niedziela, 12 października 2025

Bieg po Dynię

 
Kolejny rok i kolejny start na "własnych śmieciach" czyli w Biegu po Dynię! Rok temu trochę nas aura nie rozpieszczała, padało i nawet się lekko wtedy podziębiłem. W tym roku dla odmiany... też padało. Ale szczerze trzeba przyznać, że nie było tak źle. Na czas samemu biegu prawie przestało, temperatura nie była zła - około 12-13 stopni i było trochę wiatru, ale nie był bardzo mocny. 

Pojechaliśmy we trójkę z najmłodszą córą tylko, pakiety odebraliśmy szybko - właściwie tylko numer startowy, koszulka okolicznościowa i napój i byliśmy gotowi. Znajomych było sporo, to pogadaliśmy trochę, zostawiłem rzeczy w depozycie i poszedłem na rozgrzewkę. Przebiegłem po trasie biegu dwa kilometry i sprawdziłem że trochę wieje jednak. Na koniec trochę ćwiczeń i przebieżek i szybko na start. 

Start jak zawsze był ze stadionu w Lesznowoli. Ustawiłem się prawie na samym przedzie i dobrze to wyszło (patrząc na wyniki). Na starcie był też kolega Tomek który chciał jak ja biec na tempo 3:55/km (czyli czas około 19:35 na mecie). 

Po starcie robi się najpierw jedno kółko po stadionie - trochę się tam przetasowało i wybiegliśmy ze stadionu już mniej więcej ułożeni względem tempa. Pierwszy kilometr trzymałem się kolegi Tomka, ale tempo według zegarka miałem trochę wolniejsze niż zakładane. Miało być 3:55/km, ale trochę traciłem względem wirtualnego partnera z ustawionym tym tempem. Na pierwszym kilometrze biegnie się mniej więcej na zachód i dzisiaj było to akurat pod wiatr. Dlatego nie przejmowałem się tempem - to dobrze, że ten odcinek pod wiatr był na początku, dzięki temu w drugiej połowie było z wiatrem. 

Tymczasem na pierwszym kilometrze wyprzedziłem Tomka (powiedzmy że dałem zmianę na tym odcinku pod wiatr :) ) i biegłem mniej więcej równo. Znacznik pierwszego kilometra był jednak przesunięty, i to sporo - trochę ponad 200 metrów! Dlatego patrzyłem na tempo według zegarka i to było w porządku, czyli 4:00/km. Postanowiłem troszkę przyspieszyć i nie tracić więcej względem planowanego 3:55/km. Chciałem co najmniej złamać te 20 minut. Drugi i trzeci kilometr wyszły po 3:57/km i to było zgodne z moim planem - troszkę traciłem, ale w połowie dystansu miałem czas 9:57. 

Zaczął się czwarty, najtrudniejszy dla mnie kilometr. Dobrze że tak jak pisałem - był z wiatrem. Było trudniej, ale udało się nie stracić za dużo i widzę że tempo wyszło 4:01. Ostatni kilometr okazał się jednak w tym biegu jeszcze trudniejszy. Zwykle już wtedy daję radę siłą motywacji przyspieszyć, ale tutaj było inaczej. Na końcówce, jest dodana agrafka (żeby dystans był - bo samo to kółko w Lesznowoli nie ma 5km) i znowu biegnie się ten sam kawałek pod wiatr. Spadło mi tam tempo niestety, po nawrotce kolega Tomek mnie wyprzedził i na ostatnich kilkuset metrach nie dałem już rady przyspieszyć... Z pozytywów: żaden inny biegacz mnie nie wyprzedził, mimo że finisz za bardzo mi wyszedł. Wbiegłem na stadion z oficjalnym czasem 

20:46

I teraz bardzo ważne pytanie - skoro biegłem poniżej 4:00/km to skąd taki czas? Powinno być poniżej 20 minut przecież. Rozwiązanie zagadki jest dość proste: dystans był sporo zawyżony. Wszyscy biegacze, których zapytałem mieli na zegarkach 200 metrów (+/- 10) więcej. To daje prawie minutę czasu biegu przy tym tempie. Patrząc na zegarek to po 5km miałem czas tuż poniżej 20 minut. Więc taki pewnie jest mój aktualny poziom. Trochę gorzej niż na wiosnę, ale nie jest źle - można będzie z tego coś sensownego w Dreźnie pobiec w maratonie. A to już za dwa tygodnie! Fajnie, czekam na ten start i mam nadzieję że poprawię tegoroczny wynik.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs