugi tydzień trenowania zakończył się nieplanowanym, ale jak zaraz się okaże - bardzo wyjątkowym biegiem. Może zacznę od szybkiego raportu z biegania:

13.05.2024 poniedziałek wolne 0,00
14.05.2024 wtorek rytmy, rytmy, rytmy :) 5x200,200,400 przez pomyłkę zrobiłem o jeden 200m więcej. Gorąco bardzo, ale wyszło OK, te 200 nawet szybciej niż planowe 3:35/km te 400m wolniej 10,44
15.05.2024 środa spokojnie 7,66
16.05.2024 czwartek Akcent w trakcie powrotu z pracy – ostatni raz bo nie da się z plecakiem pełnym ubrań tak biegać. Było ciężko i niby wyszło OK mimo że trochę wolniej: 4x1600m @4:14 p. 1' 11,06
17.05.2024 piątek Spokojnie wieczorem 9,12
18.05.2024 sobota Nocny Patrol pod Kielcami. 22km ok 700m przewyższeń 21,45
19.05.2024 niedziela wolne 0,00



59,73

W poniedziałek odpoczynek po niedzielnym długim biegu, we wtorek rytmy które Daniels zapisuje w dużej ilości w swoim planie. Rozumiem że to ma poprawić moją szybkość (główny cel tego planu), więc stukam te rytmy grzecznie. Trudno jest, tutaj było aż pięć serii, w sumie 4km rytmów i ostatnie troszkę wolniej niż plan, ale średnia z całości wyszła nawet szybciej niż plan. W środę odpoczynkowo krótko i spokojnie, a w czwartek byłem w pracy. Wracając zrobiłem akcent i to był ostatni raz - muszę to zmienić. No nie da się z plecakiem w którym mam rzeczy na przebranie biegać trudnych akcentów. Niby dałem radę (prawie) bo średnio wyszło 4:14 zamiast 4:11/km, ale poziom zmęczenia był dużo za duży na ten typ treningu. Średnie tętno od 168 do 174, a powinno być raczej około tych 168. Więc na przyszłość zamienię sobie treningi żeby w czwartek był bieg spokojny. 

Tego też dnia przypadkiem dowiedziałem się że kolega sąsiad z osiedla Kazik z którym biegam czasami (np. Lament Świętokrzyski - 37km po Górach Świętokrzyskich w 2021r) biegnie w sobotę bieg nocny w całkiem podobnym miejscu. Udało mi się zgrać logistykę i się jeszcze zapisać! To w piątek już zrobiłem spokojnie kilka kilometrów tylko, na niedzielę zaplanowałem odpoczynek po tym sobotnim wyścigu - który zastąpił mi oczywiście niedzielny akcent (bieg długi).

Sobota jak to w dużej rodzinie była u mnie aktywna, ale nie wchodząc w szczegóły - o 17:00 wyjazd z Kazikiem "w kieleckie". Jedzie się od nas około godzinę i 45 minut, tam odbiór pakietów i przeczekaliśmy w samochodzie do startu, akurat mieliśmy bardzo blisko. Impreza właściwie kameralna: 29 osób startujących w maratonie, 101 w półmaratonie i 57 chodziarzy z kijkami na dystansie połówki. To daje razem 187 osób. Ale fajna była oprawa - na trasie połówki był jeden punkt odżywczy, na mecie bufet pobiegowy całkiem fajny, pomiar czasu jak na dużych imprezach (datasport, czujniki w numerach startowych). 

Jak odbieraliśmy pakiety to akurat za chwilę startował maraton, pokibicowaliśmy, zdziwiliśmy się trochę że niedużo biegaczy:


Za drugim razem ludzi już było dużo więcej. Oczywiście zdjęcie na starcie musi być, jak widać byliśmy gotowi do startu z Kazikiem:

Z wyposażenia obowiązkowego była tylko lampka czołówka i telefon. Więc ja nie wziąłem nic więcej. Nawet strój jak widać "na krótko" bo najchłodniej miało być 14 stopni na koniec biegu. Sam start było o 20:00, liczyłem że trochę ponad 2 godziny zejdzie (22km ale też jakieś 700m w górę). O tej porze roku zachód słońca jest około 20:30, więc połowa biegu nie była po ciemku. Natomiast druga połowa to już w ciemnościach, szczególnie że to w lesie.
Przyszliśmy chyba trochę za późno na start bo doszliśmy tylko do 1/3 grupy, więc tak na około przed nami było trochę ponad 30 osób. Tak sobie pomyślałem że skończę wcześniej, muszę następnym razem się trochę na przód bardziej przepchnąć. Po krótkich żartach i czekaniu wreszcie był start. 

Ruszyliśmy z kopyta, po jakichś kilkuset metrach okazało się że biegniemy razem z Kazikiem w pierwszej dziesiątce. Jakoś tak chyba 7-8 miejsce we dwóch mieliśmy i pamiętam że widziałem jeszcze wszystkich biegaczy przede mną. Po jakimś czasie Kazik troszkę zwolnił, a ja troszkę przyspieszyłem i wskoczyłem na szóste miejsce. Starałem się biec równo, ale czułem że biegnę szybko jak na mnie - oddech był ciężki, ale w sumie to dobrze - to przecież być wyścig.

Po około 3-4 kilometrach był ostry nawrót w prawo, ja pobiegłem prosto :) dobrze że kolega za mną krzyknął - zawróciłem i co prawda straciłem jedną pozycję, ale nie była ta strata zbyt duża czasowo. Najgorsze miało dopiero nastąpić - źle stanąłem i usłyszałem głośne chrupnięcie w lewej kostce. Zwolniłem sporo, zacząłem oszacowywać straty - bo naprawdę zabolało, nie mogłem biec normalnie z pełną prędkością i nie chciałem żeby adrenalina mi przesłoniła uraz. Po chwili ból zelżał, ale czułem że nie jest za dobrze i myślałem czy biec dalej. Oczywiście pobiegłem, trochę jednak zacząłem lewą stopę chronić na zbiegach. Mimo to po chwili wróciłem do tempa "na maksa" i kontynuowałem bieg. 

A bieg miał sporo podejść i zbiegów. 

Zwykle na takich biegach nie daję rady wbiegać i dużo podchodzę. Tutaj oczywiście też było sporo takich miejsc - widać na wykresie wysokości powyżej (tez zielony) że były bardzo strome podejścia i tam szedłem, ale odczułem że mniej idę niż wcześniej (np. na Rzeźniczkach) i że więcej dałem radę wbiegać albo biec mimo że już sporo biegu za mną było. Wydaje mi się że to efekt uboczny mojego spadku wagi.

Acha jeszcze zareklamuję rękawiczki rowerowe - widać na zdjęciu że mam takie bezpalczaste na dłoniach. Te rowerowe mają lekką amortyzację (żelowe wkładki na wewnętrznej stronie dłoni) i to w biegach górskich jest super. Szczególnie jak ktoś się wywraca. Czyli ja. Tutaj oczywiście się też wyłożyłem. Pierwszy raz niedługo po skręceniu kostki, ale żeby już do końca być szczerym - 4 albo 5 razy leżałem. To znaczy nie tak zupełnie - wsparłem się na dłoniach, nie leżałem na plecach czy brzuchu :) ale rękawiczki naprawdę zdały egzamin!

No a ja dałem biegłem - kostka w normie, trochę ją chroniłem. Na punkcie odżywczym mi powiedzieli że czwarty jestem (pomylili się, byłem wtedy chwilowo piąty). Jednak kolega za mną (który mnie zawrócił krzykiem jak pomyliłem trasę - dzięki!) przegonił mnie potem, nie było mi smutno bo podczas wyprzedzania pocieszył mnie mówiąc że tydzień wcześniej zrobił 130km bieg w Bieszczadach :) no i jest prawie dwa razy młodszy :) 

