czwartek, 26 kwietnia 2018

Rock'n'Roll Madrid Halfmarathon

 
Kolejny weekendowy wypad na bieg był do Madrytu. Nie jest to może za częsty zwyczaj (ostatni raz był rok temu w Mediolanie), ale za to bardzo fajnie jest tak łączyć zwiedzanie z bieganiem. Jedyne co mi się jeszcze bardziej podoba to jak możemy pojechać całą rodziną. Tym razem jednak wyjazd był tylko z moim "biegowym kompanem" (czyli jak stali czytelnicy bloga pewnie już wiedzą - to Zbyszek Zając).
Polecieliśmy w piątek późnym wieczcorem (w hotelu byliśmy grubo po północy) i od rana w sobotę zaczęło się zwiedzanie. Najpierw jednak rzeczy najważniejsze, czyli expo:


Expo było dość duże - w budynku targów. Impreza jest dość duża bo oprócz maratonu i półmaratonu jest też bieg na 10km. Łącznie sporo ponad 20 tysięcy biegaczy. Oprócz odebrania numeru startowego trzeba było jeszcze podejść po koszulkę i po torbę z "dobrociami". Samo expo miało sporo wystawców, ale chyba tylko dwa miejsca gdzie było trochę ubrań - kolekcja tego biegu oraz adidasa. Kupiliśmy więc sobie całkiem fajne bluzy "Rock'n'Roll Madrid Marathon and 1/2:


Potem chodzenie po Madrycie - fajne w bieganiu półmaratonu jest to że można sobie pochodzić i nie ryzykuje się jak przy maratonie że nie da się rady dobiec do mety. Chodziliśmy więc i zwiedzaliśmy i jedno trzeba przyznać: Madryt naprawdę może się podobać. Widać że Hiszpania była bogatym krajem, właściwie imperium w czasach kolonializmu - budynki w Madrycie z tego czasu mają rozmach i są po prostu piękne. Główna ulica jest chyba szersza ze trzy razy niż najgłówniejsze w Warszawie. Brama wejściowa do parku w Madrycie wygląda lepiej niż do Uniwersytetu Warszawskiego, a park w Madrycie robi wrażenie - projektem, wyglądem i zawartością (roślinność, fontanny, sztuczny zbiornik wodny z łódkami którymi można pływać po nim, pomnik). 

Bieganie po Madrycie natomiast może być trochę wyzwaniem. Miasto jest położone dość wysoko (660m. n. p. m.) i na bardzo pofałdowanym terenie. Nawet chodzenie tam jest ciągłym wchodzeniem lub schodzeniem. Wieczorem w hotelu przygotowaliśmy się na bieg - ubranie, analiza trasy i wtedy rzuciło mi się w oczy coś ważnego w profilu trasy:


Chodzi o skalę w jakiej ten profil jest przedstawiony. Jedna kratka to 40 metrów w pionie! Na pierwszych czterech kilometrach prawie 100 metrów pionowo w górę. Dla porównania - Agrykola ma 26 metrów na pół kilometra. Czyli w Madrycie zaraz po starcie mamy cztery Agrykole na długości 4km (czyli nachylenie mamy ok. 2,5% i to jest tylko dwa razy mniejsze niż Agrykola która ma 5,2%). Potem zresztą nie jest płasko - co chwilę w dół albo w górę, a najbardziej w pamięci zapadł mi 16km oraz ostatnia prosta.
Start był podzielony na strefy, ale wszystkie ruszały jednocześnie. Nie wiem czemu pierwsza strefa była dla czasów poniżej 1:24 w półmaratonie - nie załapałem się więc tam i byłem w drugiej strefie. Oj ile się musiałem nawyprzedzać po starcie... Było tłoczno i ciężko się przebijać przez wszystkich biegaczy którzy nie wiedzieć czemu stali w tej strefie. Przed startem zrobiłem dwa kilometry rozgrzewki z pięcioma przebieżkami po 100m i ustawiłem się w strefie. Było tak tłoczno że nie mogłem się już przepchać na początek drugiej strefy. 
Energetyczna muzyka przed startem jest fajna. Gorzej że ogromne głośniki były blisko i ustawione tak głośno że nie dało się wytrzymać i niektórzy (w tym ja) stali z zatkanymi rękami uszami czekając na start :) Jeszcze tylko pozdrowiłem biegacza z koszulką z Łodzi i... startujemy!

Plan był taki żeby pierwsze 4km przetrwać bez za dużych strat. Widziałem po profilu że nie dam rady biec założonym średnim tempem czyli 4:00-4:02/km. Było tłoczno, więc nie dość że pod górę to jeszcze slalomem albo po krawężniku - i to nie przez kilometr tylko. Pierwszy km wyszedł w 4:14 - nie jest źle pomyślałem, trzeba będzie na zbiegu nadrobić. Drugi 4:16, trzeci 4:18 - no trudno, jest podbieg to nie ma co marudzić. Czwarty: 4:29! No dobra, pomyślałem - przetrwałem ten podbieg na starcie, teraz trzymamy coś blisko 4:00/km. Wyszło 4:08... Potem 4:17 i 3:58, potem 4:14 i 3:51. Pomyślicie że się bawiłem w fartlek? Wcale nie - czasy pokazują czy było tam więcej podbiegu czy zbiegu. Taka huśtawka tempa była już do końca. Najgorszy natomiast był kilometr szesnasty - prawie cały na mocnym podbiegu i wyszedł w... (uwaga) 5:08! Próbowałem jeszcze walczyć i skończyć poniżej półtorej godziny, ale nie dało rady - z przeliczenia tempa wyliczyłem to już na ładnych kilka kilometrów przed metą że to będzie niemożliwe. Jeszcze ostatnia prosta i wiadomo - podbieg do mety! Zamiast finiszu wyszło tempo 4:26 na ostatnim kilometrze. Czas na mecie: 

1:31:32


Niby słabo względem planu, ale biorąc pod uwagę trasę i pogodę (było gorąco i wodą polewałem się obficie) to nie jest to zły wynik. Chyba jeszcze tak na 100% nie byłem po tym lekkim podziębieniu zdrowy. Poza tym jednak myślę że nie jestem na poziomie sportowym takim jak w zeszłym roku, gdy nabiegałem moje rekordowe 1:24:59... ale jeszcze będę :) !!!


Wracając do Madrytu - przebiegłem przez metę, odebrałem na mecie medal i jakieś fanty i chciałem poczekać na Zbyszka. Biegł na 1:50 więc biorąc pod uwagę profil trasy i pogodę liczyłem że będzie walczył o zmieszczenie się w dwóch godzinach. Czekam więc przy wyjściu z zamkniętej strefy, jeszcze mam chwilę - a tu telefon: Zbyszek już wyszedł i mnie szuka! Dobiegł w 1:46:07 w super formie i chwali się że cały czas przyspieszał :) Nie wiem, niektórym im trudniejsze warunki tym lepiej wychodzi - gratki Zbyszek!

Na koniec kilka zdjęć z Madrytu:








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

ADs