środa, 24 lipca 2013

Historia jednego treningu (na dwa głosy)


(będzie długo i grafomańsko, można spokojnie ten wpis pominąć)

Zmęczony trochę jestem. Siedem godzin snu to trochę za mało. W dodatku do pracy rowerem, powrót też - razem 44km w 2 godziny. Po pracy znowu na rowery ale oba takie małe, z kółkami po bokach i odpoczynkiem na placu zabaw, kąpiel, karmienie i usypianie/ Na szczęście nie samemu, tylko pomóc trochę trzeba. No a teraz stoję już przebrany w sportowe ciuchy i wiem że będzie ciężko. W planie prawie 20km w tym 7 interwałów po 1600m w tempie 4:13/km. To jest w sumie 11,2km w tempie mojej aktualnej życiówki na dychę a przerwy są jednominutowe tylko między czwartym a piątym jest 5 minut. No więc stoję i wiem że będzie ciężko, ale i tak chcę iść. Założyłem po raz pierwszy od kilku tygodni pasek pomiaru tętna - odparzyłem sobie ostatnio skórę w tym miejscu i czekałem żeby się wygoiło. Założyłem też iPoda na pasku - wygląda jak drugi zegarek, słuchawki są w uszach, chcę sobie włączyć płytę "Singles" U2 bo bardzo dobrze przy nich się biega szybkie odcinki. Stoję na ulicy, gremlin złapał już satelity - łapie je nawet w domu, niezłe ziółko! Wtedy pierwszy problem: iPod się nie włącza - rozładowana bateria. No trudno, wyciągam z kieszonki w spodenkach klucze, otwieram drzwi, zostawiam iPoda, zamykam drzwi - jestem gotowy. Włączam przygotowany wcześniej trening i ruszam. Na wjeździe na osiedle macham do sąsiada wjeżdżającego samochodem - dopiero wrócił z pracy. Mijam na chodniku innego znajomego, para biegaczy, przechodnie, znowu biegacz - dużo ich dzisiaj.
Biegnę tą rozgrzewkę - ma być 3,2km bo plan amerykański więc przeliczone z dwóch mil. Tyle akurat wystarczy aby przebiec Nową Iwiczną, Mysiadło i wbiec do Warszawy wzdłuż Puławskiej. Przed światłami trzeba poczekać - robię pętlę wokół trawnika, włącza się zielone światło - super, przebiegam na drugą stronę, wbiegam na dobrze znany odcinek gdzie chodnik i ścieżka rowerowa idą razem i w połowie tego odcinka kończę rozgrzewkę.
Pierwszy interwał. Fajnie że mam ten nowy zegarek, bardzo szybko reaguje na zmianę tempa. Ustawiłem mu górny zakres 4:13/km a dolny jakiś od czapy typu 3:00/km - tak żeby się na pewno nie włączył. Jak zegarek wrzeszcy na mnie to wiem że jest za wolno. Jak podejrzanie długo siedzi cicho - to zerkam bo to znaczy że przesadzam z tempem. Ustawione mam cztery pola ale korzystam z trzech: tempo okrążenia, tempo chwilowe, dystans okrążenia. Plan na dzisiaj jest ambitny: nie spalić się na początku. Pokusa jest wielka żeby zacząć szybciej, tempo na starcie jest troszkę szybsze i już słyszę jak mi coś gada nad uchem:

- Nie zwalniaj, wyrób sobie przewagę!
- Zwolnij, nie o to chodzi żeby szarżować na pierwszych interwałach, masz wytrzymać je wszystkie w równym tempie!
- Daj spokój, potem będziesz zmęczony to tempo musi trochę spaść, teraz masz siłę to nie zwalniaj, dzięki temu wyliczysz sobie średnią z intewałów i będzie dobrze!
- Zwalniamy!!! Ma być równo i tempo ma nie spaść. Będzie ciężko ale dasz radę!

Zwalniam. O rany, początek pierwszego interwału a nie jest za dobrze. Mijam stację benzynową. O tej porze z przecznic nic nie wyjeżdża na Puławską, mijam rowerzystów , znowu para biegaczy, na przystanku ludzie. Ile tam na liczniku? 600 metrów, 800 metrów - powoli to idzie. Ile ja tak będę biegł? Na rozgrzewce wyliczyłem sobie niecałe 7 minut na każdy interwał. Długo! Wreszcie gremlin pika. Pip, pip, pip, pip, PIIIIP i minuta truchtu. Szybko przeliczam ile w minutę przetruchtam. Przy 5 minutach na kilometr byłoby 200 metrów czyli pewnie po 150 zacznie pipczeć. Pip, pip, pip, pip, PIIIIP. Przy pierwszych piknięciach przyspieszam. Cieszę się w duchu że mam nowszego gremlina - przy tym starym modelu trzeba było nawet 15 sekund szybciej zacząć przyspieszać żeby zdążył się zorientować że się przyspieszyło. Ten nowy reaguje prawie natychmiast. W sumie bardzo to ułatwia interwały bo 45 sekund zamiast 60 sekund odpoczynku to ogromna różnica.
Drugi interwał. Głosy w głowie się rozzuchwalają. Nie pamiętam co tam do siebie nawijają, ale znowu się kłócą. Ma być szybciej ale słucham się grzecznie tego bardziej rozsądnego. Pierwszy interwał wyszedł dobrze to i resztę dam radę! Nie biegnę za szybko, na granicy pipczenia - jak tylko zaczyna gremlin marudzić to delikatnie podkręcam tempo i udobruchany mój cerber pika cicho pojednawczo "pip" zamiast świdrującego "tititi TI" i już wiem że jestem w zadanej strefie. Jak długo siedzi cicho to zerkam - znowu za szybko. Tempo jest na tyle szybkie że jak tylko trochę odpuszczam to gremlin od razu się denerwuje i muszę podkręcać. Wreszcie jeszcze bez przygód kończę drugi interwał. W przerwie jest spokojnie - truchtam, nie ma alarmujących sygnałów.
Trzeci interwał. Start w porządku - zawsze na początku gremlin trochę przesadza z tempem, ja na pewno tak szybko nie biegnę jak on pokazuje zaraz po ruszeniu z truchtu do szybkiego biegu. Ważne żeby wtedy nie przesadzić bo można na samym początku interwału się zmęczyć, ale też nie można w drugą stronę przegiąć. Jak się nie wejdzie w dobre tempo to trzeba będzie gonić a to jest bardzo trudne. Przebiegam pod budowaną trasą S2. Jest ciężko bo zupełnie ciemno się zrobiło, pod trasą jest chodnik już zrobiony ale na nim jest trochę drobnego piasku. Buty się ślizgają - brak przyczepności to gorsze tempo, w dodatku boję się że jak gremlin straci na chwilę satelity to mu wskazania tempa zwariują i zacznie mi piszczeć a potem sie nie zorientuje że suma sumarum było dobrze. Na szczęście udaje się - gremlin staje na wysokości zadania, mimo że nad głową droga szeroka na jakieś 6 pasów (a może 8?) to nie traci satelit a przynajmniej nie daje tego po sobie poznać. Przebiegam obok drugiej stacji paliwowej - połowa interwału. Wtedy odzywa się żołądek - zaczyna boleć. No tak, żaden normalny na umyśle biegacz nie zjada całej mini-bagietki z nutellą godzinę przed biegiem. No ale jak obiad się je o 13 to o 19 wieczorem można się poczuć głodnym. Znowu sobie wmawiam że to trzeba zmienić - obiad był w porządku, ale taka kolacja woła o pomstę do nieba. Usprawiedliwiam się że to bardzo rzadko mi się zdarza i po dzisiejszych przygodach szybko się nie powtórzy. Tymczasem mija połowa interwału i zaczynam się pocieszać że jestem w połowie treningu. Tylko ten żołądek... w dodatku biegnie się coraz ciężej. Uff wreszcie się kończy.

- No dobra, teraz to musisz się przejść żeby były siły na czwarty interwał.
- Nie ma mowy, truchtamy w przerwach, nie chodzimy!
- Ale to nie ma sensu, nie odpoczniesz to nie dasz rady kolejnego interwału i cały trening do tego.... do bani!
- Trenujemy bieganie a nie marszobiegi!

