środa, 2 kwietnia 2014

9. Półmaraton Warszawski


Wymyśliłem sobie że poczekam parę dni i jak już kurz opadnie i wszystkie relacje: rekordzistów, treningowo biegnących, zająców i innych z ponad 11 tysięcy biegaczy zostaną przeczytane i się znudzą to ja przyatakuję :)

Pomysł na ten bieg był karkołomny i prawdę mówiąc najpierw nie chciałem w ogóle startować. Tydzień po maratonie przecież nie można dobrze pobiec połówki! Tak wszędzie piszą i trąbią, no ale pokusa wystartowanie w warszawskiej połówce była za duża. Podpytałem znajomych i dowiedziałem się że można popróbować. W końcu każdy jest inny i niektórzy szybciej się regenerują a inni wolniej. Podbudowany przykładami osób które tydzień po maratonie pobiegły bardzo dobrze połówkę zdecydowałem się że jednak pobiegnę. Dodatkowo zostałem zaproszony do pobiegnięcia w warszawskiej połówce przez organizatorów - decyzja więc mogła być tylko jedna! Zdecydowałem że biegnę a nawet więcej: że biegnę na maksa i próbuję złamać 1:30.

Start w Warszawie powinienem zacząć opisywać od maratonu w Rzymie. Kto przeczytał relację ten wie że lało niemiłosiernie, szczególnie tuż przed i zaraz po biegu. To było początkiem tego co się stało w niedzielę tydzień później. A więc gdy tak stałem po maratonie z bolącymi nogami, przemoczony kompletnie od stóp do głów zrobiłem to co każdy normalny człowiek by zrobił: zdjąłem to wszystko z siebie, przebrałem się w suche rzeczy i kryjąc się pod folią atermiczną przed ulewą pobiegłem szukać żonki która miała duży parasol. Problem w tym że zdjąłem wszystko co było mokre czyli także opaski kompresyjne z ud i łydek co wydłużyło moją regenerację. W poniedziałek i wtorek czułem jeszcze bardzo mocno uda, mimo to wieczorem we wtorek wyszedłem na 35 minut truchtu. Oj nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem tempo średnie 5:58/km, biegło się strasznie (zawsze tak mam po maratonie), ale następnego dnia było za to już o niebo lepiej. Wyglądało na to że będzie dobrze w niedzielę!
Niestety uda nadal bolały - niewiele, ale bolały, np. przy wchodzeniu po schodach. W czwartek rano przed pracą zrobiłem 13km w tym 6x1km planowanym tempem półmaratonu: 4:16/km. To pewnie było za mocne, w dodatku w sobotę rano zrobiłem spokojne 8km.

W niedzielę rano umówiłem się z kolegą dla którego odebrałem pakiet startowy (pozdrowienia dla Zbyszka) na stacji Warszawa Stadion. Pakiet oczywiście odebrałem na EXPO - w piątek tuż po otwarciu czyli po 12 w południe. Muszę przyznać że w porównaniu do poprzednich lat ta impreza się cały czas poprawia organizacyjnie. Od początku byłem jej wielkim fanem co widać po wszystkich moich relacjach, ale teraz naprawdę już mamy imprezę zasługującą na bycie w pierwszej dziesiątce europejskich półmaratonów. EXPO nie było ogromne ale moim zdaniem całkiem całkiem jak na półmaraton. Odebrałem pakiety, sprawdziłem czipy, zakupiłem sobie żel z kofeiną na stoisku ERGO i wróciłem szybko do pracy.

W dniu biegu - wiadomo: piękna pogoda (troszeczkę za ciepło jak dla biegaczy ale za to kibice mieli fajniej). Super atmosfera, ogrom biegaczy. Ja podjechałem kolejką, już na stacji w Nowej Iwicznej widać było na peronie wiele osób w strojach sportowych, na każdej stacji dosiadali się kolejni towarzysze niedoli ;) A na stacji Stadion... rzesza biegaczy! Udało mi się przekazać pakiet Zbyszkowi, dzięki temu mam zdjęcie z biegu widoczne u góry i poszedłem na start. Po drodze przywitałem się ze znajomymi po drodze (różnymi więc nie wymieniam bo jak kogoś zapomnę to wstyd będzie). Rozgrzewka była niestety nie za dobra: za krótka i zbyt spokojna: zrobiłem około 5 minut truchtu z kilkoma przebieżkami.

Na starcie niestety stanąłem za daleko. To znaczy według tabliczek z czasami to dobrze - przy 1:30 ale baloniki z tym czasem to mi tylko majaczyły z przodu - nie wiem czemu tam zające stanęły. Przy mnie nie za daleko za to były te na 1:35 (na szczęście za mną). Nerwowe momenty, świetna atmosfera przedstartowe, jeszcze tylko Sen o Warszawie i ruszamy! Tłok przy takiej ilości biegaczy musi być, ale szczerze mówiąc bardzo szybko zrobiło się na tyle luźno że nie było problemów z utrzymaniem założonego tempa. Tutaj więc jak widać wychodzi drugi mój błąd: równe tempo zamiast biegnięcia coraz szybciej, muszę o tym następnym razem pamiętać. Szczególnie jest to ważne gdy jest trochę za ciepło - przegrzanie się na początku pogarsza ostateczny wynik, lepiej gonić na maksa w samej końcówce. Ruszyliśmy na ładną trasę - od razu przez samo centrum i wśród wielu kibiców. Biegło mi się super, tempo było prawie tak jak powinno być - drobne straty nie były problemem. Co 5km była woda - dużo moim zdaniem traciłem na tych punktach cennych sekund. Zbieg na Wisłostradę nie pozwolił mi niestety tego nadrobić - dziwne, miałem wrażenie że biegnę tam szybko. Na Wisłostradzie było też dobrze, chociaż już za gorąco zaczynało być. Wtedy w okolicach 8km tempo zaczęło być gorsze (tylko troszkę) a przy 10km tempo siadło. Po prostu nie miałem sił mimo zaaplikowania sobie żelu z kofeiną. Byłem na to przygotowany - biegłem przecież trochę eksperymentalnie i jeżeli tak by mi mój organizm zastrajkował to nie miałem na celu zarzynanie się tydzień po maratonie. Zrobiłem więc to co powinienem: zwolniłem i od połowy dystansu biegłem po prostu spokojnie. Podbieg pod Agrykolę nie zrobił więc na mnie żadnego wrażenia - nie ścigałem się tam z nikim. Za to biegłem z uśmiechem na ustach i podziwiałem nasze piękne miasto, dopingujących kibiców i cieszyłem się tym biegiem. Pierwszy raz w życiu biegłem bez presji na wynik (chociaż nie chciałem zwolnić za bardzo - tempo nie spadło drastycznie) i z racji tego co pisałem wcześniej - nie miałem ani teraz nie mam o to do siebie żalu. Co więcej mam już nawet plan zemsty, ale o tym cicho sza, za kilka dni będą szczegóły :)

Podziękowania dla Fundacji Maratonu Warszawskiego za super imprezę. Serce rośnie jak się bierze udział w takich biegach i to u nas w kraju. Wiele osób to powtarza, ale ja też muszę to napisać: mamy w Warszawie półmaraton o najwyższej klasie europejskiej. Nawet więcej bym powiedział - biegłem już w pięciu europejskich stolicach i mogę z czystym sumieniem każdemu polecić nasze warszawskie imprezy.

Specjalne podziękowania należą się wolontariuszom - bez was ten bieg by się nie odbył. Podczas biegu nie ma jak tego wyrazić - zmęczenie, brak czasu na pogaduszki, ale jesteśmy wam bardzo wdzięczni za waszą pomoc!




4 komentarze:

  1. Tak jak napisałeś, każdy z nas jest inny, każdy inaczej się regeneruje. Niemniej wydaje mi się, że życiówka w połówce tydzień po maratonie to chyba jednak wyjątek potwierdzający regułę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mam dokładnie takie samo zdanie. Poprawię się niedługo - jeszcze w maju mam plan :)

      Usuń
  2. Myślę, że nawet, gdybyś zrobił z siebie mumijkę w otulinie opasek kompresyjnych, nie przyspieszyłoby to regeneracji po bardzo ciężkich treningach i trudnym maratonie. Odrobina odpoczynku i zobaczysz 1:29 na zegarku :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Leszku
    gratulacje za bieg, w tydzień po maratonie z życiówką i tak czas ładny zrobiłeś.
    A życiówka przyjdzie. I pewnie szybciej niż u mnie, bo też chcę złamać 90 minut :)
    Dziękuję za chwilę spotkania przed biegiem, fajnie było się spotkać, i to w tym tłumie :D

    OdpowiedzUsuń

ADs