Nasza trasa w pewnym momencie przechodziła pod drogą, trzeba było tunelem dla jakiegoś cieku wodnego przeprawić się pod nią. No super: woda, błoto w które wpadłem, na szczęście z boku kamienie były. Za tym tunelem był ten punkt odżywczy i potem trasa robiła małą pętelkę na najwyższy punkt trasy, który dał nazwę temu biegowi czyli na wzgórze Patrol. Potem niby zbieg, ale jak widać po profilu to była seria zbiegów i wbiegów (właściwie to podejść). Przy powrocie przez ten tunel zgubiłem się drugi raz, na szczęście dopytałem idących z naprzeciwka zawodników z maratonu czy ktoś przede mną biegł - nikogo nie widzieli. Więc zawróciłem i to był też bardzo krótki odcinek nadłożony. Okazało się że trasa szła prostu wzdłuż tej drogi pod którą był tunel, a ja skręciłem w prawo w trasę z której nadbiegłem.

Tak ogólnie to trasa była bardzo dobrze oznaczona i można było bez wgranego śladu do zegarka ją przebiec, ja po prostu w tych dwóch miejscach nie uważałem chyba. Ostatnia część biegu była ciężka - zmęczenie spore, drugi raz źle stanąłem lewą stopą i chyba trochę poprawiłem skręcenie kostki, jeden kolega mnie wyprzedził (ten od 130km o którym wspominałem). Było ciężko, ale jakoś za mną nikt mnie nie doganiał. Wyliczyłem sobie że jestem 5 albo 6 (bo mi podawali różnie mijani wolontariusze - był patrol na quadzie, byli tacy co stali na punkcie i też w lesie raz). Chciałem to dowieźć, ale starałem się biec jak najszybciej. W pewnym momencie moja lekka czołówka zamrugała ostrzegawczo że bateria się kończy. W lesie ciemno strasznie, do mety ze 3km, ja zupełnie sam - nie widzę nikogo z przodu ani z tyłu - zrobiło się trochę strasznie. Przełączyłem ją w średni tryb (ma 3 stopnie jasności) i włączyłem w moim nowym wypasionym zegarku latarkę - o dziwo to też dawało trochę światła! No i modliłem się w duchu żeby czołówka dociągnęła do mety. Po jakimś czasie zobaczyłem z tyłu czołówkę - ktoś mnie gonił! Starałem się walczyć, były jeszcze podejścia, na zbiegach cisnąłem, ale czołówka się zbliżała. Dosłownie na ostatnich stu metrach mnie dopadł i wpadł ten zawodnik przede mną. Za metą padł na ziemię i zaczął narzekać że tak szybko uciekałem :) Ech no szkoda, ale mimo to wyszło niesamowicie dobrze.

W wynikach następnego dnia bowiem zobaczyłem:

Po pierwsze dobiegłem jako szósty zawodnik, a tak naprawdę to patrząc na czas netto miałem piąte miejsce! Stałem bardziej z tyłu i mimo że na mecie byłem 3 sekundy później to wystartowałem 7 sekund później. No i co ważniejsze - po raz pierwszy w życiu zaliczyłem pudło w kategorii :)

Co prawda wiązało się to jedynie z dyplomem, ale i tak miło że po 13 latach biegania choć raz stanąłem na podium :-)


No fajnie było, gdyby tylko nie ta kostka... trochę to pudło słodko-gorzkie, bo rano wybrałem się do ortopedy żeby obejrzał. No rzeczywiście obejrzał, obmacał, poruszał, wysłał na RTG. Okazało się że nie ma żadnego urazu kości, odłamków czy ubytków - tylko więzadła ucierpiały. Niestety kostka spuchła, boli przy chodzeniu - będzie konieczna przerwa. Dostałem leki na wzmocnienie tej odbudowy, zastrzyki przeciwzakrzepowe dają na wszelki wypadek (10 sztuk, sam mam sobie je robić - niezbyt to przyjemne, pierwszy już zrobiłem :) ). No i mam oszczędzać nogę, założyć stabilizator stawu a za dwa tygodnie do kontroli. Więc pewnie kolejny raport będzie nietypowy - bo nie wiem ile ta przerwa potrwa, ale zapewne trochę...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs