środa, 23 stycznia 2013

Jedz i biegaj czyli historia sukcesu?


Na temat tej książki napisano już wiele. Ja dostałem ją dopiero pod choinkę i w sumie się cieszę, bo sam bym jej nie kupił. O bieganiu jest trochę, o jedzeniu mniej a tak naprawdę książka jest opowieścią o życiu Scotta. Jest w niej coś bardzo interesującego, od bardzo dawna nie czytałem już książki która tak by mnie wciągnęła. Pochłonąłem ją (bo to bardziej odpowiednie słowo) w ciągu kilku dni. Gdy tylko miałem chwilę czasu to brałem ją z półki i czytałem.

Pomysł aby po każdym rozdziale wstawiać jeden przepis wegański jest fajny. Ja mimo że nigdy w życiu bym nie porzucił mięsożerstwa zauważyłem że przepisy są fajne. Ba, nawet po skończonej lekturze zrobiłem dla całej rodziny jedno z dań - fasolę chipotle chociaż wegańskie to w moim wykonaniu nie było (tą pastą posmarowałem tortillę, przykryłem drugą ale posypałem prawdziwym żółtym serem zamiast wegańską posypką drożdżową). Po zapieczeniu smakowało naprawdę dobrze, nie tylko mi ale i żonie a nawet córki popróbowały!

Opisy treningów i startów są wciągające, nawet bardzo (kto czytał to wie bo jest to jasne już po pierwszym rozdziale). Ciekawe czy jest ktoś kto nie zajrzał na koniec książki żeby sprawdzić jak mu w tym Badwater Ultramarathon poszło? Widać tu  moim zdaniem profesjonalną rękę współautora książki którego nazwisko widnieje zresztą na książce. W sumie dobrze że Scott nie kryje się z tym że nie napisał tej książki sam - jest uczciwie.

Pozostaje mi jednak dorzucić łyżkę dziegciu do tej historii sportowego sukcesu. Scott opisując swoje życie nakreślił moim zdaniem dość przygnębiający obraz. W sporcie biegów ultra osiągnął naprawdę wiele, ciężko porównywać te biegi między sobą ale można powiedzieć bezpiecznie: jest jednym z najlepszych na świecie. Tylko czy życie opisane w książce to historia sukcesu z ogólnego punktu widzenia? Z książki wynika że męczyła go choroba jego matki (i to czy powinien nią się zajmować czy nie), relacje z ojcem, o bracie wyraża się negatywnie, jego małżeństwo się rozpadło (rodziców też), między słowami przemyca, że mimo wychowania w katolickiej rodzinie (co ciekawe dla nas: polskiej z pochodzenia ze strony obu rodziców) stracił wiarę. Obraz jego życia jaki pod koniec książki powstał w mojej głowie był dołujący - jakiś taki brak celu, nadziei i wartości.
Dobra, ja nie potrafię przebiec Spartathlonu, umarłbym pewnie po 1/3 tego dystansu, ale za nic nie zamieniłbym się miejscami ze Scottem. Z wielu rzeczy w moim życiu jestem dumny, ale najbardziej z moich dzieci i rodziny. To źródło mojego napędu i największa radość mojego życia. Życie dla samego sportu byłoby dla mnie zupełnie puste. Sport jako hobby, na drugim albo i trzecim miejscu bo po rodzinie i pracy jest bardzo fajny.
Nie oceniam tutaj Scotta bo nie wiem ile w takim rozwoju sytuacji jest jego winy a ile innych, czy też sytuacji niezawinionych przez nikogo. Po prostu takie pesymistyczne refleksje mnie naszły po skończeniu tej bardzo ciekawej lektury.

Mimo tej łyżki dziegciu muszę szczerze napisać że książka jest bardzo fajna - nie tylko dla biegaczy ale po prostu jako beletrystyka. Tylko uprzedzam - strasznie wciąga!

10 komentarzy:

  1. Ciekawa łyżka, ale miałem podobne wrażenia. Niby to książka o genialnym sportowcu, o fantastycznych (niewyobrażalnych dla nas!) osiągnięciach, ale gdzieś ze środka bije z niej przygnębienie. Co nie zmienia faktu, że jest zdecydowanie warta czasu jej poświęconego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja Krasus. Przy okazji spojrzałem na wyniki Spartathlonu - od kiedy Scott przestał tam biegać nikt nawet nie zbliżył się do jego rekordu trasy! Fajny był też ten polski (kolejny) akcent jak ścigał się z Kuryłą który do Grecji po prostu przybiegł z Polski :-D

      Usuń
    2. Rekordzistą trasy cały czas jest Yiannis Kouros (prawie 2h szybciej od najlepszego wyniku Jurka). Scott ma najlepszy czas tych najświeższych wyników :)

      Dzisiaj zaczynam lekturę ;)

      Usuń
  2. Ja jeszcze czytam.... jest wciągająca...

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do przygnębienia - bo prawdziwe poświęcenie rodzi się w bólu ;) Ja już jakiś czas temu przeczytałem i nie powiem, inspirująca, fascynująca. Na pewno opisuje pewną drogę i fajne jest to, że pada tam dużo praktycznych przykładów, więc można coś z niej wciągnąć do swojego życia. Mi się bardzo podobała - szczególnie, że mam ją z super dedykacją, która moim zdaniem trochę podsumowuje filozofię Scotta: Do things always! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca rozumiem jakie poświęcenie... Czy bieganie jest czymś dla czego warto poświęcić życie? Moim zdaniem kategorycznie nie. To właśnie chciałem przekazać tym wpisem na blogu - trzeba mieć w życiu sensowną hierarchię wartości. Nie twierdzę że on jej nie ma, możliwe że tak wyszło jak wyszło z przyczyn niezależnych od niego. To moja ogólna uwaga do mojego biegania - nigdy nie postawię go przed rodziną, pracą itp.

      Usuń
  4. Fakt, końcówka jest nieco dołująca. Ja jednak nie odniosłem wrażenia, że wszystkie problemy to "wina" Scotta (że on skupił się wyłącznie na bieganiu, a cała reszta się "posypała"). Część oczywiście tak, ale część to po prostu... życie. Na szczęście samo zakończenie jest optymistyczne - życie czasem daje w kość, ale po burzy zawsze przychodzi słońce :-)
    Pytanie jeszcze jak rozumiemy sukces. Scott niewątpliwie odniósł go w bieganiu. Ja jednak uważam, że sukces przez wielkie "S" to równomierny rozwój we wszystkich najważniejszych dziedzinach życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bartek - ja nie wiem czemu tak się stało i dlatego napisałem we wpisie że nie oceniam go. Za mało wiem a nie chciałbym oceniając kogokolwiek skrzywdzić.

      Usuń
  5. Miałam wrażenie, że facet trochę się gdzieś zagubił. Z drugiej strony: wspiął się na szczyty ultramaratonów, odnalazł miłość swojego życia, ma pomysł na to, co robić, gdy skończy się jego biegowa kariera. Myślę, że mógł skończyć znacznie gorzej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję że się trochę odnalazł i że będzie już tylko coraz lepiej :)
      Muszę jutro rozmrozić to chipotle co zamroziłem bo z jednej porcji wychodzi około 30 tortilli a nasza dyskusja o "Jurkerze" wzmogła mój apetyt na coś z tej książki :)

      Usuń

ADs