piątek, 31 października 2025

Maraton Drezno


Mój trzydziesty pierwszy maraton wypadł w Dreźnie. Wyjątkowo nie przygotowywałem się do niego według jakiegoś sztywnego planu treningowego. Właściwie to nie miałem żadnego planu treningowego :) ale próbowałem biegać jakoś z głową. To u mnie oznaczało: 5 biegów w tygodniu, 1 basen. We wtorki były interwały (zwykle 1000m albo 800m), w czwartki bieg tempowy (od kilku do nawet 10km) i w niedzielę bieg długi (od 25km do 32km). 

A jak wyszło? Kilometraż tygodniowy wychodził około 70km +/- 10km. Treningi wychodziły raczej dobrze, chociaż sam ustalałem sobie zakładane tempa - według obecnej formy, a nie pod jakiś konkretny czas. Początkowo miałem zamiar pobiec 3:15 w Dreźnie, pod koniec cyklu treningowego obniżyłem te oczekiwania do 3:20. Wyniki miałem w okolicy 20 minut na piątkę (ostatni test w Biegu po dynię wyszedł niby 20:46, ale było tam więcej dystansu i tempo było średnie było 3:59/km), półmaraton w Gdańsku jednak nie wyszedł kompletnie: 1:34:32... Mimo to obniżyłem tylko trochę planowane tempo na maraton z czasu 3:15 (4:37/km) do 3:20 (4:44/km) i liczyłem że tempo z piątki będzie lepszym "estymatorem".

Do Drezna pojechaliśmy całą rodzinką - na weekend. Mieliśmy fajny hotel w samym centrum i liczyliśmy na zwiedzanie przy okazji tego wyjazdu. Niestety pogoda nie była sprzyjająca. Czasami było ładnie, ale wiało i dużo padało i było cały czas zimno. Gdy wychodziło słońce można było się ciepło ubrać i wyjść, ale gdy zaczynało wiać i padać to nie dało się z hotelu wyjść.


W sobotę odebraliśmy rano pakiet i resztę dnia spędziliśmy na zakupach w centrum (tam nie padało) a w niedzielę - start! Poprzedniej nocy była zmiana czasu (śpi się godzinę dłużej), w dodatku start był dość późno, bo o 10:00. Dla mojego zegara biologicznego była to więc 11:00. Trochę późno, ciężko wtedy wymyśleć jakie powinno być śniadanie, ale zrobiłem je standardowo - czyli węglowodany (bułki, dżem, nutella itp.) tylko trochę większe. Na start miałem coś około 2,5km, na szczęście numer startowy działał jako bilet na komunikację miejską tego dnia. Podjechałem więc tramwajem spod hotelu aż na start.

Miałem trochę problem z ubraniem - bo było zimno (niby temperatura miała dojść do 8 stopni - to by było OK, ale z powodu wiatru i deszczu to odczuwalna była rzędu 2 stopni). Ubrałem się więc jak zwykle - na krótko (i czerwono), ale wziąłem na siebie koc termiczny, żeby nie zmarznąć na starcie i w drodze na start. To zadziałało bardzo dobrze. Był jeszcze jeden problem - zawieruszył mi się pas na żele! Potem się okazało że został w domu, mimo że był przygotowany do wzięcia ze sobą. Na szczęście udało się temu zaradzić - w dniu startu było jeszcze otwarte EXPO i kupiłem tam dobry jakościowo pas Salomona. Wpakowałem tam te moje 5 żeli na drogę i byłem gotowy. No tylko nie miałem ze sobą (wyjątkowo) telefonu - bo wychodząc z hotelu nie miałem gdzie go wcisnąć.

Na starcie za długo nie czekałem (czy wspominałem już że było zimno?) i dość szybko ruszyliśmy. Moja taktyka na ten bieg była taka: miałem trzymać tempo na 3:20 na mecie do połowy dystansu. Czyli zameldować się tam w czasie 1:40 i wtedy dopiero przyspieszyć, idealnie urwać ze dwie minuty i dobiec poniżej 3:18. To oczywiście w przypadku gdy będą siły, jak nie - to poniżej 3:20, a więc przeciec drugą połowę szybciej niż pierwszą. Zegarek ustawiłem na zaliczanie okrążeń co 2km (żeby nie było ich za dużo) a podczas biegu kontrolowałem tempo wg wirtualnego partnera. Tempo powinno być 4:44/km, ale zawsze trzeba troszkę doliczyć - zwykle na dystansie maratonu zegarki pokazuję około 300m więcej, więc trzeba prawie 2sek/km biec szybciej wg zegarka niż będzie potem oficjalny czas na mecie. To daje tempo 4:42/km, ale Garmin pozwala ustawiać tempo wirtualnego partnera co 5sek/km - ustawiłem więc 4:40/km i biegłem wg tego wskazania.

A jak wyszło? Tempo udawało mi się dobrze utrzymywać. Na początku było troszkę szybciej, ale to były minimalne różnice. Potem był jeden z kilku tuneli w który zegarek trochę zwariował i dodał od siebie trochę dystansu - przez co nagle byłem ponad 30 sekund przed wirtualnym partnerem (a nie przyspieszyłem oczywiście). Mimo to próbowałem i dalej biegłem zgodnie z zegarkiem. Tylko trzymałem się żeby nie zwiększać ani nie tracić tej przewagi na wirtualnym partnerem (która wynosiła 35 sekund). 

Na połówce byłem dokładnie w 1:39:00. To oznacza że minutę nadrobiłem względem planu, mimo że tempa pilnowałem. Niby to tylko niecałe 3sek/km, więc nie powinno to być ogromnym problemem. Od tego momentu miałem już trochę przyspieszać, ale niestety - nie było jak. Trochę za ciężko szło, jednak najgorsze miało dopiero się zacząć: pogoda z zimnej i wietrznej (ale słonecznej) zmieniła się diametralnie - zaczęło padać i jeszcze mocniej wiać. Na pierwszej pętli moi kibice byli w parku i mam takie fajne zdjęcia.


 


 

Ale potem była druga (podobna) pętla i w takich warunkach kibiców już prawie nie było. Nie dziwię się im wcale - naprawdę było bardzo słabo jeśli chodzi o pogodę i przebywanie na dworze było proszeniem się o rozchorowanie się na jesień. Ale my musieliśmy dobiec do mety... Widzę teraz po wynikach że do 24km tempo było super. Potem do 28km było akceptowalne - tylko minimalnie spadło. Do 32km było już za wolne, ale nie byłoby tragedii (bo średnia na 32km była 4:42/km z całości (to byłoby 3:18:30 na mecie plus różnica dystansu to powiedzmy około 3:19). Natomiast ostatnie 10km to była mordęga. Średnie tempo 5:52/km! Ręce mi zgrabiały od tego zimna i zacząłem myśleć o hipotermii. I oczywiście o tym "po co mi to było". Było zimno, wietrznie, deszczowo i nieprzyjemnie. Wymęczyłem się jednak i mimo że dwa czy trzy razy przeszedłem na chwilę do marszu to dobiegłem w czasie 

3:32:34

Miałem miejsce 429 z 1631 maratończyków. Byli jednak na trasie też półmaratończycy (3676 biegaczy) i sztafety (150x4=600 biegaczy). Doliczając 1,5 tysiąca biegnących 10km albo 5km i jakieś 350 dzieci to wychodzi że razem około 7 tysięcy biegaczy wybiegło na ulice Drezna.

Oj bolał ten maraton i muszę teraz dobrze odpocząć zanim pomyślę o kolejnym. Najpierw jeszcze Bieg Niepodległości, potem trochę odpocznę i wtedy zacznę myśleć co w nowym roku w bieganiu u mnie zaplanować :)


 


 

Zdjęć trochę mam bo kupiłem cały pakiet, to proszę bardzo :) :

 





 










 

niedziela, 12 października 2025

Bieg po Dynię

 
Kolejny rok i kolejny start na "własnych śmieciach" czyli w Biegu po Dynię! Rok temu trochę nas aura nie rozpieszczała, padało i nawet się lekko wtedy podziębiłem. W tym roku dla odmiany... też padało. Ale szczerze trzeba przyznać, że nie było tak źle. Na czas samemu biegu prawie przestało, temperatura nie była zła - około 12-13 stopni i było trochę wiatru, ale nie był bardzo mocny. 

Pojechaliśmy we trójkę z najmłodszą córą tylko, pakiety odebraliśmy szybko - właściwie tylko numer startowy, koszulka okolicznościowa i napój i byliśmy gotowi. Znajomych było sporo, to pogadaliśmy trochę, zostawiłem rzeczy w depozycie i poszedłem na rozgrzewkę. Przebiegłem po trasie biegu dwa kilometry i sprawdziłem że trochę wieje jednak. Na koniec trochę ćwiczeń i przebieżek i szybko na start. 

Start jak zawsze był ze stadionu w Lesznowoli. Ustawiłem się prawie na samym przedzie i dobrze to wyszło (patrząc na wyniki). Na starcie był też kolega Tomek który chciał jak ja biec na tempo 3:55/km (czyli czas około 19:35 na mecie). 

Po starcie robi się najpierw jedno kółko po stadionie - trochę się tam przetasowało i wybiegliśmy ze stadionu już mniej więcej ułożeni względem tempa. Pierwszy kilometr trzymałem się kolegi Tomka, ale tempo według zegarka miałem trochę wolniejsze niż zakładane. Miało być 3:55/km, ale trochę traciłem względem wirtualnego partnera z ustawionym tym tempem. Na pierwszym kilometrze biegnie się mniej więcej na zachód i dzisiaj było to akurat pod wiatr. Dlatego nie przejmowałem się tempem - to dobrze, że ten odcinek pod wiatr był na początku, dzięki temu w drugiej połowie było z wiatrem. 

Tymczasem na pierwszym kilometrze wyprzedziłem Tomka (powiedzmy że dałem zmianę na tym odcinku pod wiatr :) ) i biegłem mniej więcej równo. Znacznik pierwszego kilometra był jednak przesunięty, i to sporo - trochę ponad 200 metrów! Dlatego patrzyłem na tempo według zegarka i to było w porządku, czyli 4:00/km. Postanowiłem troszkę przyspieszyć i nie tracić więcej względem planowanego 3:55/km. Chciałem co najmniej złamać te 20 minut. Drugi i trzeci kilometr wyszły po 3:57/km i to było zgodne z moim planem - troszkę traciłem, ale w połowie dystansu miałem czas 9:57. 

Zaczął się czwarty, najtrudniejszy dla mnie kilometr. Dobrze że tak jak pisałem - był z wiatrem. Było trudniej, ale udało się nie stracić za dużo i widzę że tempo wyszło 4:01. Ostatni kilometr okazał się jednak w tym biegu jeszcze trudniejszy. Zwykle już wtedy daję radę siłą motywacji przyspieszyć, ale tutaj było inaczej. Na końcówce, jest dodana agrafka (żeby dystans był - bo samo to kółko w Lesznowoli nie ma 5km) i znowu biegnie się ten sam kawałek pod wiatr. Spadło mi tam tempo niestety, po nawrotce kolega Tomek mnie wyprzedził i na ostatnich kilkuset metrach nie dałem już rady przyspieszyć... Z pozytywów: żaden inny biegacz mnie nie wyprzedził, mimo że finisz za bardzo mi wyszedł. Wbiegłem na stadion z oficjalnym czasem 

20:46

I teraz bardzo ważne pytanie - skoro biegłem poniżej 4:00/km to skąd taki czas? Powinno być poniżej 20 minut przecież. Rozwiązanie zagadki jest dość proste: dystans był sporo zawyżony. Wszyscy biegacze, których zapytałem mieli na zegarkach 200 metrów (+/- 10) więcej. To daje prawie minutę czasu biegu przy tym tempie. Patrząc na zegarek to po 5km miałem czas tuż poniżej 20 minut. Więc taki pewnie jest mój aktualny poziom. Trochę gorzej niż na wiosnę, ale nie jest źle - można będzie z tego coś sensownego w Dreźnie pobiec w maratonie. A to już za dwa tygodnie! Fajnie, czekam na ten start i mam nadzieję że poprawię tegoroczny wynik.


niedziela, 5 października 2025

Półmaraton Gdańsk


Ech no trudno się pisze relacje z biegów które delikatnie mówiąc nie wyszły. No ale samo się nie zrobi - trzeba przełknąć tą żabę, a więc do dzieła!

Jak pisałem poprzednio - plan był aby spróbować złamać półtorej godziny i mieć z tego jakiś dobry prognostyk przed maratonem w Dreźnie. Na bieg pojechaliśmy tylko z najmłodszą pociechą, w sobotę odebraliśmy pakiet, zameldowaliśmy się w hotelu i oczywiście na chwilkę wpadliśmy nad morze.


 

W niedzielę rano warunki były prawie idealne do biegania. Temperatura 13-14 stopni, słonecznie i trochę wiatru, ale w mieście nie było go czuć. Mogłoby być zimniej tylko. Na sam bieg podjechaliśmy samochodem - wypatrzyłem miejsce i trasę która powinna być bezkolizyjna na bieg i z powrotem (jak było - to opiszę za chwilę). Na bieg dojechaliśmy bez problemu i nawet pomogliśmy koledze-biegaczowi z tego samego hotelu dojechać (pozdrawiam!).


Na stadionie było fajnie dla kibiców - siedzieli na trybunach, a nasz start i potem meta były tuż obok, na płycie stadionu. Pomachałem rodzince ze strefy startowej i w sumie szybko poszło - wystartowaliśmy. Byłem dobrze przygotowany od strony fizjologicznej (czytaj: toaleta przed biegiem się udała :) ). Była też rozgrzewka, odpowiednie śniadanie itd. 

Po starcie starałem się biec idealnie na zegarek - ustawiłem wirtualnego partnera na tempo 4:15/km, zaliczanie automatyczne okrążeń co kilometr i nie patrzyłem na oznaczenia kilometrów. To znaczy tylko tak z ciekawości słuchałem kiedy mi piknie zegarek kilometr, a kiedy minę flagę z oznaczeniem kilometra. W sumie były rozbieżności i to w drugą stronę niż powinny (zegarek zawsze liczy więcej, a tutaj pipczał za oznaczeniami - czyli były na początku źle postawione moim zdaniem, w drugiej połowie biegu było na odwrót - to mnie po raz kolejny przekonuje że używanie znaczników z biegów nie ma sensu, nie są ustawiane poprawnie). 

Pierwszy kilometr wyszedł znacznie za szybko: 4:10, to jest dość częste - emocje na starcie, najwięcej kibiców - trudno się powstrzymać (trzeba w Dreźnie na to uważać). Ale już od drugiego kilometra było dobrze: 4:17, 4:14, 4:16 itd. I szło dobrze, ale niestety tylko do 8km. Po prostu tyle mim starczyło sił - czyli bardzo słabo. Już dziewiąty kilometr wyszedł 4:32. I takie było mniej więcej tempo średnie z ostatnich 13km. Były wzloty i upadki: najgorszy #20 w 4:51 ale #13 i #21 po 4:23 i 4:21. Nie pomogły dwa żele, które wziąłem około 8 i 16km. Nie pomogło polewanie się wodą - ogólnie bardzo słabe noty za styl powinienem dostać za ten bieg.

Natomiast sam finisz to chyba wyglądał dobrze - wg garmina ostatnie 200m przebiegłem w tempie 3:46/km, a zdjęcie które mi Żonka zrobiła na finiszu wygląda jak bym był Kipchoge na finiszu w Berlinie :)




 

Dobra, to jakie były pozytywy w tym biegu? Myślę że największym będzie krytyczne podejście do swojej formy. Za tydzień spróbuję jeszcze sprawdzić się ostatecznie z okazji Biegu po Dynię w mojej gminie. To jest 5km i spróbuję tam pobiec 19:30 (plan naprawdę minimum to będzie złamanie 20 minut). Z tego spróbuję ekstrapolować na maraton (wiem, to krótki dystans). Ale w tej chwili mam plan, aby pobiec w Dreźnie na złamanie 3:20 - czyli tempem 4:44/km. Dzisiaj zrobiłem ostatni długi i szybki bieg przed maratonem: miało być 32km, ale skróciłem, za to zrobiłem ten bieg w Lesie Kabackim i cały zrobiłem planowanym tempem maratońskim. Tylko jest jedno ale: zrobiłem 25km a potem chwilkę odpocząłem i końcowe 5km. Całość wyszła więc na papierze super: 30km @4:44 ale ta krótka przerwa to jednak sporo zmienia moim zdaniem (widać po wykresie tętna - uspokoiło się podczas tej przerwy i już nie wzrosło na ostatnich 5km tak bardzo, mimo że ostatnie 2km były po 4:30/km!


 

niedziela, 14 września 2025

Trening pod Drezno

Trochę już czasu minęło od ostatniego wpisu, no ale nie było specjalnej okazji - to nie zawracałem głowy :) Natomiast dzieje się sporo - to znaczy biegam zdrowo! Plany też się już na ten rok wykrystalizowały. Zapisałem się jeszcze na dwa biegi tutaj na "starych śmieciach" - czyli moje lokalne 5km w Lesznowoli (Bieg po dynię) i warszawski Bieg Niepodłości (czyli dycha). Wszystkie starty jeszcze w tym roku wyglądają więc tak:

Najbliższe starty

Fajnie to wygląda - już za dwa tygodnie półmaraton w Gdańsku. Mam nadzieję że uda się te półtorej godziny tam złamać. W tym toku biegłem połówkę tylko raz - w Kownie - no i tam zabrakło niewiele: 18 sekund. Nie jestem pewny czy mi się uda, bo biegam trochę na czuja, bez konkretnego planu... ale mam zamiar spróbować.

Potem będzie piątka u mnie we wsi obok. Oby pogoda dopisała, trasa jest dość dobra nawet na jakieś ściganie się - więc liczę że pobiję mój tegoroczny rekord z Wiązownej (19:34).

Potem wiadomo - najważniejszy start sezonu, czyli maraton w Dreźnie. Tam plany są duże - chciałbym między 3:15 a 3:20 dobiec, gdyby się udało pobić wynik z Hamburga z zeszłego roku, czyli jakieś 3:17 pobiec to byłbym bardzo zadowolony. W tym roku udało się na razie tylko 3:22 w Sztokholmie...

Sezon zakończę Biegiem Niepodległości w Warszawie - tutaj też mam do wyrównania porachunki z wynikami tegorocznymi. Bo w tej chwili najlepszy wynik w tym roku to niestety 41:45. Chciałbym te 41 minut jednak złamać (chociaż).

Dobra wystarczy tego myślenia życzeniowego, teraz krótko co tam biegałem ostatnio. A było tego trochę. Biegam według takiego robionego sobie ad hoc planu treningowego. Miałem już trochę dość bardzo szczegółowych planów treningowych z książek, więc sam sobie ustalam teraz z głowy. Mam pewne ramy i ich się trzymam: biegam pięć razy w tygodniu - w poniedziałek odpoczynek, we wtorek interwały na stadionie, środa spokojnie, czwartek bieg tempowy, piątek basen 1000m, sobota spokojnie po lesie, niedziela bieg długi. 

Wychodziło to dobrze, ostatnie osiem tygodni miało taki kilometraż:



A same biegi długie w tym czasie wyglądały tak (widać 7 bo w jeden weekend wyjazdowy musiałem kombinować i nie było tam biegu ponad 25km, a taki filtr tu założyłem):


Te moje biegi długie robię zwykle jako biegi z narastającą prędkością. Dla przykładu dzisiejsze 32km wyglądały tak: 8km po 5:15/km, potem 8km po 5:00/km, potem 8km po 4:45/km i tutaj planowałem jeszcze przycisnąć, ale nie wyszło aż tak mocno jak planowałem i było tam 4km po 4:45/km, 2km po 4:37/km i ostatnie 2km to było schłodzenie.

Na koniec zwykle piszę co będzie teraz, ale skoro dla odmiany od planów zacząłem ten wpis, to już niewiele mogę dodać. Za dwa tygodnie Gdańsk - więc ten tydzień jeszcze mocno pobiegam, potem ograniczę kilometraż - bo mimo że Drezno jest głównym startem sezonu, to chciałbym z tego maratońskiego treningu też dobrze pobiec połówkę. Oby się udało, trzymajcie kciuki :) 

niedziela, 27 lipca 2025

Bieg Powstania Warszawskiego

 

Kolejny rok, kolejny Bieg Powstania Warszawskiego. Policzyłem że biegłem go już... dwanaście razy! Pierwszy raz w 2010 roku, więc w sumie z tegoroczną edycją, to na 16 edycji pobiegłem 13 razy, a ominąłem go tylko trzykrotnie! 

Pogoda też była jak co roku - czyli strasznie upalna. Mimo z start mojego dystansu (czyli 10km) był późno - o 21:15, to i tak rozgrzany przez cały dzień asfalt oddawał ciepło w takim stopniu, że było bardzo trudno biegać. 

Moje plany były ambitne - zakładałem że sprawdzę się czy po tej Japonii mój poziom jest jakiś sensowny. Ten sensowny poziom to byłoby dla mnie pobiegnięcie poniżej 41 minut. Zaplanowałem więc, że pierwszą połowę po 4:06/km, a potem "się zobaczy". 

Na start niestety dojechałem za późno (znowu tradycyjnie!), to znaczy byłbym na czas o ile można by zaparkować tam bez problemu, a wiadomo że tak nie jest. W końcu w biegu bierze udział tylu biegaczy (razem z 5km to na pewno było ponad 10 tysięcy biegaczy), że miejsca parkingowe w okolicy się wyczerpały. Zaparkowałem jakieś półtora kilometra od startu i dobiegłem na start, zaliczając po drodze rozgrzewkę. Na miejscu ze dwie przebieżki i szybko na start. Tam tylko zdążyłem odśpiewać hymn i już przesuwaliśmy się w strefach startowych do przodu żeby rozpocząć bieg. Pomachałem Powstańcom na trybunie honorowej i byłem gotowy do startu.

Ruszyliśmy na północ - trasa prowadziła w okolice ulicy Gwiaździstej i potem wracała Wisłostradą. Tempo mi wyszło tej pierwszej połowy w porządku, może troszkę (troszeczkę) za szybko pierwsze dwa kilometry, ale cała połowa w 20:25 - to w granicach błędu było. Ale niestety wtedy opadłem z sił i tempo spadło tragicznie. Nie ma co się rozwodzić - druga połowa w 22 minuty mówi sama za siebie i na mecie mój czas to:

42:35

Mam nadzieję że to jeszcze pokłosie aklimatyzacji po Japonii, żeby to sprawdzić chcę zrobić sobie bieg tempowy w czwartek - czy dam radę równo jak po sznurku przebiec 10km, powiedzmy tempem 4:30/km. Ostatnio mam cały czas problemy z tym utrzymaniem tempa... może spróbuję też Park Run w Skaryszaku w sobotę - żeby sprawdzić czy ja w ogóle jestem na poziomie 20 minut na piątkę jeszcze? Może za szybko tutaj chciałem te 41 minut zrobić...

Poza tym - zapisałem się na półmaraton we wrześniu, ale tym razem w Gdańsku 28.09.2025!

 


A potem jeszcze tylko maraton w Dreźnie i mam nadzieję że uda się Bieg Niepodległości w listopadzie na zamknięcie sezonu :) acha, jeżeli Bieg po Dynię w mojej gminie nie będzie kolidował z maratonem to na pewno się wybiorę - w końcu to bieg na własnych śmieciach! 


 

środa, 23 lipca 2025

Park Run Tokio

W drugim tygodniu pobytu w Japonii sobota wypadła w Tokio. Tym razem nie miałem tak blisko do najbliższego Park Run'a, ale dla chcącego... więc zakombinowałem i wymyśliłem. Miałem z naszego lokum około 8 kilometrów na miejsce startu. Komunikacją miejską (super dobrze zorganizowaną zresztą w Japonii) wychodziło około 40 minut, ale dla biegacza-amatora 8km to też 40 minut, tylko że biegiem :) więc wymyśliłem że zrobię sobie taki kombinowany bieg długi w tą sobotę: dobiegnięcie na start, Park Run i potem powrót też biegiem. 

Pewnie większość z Was wie że Park Run to taka akcja biegania 5km w sobotę rano po parku. We wszystkich krajach gdzie biegałem biegi te startują o 9 rano. Japonia jest wyjątkiem - tutaj start jest o 8 rano i moim zdaniem i tak jest to już za późno o tej porze roku :) Pogoda w wakacje jest straszna - do 35 stopni, wysoka wilgotność, trudno jest po prostu żyć, a co dopiero biegać. Wybiegłem więc około 7 rano żeby zdążyć odnaleźć start (pamiętając przejścia tydzień temu) i jakoś z pomocą nawigacji w telefonie udało mi się dobiec na start. Pod koniec biegu dobiegł do mnie biegacz z Wielkiej Brytanii, który też biegł na ten bieg. Pogadaliśmy chwilę i dobiegliśmy na czas. Start był dobrze oznaczony i było tam naprawdę sporo osób. Sprawdzałem wyniki z poprzednich tygodni i ostatnio wygrany miał około 20:30, ale w poprzednich tygodniach to już nawet poniżej 16 minut się zdarzali. Okazało się że akurat w tym tygodniu wypadała pierwsza okrągła rocznica Park Run w tej lokalizacji, stąd tak duża grupa się zjawiła. Ale to było fajne - nawet nas zapytali skąd jesteśmy, pogadałem z niektórymi Japończykami-biegaczami i poszliśmy na start.

Trasa wiodła na południe wzdłuż rzeki - około 300 metrów, potem nawrotka, około 2km na północ, znowu nawrotka i powrót - to dawało połowę dystansu, więc powtarzamy tą samą trasę i mamy 5km. Co ciekawe na stronie opisali że trasę wymierzyli starannie kółkiem. Jak Japończycy piszą że wymierzyli starannie to możecie być pewni - tak dokładnie było. I w Toki i w Osace było tak samo - dystans był zmierzony idealnie (sądząc po wskazaniach mojego zegarka, który jest na pewno mniej dokładny).

Plan jak pisałem poprzednio był, aby zmierzyć się ze złamaniem 20 minut. Ruszyłem więc tym właśnie tempem średnim. I co tu dużo pisać - pierwsza połowa wyszła dobrze, ale druga - tragicznie. Zwolniłem okropnie i rzadko mi się zdarza aż tak odpaść, ale skończyłem w 

21:29

Stracić prawie półtorej minuty na dystansie 2,5km to trzeba się postarać - to wychodzi trochę ponad 30 sek/km... myślę że przetrenowałem się tutaj - biegałem dużo, temperatura i wilgotność były jakie były, ja dodatkowo codziennie bardzo dużo chodziłem - miałem prawie 30 tysięcy kroków dziennie (i to codziennie). 

Z pozytywów natomiast - to było bardzo fajne doświadczenie, fajnie mieć takie pamiątki z wyjazdów (wspomnienia z biegów lokalnych). Mam nadzieję że jeszcze wrócimy do Japonii, bo sam wyjazd był bardzo ciekawy. No tylko może nie w tą porę roku w jaką się wybraliśmy (ale wiedzieliśmy o tym - musieliśmy wtedy z powodu wakacji szkolnych córek). 

To teraz w sobotę spróbujemy się sprawdzić na Biegu Powstania Warszawskiego, najważniejsze to wrócić do żywych po podróży do Polski (znowu zmiana czasu o 7 stref czasowych!). No i spróbować pobiec te 41 minut... :)

 



sobota, 12 lipca 2025

Park Run Osaka

Nie byłbym sobą gdybym korzystając z wakacji w nowym miejscu nie pobiegał tam. A jak się tylko da to w dodatku nie wziął udziału w jakimś biegu zorganizowanym. Dlatego będąc z rodziną na urlopie (trochę podróży życia pewnie) w Japonii poszukałem co nieco i znalazłem Park Run w Osace. 

Pogoda naprawdę nie sprzyja tu bieganiu - jest strasznie upalnie, temperatura dochodzi do 35-36 stopni i jest wysoka wilgotność. Nawet w nocy nie spada temperatura za bardzo - gdzieś około do 25 stopni. Wychodzę tu wcześnie rano biegać, nawet około 6:00 rano mi się zdarza (bo przez zmianę czasu trudno jest spać ciągiem całą noc i człowiek się wybudza o dziwnych porach, za to wieczorem nie zawsze chce się spać). W dodatku bardzo dużo tutaj chodzimy - bo zwiedzamy, więc zmęczenie nóg mam spore.

Przez te wszystkie powody nie za bardzo liczyłem na jakiś dobry wynik, ale nie o to tutaj chodziło. Planowałem sobie żeby co najmniej złamać 21 minut. Nocleg mamy w typowym japońskim domu (wynajętym przez booking) i umyślnie tak wybraliśmy, żeby blisko było miejsce do biegania. Znaleźliśmy taki fajny domek w typowej japońskiej dzielnicy małych, raczej starych domków - jak się podróżuje w pięć osób to jest dużo wygodniejsze niż hotel (i też tańsze). Poza tym właśnie było to w takim typowo japońskim otoczeniu, a nie w nowoczesnym hotelu w centrum miasta (co byłoby dość podobne do hoteli w Europie). Skorzystałem więc z tej przemyślanej lokalizacji naszego noclegu i do parku dobiegłem szybko - bo to tylko 500 metrów było. Trasę "obcykałem" dzień wcześniej - przybiegliśmy tu rano razem z Żonką pobiegać rano dla siebie i rozejrzałem się wtedy po okolicy, wcześniej przeanalizowałem trasę na internecie. 

Park był chyba używany mocno podczas wystawy EXPO w Osace w 1990. Co ciekawe w tej chwili też się odbywa tutaj EXPO 2025 - widzę trochę napisów na ten temat, jakichś ludzi którzy to organizują, ale nie wiem dokładnie gdzie się to odbywa w tym roku. W parku jest trochę tych starych wystaw z przed 35 lat. Pętla jest po asfalcie i ma niecałe 2,5km. Ja wybiegłem trochę wcześniej i zrobiłem rozgrzewkę po parku. Nie wiem czy to miało sens - zrobiłem w sumie 3km w tym ćwiczenia i trochę przyspieszeń, no ale było tak upalnie... Poza tym nie mogłem dopatrzeć się gdzie jest start - próbowałem pytać lokalnych biegaczy, ale oni w ząb po angielsku nie gadali. W sumie w Japonii można równie dobrze mówić do nich po polsku, to ma ten sam efekt. Na szczęście trzecie z kolei było małżeństwo z małym dzieckiem w wózku i oni rozumieli po angielsku, w dodatku też biegli w Park Run! Zaprowadzili mnie na start.

Na starcie było sporo biegaczy, trochę zapowiedzi, oklaski dla biegacza co skończył 60 lat itp. Przeszliśmy na start i po paru minutach ruszyliśmy. Na starcie widziałem trochę zagraniczniaków (nie za wielu - trochę osób z Australii, małżeństwo starsze z Irlandii, chyba w sumie kilkanaście osób). Jakaś dziewczyna z Australii w wieku mojej córki twierdziła że na 19 minut będzie biegła. Chyba jej starszy brat był jeszcze bardziej przede mną po starcie. Ja oczywiście się podpaliłem i zamiast po 4:06/km biegłem pierwsze 500m w tempie 3:52/km :) Biegło się fajnie - chociaż w parku było sporo osób, w tym biegaczy postronnych i trochę się musiałem pilnować, żeby się nie zgubić. Nie byłem oczywiście pierwszy, w wynikach za zeszły tydzień widziałem że wygrał zawodnik z czasem poniżej 16 minut (!), ale trasa trochę kluczyła. Na zakrętach stali najczęściej wolontariusze i pokazywali trasę (na szczęście).

Mi tymczasem nad wyraz dobrze szło. Do połowy dystansu utrzymałem dobre tempo i byłem tam w czasie 9:47! Jednak wtedy mnie dopadło zmęczenie, zresztą nie tylko mnie. Tego Australijczyka jeszcze mocniej siekło w drugie połowie. Dziewczynę to na pierwszym kilometrze jeszcze. Natomiast Japończycy dawali radę - widać temperatury im takie nie straszne :) Ja jednak widzę teraz po wynikach że bardzo słabo było w tej drugiej połowie, najgorsze 500m było w tempie 4:35/km! No i wynik całego biegu wyszedł 

20:21

Tempo całości wyszło więc 4:04/km. W sumie dużo lepiej niż myślałem przed biegiem i biorąc pod uwagę temperaturę i jet-lag to nie mogę narzekać. Jednak troszkę niedosyt jest - chciałbym tu w Japonii pobiec poniżej 20 minut. Dobra wiadomość jest taka, że mam zamiar pobiec tu jeszcze jeden Park Run za tydzień - zobaczymy!

A na mecie dostałem ręczniczek do ochłodzenia karku - zmrożony tak że aż był sztywny od lodu i ciężko mi było go rozwinąć. Miła pani (babcia) wolontariusz sczytała mój wynik i po chwili odpoczynku i wymianie uwag po biegu zawinąłem się do domu (robiąc po drodze schłodzenie po terenie parku - dorobiłem jeszcze pętlę i razem w ciągu dnia wyszło około 11km).

Super było pobiec w Osace, polecam zresztą każdemu takie wplecenie biegania w urlop, pomaga na utrzymanie kondycji, bo jem tutaj ogromnie dużo (lubię bardzo japońską kuchnię). 


Razem był 138 biegaczy tego dnia w Park Run'ie w Osace.


 

 

 

 

ADs