niedziela, 21 września 2014

Półmaraton Tarczyn


Lepiej krótko niż wcale - tak mi się zdaje odnośnie tej mojej relacji. Moje obłożenie praca ma takie skutki że przez cały tydzień od półmaratonu w Tarczynie nie znalazłem dosc czasu żeby choć zacząć pisać tą relację. A że bieg był bardzo ważny dla mnie to relacja musi być! A więc do rzeczy.
Plany były na ten bieg takie żeby pobiec na życiówkę (1:31:44) - to było minimum, plan maksimum to było złamanie 1:30. Dojechaliśmy niestety trochę za późno, rozgrzewka była więc symboliczna. Potem buziak i życzenia od moich trzech dziewczyn i już musiałem biec. Nie miałem niestety mojego garmina (okazało się że zły kod pocztowy kurier miał :( a miałbym zegarek już dawno) więc biegłem na wyczucie. Miałem zwykły stoper i na oznaczeniach kilometrowych mogłem tylko kontrolować tempo. Początek dużo za szybko - ale tam jest z górki. Po dwóch kilometrach - poniżej 8 minut, potem już wcelowałem z tempem i biegłem około planowanego 4:16/km. Siódmy km był kompletnie źle oznaczony a ja zacząłem odczuwać problemy - na razie małe z utrzymaniem tempa. Wtedy jednak wybiegliśmy z sadów jabłkowych które w ogóle nie dawały cienia i mogliśmy trochę odpocząć od tego upału. W lesie było lepiej, była też pętelka więc to nas dopingowało że widzimy tych harpaganów którzy już wracali. 
U mnie natomiast tempo lekko siadło, ale było w granicach 4:20 i biegłem na 1:31, co byłoby super wynikiem dla mnie. Niestety las się skończył a niedlugo potem skończył się i dla mnie ten wyścig. "Siekło" mnie nagle i bez ostrzeżenia tak poważnie że powłócząc nogami stawiliśmy się na mecie w 1:36:44 zajmując 69 miejsce. Co ciekawe jak na takie rozmiary porażki (5 minut na 5km stracić w połówce?!?) to naprawdę niewiele osób mnie na tym odcinku wyprzedziło a moje miejsce na mecie było całkiem niezłe. Powodem tego oczywiście była pogoda - bardzo wiele osób też tak siekło jak mnie :) no tylko że ja myślę że na własne życzenie. Wystarczy spojrzeć na moje endomondo - w czwartek:


a w piątek:


Nie było szans się zregenerować... i powiem szczerze: spodziewałem się tego i nie żałuję decyzji pobiegnięcia tych dwóch treningów. Kwestia priorytetów: dla mnie priorytetem jest maraton we Frankfurcie. Mogłem jednak co nieco zmienić:
- te dwa biegi zrobić po 5:15 jak plan zakłada (5:30 do 5:00 przyspieszać) - tutaj znowu winny brak garmina
- w Tarczynie zacząć dużo wolniej

To by pozwoliło zmniejszyć rozmiary porażki - pewnie do jakiegoś sensownego 1:32-1:33. 

Jak zwykle i tak jestem optymistą. Wczoraj robiłem interwały 5x1000 i wyszły świetnie a za chwilę idę na najtrudniejszy bieg z całego 18-tygodniowego planu. 27km w tym 23(!) tempem maratońskim czyli próbuję 4:35/km (ale we Frankfurcie będę biegł po 4:44/km czyli na 3:20 na mecie). 
Plany są więc takie żeby do końca roku zebrać żniwa tych trudnych 18-tu tygodni: poprawić rekordy na 5, 10, 21,1 i 42,2km!


Było tak gorąco że dziewczyny ba koniec siedziały w cieniu i piły drinki z palemką ;)


4 komentarze:

  1. A ja jestem pod wrażeniem Twojej determinacji :) Piękne założenia, a że nie wyszło tak jak chciałeś- sorry, ale taki mamy klimat :)
    Życzę powodzenia w następnych biegach, obyś był w 100% a nawet 110% zadowolony ze swoich osiągnięć :)

    Zapraszam do mnie: www.kropkometry.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, klimat trochę poprzeszkadzał :) ale będzie dobrze, to z ciężkiego treningu było. Powodzenia też życzę w bieganiu i blogowaniu!

      Usuń
  2. Tego dnia pogoda wszystkim dała się we znaki. Ale spójrz(my) na to inaczej - tak ekstremalnie trudne warunki trafiły się na biegu kontrolnym, "tylko" kontrolnym. To jeszcze nie przekreśla pięciu czy sześciu miesięcy przygotowań.

    OdpowiedzUsuń
  3. No po takich treningach, to w sumie nie dziwne że mogłeś się nie zregenerować :) Bardzo mocne te twoje przygotowania więc jesli tylko dobrze odpoczniesz przed startem to sądzę że cel zostanie osiągnięty! Graty za walkę w Tarczynie w pełnym słońcu :)

    OdpowiedzUsuń

ADs