czwartek, 20 października 2022

Poznań maraton

Drugi raz zawitałem do Poznania na maraton. Zwykle nie odwiedzam tego samego miasta ponownie, ale zrobiliśmy wyjątek bo Poznań jest blisko (więc można całą rodziną bez problemu podjechać) a poza tym mam tam szwagra to można było się odwiedzić i co bardzo ważne jest tam dobra organizacja i całkiem dobra trasa. Ale o trasie to jeszcze trochę opowiem później!

Wypad do Poznania zrobiliśmy ograniczony czasowo - to znaczy w sobotę rano zebraliśmy się do naszego rodzinnego citroena i pojechaliśmy prosto na expo. Nie było może zbyt duże, ilość stoisk i wybór rzeczy nie powalał, ale odbiór pakietu i jego zawartość była całkiem fajna. W dodatku warto było wziąć koszulkę maratońską - spodobała mi się z wzoru i wykonania. Odbiór poszedł sprawnie, muszę tylko ponarzekać na brak miejsc parkingowych na terenie expo i straszne korki w Poznaniu. W Warszawie mimo że miasto znacznie większe łatwiej się poruszać samochodem. Na expo jeszcze spotkaliśmy się z rodziną (biegi dzieci były w sobotę) i zaraz wybraliśmy się do hotelu - polecam Novotel w centrum. Dla naszej pięcioosobowej rodziny trzeba było już dwa pokoje brać, ale za jedną noc nie zbankrutowaliśmy, a jakość tego hotelu i lokalizacja to wynagradzają. Dzięki tej lokalizacji mogliśmy zostawić samochód i bagaże w hotelu i wybrać się na pieszo do centrum. Nasza najmłodsza koniecznie chciała zobaczyć poznańskie koziołki - oczywiście zobaczyliśmy tylko skąd wyłążą, ale podobno tylko w południe to samych zwierzaków jak się trykają nie było nam dane zobaczyć. Pozwiedzaliśmy chwilę z rodziną w tym szwagrem - centrum strasznie rozkopane, szczególnie rynek i wybraliśmy się na obiad. Restaurację mogę polecić - Orzo. Bardzo dobre makarony, a to oczywiście w przeddzień maratonu ważna sprawa. Zjadłem swój, dojadłem pizze po córkach i byłem przejedzony - czyli w porządku!

Jeszcze chwila spaceru, lody, pączki, rogale świętomarcińskie i ładowanie węglowodanów było zaliczone. Nie zrobiłem też za wiele kroków bo jednak krótkie te spacery były - słowem wyglądało to dobrze. Prognozy pogodowe były raczej dobre - małe szanse na deszcz, temperatura trochę za wysoka, ale słaby wiatr - ogólnie wyglądało dobrze.

Maraton miał wystartować o 9:00 rano. Nastawiłem więc budzik na 7:00 i poszedłem spać jeszcze trochę przed północą. Rano zacząłem od gorącej herbaty (ważna sprawa żeby uruchomić żołądek jak najszybciej - żeby przed startem pozbyć się wszystkiego co można z układu trawiennego). Zjadłem kilka lekkich rzeczy i przygotowałem się - strój był taki że niebieska koszulka z maratonu w Chicago, czarne spodenki i nowe niebieskie skarpety uciskowe pod kolana. Czyli na niebiesko bo przecież biegnę w Poznaniu. Buty czarne adidasy rozbiegane już maksymalnie. No i jeszcze saszetka na pasku do której zapakowałem trzy żele a czwarty i butelka izotoniku do łapy przed wyjściem. Życzenia od żonki i najmłodszej córki i byłem gotowy do wyjścia (oczywiście starsze spały jeszcze!). 

Hotel jak pisałem był tak blisko że na start poszedłem na pieszo. Spokojnym marszem doszedłem, na miejscu nerwo-sik, dokończenie żelu i izotonika, wejście do strefy. Miałem możliwość wejścia do strefy A czyli najszybszej, na czasy chyba około 3:00 więc nie pchałem się tam. Miałem plan aby pobiec poniżej 3:20 więc ustawiłem się w strefie B, tam były zające na 3:15 (następne były na 3:30). Byłem przygotowany żeby powalczyć o bieg taki jak w Brukseli: czyli żeby skończyć w dobrym stanie i nie przeszarżować. Treningi mi mówiły że tempo na 3:15 byłoby dla mnie za szybkie, z drugiej strony zegarek mi podpowiadał że powinienem 3:17 z groszami pobiec, ale czas na dychę już mi trochę zaniżał względem mojego wyniku ze startu.
Dodatkowo popatrzyłem na moje ostatnie wyniki: aż trzy lata temu ostatnio pobiegłem poniżej 3:20, ostatnie pięć maratonów to masakra - zawsze wynik bardzo słaby z dużym odpadnięciem. Chciałem to wreszcie zmienić i dobiec w dobrym stanie, z dwiema równymi połowami albo drugą szybszą.
Ustawiłem więc sobie taktykę w ten sposób: pierwszą połowę pobiec tempem na 3:20 czyli w 1:40 a potem spróbować przyspieszyć jak będą siły i jeśli się uda to urwać trochę i zbliżyć się do 3:17.

Z taką myślą stanąłem na starcie, atmosfera była super - muzyka energetyczna i dobrze dobrana, naprawdę dużo biegaczy i kibiców. Oprawa startu bardzo fajna - czułem się bardzo dobrze i miałem naprawdę dobrze przeczucia. Najpierw wózkarze a dokładnie o 9:00 - my! 