Znowu słucham tego drugiego. Czasami ulegam temu leniowi ale nie tym razem. Nie po to pilnuję tempa pierwszych interwałów żeby maszerować między nimi. Chcę sprawdzić czy uda się zrobić wreszcie taki trudny trening i nie zwalniać na ostatnich interwałach.
Czwarty interwał. Wiem że będzie ciężko, ale zaczynam dobrze. Zaraz będzie aż 5 minut spokojnego biegu. Dobiegam do Pileckiego, światła tym razem czerwone - skręcam więc w prawo na Ursynów. Moja połowa interwału. Powtarzam sobie jak mantrę: 4,5 z 7 za mną to już grubo ponad połowa całości, prawie 2/3! Nade mną przelatuje lądujący samolot. Współczuję ludziom którzy tu mieszkają, jeszcze niecały miesiąc będą się tak męczyć dopóki nie skończą przebudowy podstawowego pasa startowego na Okęciu. Hmm co jest - biegnę 4:13/km i myślę o takich rzeczach na czwartym interwale zamiast wypluwać płuca? Podejrzane. Oglądam się - wszystko jasne: tutaj jest z górki. Nie za mocno ale gołym okiem widać a przede wszystkim czuć w poziomie wysiłku. Wszystko co dobre szybko się kończy - robi się płasko i gremlin znowu pika jak oszalały. Troszkę przyspieszam, piknął zadowolony jeden raz że w żądanej strefie jestem. Dotrwałem do końca interwału.
Truchtam.
Znowu truchtam. Kończy się minuta odstępu, gremlin pipczy ale ja wiem że następny krok to będą 4 minuty biegu bez ustawionego celu żeby razem wyszło 5 minut. Truchtam dalej. Przygotowuję się mentalnie do następnej serii. Niby tylko 3 powtórzenia, ale w nogach 10km w tym 6,4 interwałów. Gremlin zaczyna ostrzegać że zaraz kolejny interwał.

- Machaj mocno rękami!
- Ale po co?
- Bo gremlin ma akcelerometr i z tych wymachów odczytuje szybkie zmiany tempa!
- No zaraz, to ty chcesz szybko biegać czy żeby garmin odpowiednie cyfry pokazał? Bo to można łatwiej załatwić, na rower wsiąść albo hulajnogę...
- Nie gadaj, biegnij!

No i zaczynam kolejny interwał przyspiaszając ostro dopiero na 5 sekund przed jego rozpoczęciem. Garmin trochę wariuje z tempem średnim i chwilowym na samym początku ale bardzo szybko się stabilizuje i pipczenie pomaga utrzymać predkość. Wracam już koło Real'a i Puławskiej do domu. Jest ciężko ale po dłuższym truchcie jakoś to idzie. Dotrwałem do końca.
Minuta truchtu.
Znowu pipczy to tałatajstwo - trzeba zaczynać drugi interwał. Biegnę, kontrolując wysiłek. Jest dobrze bo garmin siedzi cicho. Kontroluję tempo - jest prawie jak ma być, troszkę wolniej. Po połowie interwału zaczynam się niepokoić - drogie badziewie a nie działa, czemu mi nie pipczał szybciej że jest trochę za wolno??? Teraz będzie trudno nadrabiać. Staram się, garmin dalej siedzi cicho, ja się złoszczę jeszcze bardziej. Garmin nie zatrzymuje okrążenia po przebiegnięciu 1600m. Nagle olśnienie - źle wpisałem trening! Naciskam "okrążenie", garmin odgrywa mi melodyjkę jak z zegarka z przed 30 lat "co miał 7 melodyjek" że trening zakończony. No tak - nie wpisałem jednego kroku: "Powtórz 3 razy wróć do kroku 6". No i po tych 4 interwałach, przerwie i jednym interwale było tylko schłodzenie podczas którego ja biegłem drugi interwał. Dlatego nie pipczał bo nie ustawiłem na schłodzeniu żadnego zadanego tempa. Ech jak zwykle technika okazuje się nieomylna a człowiek wręcz przeciwnie. Trudno, naciskam "start" żeby kontynuować trening i będę teraz ręcznie pilnował tempa, czasu i odległości.
Pod koniec przerwy odkrywam, że ze spodenek wystaje z przodu ta malutka kieszonka na klucze. Pusta! O rany, zgubiłem klucze! Zawracam szukam na ziemi kluczy - nie ma oczywiście. Mija minuta a ja nie wiem co robić, szukam w truchcie jeszcze 15 sekund i stwierdzam że to nie ma sensu - mam już około 15km za sobą, jak klucze wypadły to po ciemku ich nie znajdę. Naciskam "okrążenie" i lecę ostatni interwał. Jest trudno oczywiście ale zwykle ostatni interwał nie jest dla mnie najcięższy. Perspektywa odpoczynku i satysfakcji z dobrze zrobionego treningu motywuje żeby się spiąć. W połowie jest już naprawdę trudno, przebiegłem obok stacji benzynowej, została ostatnia prosta po tej ścieżce rowerowej połączonej z chodnikiem. Wiem że jest tutaj pod górkę ale to mi nie przeszkadza, zostało już 600 metrów. Nagle PIP - o rany, mam automatyczne zaliczanie okrążeń co kilometr! To nie jest aktywne w predefiniowanym treningu, ale jak uruchomiłem zegar po wykonanym treningu to mimo że to dolicza się (i czas i dystans i okrażenia) do tego dopiero co zakończonego treningu i będzie potem widoczne jako jeden trening to jednak okrążenia zaczął już co kilometr zaliczać. Ostatnie 600 metrów jest troszkę pod górkę i na dużym zmęczeniu, wychodzi troszkę wolniej niż powinno być ale ten pierwszy kilometr był szybciej. Cały interwał jest w dobrym tempie. Udało się!!! Jeszcze tylko schłodzenie. Nie jest krótkie, ale wujek Daniels kazał.

- Czemu schłodzenie biegniesz 6 minut na kilometr?
- Co za problematyk! Jak truchtam między interwałami to ci za szybko - mam iść żeby wypocząć a na schłodzeniu chcesz żeby co, książkowe 5:18/km biec bo tak Daniels wyliczył mi tempo biegów spokojnych?
- No jasne, przerwy między interwałami wolno żeby podstawowy cel zrealizować czyli dać radę interwały w dobrym tempie a schłodzenie to ponad 3km - dobrze nie przyzwyczajać organizmu że na zmęczeniu to człapiemy 6min/km bo potem w końcówce maratonu takie coś ci się włączy.
- Dobra, trochę racji w tym jest więc trochę przyspieszę.

Drugi kilometr schłodzenia około 5:45/km i tak będzie do końca. Po drodze wpatruję się w ziemię cały czas - może te klucze gdzieś tu na początku wypadły. Niestety nic nie znajduję.
Dobiegam na osiedle - zostaje kilkaset metrów więc robię pętlę po osiedlu. Mijam trochę sąsiadów gawędzących wieczorną porą, nie są zdziwieni bo widują mnie tak regularnie więc tylko cześć-cześć. Dobiegam do domu - zatrzymuję mojego cerbera: 19,5km w trochę ponad 1,5 godziny, świetny wynik i udało się - interwały były jak miały być, nie zwolniłem na końcu! Podchodzę do drzwi - zapomniałem zamknąć, a klucz zostawiłem w domu w pośpiechu.

I niech mi ktoś powie że te 1,5 godziny można było spędzić ciekawiej.

5 komentarzy:

  1. Ja jak biegnę to cały czas coś kalkuluję. A to, w ile wyjdzie mi dycha, a to, ile procent tego interwału mam już z głowy, a to ile procent całego treningu. I dzięki temu czas jakoś szybciej leci:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też tak mam, z tego można łatwo oszacować jak się bardzo jest zmęczonym. Jak już przeliczanie z sekund i minut jest poza naszym zasięgiem to znaczy że weszliśmy w trzeci zakres :))

      Usuń
    2. Dokładnie! Umiejętności analityczne to dobry wyznacznik stref zmęczenia;)

      Usuń
  2. Niezła historia. Fajnie się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. machanie mocno rękami to dobry patent :)
    takie interwały i walka w trakcie ze sobą zawsze są ciekawe :)

    ja zawsze w głowie o czymś myślę lub powtarzam sobie, które to powtórzenie albo ile zostało aby nie myśleć o zmęczeniu.

    OdpowiedzUsuń

ADs