poniedziałek, 23 czerwca 2014

Maraton Lębork 2014


Już trzeci maraton w Lęborku za mną. Tym razem było naprawdę wyjątkowo, ale po kolei. Przygotowania przez ostatni tydzień były chyba bardzo dobre: pobiegałem we wtorek i czwartek, w sobotę już tylko rozruch w formie marszu 6km. Trzy ostatnie dni jadłem dużo więcej węglowodanów i duuużo piłem w tym izotoniki. Dwie ostatnie noce spałem po 10 godzin albo i więcej. 
W tym roku maraton w Lęborku dorobił się tytułu mistrzostw Polski Wojska Polskiego - to znacznie poprawiło frekwencję i organizację. Było 413 biegaczy na mecie a rok temu coś powyżej 180 tylko. Pogoda miała być dobra do biegania - nie za ciepło i przelotne opady. Niestety nie sprawdziło się - było gorąco a opadów właściwie nie było. 
Rano przygotowałem się jak zwykle - wstałem trzy godziny przed biegiem, od razu coś zjadłem i wypiłem 0,5 litra izotonika - żeby rozruszać żołądek. Ta część sprawdziła się dobrze - wczoraj tak jak zawsze do tej pory nie czułem się odwodniony ani nie musiałem zatrzymywać się "do toalety" (czytaj chować się za drzewem na trasie). 
Rano musiałem pójść na start przed 8:00 odebrać czipa - znowu nowość, w 23-ciej edycji maratonu mamy po raz pierwszy elektroniczny pomiar czasu :) Potem oddać napoje - można było tutaj zostawiać indywidualne napoje i odżywki do przekazania na trasie. To akurat bardzo dobrze działa - wypatrują wcześniej na trasie numerów startowych, odżywki są opisane tymi numerami. Obsługa wyszukuje w pojemnikach odżywkę albo napój i podaje jak się dobiega do nich - super.
Na starcie byłem z tatą a potem przyszła jeszcze żonka z młodszą córką. Było fajnie - jeszcze nie za gorąco, atmosfera bardzo miła. No ale w końcu nadeszła godzina 9:00 i trzeba było wybiec :)
Rundka honorowa po mieście i wybiegliśmy w okołolęborskie pola (i trochę lasy). Biegłem naprawdę równo na tyle ile się to da zrobić gdy trasa praktycznie nie ma odcinków płaskich. Na podbiegach zauważałem że mi bardzo źle idzie a na zbiegach nadrabiałem, ale trzymałem tempo średnie 4:51/km czyli na czas 3:25 na mecie. Odchylenia były do 20 sekund (zsumowanego czasu ze wszystkich kilometrów) zwykle czasy kilometrów były w granicach kilku sekund na plus albo minus od celu. Biegło się przyjemnie, chociaż im dalej w las (tutaj to właściwie "w pole") tym było goręcej. Odliczałem sobie kilometry, dzieląc dystans na tercje po 14km. Pierwsza tercja - pilnuj żeby nie wyrwać za szybko. Druga tercja - trzymamy tempo (zwykle nie ma już tutaj problemu z wyrywaniem do przodu) i trzecia tercja - walka o utrzymanie tempa a jak można to przyspieszamy. 
Niestety wczoraj ostatnia tercja to był jakiś dramat. Na 29-tym kilometrze jest najgorszy podbieg i tak mnie sponiewierał że już od tego momentu całkowicie odpadłem. Głównym problemem była ogólna niemoc w mięśniach, do tego doszły bóle - nie wiem czy to stawy w biodrach czy to ból mięśni tak promieniował. Trzy razy musiałem zatrzymać się i rozciągać skurcze w lewej łydce a jeszcze dwa czy trzy razy przeszedłem na chwilę do marszu. Coś co zdarzyło mi się tylko raz do tej pory - i oczywiście też w Lęborku, dwa lata temu.
To był najgorszy ze wszystkich moich biegów maratońskich. Muszę to teraz dobrze przemyśleć, spróbować znaleźć powody i poprawić je, bo mimo że podczas biegu miałem całkowicie przeciwne pomysły to jednak za rok muszę się zemścić na lęborskich górkach!
Zakończyłem te męczarnie w czasie 3:50:53 na 239 miejscu z 413 startujących wliczając w to panią Marię Pańczak (8:13:16) Janinę Rosińską rocznik 1936 (6:55:46) i pana Jana Morawca rocznik 1933 (4:15:23!!!). Zawody wygrał kenijczyk 2:25:50 i jak widać po czasie - pogoda była słaba na bicie rekordów bo daleko miał do rekordu trasy Artura Pelo 2:19:10.
Patrząc historycznie to moje czasy w maratonie lęborskim wyglądają tak:
2012: 3:49:32
2013: 3:33:55
2014: 3:50:53
Jak widać było najgorzej ze wszystkich edycji :) tak na szybko myślę że głównym winowajcą był całkowity brak długich wybiegań po maratonie w Rzymie. Mimo że tam udało się 3:25:01 zrobić, to nie da się przez trzy miesiące pobiec o ile z pamięci dobrze wyliczę tylko jeden raz 25km i nic dłużej, a tak to do 21km chyba tylko były biegi. Trochę mnie usprawiedliwia że cały czas do czegoś się przygotowywałem (5km, 10km, półmaraton) i te długie wybiegania mi nie pasowały, ale to tylko pokazuje że nie da się złapać kilku srok za ogon.
Po drugie moje testy z ładowaniem węglowodanami pokazały że przed Rzymem w wersji niemiłej (czyli z ograniczeniem najpierw węgli przez dwa dni) zadziałało znacznie lepiej. Tutaj przez Lęborkiem zrobiłem wersję skróconą, która u niektórych działa tak samo dobrze (czyli tylko jeść więcej przez ostatnie trzy dni). Czyli wniosek: przed Frankfurtem zrobię tą wersję "eksluzywną" :) 
 I to chyba na tyle z wniosków jak na razie. Mam nadzieję że pełne skupienie na kolejnym celu w październiku da dużo lepsze skutki niż to co się działo przez ostatnie 3 miesiące.

Przed biegiem - jeszcze super:

Za metą


Zrzut z endo - widać jak straszna tragedia była i to już od 29km:


I na koniec najlepsza część całego biegu - po raz pierwszy wbiegnięcie na metę z obiema córami!


9 komentarzy:

  1. Każdy musi czasem upaść, żeby potem wstać i ruszyć z kopyta :)). Przynajmniej przetestowałeś sposób ładowania węgli ;), teraz będzie już tylko lepiej! ;))) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne to optymistycznie patrzyć w przyszłość :) dzięki!

      Usuń
  2. Na mecie wyglądałeś nie najgorzej :)
    Gratuluję kolejnego Maratonu. Za rok się odegrasz.
    Odpoczywaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie dlatego że w końcówce odpocząłem bo nogi odmówiły posłuszeństwa :)

      Usuń
  3. Na Endo rzeczywiście widać, że całkowicie siadłeś, szkoda:( Ale z drugiej strony, była walka, bo 41 i 42 jeszcze się podniosłeś, to dobry znak, głowa jest mocna. A na górkach się zemścisz, o!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm ja tam w endo widzę że końcówka też strasznie wolno, no może trochę szybciej niż wcześniejsze odcinki, ale to chyba też dlatego że nie zatrzymywałem się rozciągać kurczy :) A zemszczę się na pewno!

      Usuń
  4. Szczerze mówiąc zastanawia mnie rzecz jedna. Jak sam piszesz, maraton w Lęborku nie ma płaskich odcinków, a Ty założyłeś, że pokonasz go w tym samym czasie, ile wynosi Twoja życiówka na mniej pofaldowanej trasie ustanowiona po realizacji planu pod ten właśnie dystans. Poza tym kilka tygodni temu przebiegłeś maraton "w trupa". Cos mi się nie zgadza w tej układance ;-)
    Jeśli chcesz wziąć pomstę na lęborskich górkach, może w przyszłym roku potraktuj ten bieg jako start o priorytecie A?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak teraz o tym myślę to też mi się to zupełnie nie zgadza! :-) Nie wiem co sobie myślałem, muszę to za rok przemyśleć. Nie da się pobiec tego maratonu "z marszu" - trzeba się porządnie przygotować. Nie wiem jeszcze czy potraktuję go jako aż tak ważny, ale na pewno muszę to skorygować za rok.

      Usuń
  5. No właśnie - maraton z marszu to się nie da. Ale każde takie dośwaidczenie nas uczy na przyszłość. Bartek ma rację i podpisuję się pod jego postem - jak tam tak górzyście to włącz dużo podbiegów i trochę inaczej się szykuj do Lęborka. A w ogóle to gratulacje za walkę :)

    OdpowiedzUsuń

ADs