Trasa w Poznaniu była podobna do tej którą biegłem poprzednio w 2015 roku. Były małe różnice z powodu remontów i trochę mnie to wybiło z rytmu na początku. Pierwszy km był źle oznaczony i to tak poważnie, ponad 200m dłuższy z tego co pamiętam. Natomiast potem były równo i chyba dopiero piąty był krótszy. To spowodowało że trudno mi było kontrolować tempo na tym początkowym odcinku. Troszkę było za szybko, ale w granicach akceptacji jeszcze. Pierwsza piątka wyszła w 23:23 zamiast 23:40 co oznacza około 3sek/km za szybko. Postarałem się zwolnić (to nie jest łatwe!) człowiek sobie myśli że już biegnie trochę szybciej to trzeba to tempo utrzymać zeby nie stracić tego co już "zarobił", poza tym są myśi że dobrze się biegnie przecież - a tutaj tak było. Tętno było 160 - to naprawdę nisko jak na bieg maratoński, zwykle 172 nawet było u mnie na maratonie. No ale oprócz kilku wyjątków moje maratony to zawsze odpadnięcie pod koniec - tego chciałem uniknąć. Udało się więc troszeczkę zwolnić - i na dyszce zameldowałem się w czasie 46:55.
Fajne było jak wyprzedzał mnie biegacz ze sklepu Jacek Biega z wózkiem w którym była pani Maria - słynna w Poznaniu biegaczka która z białą parasolką biegała maratony. Pamiętam ją na przykład z maratonu w Lęborku. Tutaj w Poznaniu widać jest znana - dostawała doping od wolontariuszy na trasie! Przy okazji co do kibiców to w Poznaniu nie było ich dużo, stali w niektórych miejscach i tam zdarzało się że było ich sporo, ale wiadomo że z Paryżem czy innymi wielkimi biegami to się nie da tego porównać.
Biegłem sobie dalej, starając się nie przyspieszyć. Bardzo mi się podobało to że mam ciągle takie niskie tętno, czuję się dobrze, nic nie dolega - no wszystko szło pięknie. 15km w 1:10:26 czyli ciągle to samo tempo 4:42/km. Potem 20km, różnica prawie żadna bo 4:41/km i prognozowany czas na mecie 3:17:37, zresztą taki jak po pierwszej piątce, czyli minimalnie przyspieszyłem. Nic dziwnego - pierwsza połowa maratonu jest z górki. Na półmetek wbiegłem z czasem 1:38:58 i ciągle niskim tętnem w okolicach 160-162. 

Teraz mogłem odetchnąć i przestać się ograniczać co do tempa. Tak sobie pomyślałem bo wstrzymywałem konie do tego półmetka. W myślach już zacząłem się zbliżać do 3:15 na mecie :) tym bardziej że zające na 3:15 ciągle gdzieś tam widziałem na horyzoncie. Jest tylko jedno małe ale - druga połowa maratonu to bieg w większości pod górę, a zmęczenie robi już swoje. Do 26km jest ciągle pod górkę, więc w efekcie mimo że przestałem się tak mocno ograniczać co do wysiłu to efekt był tak że do 25km utrzymałem tempo, ale wysiłek wzrósł i tętno zaczęło dobijać do 172. Potem po 26km są 4km zbiegu do 30km i w tym miejscu widzę w wynikach że przyspieszyłem i wbiegłem na 30km z czasem 2:19:36 co przekłada się na prognozowany wynik na mecie 3:16:12. To byłby super dobry wynik, jednak od tego miejsca jest 6km podbiegu - w sumie 35 metrów w pionie. Poza tym moje przyspieszenie niebezpiecznie podniosło mi tętno, a jak już raz wzrośnie w maratonie to zauważyłem że już nie chce spaść tak łatwo. To spowodowało że trochę się zakwasiłem i opadłem z sił. Mimo to było całkiem dobrze - cały ten podbieg udało się zrobić i na 35km wbiegłem z 2:43:50 co prognozowało na mecie znowu ten sam czas: 3:17:37 - dziwny zbieg okoliczności :) Ostatnie 6km to już prawie płaski odcinek, jednak czułem się już bardzo zmęczony i niestety tempo spadło. Nie było to jednak odpadnięcie - tylko 5km było w czasach powyżej 5:00/km i to tylko trochę, najwolniejszy 5:09. Liczyłem w myślach ile tracę i było trudno, ale udało się obronić założony plan 3:20 i wbiec na metę z czasem

3:19:29


 Byłem bardzo zadowolony - wreszcie po trzech latach miałem znowu bieg w którym pobiegłem prawie równo cały maraton. Różnica między pierwszą a drugą połową to tylko 1,5 minuty! Skończyłem w dobrym stanie - żadnych kurczy po drodze (żonka mi zawsze kupuje dwa płynne magnezy na dzień i dwa przed biegiem), żadnych otarć, problemów z paznokciami, żołądkiem, mięśniami. Słowem - super to wszystko wyszło i nadal mnie cieszy ten bieg.
Myślę co teraz - zapisany jestem na Bieg Niepodległości a potem przymusowo roztrenowanie - planuję ze trzy do czterech tygodni bez biegania. Pewnie przeproszę się z basenem i rowerem w tym czasie, to mi dobrze robi żeby nie mieć kontuzji, więc polecam wszystkim.


 
 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs