niedziela, 25 marca 2012

7 Półmaraton Warszawski

Mój debiut na dystansie półmaratonu wypadł w piękny dzień. Młodsza córka jako niezawodny budzik który nie ma problemów ze zmianą czasu obudziła nas rano (swoją drogą ciekawe ile osób zaspało z powodu przesunięcia wskazówek zegarów wczorajszej nocy o godzinę w przód?). Zjadłem coś lekkiego - płatki z mlekiem, zagryzłem ciasteczkami co to niby przez 4 godziny uwalniają węglowodany, sprawdziłem temperaturę - było już około 9 stopni i zdecydowałem że zakładam krótkie spodenki, koszulkę na ramiączkach (kupioną na maraton w Paryżu - jak testować to testować). Do tego opaskę na głowę żeby pot mnie nie zalał a wiatr nie oderwał uszu, do opaski na ramię wrzuciłem telefon, dokumenty samochodowe i prawo jazdy a do mini kieszonki w spodenkach kluczyki od samochodu i byłem gotowy.
Dojechałem na miejsce, zaparkowałem w okolicy ulicy Francuskiej - wszystkim te okolice na przyszłą okazję polecam i poszedłem na stadion (jakże to inaczej brzmi niż 3 lata temu gdy to oznaczało "idę kupić ubranie w stylu disco-polo albo pirackie oprogramowanie"). Im bliżej stadionu tym mniej na ulicy spotykało się "normalnych" ludzi a tym więcej biegaczy, pod stadionem było nas po prostu zatrzęsienie!

 
Przekazałem koledze pakiet startowy który mu odebrałem dzień wcześniej, zaszedłem do ubikacji i poszedłem na start. Z ubikacją się martwiłem czy nie przyciśnie mnie na trasie ale stres przedstartowy zadziałał zbawiennie - zwykle chodzę tam gdzie nawet król piechotą raz dziennie na "większe sprawy" a dzisiaj przed startem byłem w sumie trzy razy. Grunt że nie było z tym problemów w trakcie samego biegu. W strefie startowej spotkałem kolegę ze studiów z którym się tam umówiłem, pogadaliśmy i zaraz się zaczęło. Najpierw - przymusowy przed tym biegiem "Sen o Warszawie" Niemena i... start! Stanąłem pod koniec pierwszej części żółtej strefy startowej czyli tak jak bym chciał mieć wynik poniżej 1:40 - tłoku nie było wcale na szczęście, już od prawie samego początku można było biec bez potykania się o innych - aż dziw bo przecież biegło ponad 7 tysięcy biegaczy.
Kolega wyrwał szybciej mimo że chciał pobiec trochę wolniej bo na 1:42-1:43 ale inaczej rozkłada siły. Ja miałem zamiar biec 4:40/km (czyli 1:38:27) i tak ustawiłem wirtualnego partnera w gremlinie ale miałem cichą nadzieję że cokolwiek urwę z tego planu. Zaczęło się naprawdę fajnie - atmosfera tłumu biegaczy, ludzi dopingujących na trasie podziałała i pierwsze kilometry robiłem za szybko (wbrew mojemu planowi). Start z mostu to bardzo fajny pomysł, bałem się o wiatr który nas wychłodzi ale nie było źle - byłem bardzo lekko ubrany a nie zmarzłem, akurat w trakcie biegu wiatru mocnego nie było a słonko operowało ale nie za mocno - były chyba idealne warunki do bicia rekordów.
Pierwszy kilometr w 4:32 - za szybko, trochę zwolniłem i po wbiegnięciu na Krakowskie Przedmieście, na drugim kilometrze było już lepiej: 4:40 - idealnie jak miało być. Trzeci kilometr wypadł w okolicach kościoła św. Anny - tempo 4:29 - znowu za szybko ale pewnie ci wszyscy kibice tak na mnie podziałali. Przy zakręcie zobaczyłem Pawła ale nie zdążyłem krzyknąć bo byłem za daleko. To nic, czytam jego bloga i wiem że pójdzie dopingować dalej na inną część trasy - tam go wynajdę. Miodowa, Konwiktorska, Zakroczymska - ładne okolice, tak mi schodzą kilometry #4 (4:30) i #5 (4:27). Znowu biegnę za szybko, boję się że nie wytrzymam. Wbiegamy do Cytadeli - co chwilę żołnierz na warcie (też tak stałem kilka razy), jakieś wojskowe sprzęty a na końcu zespół muzyczny - kilometr numer 6 w 4:34, znowu za szybko ale już mi jest wszystko jedno - jestem rozgrzany i myślę sobie że wytrzymam to tempo.
Wbiegamy na Wisłostradę i tutaj będę biegł teraz prawie 5 kilometrów. Zaczyna się miło - ostrym zbiegiem z Cytadeli co widać po tempie kilometra (#7): 4:25, kolejne będą w: 4:28, 4:34, 4:29, 4:37. Na Wisłostradzie nic ciekawego się nie dzieje - biegnie się dobrze, nie czuję jeszcze zmęczenia, wypatruję Pawła przed tunelem i zaraz za ale nie usadowił się tutaj. W tunelu kolejna stacja nawadniania i kolejne maty sczytujące "chipy" i kolejne zespoły które bardzo pomagały grając energetyczną muzykę. Ludzie pozdrawiający a nawet kilka osób czytało nasze imiona z numerów startowych i dopingowało nas po imieniu - to było super miłe!
Za półmetkiem zaczyna się cięższy okres - na razie delikatnie pod górę, na 12 kilometrze minąłem kolegę z którym startowalismy razem i chwilę potem - wreszcie znalazłem kolegę blogacza - Pawła - nigdy się na żywo nie widzieliśmy więc podbiegłem się przywitać bo by mnie nie poznał i poleciałem dalej - 12 km zrobiłem w 4:27. Potem Robrat, Myśliwiecka obok radiowej Trójki i skręt w prawo w Łazienki. 13 kilometr w 4:32 - nic nie zapowiada tego się stanie (ale nie uprzedzajmy faktów jak mówi pan Wołoszański). A żeby fakty omówić wrzucę profil trasy:
Tak, teraz nastąpiła próba w stylu "pokaż ile jesteś warty" czyli Agrykola - ten pik w okolicy 14 kilometra. Wyszło moje bieganie po płaskim (Mazowsze - płasko jak stół) i zupełnie odpadłem. Niby biegłem ale raczej do truchtu to można zaliczyć bo mimo uśrednienia tego krótkiego odcinka 14 kilometr wyszedł w 5:05. Zaraz potem był ostry zbieg ale nie odzyskałem oczywiście tej straty, 15 kilometr wyszedł w 4:33 i od tego momentu było już tylko gorzej. Zaczęły się myśli "co ja tutaj robię" i wypatrywanie kolejnych oznaczeń kilometrów z utęsknieniem.
Trasa obiegała Łazienki - 16 kilometr w 4:45 - jeszcze do zaakceptowania, 17 kilometr skończył się w momencie ponownego wbiegnięcia na Wisłostradę i pamiętam że czułem już wtedy że biegnę za wolno a było jeszcze nie tragicznie: 4:48.
Najgorsze były kolejne trzy kilometry - przebiegnięte Wisłostradą do "ślimaka" którym wbiegliśmy na most. Czasy były: 5:03, 5:06, 4:54 i to było widać - biegacze wyprzedzali mnie a do tej pory raczej było na odwrót a dużo osób biegło w bliskiej odległości ode mnie przez wiele kilometrów. Ostatni podbieg - ten "ślimak" nie dał mi się we znaki - był krótki a ja już wiedziałem że zaraz meta. Ostatni kilometr - znowu po moście, poczułem przypływ sił - wyszedł w 4:36 i finisz - zacząłem około 400m przed metą, na ostatnich metrach ktoś chciał mnie wyprzedzić mimo finiszowania - zerwałem się do sprintu i chyba jednocześnie wpadliśmy na metę. Za metą ten biegacz mi pogratulował chociaż chyba obaj sobie gratulowaliśmy bez słów bo sił nie było.
Medal, woda, izotonik, folia, gorąca zupa, telefon do rodziny - trochę jak przez mglę bo zmęczenie było ogromne. Przyszedł do mnie za chwilę automatyczny sms:
Wynik: 1:38:18 - mój pierwszy rekord życiowy w półmaratonie.
Przy oddawaniu chipa (trzeba było spomiędzy sznurówek wyplątać) obok przykucnął Robert Korzeniowski - fajnie było pogadać ze złotym medalistą olimpijskim, nawet przez te kilka chwil. Wcześniej odnalazł mnie kolega ze studiów - dobiegł chyba 1,5 minuty po mnie - bardzo dobry wynik jak na zawodnika który nie trenował już jakiś czas biegania.

Podsumowanie: start oceniam na więcej niż dobrze - męczy mnie trochę to spuchnięcie na 18,19,20km ale wynik końcowy jest bardzo dobry. Przecież jak zaczynałem myśleć o półmaratonie to chciałem przebiec go w 1:45, potem myślałem o 1:40 ale nie byłem pewny czy się uda. W końcu udało się 1:38:18 a gdyby nie Agrykola to myślę że minutę z tego byłbym w stanie urwać, ale to będzie plan na następny raz.

Na koniec kilka zdjęć - nie mam swoich z biegu bo jeszcze na sieci ich nie wrzucili organizatorzy, jak się pojawią to na pewno dorzucę w oddzielnym wpisie.


Najważniejsze gratulacje:

I jeszcze należą się podziękowania dla mojej kochanej małżonki za wspieranie mnie!

piątek, 23 marca 2012

4 tydzień do maratonu - wiosna przed Półmaratonem Warszawskim

Zostały już trzy tygodnie do mojego debiutu w Paryżu i jednocześnie tylko dwa dni do małego debiutu czyli do Półmaratonu Warszawskiego. Z jednej strony to bardzo dobrze że będę miał takie przetarcie w postaci zawodów na krótszym dystansie przed prawdziwym debiutem na który pracuję już prawie 9 miesięcy, z drugiej strony troszkę mi to nie pasuje do planu treningowego. Problem w tym że w tym tygodniu plan mówił o 32km a ja pobiegnę tylko 21. Niby w następnym tygodniu plan mówi właśnie o 21km więc można sobie pomyśleć że nic prostszego - zamienię długie wybiegania z tygodnia nr 3 i nr 2 ale to nie jest takie proste bo to specjalnie jest tak pomyślane żeby zacząć już ograniczać kilometraż w ostatnim okresie przed maratonem (słynny "tapering" z angielska). Myślałem o tym dużo i doszedłem do wniosku że jednak tak zrobię - zamienię te długie wybiegania i nie ominę tej ostatniej 32-ki bo nadal moim największym problemem jest wytrzymałość - spróbuję ją całą przebiec w tempie maratońskim 5:20/km.

A wracając do bieżącego tygodnia: zrobiłem o jeden trening więcej bo poprzednio długie wybieganie wypadło w sobotę i moje biegi wyglądały tak:

Bieg #1: w poniedziałek, plan był: 10-20' rozgrzewki, 10x400m po 4:15/km z przerwami 400m, 10' schłodzenia. Wyszło bardzo dobrze (tempa na kilometr): 4:00, 4:14, 4:05, 4:00, 4:03, 4:03, 4:02, 3:53, 3:50, 3:50. Średnio wychodzi 4:00/km - o 15 sekund na kilometr szybciej niż wymagał plan!

Bieg #2: miał być we środę ale nie dałem rady - nawał pracy i zmęczenie, wybiegłem w czwartek ale wcześnie. Plan: 13km w tempie maratońskim 5:20/km, wyszło w 5:10/km. Biegło mi się bardzo przyjemnie, to był pierwszy w tym roku wiosenny bieg w Polsce (bo w Belgii wcześniej już też taki miałem). Jak słonko wyszło zza chmur to mimo cienkiej koszulki i krótkich spodenek było mi nawet za gorąco, tak świeciło. Bardzo lubię tą porę roku, powietrze pięknie wtedy pachnie.

Bieg dodatkowy - zrobiłem go dzisiaj (piątek) - żeby nie mieć za długiej przerwy prze półmaratonem - zrobiłem krótki dystans - tylko 5km w spokojnym tempie (miało być) ale wyszło 4:48/km a naprawdę się nie przymuszałem, starałem się biec nie patrząc na gremlina.

Bieg #3: w niedzielę - Półmaraton Warszawski ale to już zasługuje na oddzielny wpis, który na pewno się pojawi, ale najwcześniej... pojutrze!

A w ramach wstawki multimedialnej - film który w formie linka znalazłem u kolegi na "mordoksiędze" - bardzo  fajny i pozytywnie nastrajający przed debiutem maratońskim :)



(pierwszy odcinek z dziesięciu, wszystkie są wrzucone przez tego samego użytkownika). Polecam do obejrzenia!

poniedziałek, 19 marca 2012

Pean pochwalny na cześć Garmina


To będzie wpis ściśle subiektywny ale nie sponsorowany. Jak pisałem już parokrotnie mój gremlin czyli po ludzku mówiąc Garmin Forerunner 305 od jakiegoś czasu zaczął odmawiać współpracy. Nie chciał znaleźć satelit - najpierw sporadycznie a od ponad tygodnia już całkowicie. Co prawda nie wydałem na niego za wiele bo kupiłem go na aukcji internetowej za bardzo niską cenę ale za to bez żadnych akcesoriów - ładowarki, czujnika pomiaru tętna, kabla czy stacji dokującej. Dokupiłem do niego tylko stację dokującą i ładuję go przez podłączenie do komputera - bateria starcza na długo więc wystarczy raz na tydzień podczas pisania podsumowania go naładować.
Po tym jak gremlin przestał znajdować sygnał satelit zadzwoniłem do wsparcia technicznego firmy Garmin. Jako że byłem akurat w Belgii to zadzwoniłem na londyński numer gdzie pan (po polsku) po wysłuchaniu mnie i zorientowaniu się że próbowałem już różnych rodzajów zerowania urządzenia włącznie z kasowaniem danych użytkownika przedstawił mi możliwość wymiany zegarka biegowego na nowy model z dwuletnią gwarancją za zryczałtowaną opłatą (około 370zł). Bardzo mnie to ucieszyło bo zegarek biegowy z takimi możliwościami to wydatek nawet trochę ponad 1000zł (po tyle "chodzą" Garmin Forerunner 305xt bo tych starych 305-tek już nie produkują). Czasami można jeszcze stary model 305 dostać na aukcji za cenę około 800zł (z akcesoriami i gwarancją) ale niestety jako model nie produkowany jest to coraz rzadsze.
Jedyne co było potrzebne do takiej wymiany to numer seryjny zegarka - nie potrzeba papierowej gwarancji, paragonu fiskalnego czy żadnego innego papierka. Najlepsze jednak dopiero miało się zacząć: po podaniu przeze mnie numeru seryjnego pan z Garmina powiedział mi że z przyjemnością zaoferuje mi wymianę niedziałającego gremlina na nowy za darmo! A to dlatego że z numeru seryjnego wynikło iż ten egzemplarz został wyprodukowany mniej niż dwa lata temu (czyli jest nadal objęty gwarancją). Wysłał mi na mój adres email formularz zgłoszenia reklamacji (już wypełniony) i poinstruował że mam wysłać na adres Garmina w Warszawie sam zegarek biegowy z tym formularzem a oni kurierem za darmo odeślą mi nowy zegarek.
W końcu było nawet jeszcze lepiej - adres Garmina w Warszawie to Aleje Jerozolimskie (przy Blue City) więc i tak przejeżdżam niedaleko jadąc do pracy. Podjechałem więc tam dzisiaj i od ręki wymieniono mi mojego sfatygowanego gremlina na piękny, nowy egzemplarz. Nie jest on pewnie zupełnie nowy bo jest na opakowaniu napisane "refurbished" czyli "odnowiony" - są to pewnie egzemplarze poserwisowe ale wygląda jak nowy, działa jak nowy i co najważniejsze - ma dwuletnią gwarancję od dnia dzisiejszego.
Reasumując - może i Garmin ceni się ale po pierwsze sprzęt go biegania ma pierwsza klasa a i sposób obsługi klienta jest moim zdaniem na najwyższym poziomie!

sobota, 17 marca 2012

5 tydzień do maratonu - Belgia reaktywacja

W tym tygodniu biegałem w różnych miejscach ale ani razu blisko domu. W poniedziałek rano - wylot do Belgii czyli pobudka o 5 rano - nie miałem siły tego dnia biegać, zresztą dzień wcześniej zrobiłem 32km długiego wybiegania. Wybiegłem więc na pierwszy trening we wtorek rano.
Bieg #1 - 10-20' rozgrzewki, 3x1600m po 4:29/km z przerwą 400m, 10' schłodzenia. Niestety gremlin całkowicie odmówił mi posłuszeństwa (pojutrze być może uda się ten problem rozwiązać i wygląda że będzie nowy wpis na blogu bo chyba uda się to załatwić pozytywnie). Musiałem więc treningi znowu robić z telefonem z aplikacją RunKeeper. Trudne to jest bo trzeba w pamięci przeliczać a przy dużym zmęczeniu interwałami ciężko to idzie ale jakoś się udało. Interwał pierwszy troszkę za szybko, drugi był chyba troszkę za wolno a trzeci za wolno (bez "troszkę" z przodu). Trudno jednak ocenić czy to naprawdę tak źle było bo telefon nie zapisuje dokładnie trasy a biegałem po starówce Mechelen (ładne miasto tak nawiasem mówiąc). Na starówce wąskie średniowieczne uliczki więc domyślam się że trochę niedokładnie ta trasa została zapisana (i obliczony dystans też).

Bieg #2 - w czwartek mieliśmy zwiedzać po pracy Antwerpię więc musiałem zmieścić ten trening we środę - i udało się wieczorem czyli po 1,5 dnia odpoczynku zrobić ostatnią próbę generalną przed Półmaratonem Warszawskim. W planie było 16km w tempie maratońskim (5:20/km) ale ja trochę wydłużyłem sobie dystans - do 18km a tempo wyszło naprawdę zacne: 4:38/km! Nie chcę zapeszać ale mój plan minimum czyli 1:45 za tydzień w półmaratonie wydaje się łatwy do osiągnięcia, gdyby biegło mi się tak samo dobrze i wytrzymałbym jeszcze 3km to miałbym nawet poniżej 1:38 ale będą podbiegi, ścisk na starcie, będzie to mój debiut więc jeżeli uda się zejść poniżej 1:40 to będę bardzo zadowolony.

Bieg #3 - długie wybieganie, w planie 24km w tempie maratońskim plus 6s/km czyli 5:26/km. W piątek lot samolotem do Polski, w sobotę pociągiem nad morze i tutaj pobiegałem:

Wyszło około 25km w tempie około 5:19/km. Przez jakiś czas nie miałem "odpauzowanej" aplikacji i zapisała tylko 24,39km. Pobiegałem po moim rodzinnym mieście, przebiegłem obok mojego dawnego domu gdzie się wychowałem, obok dawnego mieszkania teściów, kilka razy po lęborskiej starówce, miasto nie jest za duże więc ze dwa razy wybiegłem z niego podczas biegu.

Zostały mi już tylko dwa treningi w tym tygodniu i pierwszy z debiutów - Półmaraton Warszawski w niedzielę. Postaram się te treningi zrobić jak najszybciej - poniedziałek i środa rano żeby odpocząć pełne cztery doby. W piątek planuję spokojne przebiegnięcie 5km żeby kości się nie zastały i... do zobaczenia na mecie na Stadionie Narodowym!
Start będzie z tego mostu najbardziej po lewej stronie (Most Poniatowskiego) a meta na stadionie a właściwie tuż przed a potem wejdzie się na stadion gdzie będzie cała oprawa logistyczna. Nie mogę się doczekać tego biegu.

niedziela, 11 marca 2012

6 tydzień do maratonu czyli albo jemy albo biegamy

W tym tygodniu problemy z gremlinem się pogłębiają - chyba to wożenie go do Belgii i z powrotem źle wpływa na jego zdolności orientowania się w terenie :)

Bieg 1: wtorek - miało być: rozgrzewka 10-20', 1km, 2km, 1km, 1km z przerwami 400m i schłodzenie 10'. Gremlin uparcie nie chciał znaleźć satelit - uparł się i nic z tego nie wyszło mimo wielu prób, restartów itd. Zaczynam myśleć o zakupie nowego garmina bo ten jest bardzo używany i chyba z tego wynikają te problemy. W końcu musiałem przeprosić się z moim RunKeeperem w telefonie i wybiec na trening interwałowy z telefonem w garści. Oj byłoby ciężko gdyby nie to że te interwały takie równe to nie wiem czy dałbym radę to w pamięci przeliczać. W sumie udało się - interwały wyszły po parę sekund lepiej niż zakładał plan.

Bieg 2: czwartek - miało być 2km spokojnie i 8km w tempie maratońskim 5:20/km. Oczywiście nie dałem rady tak spokojnie biec i wyszło 12,2km w 4:55/km czyli równa godzina. Pogoda była tak straszna a ja nie miałem suchych długich gaci :) więc był to mój (chyba ostatni) trening na siłowni na bieżni stacjonarnej. Następnego dnia pojechałem do Decathlonu i obkupiłem się - nowe długie gacie do biegania, żarówiasta wiatrówka i bluza grubsza do biegania - teraz nie będę już tak zależny od pralki.

Bieg 3: 32km w tempie maratońskim +19sekund/km czyli 5:39/km. Miało być w sobotę ale poszliśmy rodzinką do restauracji gdzie tak się objadłem na obiad że nie tylko nie dałem rady wybiec na trening wieczorem jak planowałem ale w ogóle nie jadłem nic tego dnia do końca ani następnego do obiadu! Mimo tego że wybiegłem w niedzielę rano na to długie wybieganie i udało się je zaliczyć. Fajne było to że pobiegałem za dnia, nie nabawiłem się odcisków ani otarć i co najważniejsze nie pojawił się ten ostry ból w prawej stopie. Pobolewało tylko trochę. Niestety na minus muszę zaliczyć znowu tempo biegu. Niby średnie wyszło 5:38,4/km czyli nawet minimalnie poniżej zadanego ale niestety biegłem na 5:30/km a wytrzymałem tylko 25km w tym tempie, potem 6km było wolniej i ostatni kilometr 5:40/km czyli tak jak miało być. Martwi mnie to w perspektywie maratonu bo chcę wytrzymać aż 42km w tempie 5:20/km! Ech, nie wiem czy nie zrewidować swoich planów - zobaczę jak mi wyjdą pozostałe długie wybiegania. Kluczowe będzie to 32km w tempie maratonu +9sekund/km które jest w planie za 2 tygodnie.

Teraz kolejny tydzień belgijskiego biegania z próbą generalną przez Półmaratonem Warszawskim, potem ten półmaraton i tylko 3 tygodnie i Maraton w Paryżu!

piątek, 9 marca 2012

Taśmować albo nie taśmować - oto jest pytanie



Dzisiaj (zapewne po raz ostatni tej zimy) biegałem na bieżni elektrycznej w siłowni. Z tej okazji umyśliłem sobie żeby opisać moje wrażenia z biegania po uciekającej spod stóp taśmie kontra bieganie "jak Bozia przykazała" czyli na dworze.

Co można zaliczyć na plus bieganiu po taśmie?
+ uniezależnienie od pogody - to w sumie był powód dla którego się takim bieganiem w ogóle zainteresowałem. Po przeziębieniu chciałem biegać a przy prawie -20 stopniach nie byłoby za mądrym pomysłem więc znalazłem sposób aby w siarczysty mróz zrobić długie wybieganie w cywilizowanych warunkach
+ możliwość regulacji tempa biegu - ustawiamy ile chcemy biec - czy to w km/h czy w minutach na kilometr, regulujemy kąt nachylenia bieżni i biegniemy
+ odmiana po bieganiu po dworze - mi się bieganie po dworze nie nudzi ale fajnie jest dla odmiany pobiegać i po taśmie
+ łatwiejsza motywacja do biegu gdy warunki atmosferyczne nie zachęcają do wyjścia z domu

A co będzie na minus?
- brak wiatru we włosach - wydaje się śmieszne dla kogoś kto nie biegał na bieżni trochę dłużej ale jest to prawdziwy problem. Brak wiatru oznacza brak chłodzenia - przecież nasz system chłodzenia polega na tym że się pocimy. Pot paruje z nas pobierając ciepło potrzebne do odparowania z otoczenia czyli naszego ciała i trochę z powietrza. Ciepło potrzebne jak pamiętamy ze szkoły to masa wody razy ilość stopni (100-36,6) razy ciepło właściwe (dla wody 4200 J/(kg*C)) plus jeszcze energia potrzebna do zmiany stanu skupienia wody z ciekłego w parowy (masa wody razy ciepło parowania 2250 kJ/kg). Wartości te są dość duże co powoduje że pot musi odebrać dość dużo ciepła z naszego organizmu żeby odparować i dlatego jest tak efektywnym sposobem chłodzenia. Na siłowni gdzie temperatura jest nieporównywalnie wyższa niż na zewnątrz i brak jest przepływu powietrza ten pot paruje wolniej - naprawdę czuć to przy dłuższym biegu
- brak możliwości powariowania jeśli chodzi o tempo czy trasę - biegniemy tyle ile taśma pozwala więc nie da się przyklęknąć zasznurować buta ani przyspieszyć bo lepiej się czujemy, trzeba operować przyciskami a to nie jest już taka wolność jak na dworze gdzie łatwiej regulować tempo
- brak krajobrazów czyli nuda. Niby montują na ścianach telewizory z jakąś zapętloną reklamówką czy filmikiem z gór czy podwodnych wycieczek ale pętla jest tak krótka i zmieniają tak rzadko że po 15 minutach nie ma różnicy czy tv jest czy go nie ma. Puszczają też muzykę na siłowni ale nie jest ona interesująca ani jakościowo ani repertuarowo. Rozwiązaniem tego problemu jest dla mnie muzyka z telefonu, ewentualnie radio
- podobno na taśmie inna jest technika biegu - nie zauważyłem tego więc nie wiem czy to prawda. Zauważyłem że błędnik strasznie wariuje - po zejściu z taśmy po długim biegu trzeba uważać żeby się nie przewrócić

Reasumując - ja obstawiam bieganie po dworze jako fajniejsze i przyjemniejsze ale na pewno raz na jakiś czas pojawię się na siłowni żeby skorzystać z bieżni. Zapewne wtedy gdy pogoda będzie bardzo pod psem albo będę po jakiejś chorobie. W innych przypadkach - szukajcie mnie na dworze bo tam wolę biegać :)

poniedziałek, 5 marca 2012

7 tydzień do maratonu czyli belgijskie bieganie

Ten tydzień był znowu nietypowy i zanosi się że tak już będzie przez następne przynajmniej trzy tygodnie. Na szczęście mimo wszystko założone treningi udaje się realizować. Zostało ich już niewiele - Wielki Dzień już za 40 dni!

A teraz do rzeczy:

Bieg nr 1: wypadł we wtorek bo długie wybieganie z poprzedniego tygodnia było w niedzielę. W poniedziałek poleciałem w delegację do Belgii i mogłem we wtorek po pracy udać się na trening. Mój kolega z pracy pobiegł ze mną i tak we dwóch wzdłuż holendersko wyglądających kanałów przy drodze zaliczyłem taki trening: 20 minut rozgrzewki, 3 serie po 2x 1200m 4:25/km z przerwą 2 minuty a między seriami 4 minuty a na koniec 10 minut schłodzenia. Wyszło bardzo ładnie, tempa interwałów: 4:24/km, 4:20/km, 4:21/km, 4:21/km, 4:15/km, 4:19/km. Biegło się wspaniale, było już ciemno i po wale jeździło trochę rowerzystów - nie tacy niedzielni tylko trochę bardziej wyczynowi, biegaczy natomiast nie spotkaliśmy chyba żadnych. Pogoda świetna do biegania - około 9-10 stopni, brakowało tylko słońca do pełni szczęścia. W sumie wyszło 14,15km w średnim tempie 5:11/km.


Bieg nr 2: dzień odpoczynku jak zwykle i wybiegłem w czwartek. Plan był taki żeby wieczorem wyjść "na miasto" - co prawda nie wypaliło ale zanim to się okazało wyszedłem rano przed pracą na trening. Plan zakładał 16km w tempie maratońskim 5:20/km. Pogoda była taka ładna a ja się czułem dobrze więc założyłem sobie że przetestuję się ile mi ta praca przez zimę dała. Przed Nowym Rokiem spróbowałem przebiec dystans półmaratonu i pamiętam że udało się w 5:00/km a biegłem prawie najszybciej jak potrafiłem. Zrobiłem więc test ile teraz dam radę. Zacząłem spokojnie, od 4:57/km ale czułem się dobrze i cały czas przyspieszałem. W sumie wyszło 17,22km w średnim tempie 4:41/km! Strasznie mnie ten trening podbudował - zaczynam myśleć czy nie uda mi się przebiec Półmaratonu Warszawskiego w 4:45/km czyli na 1:40. Nie wiem czy dam radę bo jednak to 4 kilometry więcej ale w tym treningu po biegu czułem się dobrze - nie byłem wypompowany i mógłbym jeszcze biec więc spróbuję za trzy tygodnie na półmaratonie biec na 1:40 ale cel jaki mam pozostaje nie zmieniony: poniżej 1:45.


Bieg nr 3: tutaj niestety wkradł się jeden dzień więcej odpoczynku niż zakładałem. Powrót z Belgii, następnego dnia podróż samochodem 450km - zmęczyło mnie to tak że nie dałem rady. Wybiegłem dopiero w niedzielę na zakładane według planu 24km w tempie maratońskim +12s/km czyli 5:32/km. To był dzień moich urodzin - w domu czekała na mnie mała impreza urodzinowa więc spieszyłem się Spieszyłem się tak bardzo że zacząłem biec na 5:00/km. Wytrzymałem tylko 17km i niestety zaczęła mnie boleć prawa stopa - coś ze ścięgnami nadal mi dokucza. Powoli się one rozciągają ale przy długich i szybkich biegach pojawia mi się ten ból ostatnio regularnie. Nie było go we czwartek ale przy week-endowych długich wybieganiach ostatnio zawsze się pojawia. To chyba mój największy wróg przed pierwszym maratonem, jeżeli uda mi się to roztrenować to będę spokojny o swój debiut, a jak nie - no cóż, będzie to bolesny debiut :) Ból trochę zelżał ale w tej chwili jak to piszę (poniedziałek) to nadal nie jestem gotowy na kolejny trening. W dodatku miałem jeszcze mały problem żołądkowy po drodze i obtarcie w okolicy pachwin - słowem nie wyszedł mi ten trening mimo niby dobrych danych ogólnych: wyszło 24,43km w tempie 5:04/km. Wykres tempa dobrze obrazuje moje problemy od 18-tego kilometra:


Podsumowując - fajnie było pobiegać za granicą. Wbrew pozorom wcale nie widziałem tam więcej biegaczy niż w Polsce. We wtorek nie spotkałem żadnego biegacza a w czwartek dosłownie kilku a zrobiłem ponad 17 kilometrów. Z drugiej strony mają tam ogromną ilość świetnych miejsc do biegania. Wzdłuż kanałów których jest tam wiele biegną po obu stronach asfaltowe ścieżki rowerowo-biegowe. Nad kanałami są czasami kładki dla pieszych i rowerów, bardzo miłe otoczenie dla biegania. Pogodę mają zwykle dużo lepszą niż u nas (chociaż dzisiaj jest wyjątek - w Warszawie było bardzo słonecznie i +3 stopnie a w Belgii podobno spadł śnieg i są korki). Niedługo czeka mnie reaktywacja belgijskiego biegania więc czekajcie na kolejne doniesienia!

ADs